Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

𝗱𝗼𝗱𝗮𝘁𝗲𝗸 𝟮: nieodwzajemnione miłości

Alyssa przetarła oczy, wyrównując stos kartek i ze zmęczeniem spojrzała na wschodzące powoli słońce, które pięknie było widać przez okno znajdujące się na ścianie po jej prawicy. Gabinet Lucjusza był dla niej niezwykle piękny o tej porze, gdy na jednej ze ścian tańczyły promienie wschodzącego słońca, spowijając swoją jasnością wielki, magiczny gobelin przedstawiający całe drzewo genealogiczne magicznych rodzin. W nim samym i dla niej znalazło się odrobinę miejsca, tak samo jak - ku zdziwieniu Alyssy - Harry'ego Pottera. Chłopak, jak się okazało kilka lat wcześniej, był ich dość bliskim kuzynem, oczywiście ku ich niezadowoleniu. Ono jednak zniknęło, gdy Wybraniec stał się współpracownikiem Draco - jako Szef Departamentu Prawa Czarodziejów miał dość bliskie kontakty z Szefem Departamentu Aurorów. Nawet ich gabinety znalazły się na jednym i tym samym piętrze. Co do reszty Gryfonów nie była już taka pewna - wprawdzie Ron i Luna Lovegood okazali się doskonałym małżeństwem, które już teraz miało dwójkę uroczych bliźniaków, Hermiona z wielką rozkoszą wyemigrowała na południe Francji, pisząc kolejną pracę naukową o niczym, a Dean i Seamus podobno otwierali już kolejny "wielki" interes, który miał (jak każdy inny!) splajtować po przetrwaniu mniej więcej połowy roku. Nawet po tylu latach wciąż nie była w stanie powiedzieć co siedziało w głowach ludzi z Gryffindoru.

Czwarta filiżanka gorzkiej, herbacianej cieczy ledwie przechodziła przez jej gardło, które było mocno nadwyrężone przez ostatnie egzaminy, które zdała w ciągu tygodnia. Na każdym z nich musiała wykonać kilka skomplikowanych rytuałów lub operacji. W przypadku tych pierwszych, czar wymagał zwykle najdłuższej inkantacji jaką się dało, a podczas operacji trzeba było jednocześnie wydawać polecenia personelowi medycznemu, jak i opowiadać egzaminatorom co się w danej chwili robi. Było to dla niej aż nazbyt wymagające, zwłaszcza, że musiała robić to po chińsku - dalej nie znała tego języka zbyt dobrze, ale było i tak o niebo lepiej niż przed dziesięcioma laty, gdy umiała powiedzieć zaledwie "cześć" i "dziękuję" z okropnie angielskim akcentem, na którego dźwięk większość Chińczyków krzywiła się nieznośnie.

Z uśmiechem spojrzała na Grzebyka, który przyniósł jej tacę z ciepłym kakao oraz goframi polanymi sosem truskawkowym i posypanymi gorzką czekoladą. Nie przepadała za słodyczami - ową dysfunkcję społeczną odkryła w sobie już w Hogwarcie, gdy przełknięcie jakiejkolwiek czekolady kończyło się nieznośnym krzywieniem się i wymiotami. Nigdy nie jadła ich za dużo, ale jej ciało dopiero po śmierci Barty'ego reagowało w tak stanowczy sposób. Do tej pory nie odkryła w sobie powodu - nawet jeśli była już uzdrowicielem, który ukończył akademię z najwyższym wyróżnieniem i zaliczonymi wszystkimi dodatkowymi przedmiotami. Szczególnie dobrze wspominała akupunkturę, która mimo bycia balansowaniem na krawędzi, dawała jej sporo frajdy. Była legalnym krzywdzeniem innych i dobrze łagodziła zarówno ją, jak i pacjenta.

- Dziękuję, Grzebyku. Rodzice lub Draco już wstali? - Skrzat rozpłynął się w powietrzu, aby wrócić z informacją, że Malfoyowie jeszcze śpią, prawdopodobnie ze względu na wczesną godzinę. Alyssa przeciągnęła się mocno, aby zabrać się do jedzenia smakowitego śniadania - pierwszego od bardzo dawna, ze względu na to, że przez ostatnie miesiące bardzo mocno zgłębiła stereotyp biednego studenta. Na pierwszych latach udawało jej się pracować i odkładać jakieś niewielkie oszczędności, ale dwa lata temu prawo zostało zaostrzone i studenci już nigdzie nie mogli liczyć na zatrudnienie. Nieważne czy byli czarodziejami, czy mugolami. Przez ponad pół roku żyła z zaoszczędzonych pieniędzy, nieraz będąc na skraju załamania - ostatecznie załapała się na etat na uczelni, ucząc dzieciaki z pierwszych lat jakichkolwiek podstaw run, które były od samego początku wymagane w stopniu co najmniej zaawansowanym. To odrobinę pozwoliło jej odbić się od dna, zwłaszcza, że nazwisko Fong w Chinach robiło ogromną robotę.

Odłożyła sztućce na pusty talerz, wstając od biurka. Dokumenty, nad którymi zeszłej nocy siedział Lucjusz były uzupełnione, a goście rozsadzeni według swoich preferencji. Także reszta rzeczy, które tej nocy miał zrobić jej ojczym, zostały odnotowane na małej karteczce jako wykonane. Z zadowoleniem wyszła z pomieszczenia. Zmierzała w kierunku głównego holu, aby przejść się odrobinę. Powietrze było letnie, ale rześkie i odświeżające. Miała zamiar je skosztować, zanim spotka się z matką i bratem, a także jego narzeczoną, która prawdopodobnie już rozgościła się w Malfoy Manor. Pansy od zawsze była tą osobą, która leciała na przystojną twarzyczkę, znany ród, ale i pieniądze. Nie wykluczała istniejącego pomiędzy nimi romantycznego uczucia, ale musiało się ono skądś wziąć, prawda?

- Panienko, przed główną bramą stoi gość. Prosił o przekazanie, że jest świadkiem na weselu i miał pomagać w przygotowaniach do niego. Czy budzić panicza Malfoya, czy może wyjdzie panienka sama? - spytał uniżenie skrzat, dociskając swoją głowę niemal do samej podłogi. Alyssa z uśmiechem oznajmiła, że wyjdzie po niego i Grzebyk może wrócić do swoich obowiązków. Przechodząc przez okazałe podwórko zastanawiała się kogo Draco mógł wybrać na najważniejszego poświadczyciela jego związku. Chciała go poznać, prawdopodobnie był to całkiem odpowiedzialny wybór.

Z szczęśliwym uśmiechem podeszła do bramy, opierając się o nią. Jej uśmiech zniknął, gdy stanęła oko w oko z Blaise'em.

- Cześć - powiedział, wbijając wzrok w ziemię. Odchrząknęła.

- Tak. Cześć.

Już od paru chwil siedziała jak na szpilkach w swoim własnym salonie, ściskając w dłoniach kraniec przydługiej tuniki w ciemnozielonym kolorze, starając się nie spoglądać na udo i kolano Zabiniego, które szczelnie przylegało do jej własnego, ograniczonego jedynie cienką warstwą materiałowych spodni. Z zdenerwowania przygryzała wargę, zastanawiając się czemu jest on tu tak wcześnie i z jakiego powodu usiadł tak blisko niej, gdy do dyspozycji miał jeszcze jedną kanapę i dwa fotele, które stały obłożone jedynie kilkoma poduszkami i puchatym kocem. Jej matka wykorzystywała tego typu narzutki coraz częściej, gdy wraz z mężem siedziała przy kominku, rozmawiając o starych czasach niczym przyjaciele, a nie wieloletnie małżeństwo.

Od momentu, gdy zobaczyła za bramą swojego byłego przyjaciela, chciała zapaść się pod ziemię, a najlepiej sprawić, aby zapomniał o tym, że mają jakąkolwiek wspólną przeszłość. Zresztą i tak niewiele pamiętał - do dzisiaj miała dreszcze, gdy przypominała sobie ten wieczór, gdy chciał wydobyć od niej prawdę za pomocą ukradzionego veritaserum. Usunęła wtedy ich wspólne wspomnienia, zastępując je jakimiś innymi, banalnymi i nieznaczącymi. Inaczej - zupełnie zapomniał o ich przyjaźni i wspólnie spędzonych chwilach. Z czasem jednak okazało się, że jego bzdurnych uczuć, które kiedyś do niej żywił, nie można usunąć tak łatwo. W szóstej i siódmej klasie wielokrotnie zapraszał ją na randki, ale pamięć o Bartymiuszu Crouch'u Juniorze dalej nie pozwalała jej na zbliżenie się do kogokolwiek poza Draconem, który był przecież jej cenną rodziną. Miała nadzieję, że gdy Czarny Diabeł wydorośleje to zapomni o tej głupiej, szczeniackiej miłości do niej i znajdzie kogoś, kogo faktycznie kocha. I chyba nie pomyliła się - zmężniał i wyprzystojniał przez te wszystkie lata, gdy się do siebie nie odzywali. Nawet ona musiała to przyznać bez wahania. Znacznie wyrósł, jego ramiona nabrały mięśni, a usta były jeszcze bardziej wydatne niż niegdyś. Najbardziej zaskoczył ją fakt, że z jego uszu zwisało kilka srebrnych kolczyków, w tym jeden w kształcie węża z zielonym, prawdopodobnie szmaragdowym okiem i drugi w kształcie lwa, prawdopodobnie darowany mu przez jakąś uroczą Gryfonkę, z którą aktualnie się spotykał. Wszystko zatem szło zgodnie z planem powziętym kilka lat temu.

- Wypiękniałaś, Lyss. - Poczuła, jak delikatnie ciągnie za jej ciemne końcówki kończące się gdzieś w połowie tułowia i zamarła, a jej plecy wyprostowały się jak kij, starając się ignorować gniew, który gwałtownie kiełkował w jej wnętrzu. Zamknęła oczy, oddychając cicho i głęboko, powtarzając sobie w głowie, że od teraz będzie go znosić tylko po to, aby ślub Draco był najwspanialszy na świecie, nie obejmuje to jednak przyjemnego traktowania. Mimo tego postawa, Blaise'a irytowała ją niemiłosiernie - dalej siedział rozparty na kanapie, niczym w Pokoju Wspólnym, licząc na to, że łaskawie wpadnie mu w ramiona, gdy będzie zachowywał się jak najgorszy dupek na świecie. A tacy chłopcy nigdy nie byli w jej typie - znacznie bardziej wolała tych spokojnych i skrzywdzonych przez życie, którzy mogli znaleźć ukojenie w jej ramionach, a ona mogła liczyć na słodkie czułości z ich strony. Zresztą - każdego automatycznie porównywała do Niego. I chociaż od czasu swojego poprzedniego związku nie próbowała miłości, mimo kilku mniejszych zauroczeń, sądziła, że ciemnoskóry chłopak nawet na krok nie zbliżyłby się do jej typu mężczyzny. W końcu był on martwy od ponad dziesięciu lat.

- Nie widzimy się siedem lat, po czym ty rzucasz takim żałosnym tekstem. Wypadłeś z wprawy, czy co? - Rzuciła ostro, podnosząc się z kanapy. Podeszła do okna, opierając swoje dłonie na parapecie, całą swoją postawą pokazując, że nie chce dłużej z nim rozmawiać i lepiej będzie, jeśli zamilknie na wieki lub wyjdzie z wschodniego saloniku. Usłyszała ruch za swoimi plecami i z zadowoloną miną przyjęła, że chłopak postanowił opuścić pomieszczenie. Zacisnęła dłonie mocniej, gdy zauważyła, że jej serce zakuło delikatnie. Tęskniła za nim od dziesięciu lat, wyklinając te głupie zaklęcia i dążenie do tego, aby Barty nie został odkryty przez nikogo. Skończyło się to, jak się skończyło - nie ochroniła nikogo, a Crouch sam się odkrył przed Potterem, jednocześnie nie wystawiając jej - pechowo dla wszystkich, którzy byli w tą akcję zamieszani. Jej życie i tak skończyło się tamtego dnia, nie przysłużył się tym ani trochę.

Z zaskoczeniem stwierdziła, że dwie duże dłonie złapały ją w talii, a ciepła klatka piersiowa oparła się o jej plecy. Westchnęła gniewnie, chcąc powiedzieć mu co myśli o takich rzeczach, ale niespodziewanie nie udało jej się wydobyć z siebie głosu. Mruknęła gniewnie, gdy poczuła jego podbródek wbijający się jej w ramię. Nacisk odrobinę zelżał, ale nie zniknął, co przyjęła z niespodziewaną ulgą.

- Dobrze cię widzieć, skarbie i cieszę się, że bezpiecznie wróciłaś do domu. Wszyscy za tobą tęskniliśmy przez te siedem lat. Mam nadzieję, że w końcu zdałaś sobie sprawę z tego, że czuję do ciebie o wiele więcej niż szczeniacką miłość. Zrobię wszystko, abyś nie znalazła już żadnej wymówki na to, by ze mną być — szeptał głębokim głosem do jej ucha, a ona wzdrygała się przy każdym podmuchu, który ocierał się o jej małżowinę uszną. Czuła ślad uśmiechu w jego słowach, ale dźwięki te były zbyt obezwładniające, aby mogła mu się oprzeć w tej chwili, po dwóch dobach bez snu, gdy przez większość tego czasu tonęła w papierach i bagażach. Odsunął się, zawadiacko opierając się o ścianę obok niej. - Lepiej?

- Wróćmy do "Wypiękniałaś, Lyss.", okej? - prychnęła, odzyskując nad sobą kontrolę. Przeprosiła w myślach Barty'ego, wracając do chłodnej wersji siebie. Oderwała się od parapetu, podchodząc do tacy, którą przyniósł skrzat i postawiła ją na niskim stoliku. Rozlała napar do filiżanek, siadając po przeciwnej stronie. Zerknęła na niego znad porcelany, zdając sobie sprawę z tego, że nieważne ile lat minęło i jak wiele małych słabości pojawiło się w jej głowie, to dalej nie był Crouch. Dalej nie mogła pokochać nikogo innego.

- Tak właśnie myślałem - westchnął ciężko, upijając łyk.



Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro