Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

thirty nine


— AVONLEA, 18:40, 3 LISTOPADA —

                gilbert blythe był w pociągu już od mniej więcej pół godziny. droga była dość nudna, a jego jedyną rozrywką było granie w podrobioną wersję pac-mana na telefonie. jego potrzaskana szybka utrudniała mu widoczność, co w jego stanie, niesamowicie go denerwowało.

w pociągu nie było prawie nikogo, przez co gilbert wiedział, iż starszy mężczyzna siedzący za nim słyszy przekleństwa, które opuszczały jego usta.

— młody mężczyzno — odezwał się staruszek.

— och, przepraszam, pana. ja... po prostu ta gra — powiedział, brzmiąc na wykończonego.

— nie, nie, nie, przeklinaj, ile tylko chcesz. — uśmiechnął się. — tylko zastanawiałem się, co tak cię męczy. to nie może być tylko ta cholerna gra.

gilbert zaśmiał się, kiedy zalała go ulga. tego dnia nie miał nastroju na bycie besztanym.

o ile gilbert nie chciał tego przyznawać, to naprawdę chciał z kimś porozmawiać, a tym kimś była jego ania. ale kazała mu obiecać, że nie będzie się odzywał, dopóki nie dotrze na miejsce, więc rozmowa z tym miłym mężczyzną nie powinna być wcale taka zła.

— po prostu... — na chwilę zamilkł. — przepraszam, jak ma pan na imię?

mężczyzna się uśmiechnął.

— oliver.

oliver komicznie uchylił swoją szmacianą czapkę, a gilbert niezręcznie wyciągnął do niego rekę.

— gilbert.

oboje rozmawiali przez niemal dwie godziny. gilbert dowiedział się, że oliver jest żonaty, z wnukami i mieszka w mieście, z którego odpływać miał statek gilberta.

— a więc, gilbert... — zaczął oliver zachrypniętym głosem. — dlaczego jedziesz do doków?

uśmiech gilberta trochę zbladł, co nie umknęło uwadze mężczyzny.

— w avonlea jest pewna dziewczyna... — gilbert wyjrzał przez okno na ciemne niebo. — ania.

— twoja? — zaśmiał się oliver.

— nie, nie, nie spodobałoby jej się to. jest bardziej niezależnym typem, ma temperament. — jego policzki się zaczerwieniły. — ale tak, jest moja.

minęło półtorej godziny, a gilbert opowiedział oliverowi wszystko o swojej ani — od momentu, w którym zobaczył ją po raz pierwszy w drodze do szkoły, przez to, gdy go uderzyła, a on się w niej zakochał, aż do ich zerwania oraz ponownego zejścia. oliver uważnie słuchał, wyobrażając sobie historię w głowie. finalnie doszedł do wniosku, że gilbert w przyszłości ożeni się z opisywaną cudowną dziewczynę, a nie będzie mógł tego zrobić, jeśli będzie w dokach.

— synu, nie możesz pojechać do doków. musisz wrócić do swojej ani. — westchnął oliver. gilbert podrapał się po karku.

— nie mogę tego zrobić, nie mogę tego tak po prostu odwołać.

oliver odetchnął sfrustrowany.

— powiem ci coś, gilbercie. kiedy miałem dwadzieścia parę lat, pewnie byłem tylko trzy lata starszy od ciebie, wyjechałem na studia, zostawiając miłość mojego życia. — gilbert na niego popatrzył, w milczeniu zachęcając, by mówił dalej. — na studiach czułem się okropnie. poszedłem tam tylko po to, by mój tata był ze mnie dumny, a na dłuższą metę, nie chciał, bym był nieszczęśliwy. chciał, żebym dobrze się bawił i był z moimi przyjaciółmi oraz rodziną. moja miłość, która została w domu, prawdopodobnie nie myślała o mnie aż tak wiele, jak ja myślałem o niej. nie byliśmy jeszcze zaręczeni, więc w każdej chwili mogła to zakończyć, jeżeli tylko by chciała. uczyłem się, by zostać kimś, kim nie chciałem być i wtedy coś postanowiłem. musiałem wrócić do domu. nie byłem tam szczęśliwy, bez przyjaciół, bez rodziny. więc wróciłem do domu i natychmiast się jej oświadczyłem, rzuciłem szkołę, do której chodziłem i żyłem szczęśliwym życiem z moją rodziną.

usta gilberta były szeroko otworzone, gdy uświadomił sobie, że historia olivera idealnie wpasowywała się w jego życia. chłopak szybko wstał, zbierając wszystkie swoje własności i wpychając je do walizki z jego ubraniami.

— m-muszę to odwołać, nie mogę zostawić ani, basha, karola, ani nikogo w domu. muszę być tam na święta i świętować z nimi nowy rok. muszę sprawić, że mój ojciec będzie dumny, a wyjazd do doków tego nie zrobi! — stwierdził dumnie, a jego widownią była śpiąca kobieta na tyłach pociągu oraz oliver. mężczyzna zaczął klaskać i gwizdać.

— pospiesz się, synu, zanim przegapisz ostatniego busa.

gilbert kiwnął głową i szybko ponownie uścisnął jego dłoń.

— dziękuję za wszystko, to naprawdę wiele dla mnie znaczy.

kiedy pociąg zatrzymał się niezręczne trzy minuty później, gilbert wybiegł z pojazdu, po raz ostatni żegnając olivera.



☁️



— TERAŹNIEJSZOŚĆ, AVONLEA, 4 LISTOPADA, 00:01 —

               — nie pojechałem. — na chwilę zamilkł. — nie chciałem za tobą tęsknić.

ania nie mogła w to uwierzyć.

— powinieneś teraz być w pociągu! — zbeształa go.

tak naprawdę nie była ani trochę zła — cieszyła się, że wrócił do domu. potrzebowała, by był przy niej podczas ich pierwszych wspólnych świąt.

— aniu, poznałem takiego męż... bratnią duszę w pociągu. — jej oczy zabłysły się na te słowa.

— opowiedz mi o nim.

— był stary i mądry, a na głowie miał brązową czapkę — zaczął gilbert. — miał na imię oliver.

ania popatrzyła na gilberta, trzymając jego twarz w dłoniach, gdy siedzieli na ławeczce na niewielkiej werandzie zielonego wzgórza. stłumione światło delikatnie na nich padało, a gilbert uważał, że ania w takim oświetleniu wyglądała przepięknie.

— opowiedział mi historię, która była bardzo podobna do naszego dylematu. — na sekundę zamilkł. — był na studiach i ich nienawidził...

gilbert opowiedział ani każdy szczegół historii olivera oraz o reszcie swojego wieczoru.

— i po tym, jak wysiadłem z busa kilka ulic dalej, przybiegłem tutaj. — uśmiechnął się niezręcznie.

ania popatrzyła na ulicę przed nimi, pogrążając się w myślach.

— więc wróciłeś do... naszej paczki przyjaciół? — zapytała.

— no cóż, tak, ale wróciłem głównie do ciebie — przyznał cicho, ujmując jej zimną twarz w dłonie.

— jesteś uroczy. — ania się zarumieniła.

gilbert wtedy wstał i złapał anię za rękę swoją dłonią odzianą w rękawiczkę.

— powinienem już iść — szepnął.

— dziękuję, gil. tak bardzo cię kocham.

chłopak uśmiechnął się szeroko.

— ja też bardzo cię kocham.

ania po raz ostatni go przytuliła, a następnie ucałowała na pożegnanie.

— do zobaczenia jutro — powiedziała głośno, gdy odchodził, uśmiechając się sam do siebie i bawiąc pierścionkiem obietnicy skrytym w jego kieszonce.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro