7. Świat mój, świat twój.
༘✶𓆝 𓆜 ––––——༘𓆝༘ ⋆————–˚ ༘✶ ⋆。˚𓆟
Ich rozmowy wciąż rozpoczynały się losowo. Czy to podczas czyszczenia, czy pracy, jedzenia lub też może słonecznych kąpieli syreny. Tak było i tym razem. Tighnari skrywał się zanurzony po sam nos w wodzie w ciemnych koszarach, usilnie próbując jeszcze skryć się, przed ciekawskim ale i wypełnionym pożądania, ludzkim wzrokiem.
Jednak i tym razem to on rozpoczął rozmowę.
- Co dzieje się teraz w waszym świecie? Jak żyjecie? - zapytał syren i wychylił się z krzewów. Podpłynął do brzegu, niemalże prostą linią, nie wykazując już żadnego strachu. Zaufał krótko wiecznemu. W pewnym sensie tego słowa, jakim było zaufanie.
- Jest... dużo wojen - powiedział Świt, przewiązując linę do drzewa i mocno zaciągając ją w tył. Uwiązał ją na jednej z gałęzi pobliskiego drzewa i sapnął ciężko. Zebrał rzucony wcześniej w piach nożyk i schował go do pochwy na pasie. - Ten kraj, w którym żyjemy, może się zaraz rozsypać. Dużo innych państw go najeżdża, a my jesteśmy jednym ze słabszych.
- Wojny? - zapytał. Nie rozumiał. Jakie wojny? Kraje? Nigdy wcześniej nie słyszał o czymś takim. W końcu sam nigdy nie opuścił zatoki, a jego jedynym źródłem były zauroczone ofiary, które plotły głupoty.
- Wyglądasz na strasznie zmieszanego - stwierdził człowiek i przekrzywił głowę na bok. - Nigdy nie spotkałeś wojen? Gdy wypłyniesz z zatoki i popłyniesz prosto... tam bez przerwy trwają bitwy morskie o małą wysepkę. To niedaleko stąd. - wskazał prosto, daleko w kierunku morza.
- Nigdy nie opuściłem zatoki - wtrącił się Tighnari.
Świt chwilę patrzył na niego ze zdziwieniem. To było dla niego dość zaskakujące. Co prawda... te wszystkie legendy i mity, mówiły, że syreny znajdowały sobie jedno siedlisko, jednak zawsze pisano, iż te morskie potwory mogły polować na kilkadziesiąt kilometrów od ich ich miejsca zasiedlenia. A brzeg naprzeciwko na pewno nie był dalej.
- Musisz być młody. - uznał i posłał mu uśmiech. Świt nie był już tak młody. Jeśli będzie miał szczęście, jego życie dobiegnie końca za dwadzieścia lat, a może i piętnaście. Nikt tego nie wie. Nikt prócz samych bogów. - Ja jestem byłym generałem. Zrezygnowałem ze służby i teraz... jestem prawie bezdomny. - zaśmiał się dość żałośnie.
- Czemu? - padło kolejne pytanie, na które Świt raczej nie chciał odpowiadać. Ale wziął się w garść, tłumacząc sobie, że być może pogadają dłużej. Potrzebował rozmowy. W tej pustelni, zapominał języka w gębie.
- Mój... - mruknął niechętnie. Odwrócił zmarniałe spojrzenie. - Mój ojciec zginął podczas jednej z walk. A matka została aresztowana i powieszona. - przyznał, krzyżując ręce. Syreny dobrze znały pojęcie śmierci i sądził, że to nie wzruszy drugiego.
Ku zdziwieniu Świtu, jego towarzysz spiął się i również zaczął uciekać wzrokiem. Właściwie, to nawet nieco się odsunął. Jakby wystraszył się lub coś go obrzydziło.
- Dlaczego zabijacie własny gatunek? - zapytał ze zgrozą. Pochylił głowę i potarł ze zrezygnowaniem czoło. - Nie rozumiem - pokręcił głową i otulił się dłońmi, mrużąc oczy.
- O ziemię, religię. I inne sprawy - syrena przerażało to z jaką lekkością drugi to mówił.
- Ale jesteś tu. Nie bijesz się, nie walczysz. Dlaczego zrezygnowałeś? Nie chcesz zabijać - powiedział z przekonaniem Tighnari i zbliżył się nieco, posyłając mu wzrok wypełniony jedynie czystą nadzieją. - Czy po prostu się boisz?
- Nie boję się... - odparł z odrobiną desperacji w głosie. - Nie mam dla kogo walczyć. Moi towarzysze nie żyją, nie mam swojej ukochanej, nie mam rodziny. - postarał się mu to szybko skwitować. Nie miał ochoty mu tego opowiadać. W ogóle nie bardzo chciał o tym rozmawiać.
Przytłaczało go to.
- To głupie, że ludzie w ogóle walczą.
Między dwoma osobnikami zapanowała dłuższa cisza, dość niezręczna. Ze względu na atmosferę jaka zapanowała między nimi. Nie wymieniali się spojrzeniami, ani nawert żaden z nich nie drgnął. W końcu to Świt okazał się pewniejszy niż syren.
- Wiesz dlaczego nie prowadzisz żadnych wojen? - zapytał Świt. Nie potrzebował żadnego potwierdzenia, że syren go słucha. Oczywiście, że go słuchał. Przez lata słucha całego lasu. Dlaczego głos Świtu miałby zostać wytrącony? - Ile masz lat, syrenko?
- Dwieście dwadzieścia.
Świt nieco pobladł na twarzy, gdy to do niego dotarło. Dwieście... dwadzieścia lat. Jaka imponująca liczba. Ale pewnie syren musiał mnóstwo przeżyć. W końcu to nie tak, że syreny żyły bez winy. Wciąż miały na sumieniu mnóstwo żyć. Nie tylko ludzkich.
- Ile jest syren? - zapytał człowiek. Osunął się nieco po piachu i zmrużył oczy z lekkim żalem. Chwilę czekał na odpowiedź, do której absolutnie mu się nie spieszyło.
Jego gardło zapiekło, jak i oczy, w których nieśmiało pojawiła się niezmierzona rozpacz, jaką odczuł. Wciąż nie pogodził ze swoją utratą. Nigdy się z nią nie pogodzi. Opuścił wzrok, tracąc wszelką czujność, a jego ogon, dotąd dryfujący, opadł na dno, wzburzając pod wodą piach.
- Jedna. - oznajmił krótko. - I gdyby nie wy i wasza głupota, byłoby nas tu więcej. - syknął. W jego głosie zaraz zagościł wyrzut i pretensja. Zaraz jednak odpuścił, nie chcąc się o to sprzeczać. - Jeśli nie jestem ostatni na całym świecie, to ktoś musi mieć większego pecha niż ja.
Między nimi zapanowało milczenie, a Świt odczekał chwilę, nie śmiąc przerywać rozpaczy i cichej żałoby Tighnariego. Początkowo chciał wyciągnąć rękę do przodu, jednak zrezygnował, uznając, że to zbyt wiele. Zbyt wiele jak na tak nieufne stworzenie jakim była syrena.
- Ludzi na świecie jest pięćset tysięcy. Słowa te uderzyły w Tighnariego jak grom z jasnego nieba. Nie wierzył własnym uszom. - Nie prowadzicie wojen, bo po prostu jest was zbyt mało. Jeśli nie tylko ty. Ludzi jest dużo. Bardzo dużo. - wytłumaczył mu najprościej jak tylko potrafił. - Masz dwieście dwadzieścia lat, a ja dwadzieścia. W całym życiu widziałem więcej wojen niż możesz sobie wyobrazić.
- Świcie, ja nie widziałem żadnej. - pokręcił głową syren, nadal zszokowany liczbą jaką otrzymał.
- Świcie? - zapytał nieco rozbawiony człowiek. Postanowił zignorować pierwszą część jego wypowiedzi. Syren podniósł ciekawsko głowę, a jego oczy zaświeciły nieznanym blaskiem.
- Tak masz na imię. - stwierdził jak gdyby nigdy nic, nieco odsuwając w tył głowy myśli o śmierci i okrucieństwach. - Świt. - zbliżył się do brzegu. Tak blisko, że jego ludzki towarzysz miał go już na wyciągnięcie ręki. Chociaż to przestało być już problemem.
- No coś ty? Sam je sobie wymyśliłeś? - chociaż znał odpowiedź, to i tak zapytał. Chociażby żeby się podroczyć. Posłał syrenie ciepły uśmiech, który spowodował, że na jego policzkach pojawiły się dołeczki, których Tighnari wcześniej nie zauważył. Nie Cyno podpływał na tyle blisko, by móc je zauważyć. Teraz jednak widział je doskonale. Sam sięgnął do swoich policzków, szukając w nich dziurek, ale ich nie znalazł. Opuścił szybko ręce i skwasił się na twarzy. - Nazywam się Cyno.
Syren patrzył na niego w głowie, chwilę powtarzając jego imię w głowie. Przyglądał się dłuższy moment jego oczom.
Nie wydawał się złym człowiekiem.
- ...Cyno. - powiedział w końcu na wpół szeptem, zdobywając się na powiedzenie jego imienia na głos. - Cyno. - zamyślił się chwilę, błądząc wzrokiem po wilczej skórze na jego głowie.
- Właśnie tak.
- Cyno... - syren niemal wyszedł z wody, zbliżając się do zakłopotanego i zmieszanego człowieka, który obserwował go bezradnie. Tryton wyciągnął dłonie ku górze i złapał drugiego za policzki, szukając palcami dołeczków, które zniknęły razem z uśmiechem. Po chwili zaprzestał gładzenia twarzy Cyno i powoli wycofał ręce, by poprawić swoje mokre włosy. - Jestem Tighnari.
Cyno uśmiechnął się, a syren znów obserwował niesamowite dla niego dołeczki formujące się na policzkach. Tym razem wstrzymując się z dotykiem.
Człowiek za to rozkoszował się pięknem, jakie zostało mu ukazane w pełnej swej okazałości. Wpierw oczy, o błyszczących jak gwiazdy źrenicach, a wokół nich tęczówki, błękitne, z każdym błyskiem światła słonecznego wpadające w dziwną purpurę. A oczy te zakrywały długie, ciemne rzęsy, których Cyno mógł jedynie pozazdrościć. Skóra na jego twarzy była czysta i delikatna, nie splamiona bliznami czy ranami, a jedynie samotnym pieprzem pod prawym okiem.
Policzki były rumiane, a włosy barwy czernidła jedynie podkreślały to jak blada była i niewinna twarz syrena. Cyno mógł poczuć, jak jego mięśnie wiotczeją.
Nie był pewny, czy fascynacja była szczera, czy po prostu powstała z powodu wrodzonego uroku syren.
Ale szczerze nawet na to nie patrzył. Wystarczał mu zaszczyt jaki go spotkał.
Ujrzenia syrena w całej jego okazałości.
- Jak duży jest świat? - zapytał Tighnari. Cyno z podziwem obserwował okazałe uszy, jak sądził. Miały barwę zachodzącego nieba. Zorzy polarnej, rozpościerającej się na niebie, rozrzucanej przez boga.
- Bez względu jakbym ci go opisał, żadne słowo nie będzie potrafiło tego określić. - przyznał szczerze. Syrena nie zbytnio to zadowoliło, jednak pozostał w bezruchu, pozwalając, by człowiek sunął po nim w obłędzie i zauroczeniu wzrokiem. A gdyby tego było mało, sam sięgnął dłonią do policzka drugiego, błądząc po nim kciukiem w poszukiwaniu dołeczka.
A Cyno wciąż nie mógł nadziwić się temu, jak skóra drugiego była gładka. Niczym cenny i drogi, arabski jedwab lub delikatna bawełna. Teraz zauważył, że między palcami drugiego znajdowała się odrobinę niebieska, miękka błona. A na żebrach oraz szyi znajdowały się skrzela. Zadziwiającym było to, że mimo tego, ani trochę nie ubywało mu na uroku.
Półnagie ciało, znakomicie wygładzone i wyrzeźbione niczym w marmurowych posągach. A pod cienką skórą, jakby mglistą zasłoną, malowały się mięśnie. Mięsień po mięśniu, cudownie prezentował się przy każdym ruchu, a tuż po nich kości żeber, lecz także i miednicy, rozciągającej się na wzór kobiecych kształtów.
Cyno mógł nie znać się na sztuce. I mógł nic o niczym nie wiedzieć. Ale był pewien, że nawet najlepszy artysta, nie mógłby przekazać piękna jakie się przed nim objawiło.
Oczarowany syreną, którą ujrzał z bliska, nawet nie zorientował się, kiedy ten pozostawił go samego.
༘✶𓆝 𓆜 ––––——༘𓆝༘ ⋆————–˚ ༘✶ ⋆。˚𓆟
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro