thirty nine
— AVONLEA, 18:40, 3 LISTOPADA —
gilbert blythe był w pociągu już od mniej więcej pół godziny. droga była dość nudna, a jego jedyną rozrywką było granie w podrobioną wersję pac-mana na telefonie. jego potrzaskana szybka utrudniała mu widoczność, co w jego stanie, niesamowicie go denerwowało.
w pociągu nie było prawie nikogo, przez co gilbert wiedział, iż starszy mężczyzna siedzący za nim słyszy przekleństwa, które opuszczały jego usta.
— młody mężczyzno — odezwał się staruszek.
— och, przepraszam, pana. ja... po prostu ta gra — powiedział, brzmiąc na wykończonego.
— nie, nie, nie, przeklinaj, ile tylko chcesz. — uśmiechnął się. — tylko zastanawiałem się, co tak cię męczy. to nie może być tylko ta cholerna gra.
gilbert zaśmiał się, kiedy zalała go ulga. tego dnia nie miał nastroju na bycie besztanym.
o ile gilbert nie chciał tego przyznawać, to naprawdę chciał z kimś porozmawiać, a tym kimś była jego ania. ale kazała mu obiecać, że nie będzie się odzywał, dopóki nie dotrze na miejsce, więc rozmowa z tym miłym mężczyzną nie powinna być wcale taka zła.
— po prostu... — na chwilę zamilkł. — przepraszam, jak ma pan na imię?
mężczyzna się uśmiechnął.
— oliver.
oliver komicznie uchylił swoją szmacianą czapkę, a gilbert niezręcznie wyciągnął do niego rekę.
— gilbert.
oboje rozmawiali przez niemal dwie godziny. gilbert dowiedział się, że oliver jest żonaty, z wnukami i mieszka w mieście, z którego odpływać miał statek gilberta.
— a więc, gilbert... — zaczął oliver zachrypniętym głosem. — dlaczego jedziesz do doków?
uśmiech gilberta trochę zbladł, co nie umknęło uwadze mężczyzny.
— w avonlea jest pewna dziewczyna... — gilbert wyjrzał przez okno na ciemne niebo. — ania.
— twoja? — zaśmiał się oliver.
— nie, nie, nie spodobałoby jej się to. jest bardziej niezależnym typem, ma temperament. — jego policzki się zaczerwieniły. — ale tak, jest moja.
minęło półtorej godziny, a gilbert opowiedział oliverowi wszystko o swojej ani — od momentu, w którym zobaczył ją po raz pierwszy w drodze do szkoły, przez to, gdy go uderzyła, a on się w niej zakochał, aż do ich zerwania oraz ponownego zejścia. oliver uważnie słuchał, wyobrażając sobie historię w głowie. finalnie doszedł do wniosku, że gilbert w przyszłości ożeni się z opisywaną cudowną dziewczynę, a nie będzie mógł tego zrobić, jeśli będzie w dokach.
— synu, nie możesz pojechać do doków. musisz wrócić do swojej ani. — westchnął oliver. gilbert podrapał się po karku.
— nie mogę tego zrobić, nie mogę tego tak po prostu odwołać.
oliver odetchnął sfrustrowany.
— powiem ci coś, gilbercie. kiedy miałem dwadzieścia parę lat, pewnie byłem tylko trzy lata starszy od ciebie, wyjechałem na studia, zostawiając miłość mojego życia. — gilbert na niego popatrzył, w milczeniu zachęcając, by mówił dalej. — na studiach czułem się okropnie. poszedłem tam tylko po to, by mój tata był ze mnie dumny, a na dłuższą metę, nie chciał, bym był nieszczęśliwy. chciał, żebym dobrze się bawił i był z moimi przyjaciółmi oraz rodziną. moja miłość, która została w domu, prawdopodobnie nie myślała o mnie aż tak wiele, jak ja myślałem o niej. nie byliśmy jeszcze zaręczeni, więc w każdej chwili mogła to zakończyć, jeżeli tylko by chciała. uczyłem się, by zostać kimś, kim nie chciałem być i wtedy coś postanowiłem. musiałem wrócić do domu. nie byłem tam szczęśliwy, bez przyjaciół, bez rodziny. więc wróciłem do domu i natychmiast się jej oświadczyłem, rzuciłem szkołę, do której chodziłem i żyłem szczęśliwym życiem z moją rodziną.
usta gilberta były szeroko otworzone, gdy uświadomił sobie, że historia olivera idealnie wpasowywała się w jego życia. chłopak szybko wstał, zbierając wszystkie swoje własności i wpychając je do walizki z jego ubraniami.
— m-muszę to odwołać, nie mogę zostawić ani, basha, karola, ani nikogo w domu. muszę być tam na święta i świętować z nimi nowy rok. muszę sprawić, że mój ojciec będzie dumny, a wyjazd do doków tego nie zrobi! — stwierdził dumnie, a jego widownią była śpiąca kobieta na tyłach pociągu oraz oliver. mężczyzna zaczął klaskać i gwizdać.
— pospiesz się, synu, zanim przegapisz ostatniego busa.
gilbert kiwnął głową i szybko ponownie uścisnął jego dłoń.
— dziękuję za wszystko, to naprawdę wiele dla mnie znaczy.
kiedy pociąg zatrzymał się niezręczne trzy minuty później, gilbert wybiegł z pojazdu, po raz ostatni żegnając olivera.
☁️
— TERAŹNIEJSZOŚĆ, AVONLEA, 4 LISTOPADA, 00:01 —
— nie pojechałem. — na chwilę zamilkł. — nie chciałem za tobą tęsknić.
ania nie mogła w to uwierzyć.
— powinieneś teraz być w pociągu! — zbeształa go.
tak naprawdę nie była ani trochę zła — cieszyła się, że wrócił do domu. potrzebowała, by był przy niej podczas ich pierwszych wspólnych świąt.
— aniu, poznałem takiego męż... bratnią duszę w pociągu. — jej oczy zabłysły się na te słowa.
— opowiedz mi o nim.
— był stary i mądry, a na głowie miał brązową czapkę — zaczął gilbert. — miał na imię oliver.
ania popatrzyła na gilberta, trzymając jego twarz w dłoniach, gdy siedzieli na ławeczce na niewielkiej werandzie zielonego wzgórza. stłumione światło delikatnie na nich padało, a gilbert uważał, że ania w takim oświetleniu wyglądała przepięknie.
— opowiedział mi historię, która była bardzo podobna do naszego dylematu. — na sekundę zamilkł. — był na studiach i ich nienawidził...
gilbert opowiedział ani każdy szczegół historii olivera oraz o reszcie swojego wieczoru.
— i po tym, jak wysiadłem z busa kilka ulic dalej, przybiegłem tutaj. — uśmiechnął się niezręcznie.
ania popatrzyła na ulicę przed nimi, pogrążając się w myślach.
— więc wróciłeś do... naszej paczki przyjaciół? — zapytała.
— no cóż, tak, ale wróciłem głównie do ciebie — przyznał cicho, ujmując jej zimną twarz w dłonie.
— jesteś uroczy. — ania się zarumieniła.
gilbert wtedy wstał i złapał anię za rękę swoją dłonią odzianą w rękawiczkę.
— powinienem już iść — szepnął.
— dziękuję, gil. tak bardzo cię kocham.
chłopak uśmiechnął się szeroko.
— ja też bardzo cię kocham.
ania po raz ostatni go przytuliła, a następnie ucałowała na pożegnanie.
— do zobaczenia jutro — powiedziała głośno, gdy odchodził, uśmiechając się sam do siebie i bawiąc pierścionkiem obietnicy skrytym w jego kieszonce.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro