𝟰𝟲: równowaga świata
— Nie. To nie on. Ja to zrobiłem. — Moody uśmiechnął się szaleńczo, wpatrując w zdruzgotanego, pełnego sprzecznych emocji Harry'ego Pottera. Chłopak miał więcej szczęścia niż rozumu, ale nikt nie odbierze mu tej chwili. Nawet Alyssa siedząca w dormitorium, czy Dumbledore. Siedział na krześle w jego gabinecie, zupełnie nie przejmują się tym, że ktoś może tu wpaść i ich złapać.
— Nie, to nie pan. To nie pan, pan nie mógł tego zrobić! — zaśmiał się cicho, nie wierząc w to, że tak głupi chłopak kilkukrotnie pokonał Czarnego Pana. Właśnie za niego połączył wszystkie kropki, a ten dalej wpatrywał się w powstały obrazek i nie wiedział co to jest. Westchnął, opierając się wyprostowanymi rękami na oparciu.
— Powiedz, czy przebaczył tym szumowinom, które śmiały wymówić się Imperiusem trzynaście lat temu? Czy pozwolił im paść do ziemi i pokłonić się im, tak jak kazał zrobić to jej? — spytał gorzko, a Harry zupełnie nie wiedział już o co chodzi. Mógł tylko w szoku patrzeć się na to, jak Moody masakruje jego dumę i życie z całego roku. — Wiesz kto sprawił, że w tym Turnieju byłeś numerem jeden? Ja i Alyssa Fong. Wprawdzie nie bardzo chciała się na to zgodzić, ale jedno zaklęcie wszystko załatwiło. Była wspaniałą marionetką.
— Alyssa? Alyssa ci pomagała?! — Wykrzyknął Harry, kojarząc znajome nazwisko. Barty uśmiechnął się sugestywnie, szczęśliwy, że rybka połknęła haczyk. Od tego momentu nie łączą ich żadne więzi, poza Imperiusem, pod którym nigdy nie była. Przysięga zobowiąże ją do kłamania, nawet jeśli podadzą jej veritaserum. Wiedział, czuł, że Dumbledore i Snape dyszący mu na kark są blisko, a Potter jednak zdobył jego nikłą sympatię, aby nie zabijać go. Faktycznie, zostawi go Czarnemu Panu. — Była pod Imperio...
Drzwi otworzyły się zamaszyście, a on dostał jakimś zaklęciem. Nie pamiętał którym. Opadł na krzesło, a Harry skulił się w ramionach Snape'a, który z jakiegoś powodu opiekuńczo objął go ramionami. Spetryfikowany Moody mógł jedynie zmiąć w ustach przekleństwa w kierunku tego zdrajcy. Poczuł, że ktoś otwiera mu usta i wlewa w nie eliksir bez żadnego smaku. Prawdopodobnie eliksir prawdy.
— To Barty! Barty Crouch! — wykrzyknął zszokowany Snape, który został totalnie wyprowadzony z równowagi. Jeszcze mocniej zacisnął ramiona na roztrzęsionym Harrym Potterze, który powoli zaczynał mdleć z wycieńczenia, ale starał się uważnie wszystkiemu przysłuchiwać. Musiał wiedzieć, że chłopak w tej chwili musi dorosnąć i zrozumieć o co w tym wszystkim chodzi. By wiedzieć w przyszłości, że Voldemort i jego ludzie nie cofną się przed niczym, by go dopaść, a ich plany mogą być wieloetapowe i złożone.
— Enervate — szepnął Dumbledore, zaczynając przesłuchanie. Barty opowiadał wszystko po kolei, zupełnie nie kłamiąc na żaden temat. O swojej matce i ojcu, o Mistrzostwach Świata w Quidditchu, o swoim panie. O Mrużce, morderstwie własnego ojca. I o naprawdę wielu innych rzeczach. Było mu lekko i błogo, gdy w końcu wyrzucał z siebie to, że wspaniały urzędnik nigdy nie był taki wspaniały, a najmniej doceniana w historii matka, kochała go aż po grób na tyle, by się dla niego poświęcić. Czuł się błędnie i swobodnie, gdy nie musiał kłamać, ale jego umysł w ciągu sekundy wyostrzył się, gdy dyrektor zaczął te mniej wygodne dla niego pytania. - Kiedy Alyssa znalazła się pod Imperiusem? — Jęknął błagalnie, a jego wspomnienia przeszyła ona, wraz z cichym rozkazem, by powiedział, że nigdy.
— Od września. Nakryła mnie, tuż przed lekcją, że używam eliksiru wielosokowego. Musiałem ją jakoś uciszyć. Później okazało się to przydatne, bo dziewczyna zna i umie naprawdę wiele rzeczy. Wziąłem ją do mojego Pana. Nie chciała mu się pokłonić, nawet pod zaklęciem. Jest niezwykła, a to, że odwaliła kawał tak dobrej roboty, zarówno w labiryncie, jak i wcześniej, kradnąc Snape'owi Skrzeloziele i inne składniki. Jest naprawdę dobrą oszustką. — Barty w środku odetchnął z ulgą, nie chcąc już walczyć z otumaniającym skutkiem Veritaserum. Powiedział już wystarczająco, aby dali jej spokój. W tym czasie Minerwa udała się do dormitorium Slytherinu, budząc przerażoną i zapłakaną Alyssę. Wzięła ją w ramiona, aby później zaprowadzić do skrzydła szpitalnego, w którym na siłę ją ułożono.
— Pani profesor, ja... Ja nie wiedziałam, ja nie chcę — jąkała, świadoma tego, że jeśli po nią przyszli, to Barty musiał zostać złapany. Chciała do niego iść, chciała go przytulić i objąć. Powiedzieć, jak bardzo go kocha i że chce, by przy niej został. Zamiast tego mogła skulić się na łóżku w skrzydle szpitalnym i wyć w swoje własne kolana. Serce jej ukochanego mogło się w tej chwili scalić, ponieważ wszystkie karty zostały odkryte. Ale w świecie musiała być równowaga.
Teraz serce Alyssy było rozerwane na pół.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro