Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Szkoła

Pierwszą rzeczą na liście była moja nowa szkoła. Powiedzieli, że już teraz wezmą dla mnie potrzebny plan oraz klucz do szafki, w której powinny znajdować się moje książki. Miałam nadzieję, że nie będę miała dużo zaległości. Nie chciałam uczyć się więcej, niż powinnam. Droga zajęła nam niecałe dziesięć minut, okolica była bardzo ładna i nie mogłam narzekać, że nie będę miała gdzie spacerować.

―  Jak dobrze pójdzie, to twoim wychowawcą będzie Fred.―  powiedział Jeff.

― Był waszym? ―  zapytałam, a oni potwierdzili. ―  Będę miała kłopoty? ― zaśmiali się.

― Nie no, nie masz co się martwić, koleś jest spoko. ―  uśmiechnął się.

―  Gorze, jak  trafisz na matematyczkę, która nas szczerze nienawidziła. Zawsze jej lekcje kończyły się na wizycie dyrektora, kilka razy chcieli nas wywalić.

― Nigdy się nie zmienicie. ―  parsknęłam śmiechem. ― Całe życie dzieci. ― westchnęłam.

―  Ej Jeff, pani dorosła się odezwała. ―  przewróciłam oczami.―  Przyda Ci się młoda trochę luzu. Mama pewnie cały czas Cię pilnowała. U nas będziesz miała jakieś fory.

― Nie pilnowała mnie. ― przyznałam.― Nie musiała, zawsze miałam luz.

― Kujon! ―  wystawił mi język.

Byliśmy pod budynkiem. Trwała przerwa, a mnie automatycznie ścisnęło w żołądku, byłam bardziej niż pewna, że zwrócę na siebie uwagę, a szczerze tego nie znosiłam.

―  Stres owieczko? ― zaśmiał się Al.

―  Nie lubię tłumów. ― wysiadłam z samochodu, nie ruszyłam się, póki moi bracia tego nie zrobili. Wolałam trzymać się blisko nich, żeby się nie zgubić i zaoszczędzić sobie rozmów z innymi.

― Nie narób nam wstydu owieczko. ―  powiedział Jeff, po czym się zaśmiał. ―  Żartuję, w porównaniu z nami będą Cię tu nosić na rękach.

― I co jeszcze? Frytki do tego? ―  zaczęli się głośno śmiać. ―  Dzieci. ―  westchnęłam.

―  Przepraszamy mamusiu. ―  postukałam się w czoło.

― Chodźmy już. ―  weszliśmy do budynku, który swoją drogą był sporych rozmiarów. Hol, w którym się znajdowaliśmy, był rozmiarów dwóch sal gimnastycznych mojej poprzedniej szkoły. ―  Gdzie teraz?

―  Pójdziemy do dyrektora, a potem do szafki po twoje książki. A jak będziesz chciała, to potem Ci pokażemy co i jak żebyś nie miała problemu w poniedziałek.

― Zgoda. ―  udaliśmy się na pierwsze piętro, gdzie znajdował się sekretariat, a obok niego biuro dyrektora. Jeff zapukał do drzwi, po czym wszedł do sekretariatu, chwilę później zawołał mnie do środka. Na fotelu, przed ogromnym biurkiem siedział łysy otyły mężczyzna, ubrany był w garnitur, a z twarzy wyglądał na zboczeńca. Pierwsza myśl, jaka mi przyszła, to żeby nigdy nie zostawać z nim sam na sam. ―  Dzień dobry. ― przywitałam się.

― Witaj Carly, cieszę się, że grono pedagogiczne będzie mogło z tobą zacząć współpracę. Widziałem twoje wyniki i zachowanie, i jestem bardzo mile zaskoczony, jesteś całkowitym przeciwieństwem swojego rodzeństwa. ― zaśmiałam się.―  Masz tu plan lekcji i kluczyk do szafki, numerek masz na odwrocie, w środku powinny być książki.

―  Dziękuję. ―  powiedziałam. ― Do widzenia. ―  na szczęście było już dobre dziesięć minut po dzwonku. Pięć minut później byliśmy koło szafek, które znajdowały się na parterze niedaleko sali gimnastycznej. Chłopaki chcieli wejść tam, bo ponoć ich stary wychowawca miał teraz lekcje. Ja oczywiście byłam sceptycznie do tego nastawiona i stanowczo odmówiłam, ale oni i tak zrobili swoje. Zostałam na korytarzu, nie chciałam wzbudzić ciekawskich spojrzeń, szybciej niż miało to nadejść. Otworzyłam swoją szafkę z numerem "113" i wyciągnęłam wszystkie książki. Dobrze, że wzięłam plecak i torbę na ramię, bo w życiu bym się nie zabrała z tym.  Po dwóch może trzech minutach miałam wszystko spakowane, zamknęłam szafkę  i oparłam się o ścianę. Chwilę później z sali gimnastycznej wyszedł ciemnowłosy, wysoki chłopak, który szedł w moją  stronę. Chwilę mi się przyjrzał i lekko uśmiechnął, nawet nie drgnęłam. Cały czas mój wzrok utrzymywał się na ścianie naprzeciwko. 

― Cześć. ―  odezwał się, a ja tylko ruszyłam głową na znak przywitania. ―  Nie widziałem Cię jeszcze. Jesteś nowa? ― brawo za spostrzegawczość.  ―  Małomówna jesteś. ―  zaśmiał się. ― Nie krępuj się.―  Oparł się obok mnie i dokładnie analizował moją twarz.― Jestem Shawn, a ty? ― Odwróciłam głowę do niego. Miał wielkie kasztanowe oczy i czarne jak smoła włosy. Miał karnację jak Latynos, ale byłam bardziej niż pewna, że nim nie jest.

―  Carly! ―  tym razem popatrzyłam na swojego brata. ―  Co ty wyprawiasz?! ― wrzasnął Jeff. 

― Opieram się o ścianę? ―  uniosłam brew. ―  A Tobie co? 

―  Odsuń się od niego. ―  nakazał, więc tak zrobiłam. Nie chciałam zaczynać awantur już w drugi dzień. 

Mój brat mordował czarnowłosego wzrokiem, za to ten drugi cwaniacko się do niego uśmiechał. Z tego wszystkiego zrozumiałam tylko tyle, że nie są przyjaciółmi. 

―  Możemy już jechać? ― mój brat popatrzył na mnie niemiłym wzorkiem. ― Kazania sobie zostaw na później, idź po Al'a. ― rzucił mi kluczyki od samochodu. 

Bez słowa ruszyłam w stronę wyjścia. Wiedziałam, że w domu nie ominie mnie ich gadka. 

######



Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro