nie chcę spać
Wyszedłem ze szkoły w towarzystwie Jeana, Armina i dwóch innych chłopaków, byli nowi w szkole, bracia. Wracaliśmy do domu, ale inną drogą niż zawsze. Armin stwierdził, że idziemy na intuicję nowych. Szliśmy w stronę miejsca, w którym już dawno mnie nie było. Miesiąc? Dwa? Coś takiego. Lubiłem tu przychodzić, ale pewnego dnia przestałem. To było chyba wtedy gdy wszystko zaczęło się psuć. Gdy Mira zaczeła się ciąć, krzywdzic się. Osoba, która jest ze mną juz tak długo. I przez niego, przez ojca. Gdy zaczęły się kłótnie, a od czasu do czasu posunął się nawet do uderzenia w twarz... Zacząłem spać całymi dniami, a pomagały mi w tym leki nasenne. Nie chciałem przedawkować, nawet o tym nie myślałem. Chciałem po prostu odciąć się od rzeczywistości, dzięki tym maleństwom jakoś funkcjonowałem. Przestałem je brać gdy Levi wziął o kilkanaście tabletek za dużo, ale żyje. Jest ze mną. Nie chciał tego, tak jak ja chciał sie odciąć od rzeczywistości. Od tamtego dnia nie mogę spać... Ale wracając, gdy wróciliśmy z Niemczech - byłem tam z Levim, Hange, Farlanem i Mirą. Zake nie mogł z nami pojechać przez chorobę swojej dziewczyny Mikasy. Miało nikogo nie być w domu. Zake i Levi zostali w garażu, a ja wszedłem do mieszkania. Zostawiłem torbę w przedpokoju, a później usłyszałem głos obcej kobiety. Poszedłem na piętro i usłyszałem głos też ojca. Drzwi od sypialni były uchylone, a ja je popchnąłem jeszcze delikatnie dłonią i zamarłem. To żart, tak? Przecież już raz to widziałem. Kobieta mnie zauważyła i odepchnęła od siebie ojca po czym poprawiła sukienkę wstając z łóżka, a Grisha popatrzył na mnie. Pamiętam jaki był wtedy spokojny, myślałem, że widzę innego człowieka. Powiedział bym poszedł do pokoju, ale nie zrobiłem tego. Zacząłem krzyczeć, że mama zasługuje na kogoś lepszego. Zacząłem wypominać to jak uderzył kilka razy Leviego w twarz... A pewnym momencie zamilkłem, a kobieta popatrzyła na nas jakby wystraszona. Uderzył mnie w twarz. Później dostałem pięścią w brzuch i kilka razy kolanem. Nie mogłem złapać powietrza, a po chwili padłem przed nim na kolana. Pamiętam jak Levi z bratem przyszli... Levi zaczął krzyczeć i uderzył ojca kilka razy, a ten przez szok nawet nie mógł dobrze zareagować. Zake próbował mnie uspokoić. Przyszła mama... ale nie o tym.
Po jakimś czasie Armin dostał telefon od dziadka, że ten go potrzebuje, więc Jean poszedł go odprowadzić. Lepiej się zgubić w dwójkę niż samemu, a o to tu nie trudno. Nikt tu nie przychodzi, chyba, że od czasu do czasu jakiś dziadek z psem, ale to też rzadko. Zostałem z nimi sam, ale się nie bałem, bo czego? Kolejny mój błąd... Doszliśmy nad jeziorko. Nikt się nim nie zajmuje, ani nie ma nic w pobliżu, ale mimo tego jest tu czysto, może właśnie dlatego? Nie ma tu ludzi, więc nie ma kto tego niszczyć. Zaczęli rozmowę o narkotykach, okej. Ja nie brałem nigdy i nie zamierzałem. Zaczęli coś gadać, że będzie fajnie jak spróbuję i w ogóle. Przez moment nawet się zawachałem, ale jednak się nie zgodziłem.
- Będę szedł, raczej traficie razem do domu - powiedziałem i chciałem odejść od wody, ale wtedy poczułem dotyk na ramieniu, a po chwili znalazłem się w wodzie - Kurwa, pojebało cię? - popatrzyłem na starszego z nich siedząc w wodzie. Może i bym się tak nie uniósł, gdyby nie to, że jest pieprzone piętnaście stopni, a ja mam na sobie tylko bluzę i kurtkę dżinsową. Zaczęli coś mówić, a gdy chciałem wstać zaczęli mnie kopać, a od czasu do czasu zanurzali mi głowę w wodzie, tak, że nie miałem dostępu do tlenu. Nie wiem ile się mną tak bawili, ale przestali dopiero gdy przez jakiś czas się nie wynurzałem. Spanikowali i uciekli, a ja odbiłem się od dna - które na moje szczęście nie było daleko od powierzchni - i zacząłem łapczywie dostarczać poqietrza do płuc. Zimno. Zaczęłam kaszleć krwią i cały się trząsłem. Telefon. Sięgnąłem do kieszeni spodni, ale urządzenie przez wodę przestało działać. Zacząłem płakać gdy po kilku próbach włączenia go, to było uparte na moje błagania. Levi, co z nim? Wszytko w porządku? Boję się o niego... Wszytko mnie boli, a na ustach miałem szkarłatną ciecz, która leciała też z nosa. Nie miałem siły iść dalej, a część nóg dalej miałem w wodzie. Próbowałem krzyczeć, ale szybko przestałem gdy czułem tylko ból przez to. Przecież nikt mnie nie usłyszy... Jednak nadzieja nie opuściła mnie do końca. Skuliłem się cały się telepiąc i walczyłem z oczami, które może po godzinie zaczęły się zamykać, nie zasnę...
-Eren!- szukaliśmy go po całym mieście. Nie odbirał telefonów ani ode mnie, ani od matki, Zake'a czy Miry. Gdzie on niby zniknął. Jest jebana 2 w nocy do cholery! Policja nie chciała działać i tylko głupio się tłumaczyli. Biegaliśmy po mieście, poza nim. Boże, Eren proszę. Nie zostawiaj mnie. Obszedłem kilka miejsc przez co zostawało ich coraz mniej gdzie mógłby być. Bałem się, co jeżeli za późno zaczęliśmy szukać? Miałem zaschnięte łzy ma policzkach. Eren, kochanie, daj jakiś znak, że żyjesz...
Byłem nieprzytomny. Czułem przeraźliwe zimno. Otworzyłem oczy i zobaczyłem czarną postać siedzącą na ławce, a wokół było biało. Nie było widać ścian czy jakiegoś horyzontu. Tylko ja i czarna postać. Leżałem ubrany w białą bluzę i białe spodnie, a butów nie miałem. Chciał bym do niego poszedł, a ja leżałem na plecach i na niego patrzyłem. Ile wynosiła odległość między nami? Dziesięć metrów? Trzynaście? Nie wiem, nie mam miary w oczach.
Poszedłem nad wodę, gdzie lubił być, kiedyś. Przestał chodzić, gdy zaczęły sie problemy z jego ojcem, a to jeziorko mu go przypominało. Wyszedłem z lasu i popatrzyłem w stronę wody. Ktoś tam leży.
- Eren! - podbiegłem do niego, a słone kropelki na powrót zaczęły zalewać moje policzki. Ręce zaczęły się trząść gdy zobaczyłem, że nogami jest w wodzie, cały jest mokry. Pzrzez księżyc widziałem, że ma plamę na policzku i krew na twarzy. Wziąłem go na ręce i przytuliłem do siebie. Jest lodowaty
- Boże, kto ci to zrobił? - zabiję jak spotkam.
Usłyszałem płacz, a czarna postać się zaśmiała i wyciągnęła do mnie rękę, a ja sam nie wiem czemu odwróciłem wzrok. Zakryłem uszy dłońmi, by nie słyszeć płaczu, nienawidzę płaczu. Płacz oznacza, że ktoś cierpi, a to przykre... Miałem nie spać... chcę się obudzić. Ale...
- Eren, przecież zawsze uciekałeś do świata snów, nie lubiłeś tamtego świata. Rzeczywistość cię przerasta - miałem uszy zakryte, ale mimo tego, że postać była daleko, słyszałem jakby mówiła mi do ucha. Miała taką ładną barwę głosu... Podniosłem się z ziemi patrząc na czarną postać, a ta wyciągnęła rękę. Zacząłem wolno stawiać kroki w jego stronę.
- Chłopie, dojedź do szpitala - powiedział ratownik próbujący go ratować, a ja stałem w kącie karteki i patrzyłem na niego, na mojego Erena. Jest blady i... dopiero w tym świetle zobaczyłem, że ma fioletowy policzek. Chciałem go dotknąć, przytulić. Nie mogę go stracić, Eren nie możesz mnie zostawić tutaj po tym jak mnie uratowałeś. Nie mogłem powstrzymać łez.
- Eren, proszę, obudź się... - usiadłem na podłożu pojazdu opierając łokcie na kolanach i łapiąc się za głowę, a łzy leciały dalej - Tęsknię.
Na nowo przycisnąłem dłonie do uszu, gdy usłyszałem ten głos, który wcześniej płakał i krzyczał. Był tak cholernie głośny, a moja głowa miałem wrażenie że puchnie od tego. Zacisnąłem oczy, a wargi w wąską linię. Stanąłem w miejscu.
- Eren, tamten świat nie jest dla Ciebie. Zawsze tak twierdziłeś. Kochałeś spać, sen był dla Ciebie tak kojący... - popatrzyłem na postać. Masz rację. Tamten świat nie jest dla mnie. Patrzyłem chwilę na nią. Dzieliły nas może, cztery metry? Pięć? Gdy znów usłyszałem ten głos - dużo glośniej - zacisnąłem oczy, a z nich zaczęły lecieć łzy.
- Eren, jeszcze kilka kroków. Widzisz, że cierpisz przez to... Kochałeś sen... - popatrzyłem na niego kochałem... Kochałem! Już nie!
Jesteśmy na miejscu, chciałem go dotknąć, ale mi nie pozwolili. Biegnąłem za nim i za ratownikami, którzy nie przestawali go ratować. Dlaczego to tak długo trwa? Dlaczego? Nie zostawiaj mnie...
Na salę już mnie nie wpuścili, zatrzymał mnie inny lekarz, a ja zacząłem krzyczeć by go ratowali, chwilę się z nim szarpałem, a po chwili nie miałem już siły. Nie zostaiwsz mnie. Nie zostawiaj mnie tutaj...
Dalej słyszałem ten głos, a z oczu zaczęły lecieć strumienie łez. Dlaczego to tak boli? Zrobiłem kilka kroków w tył tym samym odsuwając się od czarnej postaci, a ta wstała. Stała w miejscu i coś mówiła, ma taki przyjemny głos... Taki, który... pokusa, tak to się chyba nazywa.
- Nie chcę! - krzyknąłem kręcąc głową na boki, a wszytko wokół mnie zaczęło się sypać - Nie chcę spać! - czarna postać nagle zmarła i wykonała jeden krótki ruch ręką. Odeszla, ale obiecała, że wróci...
- Udało się - usłyszałem lekarza, który chciał mnie uspokoić, a sam zamarłem. Odepchnąłem go od drzwi i wbiegnąłem do środka nie patrząc na pielęgniarki, które chciały mnie zatrzymać i znalazłem się przy łóżku, na którym leżał. Przytuliłem go, a z oczu łzy przestały lecieć. Oddycha. Był nieprzytomny, ale oddycha, Nie zostawił mnie, dziękuję.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro