𝟮𝟱: cierpienia młodego czarnoksiężnika
Drzwi zatrzasnęły się mocno, a zdyszana Lyssa powoli przekształcała się w wysokiego, brązowowłosego mężczyznę. Szybko zdjął z siebie nieswoje ubrania i buty, by przypadkiem ich nie podrzeć. Dopiero gdy miał na sobie czarną koszulkę i jeansowe spodnie, zauważył że nie jest w pomieszczeniu sam. Prawdziwa Alyssa siedziała w fotelu, patrząc pusto w stronę eliksiru wielosokowego, który warzył się już drugi tydzień. Para buchała spod krawędzi pokrywek, ulatując ku sufitowi, ale ona wyraźnie skupiała się na obramowaniu kociołka. Barty nie miał trudności w stwierdzeniu, że coś poszło nie tak. Ale co? Może Greengrass w ogóle się nie pojawiła? Albo ktoś ich przyłapał przed początkiem całej akcji? Nie wiedział co o tym myśleć.
— Coś się stało? — Spodziewał się, że wzdrygnie się i oprzytomnieje, a dopiero później zacznie gorączkowo opowiadać o tym, jak jej była przyjaciółka wiła się w agonii przez długie godziny. Zamiast tego spojrzała na niego ostro, a jej mimika nie zmieniła się ani o drgnięcie mięśnia. Z zmartwioną miną podszedł do jej fotela, przyklękając przed nią. Dopiero wtedy jej twarz złagodniała, a w oczach zalśniły łzy. — Jeśli nie dałaś rady tego zrobić, to nic złego. Czarny Pan nie wymaga używania niewybaczalnych przed ukończeniem szkoły. A ty masz piętnaście lat, jesteś młoda i delikatna. Nie powinnaś przyrównywać się do mnie, litości.
— Rzuciłam Cruciatusa — powiedziała powoli. Spojrzał na nią zdziwiony. Skoro go rzuciła, to nie powinna być taka zmartwiona. Szansa, że nie zadziałał przy takim talencie była dość mierna, ale już w tej chwili jego myśli podpowiadały mu najbardziej nieprawdopodobne przypadki. — Zadziałał.
— To czemu jesteś... — Nie skończył, bo przerwał mu nagły wybuch wściekłej dziewczyny.
— Do cholery, to nie trwało nawet pięć minut! — Krzyknęła nagle, a on osłupiał. Spojrzał na nią zdziwiony, a ona rozpłakała się do reszty. Delikatnie objął ją, przyciągając bliżej końca fotela. Dała znieść się na dywan, gdzie szlochała już zupełnie otwarcie w jego ramionach, wprawiając go w stan bliski paniki. Nie chciał, aby płakała z tak głupiego powodu. Zwłaszcza, że ów pretekst absolutnie nie powinien prowadzić do rozpaczy. Nie mógł uwierzyć, że jedyną reakcją na rzucenie przez dziewczynę niewybaczalnego, była rozpacz, że rzuciła je za mocno. Musiał o tym pomówić z Lordem, taki talent nie mógł się zmarnować.
— Słonko, to prawdopodobnie przez twój niesamowity talent do czarnej magii. Pamiętasz? Twoja Avada też jest mało zielona ze względu na ilość mocy. Czarny Pan to doceni, zobaczysz! Nie możesz myśleć o tym w tak negatywny sposób, proszę. — Jej oczy patrzyły na niego z zaskoczeniem. Po chwili rozpromieniła się mocno, a on z westchnieniem podniósł ją do góry, przenosząc na łóżko. Ziewnęła, owijając się kocem, a on odgarnął jej krótkie kosmyki z twarzy. Patrzył jak zasypia, pewny, że musi być bardzo zmęczona. Gwałtowne zmiany humorków oraz zmęczenie psychiczne były bardzo częstą rzeczą, z którą starsi stażem Śmierciożercy musieli się mierzyć, gdy dołączali do nich nowi adepci. Ironicznie, podanie eliksiru uspokajającego tylko pogarszało efekt i podkopywało szalejące emocje, które w pewnym momencie stawały się nie do wytrzymania. W pewnym momencie pomiędzy agresją a depresją rysowała się naprawdę cienka granica. Najlepiej było to po prostu przeczekać, ale oni nie mieli na to czasu. Lada chwila mógł zjawić się tutaj jakiś nauczyciel lub też sam dyrektor, który odkrył Dafne i na gwałt potrzebuje pomocy doświadczonego aurora. Dziewczyna ani trochę nie była bezpieczna w jego komnatach. Mimo wszystko teraz, gdy rozpromieniona zamknęła oczy, a jej oddech wyrównał się, po prostu nie mógł jej kazać wrócić do swojego dormitorium. Rzucił na jej okrycie zaklęcie ogrzewające, a później chwycił za płaszcz przewieszony przez oparcie. Znalazł w jego kieszeniach stalową piersiówkę i wypełnił ją kleistą breją, do której wrzucił trochę srebrzystych włosów. Zamknął nos palcami i wypił kilka łyków, krzywiąc się niemiłosiernie.
Odłożył naczynie na biurko, opierając się o nie. Stracił czucie w nodze, a także części twarzy, w której pojawił się ziejący pustką oczodół. Z obrzydzeniem wygrzebał z kleistej mazi oko, a także przykręcił do kikuta drewnianą nogę. Parę minut później, do Wielkiej Sali kuśtykał już nie kto inny, jak Alastor Moody. Zastanawiał się czy to nie on powinien znaleźć bezwiedne ciało Greengrass, aby nie dokończyć roboty Fong, gdyby okazało się, że coś nie poszło po jej myśli. Z jednej strony bez wahania skłonny był uwierzyć w to, że jej klątwa w pięć minut doprowadziła do bycia niezdolnym do myślenia, ale z drugiej chciał zobaczyć to na własne oczy. Być w stu procentach pewny, że Alyssa faktycznie jest tak potężna, jak sobie to wyobrażał.
Nie mógł jednak pokuśtykać prosto na sam dół i niby przypadkiem zawędrować do bardziej odległej części lochów. To byłoby na tyle niemożliwe, aby nikt nie był skłonny w to uwierzyć. To musiał być Snape lub jakaś zakochana w sobie para, szukająca cichego zaułka, aby się obściskiwać bez jakiejkolwiek publiczności. Barty nie mógł nic na to poradzić, że gdy teraz o tym pomyślał, jego myśli zeszły na pocałunek, który miał miejsce dzisiejszego ranka. Gest ten zaskoczył go na tyle, by nie wiedzieć co o tym myśleć. Miał jedynie nadzieję, że Lyssa nie zakocha się w nim, bo im obojgu nie było to na rękę. Czuł się źle z tym, że gdyby ta różnica wynosiła jeszcze rok lub dwa więcej, każdy na spokojnie twierdziłby, że mógłby zostać jej ojcem. Osiemnaście lat. To ponad drugie tyle jej życia.
Usiadł w Wielkiej Sali, podejrzliwie patrząc na talerz. To wszystko powoli zaczynało tracić sens.
✽✽✽✽✽
Okej, w porządku. Dwie przeurocze i przekochane osóbki dały mi ostatnio trochę do myślenia, tak mówię o was humorzasta_menda, Freeslia! I cóż, dziewczyny słusznie zauważyły, że w opowiadaniu o Blaise'ie nie jest on zupełnie potrzebny. Jak do tego doszło, nie wiem ¯\_(ツ)_/¯.
Postanowiłam więc dokonać pewnych modyfikacji, które niestety są potrzebne, bo temat aktualnie jest bez sensu. Przyznaję się do tego!
Zatem od dzisiaj, opowiadanko to nie jest już Blaise x OC, a Barty x OC. Rozważam jednak drugą część, która w całości będzie poświęcona naszemu Czarnemu Diabełkowi. Lub po prostu osobny fanfik, żeby był uwu, różowe chmurki i owieczki, bo zasługuje na to, po tym jak go tu zepsułam! Ale pierwsze Snape, bo boziu, mam mocarny pomysł na Nietoperka (Już w pierwszym rozdziale główna bohaterka ostro pojechała po Albusie, więc no, musi być świetne! (⌐■_■) )!
Tytuł zostaje ten sam. No bo pasuje, jakby inaczej. (Edit: W sumie to jednak go zmienię!ヽ(。_°)ノ) Zmieniam tylko zerowy rozdział. I chyba tytuły, bo są beznadziejne i nigdy nie wiem co w nich napisać i o ile na początku miały sens, to teraz już są baaaaardzo naciągane ᕳ ͡°﹏ ͡°ᕲ No i postaram się zrobić tą książeczkę bardziej estetyczną, skoro zamiast planowanych 150 rozdziałów będzie miała tylko jakieś 50! Hej, chwila. Czy to znaczy, że jesteśmy już na półmetku? ٩(͡๏̯͡๏)۶ Ojej!
Idę zatem pracować, a jeśli ładnie się wyrobię, to dodam jeszcze następny rozdział! Papatki! (♥◡♥)
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro