Ojczulek
Paul obudził mnie dopiero o dziewiątej rano. Kazał mi się ogarnąć i zejść na śniadanie. Miałam małą nadzieję, że nikogo z domowników, oprócz czarnowłosego, nie będzie. Chciałam przeżyć ten dzień w spokoju. Kiedy wstałam, poszłam wykonać rutynowe czynności. Gdy wyszłam z łazienki, zrzuciłam z siebie piżamę, a założyłam czarne jeansy i tego samego koloru bluzę z kapturem. Zrobiłam makijaż i rozczesałam włosy. Kilka minut później schodziłam na dół.
― Wyspałaś się? ― zapytał na wstępie Paul.
― Nawet, nawet. ― mruknęłam. ― Wiesz może, czemu te dwa boże baranki do mnie nie dzwoniły? ― zaśmiał się.
― Nie wiem, do mnie też się nie odzywali. ― westchnęłam. ― Dzisiaj powinni zadzwonić. ― kiwnęłam głową.
― Zrobiłeś mi śniadanie? ― uniosłam brew. ― Czy to resztki po reszcie?
― Póki nie będę miał z Tobą problemów, mogę Ci robić śniadania. ― uśmiechnęłam się, zamierzałam z tego skorzystać. ― Umiesz gotować? ― zaczęłam się śmiać. ― Co?
― Umiem zrobić spaghetti, naleśniki i gofry. Więcej ode mnie nie oczekuj.
― To zrobisz dzisiaj obiad i podwieczorek. ― szczena mi opadła. ― Pomogę Ci z tymi goframi. Nie patrz tak. ― westchnęłam.
― To ja sobie zjem śniadanie i pooglądam telewizję, a ty zrób listę, co kto lubi i jak mają uczulenia, to jakie. ― tym razem to jemu szczena opadła. ― No już, już. ― pogoniłam go.
― Czekaj. ― mruknął. ― Czy ty się nie za odważna zrobiłaś? ― uniosłam brew. ― W pierwszy dzień bałaś się mnie, a tym bardziej zejść na obiad.
― Badałam teren. ― parsknęłam śmiechem ― Już nie wzbudzasz we mnie strachu, za dużo ze mną rozmawiasz i jesteś zbyt miły. ― zastanowiłam się chwilę. ― Tatusiek. ― już całkiem mina mu zrzedła. Nie chciałam się narażać, a tego szybko uciekłam do salonu. Tam o dziwo siedzieli Nick i Brandon. Gdy mnie zauważyli, uśmiechnęli się szeroko. ― Co oglądacie? ― zapytałam.
― Wiadomości. ― odezwał się Nick. ― Siadaj. ― zrobił mi miejsce. ― Paul pozwolił Ci jeść w salonie. ― zastanowiłam się chwilę.
― Nie powiedział, że nie mogę, ale też się nie zgadzał. ― parsknęli śmiechem. ― Póki jest zajęty, nie będzie krzyczał, a ja zdążę zjeść. ― Brandon popatrzył na mnie jak na kosmitkę. ― Chciał gofry, to niech pisze, co lubicie.
― Paul będzie robił gofry? Pochorował się? ― zdziwili się, a ja wskazałam na siebie. Już całkowicie się ich nie bałam, byli mili i nie pokazywali, że mają problem, z tym że tam mieszkam. ― Zobaczymy, czy Ci wyjdą. ― przewróciłam oczami. ― Czemu nie jesteś w szkole? Z tego, co wiem, to nie jesteś pełnoletnia.
― Jadę do lekarza. Tatusiek mnie wiezie. ― byli zdezorientowani. ― O Paula mi chodzi. ― wybuchnęli głośnym śmiechem.
― Jak ktoś z Was mnie tak nazwie, oberwie. ― w jego głosie było słychać powagę. Trochę się przestraszyłam, bo nie byłam pewna, czy mi się oberwie. Czarnowłosy popatrzył na mnie i się uśmiechnął. ― Z racji tego, że ona, to jeszcze dziecko, to może tak mówić. ― i wyszedł. Byłam chyba tak samo zdziwiona, jak chłopcy. On mnie nazwał dzieckiem! Oni popatrzyli na mnie i zaczęli się brechtać, uniosłam brew ku górze i bez słowa poszłam do biura Paula, aby powtórzył to, co przed chwilą powiedział. ― Zaraz skończę pisać. ― mruknął. ― Idź, się zbieraj, akurat jak skończę, będziemy jechać.
― Ty mnie nazwałeś dzieckiem?! ― zignorowałam to, co powiedział. ― Wyglądam jak dziecko? ― zapytałam ciekawa, czarnowłosy się tylko zaśmiał.
― Teraz zachowujesz się jak dziecko. ― mruknął. ― Taki makijaż ani styl nie robi z ciebie dorosłej. Jesteś jeszcze dzieckiem i nawet, jak skończysz te osiemnaście lat, a potem będziesz po dwudziestce, to dla mnie wciąż będziesz dzieciakiem. ― uśmiechnął się i podał mi kartkę. ― Masz dziesięć minut. ― nie mając większego wyboru, wzięłam tę kartkę, po czym szybkim krokiem wyszłam z pomieszczenia. Pobiegłam do łazienki i umyłam zęby, następnie udałam się do pokoju, wzięłam telefon, słuchawki i swoje dokumenty, po czym ubrałam kurtkę i zeszłam na dół. Tam włożyłam buty i wyszłam na zewnątrz. Miałam jeszcze trzy minuty, ale musiałam ochłonąć. Myślałam, że Paul nie weźmie tego "tatuśka" aż tak do siebie. Może i wygląda na osobę poważną i tak dalej, ale sądziłam, że jednak jest w nim odrobinę dziecka. Dziwiło mnie to, że moi bracia przyjaźnili się z kimś, kto nie ma podobnych cech charakteru do nich. Oni zawsze byli uśmiechnięci i zadowoleni z życia. Paul był ich przeciwieństwem. ― Wsiadaj. ― mruknął chłopak. Otworzyłam tylne drzwi i usiadłam za chłopakiem, podłączyłam słuchawki i włożyłam je do uszu. Musiałam się wyciszyć przed tą rozmową. ― Jak dziecko. ― jeszcze nie włączyłam muzyki, ale postanowiłam przez chwilę tego nie robić, byłam ciekawa, czy coś jeszcze powie. ― Fotelik dla dzieci Ci kupię. ― prychnęłam pod nosem i włączyłam jedną z moich ulubionych piosenek. Zamknęłam oczy i próbowałam pozbyć się wszystkich, złych myśli.
#####
kogoś okłamałam
rozdziału nie będzie jutro
jest dzisiaj ;p
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro