Rozdział 16
Kanda wpatrywał się w wielką mapę zawieszoną na ścianie tuż za biurkiem Komuiego i szukał na niej punktu, który przed sekundą wskazał mu naczelnik. Był dzisiaj strasznie roztargniony, zatem nie potrafił się skoncentrować, a jedynie pomrukiwał i bujał w obłokach. Komiemu musiało się to nie podobać, ale nie mógł nic poradzić na to, że rozumiał co czuje Kanda. Przecież wszyscy w Zakonie wiedzieli o wypadku sprzed trzech lat. Dzisiaj były urodziny Riley. Naczelnik rozumiał, że Kanda może odczuwać pewne emocje powiązane ze śmiercią przyjaciółki... ukochanej. Zresztą nie tylko on.
Reever również od tygodnia chodził jak struty. Praca w ogóle się już dla niego nie liczyła. Prawie bez przerwy przesiadywał w swoim pokoju, przytulając do siebie jedyną pamiątkę po siostrze. Jej starą lalkę. Ów stan powtarzał się od trzech lat cyklicznie i trwał przez okres tygodnia. Od dnia Urodzin Trio do rocznicy narodzenia Riley.
Jednak gdy zegar na ścianie wybił godzinę czternastą, Komui odchrząknął.
- Kanda... Mam dla ciebie kolejną misję. W Anglii. Gdzieś przy Londynie. Nasi Poszukiwacze zlokalizowali tam ślady Innocence. Wybierze się z tobą Poszukiwacz Toma. Powinien mieć już wszystkie dane odnośnie zlecenia. Będzie czekał na ciebie w Calais, skąd popłyniecie jachtem do południowego wybrzeża Anglii. Stamtąd ruszycie pociągiem do Londynu. Jeżeli wszystko dobrze pójdzie, wrócicie za około dwa tygodnie. Nie później.
Kanda ledwie zauważalnie przytaknął.
- Wysyłasz ze mną kogoś jeszcze? - zapytał.
Komui zaprzeczył.
- Nie. W pojedynkę szybciej uporasz się z zagrożeniem. Inni będą cię tylko spowalniać. Muszę cię jednak ostrzec, Kanda, że Londyn jest teraz w stanie naprawy, więc wolałbym abyś uważał. Choć część, w której leży twój dworzec, pozostaje nietknięta, reszta miasta wygląda jak po zrzuceniu bomby.
Japończyk w niezrozumieniu przechylił głowę, marszcząc przy tym czoło.
- A co, do cholery, znowu się tam stało? - warknął.
Naczelnik przewertował w napięciu kilka kartek, które trzymał w rękach, trzęsąc się przy tym, jakby nie dowierzał temu, co Poszukiwacze przysłali mu w raporcie. Dopiero po dłuższej chwili zaczął mówić:
- Podobno miało tam miejsce zdarzenie. Doszło do bitwy. Nie znamy szczegółów, ale wszystko już jest dobrze. Sprawą zajęli się agenci z innej, nieznanej nam dotąd organizacji. Nasi informatorzy twierdzą, że w bitwie, mającej miejsce tak ze cztery dni temu, wzięli udział jacyś magicy... czy coś. Wśród nich było kilkoro doświadczonych weteranów. Teraz już nie ma po nich śladów. Wiemy tylko, że do ich zwycięstwa przyczyniła się jakaś dziewczyna.
Kanda parsknął.
- Dziewczyna? Co za dziewczyna?
Komui jedynie wzruszył ramionami i odłożył raport na biurko.
- Nie wiadomo. Nie dostrzegli jej twarzy. Mamy jednak pewność, że musiała być wyjątkowo silna i obeznana w walce, skoro dała radę tym potworom. Podobno śmigała na jakichś lichach. Nie wiemy jak ma na imię i nazwisko, ale podobno używała żargonu: "Głupia Samobójka".
Kanda wyprostował się.
- "Głupia Samobójka"? Faktycznie żargon, i to idiotyczny. Ale wracając do misji... czy czeka mnie jeszcze jakaś niespodzianka? No nie wiem... Akumy? Noah?
Okulary naczelnika powędrowały ku górze, kiedy uniósł je lewą dłonią, by prawą przetrzeć sobie oczy. Musiał być zmęczony. Pewnie znów całą nocą siedział nad papierami z Sekcji Naukowej.
- Nie znaleziono tam żadnych śladów świadczących o obecności Akum. Wiemy tyle, że ostatnimi czasy w Wielkiej Brytanii na ogół nie jest bezpiecznie. Bądź więc ostrożny. Szczegóły przyślemy ci do Londynu, kiedy otrzymamy pełen raport. Doniesiemy ci również, czy nie ma w pobliżu żadnych śladów wroga, którego nie znamy. Zatrzymaj się na noc w Londynie. Nie postępuj zbyt pochopnie. I... powodzenia.
Kanda podniósł się z kanapy i przytaknął naczelnikowi, obracając się przy tym na pięcie i ruszył w stronę wyjścia z gabinetu. Jednak w półkroku zatrzymał go głos Komuiego.
- A Kanda, jeszcze jedno!
Japończyk obrócił się.
- Tak? - bardziej warknął niż zapytał.
Naczelnik przełknął nerwowo ślinę, ale i tak zapytał o to, o co chciał zapytać.
- Czy wszystko dobrze?
Kanda nagle jakby ze sztywniał, ale zachował powagę, mimo iż miał już wielką ochotę wybuchnąć.
- Czy chodzi ci może o Riley? - syknął.
- Tak. O nią. Nie wiem czy wiesz, ale Reever zdaje się popadać w skrajną rozpacz i boję się, czy tym razem na dobre nie przemieni się ona w trwałą depresję. A wiem, że ty przeżyłeś jej śmierć ze sto razy gorzej. Boję się po prostu, czy wszystko z tobą dobrze.
Kanda wzruszył ramionami.
- Wierz przecież, że wolę trzymać się życia.
I wyszedł z gabinetu naczelnika, głośno trzaskając przy tym drzwiami.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro