Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

𝟮𝟰: męki greengrass


— Muszę iść — powiedział cicho, naciągając szalik na nos. W jego mimice pojawił się chłód, a kamienna mina sprawiła, że wyglądał profesjonalnie i poważnie. Wyminął ją, znikając za drzwiami. Spojrzała za siebie, na ciemne drewno i uśmiechnęła się do siebie. To co się działo przed chwilą w żaden sposób nie było planowane, ale sądziła, że pasowało do tej chwili. Pocałunek był pełen dziwnych uczuć, lecz nie sądziła, że była w nim jakakolwiek miłość. Nie zmieniało to jednak faktu, że był idealny. Wraz z nim powierzyła mu coś tak ważnego, jak możliwość załatwienia jej kilku lat w Azkabanie, gdyby wydał ją po wszystkim. Wyjęła różdżkę, ściskając ją mocno. Teraz była jej chwila, by pokazać swoją użyteczność!

Wyszła z pomieszczenia, szybkim krokiem kierując się w stronę lochów. Zatroszczyła się o to, aby Dafne znalazła się w jednej z bardziej odległej części tej plątaniny. Sądziła, że tylko Snape był w stanie poruszać się swobodnie w tym labiryncie, ale i ona dawała sobie całkiem nieźle radę. Zwłaszcza, że aby ściągnąć Greengrass w odpowiednie miejsce wystarczyła zgrabnie spreparowana prośba o spotkanie w imieniu Blaise'a, która spłonęła chwilę po dostarczeniu i przeczytaniu jej przez blondynkę. Sam niezainteresowany prawdopodobnie zmierzał teraz ku stadionowi wraz z mało rozmowną, chorą Alyssą i zmartwionym Draco. Chłopak od ostatniej wizyty w jego domu stał się naprawdę nadopiekuńczy i to zaczynało ją irytować. Chciała być Śmierciożercą, czemu więc traktował ją tak, jakby była ze szkła? I chociaż znała odpowiedź, nie mogła powstrzymać niezadowolonego prychnięcia. Szklaną kopułę dobiłby dzisiejszy dzień, ale towarzysząca im Fong nie była dziś sobą i tylko to ją ratowało.

Stąpała cicho, a zamszowe buty tylko to ułatwiały. W półmroku rzucanym przez pojedyncze pochodnie widziała zarys jej sylwetki. Stanęła w mroku, wpatrując się w swoją przyjaciółkę. Dzisiejszego dnia zamierzała odebrać jej zmysły i świetnie się przy tym bawić. Niewerbalnie rzuciła zaklęcie wyciszające, tworząc olbrzymią bańkę, z której nie mógł wydostać się ani jeden dźwięk. Blondynka nie zauważyła tego, rzuciła zaklęcie sprawdzające godzinę, aby rozejrzeć się zniecierpliwiona. Na ułamek sekundy utkwiła wzrok w ciemnym miejscu, ale wzruszyła ramionami, dalej czekając na swojego ukochanego.

— Cześć, Dafne — powiedziała cicho, wychodząc z mroku. Blondynka spojrzała na nią zaskoczona, ale po chwili prychnęła, krzywiąc się z niesmakiem. Od jakiegoś czasu traktowała Lyssę jak czarodzieja gorszego sortu i szczerze wierzyła, że właśnie tak było. Wtedy łatwiej było nie zauważać, że to Fong jest jedną z bardziej lubianych w Slytherinie dziewczyn, nawet jeśli znikała na całe wieczory. Do tych nieobecności też miała wytłumaczenie. Prawdopodobnie kurwiła się, aby móc żyć na podobnej stopie co ona lub Malfoy.

— Spadaj, Fong. Czekam na kogoś i to na pewno nie jesteś ty. — Cichy śmiech z jakiegoś powodu sprawił, że po jej plecach przeszły ciarki. Przez trzy lata bacznie patrzyła jak jej przyjaciółka jest okrutna dla innych. Teraz prawdopodobnie będzie okrutna i dla niej.

— Blaise tu nie przyjdzie. W tej chwili jest gdzieś na stadionie wraz z drugą mną i Malfoyem. Za to my mamy kilka spraw do wyjaśnienia. — Różdżka w dłoni Fong, mierzona prosto w błyszczącą złotem głowę, była dla Greengrass takim zaskoczeniem, że wciągnęła gwałtownie powietrze. Straciła na kilka chwil rezon, ale postanowiła udawać silną. W momencie gdy uśmiechnęła się drwiąco, przeszył ją pierwszy Cruciatus.

Blondynka wiła się i krzyczała, ale żaden dźwięk nie przedzierał się poprzez barierę, która była nałożona wkoło. Lyssa z satysfakcją, ale i małą obojętnością napierała magią na jej ciało, a kończyny przyjaciółki wyginały się pod różnym kątem, nie pękając jednak. W końcu jej szyja wygięła się do góry, a oczy niemalże wyskoczyły z oczodołów. To już? Opuściła zaklęcie, patrząc zawiedziona na swoje dłonie. Barty mówił, że torturowanie niezbyt mocnych Longbottomów zajęło mu kilka godzin. A Dafne? Poddała się po ledwie pięciu minutach? Niemożliwe, to nie mogło być tak nudne!

Rzuciła zaklęcie trzeźwiące, a później podeszła do dziewczyny. Ta, zamiast przerażona odsunąć się, uśmiechnęła się jedynie obłędnie i boleśnie, zupełnie tak, jak w swoim opisie zawarł to profesor. Fong prychnęła cicho pod nosem, łapiąc za kosmyki włosów i podnosząc jej głowę do góry. Żadnej reakcji, kompletnie. Z zawiedzionym westchnieniem rzuciła na nią zaklęcie zapomnienia, nie mając pewności czy taka osoba w ogóle jeszcze je posiada, czy traci je bezpowrotnie. Wróciła do sypialni Śmierciożercy, siadając w fotelu i ze skupieniem patrząc na parę buchającą z jednego z kociołków. Była niesamowicie niezadowolona z efektu dzisiejszego planu. Miała bawić się co najmniej godzinę, a nie w parę minut spełnić swój cel. Może faktycznie jej talent do niewybaczalnych był tak duży, jak zawsze określał go Barty? Nawet jeśli, to i tak to zdecydowanie była przesada. Ona nawet nie musiała rzucać tego zaklęcia jeszcze raz, a jak wiadomo, Cruciatus najlepiej działa na początku, ze względu na szok w jakim znajduje się organizm.

Westchnęła cicho. Będzie musiała poczekać na Barty'ego, bo ona przestała ogarniać o co tu chodzi.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro