Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 12

Riley rozpakowywała się dość powoli, co jakiś czas spoglądając ku niebu, widniejącemu za szybą okna. Było słonecznie. Nie szło spostrzec chociażby jednego maleńkiego obłoczku, co oznaczało niezwykle dobrą, jak na tę porę, pogodę. 

Październik zachwycał w tym roku swym pięknem. 

Dziewczyna na sam widok się rozpromieniła. Kochała jesień. Akurat wtedy wypadały jej urodziny. Następne, dwudzieste, będą dopiero za rok. Oczywiście, o ile do tego czasu dożyje. Natomiast jej dziewiętnaste urodziny, wypadały jutro. Albowiem dziewczyna nie ukończyła jeszcze dziewiętnastu lat. Miała tyle rocznikowo. I nie bardzo się na nie cieszyła.

Słowem nie wspomniała o tym kapitanowi Leve'owi, a co dopiero pozostałym z grupy.

W prawdzie i tak nie spodziewała się, że cokolwiek by od nich dostała, jednak wolała by nie wiedzieli. Chciała przesiedzieć ten dzień, w pocie i krwi, trudząc się na wyczerpującym treningu, aż nie padnie z wycieńczenia. Miała nadzieję, że właśnie tak będzie wyglądać cały jutrzejszy dzień. Przynajmniej będzie mogła skoncentrować się na czymś użytecznym. 

Westchnęła i opadła na łóżko.

Odkąd była małym dzieckiem, uwielbiała swoje urodziny. Jedyny dzień, w którym mogła stać się księżniczką, dostającą w prezencie wszystko, czego tylko zapragnie. Riley zastanawiała się, czy byłaby w stanie postrzegać ten dzień w taki sposób, gdyby tylko wiedziała, że jest prawdziwą księżniczką, prawdziwego narodu. Czy potrafiłaby cieszyć się tym jednym dniem w ten sposób, jak do tej pory? A może patrzyłaby na to z innej perspektywy? Tego nie wiedziała. Zastanawiała się jednak, jakby to wyglądało, gdyby nie doszło do rebelii sprzed dwudziestu lat.

Rok przed jej narodzinami, jej rodzice żyli razem w Szklanym Zamku. Zasiadali na prawdziwym tronie, rządząc każdym czarnoksiężnikiem. Strzegli prawa i sprawiedliwości, a także pilnowali, by ciemność nie pochłonęła zbyt głęboko ich ludu. Dlatego ich szanowano. Nie wiedziała czemu doszło do buntu i kto go wszczął. Mangun powiedział jej tylko, że osobą tą był czarnoksiężnik, który zapragnął potęgi Treavora. Czarnoksiężnik, który sprzymierzył się z demonem i wyzbył się resztek człowieczeństwa. Potwór. Jednak, czy gdyby do tego nie doszło, jej rodzice nadal by żyli? Gdyby Riley urodziłaby się wtedy, w rzeczywistości idealnej i pozbawionej wszelkich trosk, czy wszystko to miałoby miejsce?

Czy dołączyłaby do Czarnego Zakonu, gdyby już wtedy wiedziała, co się stanie?

Jak to wszystko by się dla mnie potoczyło, gdyby mama i tata żyli? Może byłabym księżniczką z bajki, dostającą czego tylko chce, ale czy nauczyłabym się wówczas żyć? Czy potrafiłabym patrzeć na świat z perspektywy osoby pokonanej, gdyby nie przytrafiłoby mi się tyle zła? 

Czy poznałabym Kandę? Mojego Kandę? 

To jedno pytanie wystarczyło, aby przywrócić umysł Riley na miejsce.

Przecież stało się to, co się stało. Dwadzieścia lat temu, jej ojciec zginął, zaś matka uciekła. Zabrała syna i rodziców, po czym uciekła. Porzuciła swoje prawdziwe nazwisko, Historia Revenshield, aby móc chronić swego pierworodnego potomka. A kiedy zaszła w ciążę niecałe trzy miesiące od tragedii, urodziła się jej córka. Riley. Takie imię nadali jej dziadkowie, ale czy nazwaliby ją tak... zwyczajnie, gdyby nie mieli po temu powodów? Czy takie imię nadałaby jej matka, gdyby przeżyła poród? 

Wenhamm... Riley Wenhamm...

Rozumiała.

Przez te wszystkie lata... Całe życie począwszy od dnia narodzin, okłamywano ją. By ją chronić. Aby ukryć jej niesamowite  zdolności i odciąć od świata, który powoli pochłania ciemność. Ale przecież nie tylko czarnoksiężnicy staczali się. 

Przecież istnieje wciąż Hrabia Tysiąclecia. On zniszczy świat, jeśli Egzorcyści go nie pokonają. 

Riley podniosła się do siadu.

Nie było mowy o tym, by pozwoliła Treavorowi i Dzieciom Chaosu zniszczyć świat. Wiedziała, że stanie z nimi do walki i pokona ich, dla dobra swego ludu. Ale co będzie z Zakonem? Pozostawiła tam brata i przyjaciół. 

"I są tylko dwie rzeczy, które tam zostały, a za którymi bardzo tęsknię".

Tak powiedziała George'owi i Farlanowi po tym, jak pokonali Wilczego Demona i pokrwawieni wrócili do Instytutu Breyne'a. To ich miała na myśli. Reever, Kanda i Lenalee. Najbliższe jej sercu osoby, które porzuciła. Przecież mogła wrócić do Zakonu. Mogła. Taki dano jej wybór.

"Wróć do Zakonu i dalej poświęcaj się Bogu, który cię opuścił, albo choć ze mną i zostań Rycerzem Mroku, który ocali ten świat spod władzy demonów!" 

Tak jej powiedział kiedyś Mangun Breyne. Dał jej wolną rękę. Aby zdecydowała. 

On wiedział... Wiedział ile Kanda, Lena i Reever dla niej znaczyli. Ile dla niej znaczą aż do dzisiaj. I chciał, aby to ona podjęła tę decyzję. Zdawał sobie sprawę z tego, kim była. Gdyby mu odmówiła, już nigdy nie poznałaby prawdy. 

Czy wtedy powierzyłby jej tę misję? A może był ktoś jeszcze, pochodzący z rodziny królewskiej, kto byłby w stanie walczyć? Ale kto?

Przecież ona i Reever byli ostatnimi członkami rodziny Revenshield, panującej w Szklanym Zamku od niepamiętnych czasów. Z upływem lat, jej członkowie stopniowo wymierali. Aż w końcu przy życiu pozostało ich tylko dwoje. Czy w takim razie mógł być ktoś inny? 

Co Mangun wiedział? Co ukrywał? 

Przecież był mędrcem, broniącym bezpieczeństwa Tronu i Korony od stuleci! Musiał wiedzieć coś, co umknęło oczom pozostałych. Musiał. Znał sekret, którego nie wyjawił wcześniej. Na pewno go znał. 

Riley poderwała się. 

- Szlag! - następne przekleństwo Daisy było tak ostre, że nawet Kanda się skrzywił.

Riley siedziała na granitowym chodniku w przedmieściach Paryża i przyglądała się swoim dwóm przyjaciołom. Ona, Kanda i Daisya właśnie wrócili z misji w Moskwie, ale postanowili zatrzymać się w Paryżu, by choć na chwilkę odsapnąć. Był pogodny, letni wieczór. Niebo okalała purpura i granat, a chmury barwiły się tak pięknie, że piętnastolatka nie znajdowała odpowiednich słów na to, by w pełni oddać malujące się nad nią piękno. 

Kanda uśmiechnął się do niej.

- Ray, na co patrzysz? - spytał i usiadł obok niej. Daisya wpatrywał się w niego przez pewien czas, dość dziwnym, jak na niego, wzrokiem. 

Dziewczyna zaśmiała się.

- Nic takiego, Kanda. Po prostu jestem zadowolona z misji. Że nic ci się nie stało... i tobie oczywiście też, Daisya! - dodała pośpiesznie, widząc minę towarzyszącego im chłopaka.

Tamten jedynie wzruszył ramionami.

- Nie martw się, Riley. Wiem ile ten dupek dla ciebie znaczy. Nie przejmuj się mną. 

Kanda już był gotów się na niego rzucić, lecz delikatna dłoń dziewczyny na jego nadgarstku sprawiła, że w oka mgnieniu zmienił zdanie. Prychnął więc i objął swoją przyjaciółkę ramieniem, całując ją przy tym w policzek. Robił tak wtedy, kiedy dawał jej czarowi sobą owładnąć. To właśnie było najlepszą, według Daisy, bronią na Kandę w arsenale Riley. Ta uroda i dobroć. Oba te czynniki sprawiały, że Japończyk zapominał się i stawał się potulny jak baranek. 

Daisya westchnął i potarł opuszkiem palca sygnet, który nosił na serdecznym palcu lewej ręki. 

Riley zwróciła na niego uwagę.

- Daisya, co to jest? - zapytała.

Tamten uśmiechnął się dziko, ale było w nim również coś... dziwnego.

- To tylko rodzinny sygnet. Kruczy łeb nadziany na ostrze u zewnętrznej części rzeźbionej tarczy, jest godłem rodziny mamy od pokoleń. Nigdy nie zdradziła mi tego, jak się nazywa, ale wiem, że pochodziła ze szlachetnego rodu. 

- Szlachetnego rodu? - zainteresowała się Riley.

Daisya wzruszył ramionami.

- To niby skąd wzięłaby taki pierścionek? Zwykła handlarka z tej dziury, którą zwykłem nazywać domem, nie mogłaby sobie pozwolić na coś równie drogiego. Przecież to oczywiste. Mama musiała należeć do starej rodziny, której po prostu udało się zachować kilka pamiątek. Nie zdziwiłbym się, gdyby chowała gdzieś również suknię i szklane pantofelki. 

Riley zaśmiała się.

- No, to byłoby całkiem fajne. Mieć matkę szlachciankę. Może nawet księżniczkę. Nie uważasz?

Daisya wzruszył jedynie ramionami.

- Nie wiem. Nie pytaj mnie. Mama powiedziała mi, że nasza rodzina... znaczy jej rodzina... to bardzo stary klan, którego istnienie padło w zapomnienie. Nie do końca rozumiem, o co jej mogło chodzić. Powiedziała, że kiedy przyjdzie czas, o wszystkim się dowiem. Czekałem, ale nigdy z niczym się przede mną nie zdradziła, a kiedy odnalazł mnie Tiedoll zdecydowałem, że nie chce mi się dłużej czekać. Odszedłem. Mama się sprzeciwiała. Dała mi więc ten pierścień i powiedziała, bym go użył jako tarczy. Wtedy tego nie rozumiałem. Wciąż nie rozumiem. Ale była trochę schorowana i do tego podpita, więc może to tylko majaki. Kto wie? 

Riley nie dała tego po sobie poznać, jednak historia Daisy, bardzo nią wstrząsnęła i nie dawała spokoju przez bardzo długi czas. 

~

Dziewczyna straciła kontrolę nad swoim ciałem. Nawet się nie spostrzegła, kiedy jej pokój spowiła ciemność. Nie zorientowała się nawet, że właśnie wydarła się na cały zamek:

- DAISYA!

I straciła przytomność.  


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro