4. Rana.
༘✶𓆝 𓆜 ––––——༘𓆝༘ ⋆————–˚ ༘✶ ⋆。˚𓆟
Kolejna rozmowa nawiązała się dopiero po kilku dniach. W trakcie nocy, Tighnari uważnie obserwował, jak wilki atakowały Świt. Nie czuł żadnej potrzeby by mu pomóc.
Nawet liczył, że go zabiją. Ale Świt zawsze je odganiał. Czy to ogniem, czy ostrzami, które lśniły w blasku księżyca.
Dziś jednak wilki były wyjątkowo niezadowolone.
Gdy nastał poranek Tighnari wypłynął na powierzchnię wody i podpłynął powoli do brzegu, chowając się w rozsianych po tafli wody liściach liliowych. Świt był ranny, bo nawet stąd był w stanie wyczuć odór krwii i śmierci.
Na początku, pomyślał, że Świt został rozszarpany przez wilki. Do tego jednak nie doszło. Właśnie teraz, wciągał na drzewo kolejne deski, do budowli, której Tighnari nie mógł dostrzec.
- Wróciłeś? - Świt niemal od razu odwrócił się w jego stronę, słysząc pluski za plecami. Puścił jednocześnie deski, wywołując przy tym ogromny huk, przez który syren gwałtownie cofnął się w tył. - Poczekaj, porozmawiaj ze mną... - poprosił go.
- Jesteś ranny? - zapytał syren, patrząc na nogę krótkowiecznego, na której znajdował się brudny od krwii opatrunek. - Umrzesz - stwierdził krótko i uśmiechnął się z satysfakcją. Chociaż po chwili uśmiech zniknął. Jeśli tu umrze, inni mogą go szukać. Będzie tu więcej krótkowiecznych i go zabiją. Zmarszczył brwii i posłał Świtowi wrogie spojrzenie. - Umieraj gdzie indziej.
- Nie bądź taki zgryźliwy. Przeżyje - westchnął Świt i posłał mu smutne spojrzenie. Tighnari odsunął się nieco, ale coś w nim drgnęło.
- Idę.
- Gdzie? - zapytał Świt. Syren spojrzał na niego, gubiąc się we własnych myślach.- Gdzie pójdziesz? - zapytał jasnowłosy, jednak Tighnari patrzył na niego bez słowa. Odwrócił wzrok, próbując myśleć rozsądnie.
Nie chciał, by umierał.
Ostatecznie syrena zanurkowała bez słowa w wodzie, znikając z pola widzenia Świtu. I już więcej się nie spotkali. Świt nawet kątem oka nie wychwycił postury trytona przez kolejne mijające dni. Nawet go nie usłyszał.
Osobiście twierdził, że było to dziwne, napotkać cichą syrenę. Te słynęły z pięknych śpiewów, radosnych uśmiechów, zabaw...
Może ten akurat osobnik nie miał z kim się bawić?
Gdy Świt wrócił z lasu, pewnego ciepłego, męczącego dnia, zastał na brzegu małe zawiniątko, ułożone na korze drzewa. Gdy rozwinął kupkę, okazało się, że w środku znajdowały się najróżniejsze zioła, niektóre przeżute na papkę, inne rozcieńczone albo w całości.
Adresat chyba zrozumiał do czego były i jak je nakładać, bo niezwłocznie skorzystał z tej drobnej ale jakże znaczącej pomocy.
Dość naiwnie. Ale jakże ludzko.
༘✶𓆝 𓆜 ––––——༘𓆝༘ ⋆————–˚ ༘✶ ⋆。˚𓆟
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro