Rozdział 18
Riley siedziała oparta o niewielki murek na dziedzińcu, w towarzystwie Wendy, Marcusa, Arco i Ovlaka. W prawdzie nie doszła jeszcze do pełni sił, jednak pozwolono jej opuścić szpital, a że się strasznie nudziła, postanowiła posiedzieć w towarzystwie swoich nowych towarzyszy broni.
Ich rozmowa dotyczyła, znowu, sukcesów Ovlaka, który jak zwykle się nimi przechwalał. Riley uznała jego przechwałki za niezwykle irytujące, ale lepsze to niż bezczynne leżenie w ciepłym łóżku.
Gdy nagle wtrącił się Arco, Riley miała normalnie ochotę go wycałować.
- Powiedz mi, Panie-który-widzi-wyłącznie-czubek-własnego-nosa, czy wspomnisz ty wreszcie o tym, jak to w czasie twojej pierwszej misji płakałeś?
Riley i Wendy jednocześnie wybuchły niepohamowanym śmiechem, natomiast Marcus dosłownie zaczął tarzać się po ziemi, dławiąc się od nagłej agonii kaszlu.
Ovlak z kolei wyglądał tak, jakby miał wsadzić Arco nóż do gardła.
- Bardzo śmieszne. Powiedział człowiek, który podczas pierwszego spotkania z olbrzymem narobił w pieluchę! - powiedział to tak głośno, że usłyszało to kilku przechodzących po placu Rycerzy Mroku.
Arco cały się zaczerwienił.
- Miałem czternaście lat! - tłumaczył się.
Riley roześmiała się.
- A ja walczyłam z Akumą mając trzynaście lat, choć dopiero po czternastce uznano mnie Mistrzynią Poszukiwaczy. Nie zdziwię się, jeżeli po mojej śmierci obwołają mnie bohaterką.
- A niby za co? - spytał Ovlak. - Za nieprzeciętną urodę?
Dziewczyna rozpromieniła się nagle.
- Uważasz, że jestem piękna? - spytała. Kiedy nie odpowiadał, kontynuowała: - Wybacz mi, Godzillo, ale mam już chłopaka. A ten tytuł powinni przyznać mi za to, że dałam się zmiażdżyć głazom na szczycie Slieve League.
Zapanowało milczenie.
Nawet śmiejącym się dotąd Marcusowi i Arco, zrzedły miny po tym co usłyszeli. Wendy odruchowo przełknęła ślinę, natomiast Ovlak jakby się skurczył.
- Z-Zmiażdżyć g-g-głazom.
- Dokładnie tak - odparła Riley.
Przez dłuższy moment, jedynym co dało się usłyszeć na dziedzińcu było rżenie koni i ożywione rozmowy pojedynczych Rycerzy. A także walenie młota i kowadła. Taki stan rzeczy utrzymał się aż do momentu, w którym Wendy przerwała dzielącą ich ciszę. Całkowicie zmieniając przy tym temat.
- Podobno Leve i pozostali mają naradę. Ciekawe dlaczego nas na nią nie zaprosili.
- Może to coś super-tajnego - rzucił Arco.
- Nie sądzę - zauważył Marcus. - Nawet w takim wypadku zawsze dowiadywaliśmy się tego, co było na naradach bądź też na nie chodziliśmy. A teraz nie chcą nam nic powiedzieć.
- A może obmawiają jakieś wewnętrzne sprawy, takie dotyczące tylko centralnej władzy? - skłamała Riley, która doskonale wiedziała, o czym rozmawiają na tej naradzie. O niej i o Daisy, a także o zagrożeniach powiązanych z wybraniem się poń do Czarnego Zakonu.
Ovlak wzruszył ramionami.
- Zapewne. Jednak kapitan Leve na pewno i tak nam o wszystkim opowie...
- I tu się mylisz.
Leve wyrósł za nim jak spod ziemi. Spowodowało to jedynie głośny, z lekka piskliwy wrzask Ovlaka, wzdrygnięcie się Wendy i atak "padaczki kaszlowej" obu Marcusa i Arco. Riley z kolei przyglądała mu się z podziwem. Przez cień sekundy nie spostrzegła aby kapitan Leve się do nich zbliżał, aż tu nagle im wyrósł spod ziemi. W istocie był niezły w swej robocie.
Nic dziwnego, że przewodził on Czarnym Zabójcom.
Kiedy członkowie Oddziału do Zadań Specjalnych się nieco uspokoili, Riley podjęła wypowiedź:
- I jak na naradzie? - spytała.
Leve zrozumiał.
- Wszystko poszło zgodnie z planem, choć na początku nie miałem pojęcia o co Zoe chodzi. Wezwała nas wszystkich tak nagle. Ale koniec końców udało nam się dogadać, więc myślę, że podejmiemy stosowne działania jeszcze dzisiaj.
- A czy możemy się również i MY dowiedzieć, o co tam chodziło? - spytała Riley, udając, że również jest bardzo ciekawa. Musiała przecież dbać o pozory, by inni nie domyśleli się, iż ona od samego początku o wszystkim wiedziała.
Jednak kapitan stanowczo zaprzeczył.
- Nie!
Ovlak zbuntował się.
- Ależ kapitanie! - żachnął się. - Przecież...
- Nie ma żadnego "ależ"! - przerwał mu gwałtownie Leve. - Mam jednak dla was, Wendy, Arco, Marcusie i Ovlaku, nową misję. W... Australii. Związaną z pojawiającymi się tam ostatnimi czasy demonami. Powinny wam na to zlecieć tak ze dwa miesiące.
Wendy wybuchła.
- Dwa miesiące? Ale dlaczego, Leve?
Kapitan przyjrzał się czule jej twarzy i nieco złagodniał.
- To zadanie najwyższej wagi, które mogę powierzyć wyłącznie waszej czwórce, której bezgranicznie ufam. Powinniście już o tym wiedzieć. - Po chwili dodał. - Ja tymczasem będę zajęty trenowaniem tego żółtodzioba - wskazał na Riley.
Wyglądało na to, że te słowa nieco uspokoiły pozostałych członków Oddziału, ale wciąż mieli niezadowolone miny. Ovlak zwłaszcza! - nadął się jak małe dziecko
Przez kilka chwil wszyscy milczeli. Oczywiście - tę ciszę przerwał Leve.
- Riley, spotkajmy się dzisiaj u mnie w biurze, ty, ja i Zoe. Musimy omówić twój plan treningu. A jeśli chodzi o was - zwrócił się do swoich towarzyszy - wyruszacie na misję z samego rana. I macie mi wrócić!
- Tak jest, sir!
I tak rozmowa zakończyła się, w bardzo wojskowy aczkolwiek przesadnie formalny sposób.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro