Rozdział 17
Zwykle przestronny gabinet pani pułkownik Zoe Hanjonnie Malatay, przy tylu stłoczonych weń osobistościach, zdawał się sprawiać wrażenie znacznie ciaśniejszego. Albowiem znajdowali się w nim, poza samą Zoe, także generał Kelyoth Grey, kapitan Leve i Micheal Zurskyn, oraz towarzyszący im Milczący Bracia. Towarzyszył im Ronnie Ross, najbardziej zaufany doradca Zoe, któremu bez zawahania powierzyłaby swoje życie.
Mieli tutaj odbyć ważną naradę, którą z niewiadomych dotąd przyczyn zwołała Zoe.
W pewnym momencie podjęła rozmowę.
- Dziękuję panom za przybycie. Generale Grey i Milczący Bracia, jestem zaszczycona. Zebrałam was tutaj w celu omówienia z wami pewnych ciekawych... faktów, które odkryłam dzisiaj rano, rozmawiając z Riley, znaną wam teraz jako księżniczka Lavenna Revenshield. Otóż w czasie konwersacji z nią doszłyśmy do wniosku, że może żyć jeszcze co najmniej jeden dziedzic krwi Czarowiecznych i jest on w tej chwili w Czarnym Zakonie.
Prze moment wszyscy milczeli. Dopiero Leve przerwał panującą w gabinecie głuchą ciszę.
- Wiemy o tym. Książę Olyrius, znany nam jako Reever Wenhamm, jest szefem Sekcji Naukowej w Czarnym Zakonie...
- Nie on! - przerwała mu gwałtownie Zoe. - Mam na myśli siostrzeńca Króla. Syna jego zbiegłej siostry. Chłopaka zwą Daisya Barry. Jest Egzorcystą.
Nagle w gabinecie zapanowało wzburzenie. Oczywiście nie było czemu się dziwić. Przecież wszyscy od dobrych dwudziestu lat byli pewni, że siostra Jego Wysokości dawno już umarła. Tym bardziej nikt nie przypuszczał, że miała ona dziecko.
Pierwszy z szoku otrząsnął się generał Kelyoth.
- Skąd te nagłe przypuszczenia? - zapytał.
Zoe nerwowo przetarła zapocone czoło, ale nie traciła zdrowego rozsądku.
- Lavenna miała wizję. Wczoraj, tuż przed tym... wypadkiem. A może nie tyle wizję, co raczej wspomnienie. Zdarzenie sprzed czterech lat, kiedy jeszcze służyła jako Poszukiwaczka w Czarnym Zakonie. Wraz z przyjaciółmi, Yuu Kandą i Daisyą Barry'm, wracała przez Paryż z udanej misji w Moskwie i ale zatrzymali się w stolicy Francji. Odbyli tam krótką pogawędkę, w czasie której księżniczka dostrzegła na palcu Daisy pierścień z godłem rodziny Revenshield. Ich późniejsza wymiana zdań, tylko potwierdza naszą hipotezę.
Micheal stał ze ściągniętymi brwiami i rękoma założonymi na piersiach. Jego wyraz twarzy nie był zbytnie przekonujący, więc pewnie miał wątpliwości. Z kolei Ronnie wydawał się raczej dość przerażony i uradowany za razem. Ale on zawsze taki był. Dla Zoe najbardziej liczyła się możliwa reakcja Kelyotha i Leve'a. Generał jednak pozostawał milczący; to Leve odezwał się jako pierwszy.
- Istnieje więcej niż jeden powodów, dla których ten cały Daisya mógł zdobyć rodową pamiątkę Revenshieldów. Na przykład, mógł go całkowicie przypadkowo znaleźć. Jest także bardzo duże prawdopodobieństwo, że najzwyczajniej w świecie je od kogoś kupił. Przecież nawet w naszej historii, obracanie wartościowymi pamiątkami z dawnych czasów jest na porządku dziennym. Nawet jeżeli owe cenne artefakty należały niegdyś do osobistości arystokratycznego pochodzenia i więcej niż niezwykłej krwi.
Zoe nie poddawała się jednak argumentacji kolegi.
- Zapominasz o jednym, Leve. Mówimy tu o pierścieniu, który należał niegdyś do samej Kariny Revenshield, pierwszej królowej dynastii Czarowiecznych. Ten pierścień... sygnet, czy jak go kto nazwie, posiada moc przywoływania umarłych zza grobu. Jest wiele legend oraz potwierdzonych historycznie źródeł, świadczących o realności tego domysłu. Jak choćby słynny Pierścień Wskrzeszenia Króla Malleka Pierwszego lub Obrączka Królowej Marii Ukazicielki. Wedle znanych nam i potwierdzonych naukowo źródeł wynika, że oba te przedmioty miały moc wskrzeszania zmarłych. Wiemy również, że za każdym razem były to własności kogoś z rodziny królewskiej. To nie może być przypadek.
- Istotnie, nie może - wtrącił się nagle Leve, czym zaskoczył nawet samego siebie.
Nie miał on w zwyczaju wtrącać się Zoe w jej sprawy czy choćby wykłady, jednak skoro chodziło tu o coś tak ważnego, jak znalezienie kolejnego potencjalnego dziedzica Korony, chyba należało ustalić fakty i wersje, a także samą prawdziwość. Istnieje bowiem prawdopodobieństwo, że Riley mogła sobie ubzdurać to wszystko, a pierścień Daisy nie był w istocie tym, czym Zoe go uważała. Choć, oczywiście, nie należało również wyciągać pochopnych wniosków tylko dlatego, że były to póki co jedynie domysły.
Nagle to Micheal podjął wypowiedź, co było zaskoczeniem dla wszystkich zgromadzonych. Zwykle nie wtrącał się w podobne rozmowy, a jeśli już był na takowe zapraszany, to zawsze siedział cicho jak mysz pod miotłą, jedynie uważnie słuchając wypowiedzi innych.
- Pozostaje jednak jedno, kluczowe pytanie. Jeżeli to prawda i Daisya Barry istotnie należy do królewskiego rodu, pozostaje jedynie wątpliwość co do tego, jak przyszedł na świat, gdzie, kiedy i co może się teraz z nim dziać. Moje pierwsze pytanie brzmi: jak sprowadzimy go do nas, skoro istnieje prawdopodobieństwo, że nie ma mocy? Zdarzało się przecież, że zrodzeni w połowie z Bezmocnego a w połowie z czarnoksiężnika, nie mieli mocy. Czy ma on jakieś zdolności?
Zoe energicznie przytaknęła.
- Twoje pytanie, Michealu, jest bardziej niż odpowiednie, ale również błędne. Zapominamy o jednym fakcie. O ile pozostali potomkowie księżniczki Xafelii rzeczywiście urodzili się zwykłymi ludźmi, tak Daisya jest w stanie trzymać go na palcu. Bezmocni nie są w stanie wytrzymać energii płynącej w artefaktach, więc przy każdej próbie dotyku, czują wielki ból. Gdyby Daisya nie posiadał czarnoksięskiej mocy, nie byłby w stanie wytrzymać bólu, wiążącego się z dotknięciem przedmiotu. Stąd wniosek, że Daisya istotnie jest członkiem rodu Revenshield oraz jednym z ostatnich żyjących następców Tronu w Szklanym Zamku.
Znów zapanowało milczenie.
Teraz już wydawało się jasne to, że właśnie odnaleziono kolejnego członka rodziny królewskiej, jednak wciąż pozostawało wiele niewiadomych. Gdzie się obecnie znajduje? Co robi? Czy w ogóle jeszcze żyje? Na domiar złego był Egzorcystą służącym Czarnemu Zakonowi. Najdziwniejsze było jednak to, że - o ile nie służyli na tych samych stanowiskach - wszyscy znani potomkowie rodu Revenshield znajdowali się w Czarnym Zakonie niemalże jednocześnie. Po odejściu Lavenny pozostali tam tylko Daisya i książę Olyrius. Całkowicie nieświadomi pokrewieństwa pomiędzy nimi oraz swego prawdziwego pochodzenia. Na dodatek wszyscy posiadali głęboko zapieczętowaną w sobie moc.
Leve zastanawiał się nad tym.
Niby zwyczajny zbieg okoliczności, jednak wydawało się praktycznie niemożliwym, by trójka dziedziców Tronu, w dodatku całkowicie odizolowanych od siebie, nagle znalazło się równocześnie w tym samym miejscu. W tym samym czasie. Coś tu nie grało. Coś nie trzymało się kupy. Leve'a naszły wątpliwości. Przecież teraz to wyglądało dokładnie tak, jakby ktoś chciał, by znaleźli się nagle razem w jednym miejscu. Chociażby po to, aby się przynajmniej poznać. A może to była jakaś zagadka? Jeśli tak, to musiał się za wszelką cenę dowiedzieć, o co w niej mogło chodzić, nim znowu do czegoś dojdzie.
Następne zdanie Zoe, wprowadziło do jego głowy jeszcze większy zamęt.
- Nie mamy pewności, ale Riley uważa, że Mangun od początku o wszystkim wiedział.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro