Rozdział 24
Minął miesiąc.
Niektórzy mogliby rzec, że zleciał szybciutko, jednak dla Riley dłużył się w nieskończoność, a kiedy nareszcie jej powiedziano, że jest już gotowa, nie mogła uwierzyć własnym uszom.
Leve, Zoe i pozostali spisali się wyśmienicie, a warto również dodać, że i Milczący Stróże wywiązali się znakomicie ze swego zadania. Nie dość, że dzięki nim Riley opanowała znacznie więcej zaklęć z Księgi, to jeszcze w pełni nauczyła się kontrolować swoją wrodzoną moc. Czuła się z tego powodu wspaniale.
Oczywiście nic co dobre, nie trwa wiecznie.
Dziś wieczorem w gabinecie pułkownik Zoe Malatay, Riley i pozostali mieli odbyć naradę co do następnych poczynań Czarnych Zabójców. Riley, która również należała do tego grona, musiała otrzymać rozkazy tak jak pozostali, jednak skoro była księżniczką, pozwolono jej osobiście uczestniczyć w obradach, co ona przyjęła całkiem radośnie.
- Jesteś księżniczką, mimo wszystko. Musisz mieć więc jakąkolwiek styczność z tego typu formalnościami, nim oddamy ci tron - powiedział do niej Leve na kilka godzin przed naradą.
O godzinie dwudziestej zebrali się w gabinecie Zoe: ona sama, Riley, kapitan Leve, generał Kelyoth Grey, doradca pani pułkownik - Ronnie, oraz Micheal Zurskyn. Wszyscy wyglądali już na zmęczonych, gdyż mieli za sobą wyjątkowo pracowity dzień. Chociaż Leve zawsze miał przymrużone powieki, więc co do niego, nie można było mieć żadnej pewności.
Kiedy wszyscy zajęli miejsca, Zoe rozpoczęła.
- No więc, miesiąc minął. Riley jest już gotowa. Teraz pozostaje nam tylko ustalić, co dalej. Jak wiemy, potrzebujemy nowych rekrutów. Co prawda, nie ma pewności czy jakichkolwiek zdobędziemy, jednak ceremonia Wyzwolenia odbędzie się w Instytucie Breyne'a za trzy dni. Oczywiście będziemy musieli się na nią udać. Przy odrobinie szczęścia, Grey i ja wrócimy z nowymi.
Leve wyprostował się i zapytał:
- A co z Riley, Michealem i ze mną?
Zoe wzruszyła ramionami.
- To chyba oczywiste, że ktoś musi tu zostać. Nieobecność Kelyotha może się odbić na twierdzy. W dodatku nie mamy pewności, czy ktoś nie zaatakuje pod jego nieobecność. Potrzebujemy więc kogoś, kto będzie umiał odeprzeć atak wroga nim na dobre przerodzi się on w szturm.
Brwi kapitana powędrowały ku górze.
- Nie jestem aż tak uzdolniony - zauważył.
Riley przez moment miała ochotę wybuchnąć śmiechem, ale powstrzymała się. Przecież Leve'a uznawano za "najpotężniejszego czarnoksiężnika w historii". Musiał zdawać sobie z tego sprawę. Albo był aż tak głupi, że nie zauważył, że wszyscy Czarni Zabójcy biorą z niego przykład. Albo po prostu był tak skromny. Ewentualnie nie chciał ubliżać siedzącemu tuż obok Kelyothowi, ale było to raczej mało prawdopodobne. Riley zdążyła już poznać kapitana na tyle aby wiedzieć, że on ubóstwia ubliżać ludziom.
Wtedy odezwał się Kelyoth.
- Nie naigrywaj się ze mnie, Leve. Przecież wszyscy dobrze wiedzą, że jesteś "najpotężniejszym czarnoksiężnikiem w historii". Akurat ty powinieneś zdawać sobie z tego sprawę najlepiej, przy takim Ovlaku co ciągle ci się podlizuje.
Leve wydał się urażony taką sugestią. Każdy w Dolmurdelle wiedział, że Ovlak kochał naśladować swojego kapitana. A jeszcze więcej osób wiedziało, że go to wkurza.
Nagle to Riley zabrała głos.
- Czy wyruszymy do siedziby Zakonu od razu po naborze nowych? Czy odczekamy trochę czasu?
Zoe skinęła głową.
- To dobre pytanie, Riley. Wiesz, możemy oczywiście odczekać trochę czasu, ale chyba lepiej nie marnotrawić czasu. Ci nowicjusze, z tego co wiem, są niezwykle utalentowani i dobrze wytrenowani przez samego Manguna. Raczej wątpliwym jest, aby mogli walczyć przeciwko elicie Dzieci Chaosu, ale jako ochroniarze i towarzysze broni się sprawdzą.
Riley przytaknęła po czym zwróciła swój wzrok na mruczącego coś w nieznanym języku Leve'a, zdającego się być przygnębionym.
- Czy wszystko dobrze, kapitanie? - spytała go.
Pokręcił głową w przeczeniu.
- Dzieci Chaosu postępują z każdym dniem. Te twoje Akumy i Hrabia Tysiąclecia również. Rycerzom przyjdzie walczyć na dwa fronty. Trzy. Treavor poprowadzi armię z Królestwa Chaosu. Wyklęty ruszy z Otchłani, Noah z jeszcze innego frontu. Nie mamy sił, aby odeprzeć tego rodzaju atak. Nie mamy szans, by się obronić.
Micheal zdawał się w pełni podzielać "entuzjazm" kapitana Leve'a. Kelyoth zmarkotniał, a Zoe wzięła kilka głębokich wdechów. Riley natomiast zastanowiła się. Faktycznie sytuacja robiła się coraz groźniejsza, jednak dziewczyna głęboko wierzyła iż uda im się zwyciężyć. Lub przynajmniej powstrzymać wroga. Musiała przecież mieć nadzieję.
Odezwała się dopiero po dłuższej chwili:
- Czy skoro i tak wybieramy się do Zakonu, nie możemy przedstawić im faktów? Może nadszedł czas na zawiązanie nowego sojuszu?
W oku Kelyotha coś nagle rozbłysło.
- No nie wiem, Riley. Nie zapominaj, że oni nie znają nas i mogą podchodzić do nas nieufnie...
- Ale mnie znają! - wtrąciła się szybko Riley. - Mogę posłużyć za łącznik pomiędzy Rycerzami Mroku a Czarnym Zakonem. Przedstawię się jako Riley Wenhamm. Wszystko wyjaśnię i dopilnuję, aby Komui się zgodził.
W pokoju zapanowało lekkie wzburzenie. Pomysł, z którym tak nagle wyskoczyła Riley istotnie dawał nikłą nadzieję, jednak operacja była dość ryzykowna. Dziewczyna wiedziała o tym. Postanowił wyłożyć na stół wszystkie karty.
- Dzieci Chaosu już o mnie wiedzą. Wyczuwam to. Jeśli teraz nie posuniemy się do przodu, niczego nie osiągniemy. Musimy wziąć się w garść, dopóki jeszcze jest czas. Inaczej możemy przypłacić do życiem wielu istnień.
Zapanowało milczenie.
W prawdzie rozumowanie dziewczyny było niepozbawione sensu, ale wciąż nakładało bardzo wiele niewiadomych i była ryzykowna. Nikt nie chciał narażać zdrowia księżniczki na szwank, ani ryzykować jej życia. Nie teraz. Nie w chwili, gdy wreszcie ją odnaleziono.
Milczenie przerwał dopiero ktoś inny.
- Riley ma rację. Musimy podjąć działanie teraz, gdy jesteśmy zjednoczeni. Bo później może być już za późno.
I tak Daisya Barry dołączył do zgromadzonych.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro