Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

XXII

    Tima następnego dnia nie pojawił się w szkole. Kolejnego również. Nie było go cały tydzień. W tym czasie Luka się do niego nie odzywał, nie wysłał ani jednej wiadomości, jakby akceptując fakt, że Tima się odizolował. Dopiero w następnym tygodniu czerwonowłosy poczuł się na siłach, by zmierzyć się z rzeczywistością. W szkole towarzyszyły mu szepty i ciekawskie spojrzenia, gdziekolwiek by się nie udał. Choć drażniło go to niemiłosiernie, starał się je ignorować. O dziwo przychodziło mu to dość łatwo, w porównaniu do sytuacji sprzed kilku miesięcy. Na jednej z przerw zdecydował, że powinien porozmawiać z Luką. Powinni wyjaśnić sobie wszystko na spokojnie. Wysłał mu smsa na lekcji, by spotkali się przy schodach do piwnicy, jakoś nie potrafiąc odezwać się do niego wprost, na oczach wszystkich. Równo z dzwonkiem wyszedł z sali, by zaczekać na niego w tamtym miejscu.

    Luka nie spodziewał się dostać już kiedykolwiek, jakiegokolwiek esemesa od Timy. Tym bardziej go to zaskoczyło. Cały dzień, odkąd pojawił się w klasie, starał się nawet na niego nie patrzeć. Wystarczająco ciężka była już sama jego obecność w tym samym pomieszczeniu. Luka poczuł się niezręcznie z myślą, że miałby się z nim skonfrontować twarzą w twarz. Ale podświadomie wiedział, że prędzej czy później musiało to nastąpić i że powinni byli chociaż raz jeszcze porozmawiać. By wszystko sobie ułożyć i nie pozostawić za sobą niepozałatwianych spraw. Cóż. Luka już powiedział, co chciał. Dosyć krótko, ale jak na niego i tak był to olbrzymi sukces. A teraz pora była na Timę. Czerwonowłosy chłopak jako pierwszy wyszedł z sali, więc zawczasu czekał na niego w umówionym miejscu. Luka miał wrażenie jakby minęły wieki odkąd spojrzał mu ostatnio w oczy. Okolice schodów do piwnicy nie były zbyt często uczęszczanym miejscem, toteż nie było potrzeby jego oświetlania. Panował więc tu półcień, który idealnie pasował w tym momencie Luce do sytuacji.

    Tima widząc zbliżającego się Lukę, momentalnie stracił całą pewność siebie. Zignorował jednak palącą chęć ucieczki i odetchnął głęboko. Miał wrażenie, że nie widzieli się naprawdę długo, choć minął dopiero tydzień. Jakaś część czerwonowłosego nawet się cieszyła, że znów może porozmawiać z Luką.

    — Cześć — mruknął cicho, usilnie unikając wzroku chłopaka. — Chciałem pogadać z tobą o tym co się wydarzyło w zeszłym tygodniu. Konkretniej o tym, co wtedy powiedziałeś — sprostował.  

    Mimowolnie spojrzał w oczy blondyna. Wydawały się być jakieś smutne i zrezygnowane.

    — Chciałem wiedzieć, czy mówiłeś serio o tym, że mnie... No wiesz — bąknął. 

    Jakoś nie mogło mu przejść to przez gardło.

    Luka pokiwał lekko głową, unikając znowu wzrokiem Timy. 

    — Nie musimy się już ze sobą zadawać jeśli cię to obrzydza.

    Luka nigdy specjalnie nie przykładał wagi do rzeczy, które ludzie normalnie uważali za dziwne, czy nietypowe, ale teraz, prawdopodobnie przez wzgląd na mniejszego chłopaka, zaczęło mieć to dużo większe znaczenie. W końcu nigdy nawet nie zastanawiał się nad tym, że Sasza wolał mężczyzn. Nawet nie pomyślał o tym, że mogło mieć to jakiekolwiek znaczenie. Ale społeczeństwo działało inaczej niż Luka. Słowa, które właśnie powiedział do Timy, ledwo przeszły mu przez gardło. Były ciche i niezręczne. A Tima kompletnie nie spodziewał się usłyszeć czegoś takiego i choć nieco zaskoczyła go jego własna reakcja, to poczuł się zraniony. Zupełnie jakby oczekiwał czegoś innego. Choć nie wiedział czego właściwie, to z pewnością nie bierności i pogodzenia się z losem. 

    — I uważasz, że to okej? W sensie... Czegoś tutaj nie rozumiem — powiedział, przytykając palce do nasady nosa. — Mówisz, że mnie kochasz, a potem, że w sumie to nie musimy się ze sobą zadawać?

    Czerwonowłosy spojrzał na Lukę spod ściągniętych brwi. Nie rozumiał go. Nie potrafił. Czuł się zupełnie jak na początku ich znajomości. Nie mógł rozgryźć o czym chłopak myśli. Co prawda... Nie mógł odwzajemnić jego uczuć. Jednak czuł się nieco rozczarowany. Nie przypuszczał, że Luka tak po prostu pozwoli mu odejść. Luka zaś nie rozumiał, o co irytował się Tima. A sadził, że już lepiej mu przychodziło rozpoznawanie ludzkich uczuć i emocji, a szczególnie, gdy chodziło o czerwonowłosego... To jakby wrócił do punktu wyjścia. 

    — Nie... — nie do końca wiedział, jak ubrać w słowa, to, co pragnął przekazać. I odrobinę się też zirytował. — Jesteś głupi? — zapytał w końcu, zrezygnowany. — Powiedziałem ci kilka dni temu, że cię kocham i myślisz, że nie chcę się z tobą zadawać? 

    Przecież to było oczywiste, że chciał. To praktycznie definiowało miłość, a przynajmniej tak ubogą, książkową jej wersję, którą rozumiał Luka. Chęć, by spędzać jak najwięcej czasu z kimś. Najlepiej każdą chwilę. Jasnowłosy uniósł dłoń to twarzy, pocierając czoło, lekko zniecierpliwiony.

    Tima otworzył usta i już miał na niego warknąć, ale zamknął je prawie natychmiast. Słowa blondyna nieco odebrały mu mowę. Westchnął ciężko i usiadł pod ścianą, podciągając kolana pod brodę.

    — Nie wiem co powinienem zrobić — przyznał. — Przepraszam. Myślę, że nie mogę odwzajemnić twoich uczuć — powiedział cicho, czując się okropnie. 

    Nie chciał krzywdzić Luki. Nie chciał, by blondyn czuł smutek. Nie chciał, by był nieszczęśliwy. Ale Tima nie był w stanie dać mu tego, czego Luka pragnął. 

    — Nie wiem też, czy jestem w stanie powrócić po tym do normalności i zachowywać się jak wcześniej. Jestem beznadziejny — prychnął. — Naprawdę cię przepraszam.

    — Wiem — mruknął cicho Luka. 

    Bo przecież wiedział. To były tylko jego jednostronne, narzucające się i sprawiające tylko kłopot uczucia. Nie chciał jednak, by Tima czuł się z jakiegokolwiek powodu temu winny. Czy to dlatego, że ich nie odwzajemniał, czy też dlatego, że nie chciał po prostu ranić Luki. A może dawał mu w ten sposób po prostu grzecznie znać, że nie chciał już z nim więcej spędzać czasu w sposób, w jaki spędzali go do tej pory? Jasnowłosy kiwnął lekko głową, że rozumie. Nie wiedział, co o tym wszystkim myśleć i z jakiegoś powodu nie chciał tu zostawać. Ponadto coś go boleśnie kuło w klatce piersiowej. Zostawił Timę tam, gdzie był i odszedł w ciszy.


***


    Ian odetchnął głęboko i wyprostował się, masując sobie lekko ręką odcinek lędźwiowy. Jednak robienie samemu wszystkich porządków było męczące. Odzwyczaił się od tego, bo już od dawna nie musiał zajmować się takimi rzeczami. Jednak dziś była specjalna okazja. Poprosił Saszę o klucze od mieszkania, chcąc mu zrobić niespodziankę. Początkowo sądził, że szatyn będzie miał jakieś opory, ale Sasza dość szybko się zgodził. W końcu nigdy nie był zbyt asertywny w stosunku do Iana. Gdy tylko wszedł do mieszkania nauczyciela, od razu zaczął porządki. Choć i tak nie miał zbyt wiele do roboty, bo Sasza wciąż utrzymywał wręcz nienaganny ład. Ale Ian znalazł nieumyty kubek po kawie z rana, odkurzył dywan w salonie, podlał kwiaty na parapecie. Ot małe rzeczy, które przypuszczał, że sprawią Saszy przyjemność. Zamówił tajskie jedzenie, gdy zauważył, że zbliża się godzina powrotu nauczyciela. Ian, o ile potrafił jako tako obejść się ze ścierką i odkurzaczem, o tyle bojowanie z patelnią nigdy nie było mocną stroną. Tak to już jest, każdy człowiek ma pewną rzecz, do której się nie nadaje. Gdy zamówił posiłek, wrócił do ścierania kurzu z półek, na których zalegały książki gospodarza. Była to naprawdę spora kolekcja. Ian osobiście nie przepadał za czytaniem, ale i tak miał okazję poznać kilka tytułów, które znajdowały się na tej półce. Szczęk zamka w drzwiach odwrócił jego uwagę od ścierania drobinek kurzu. Sasza wrócił. Ian przybrał na twarz uśmiech, czekając aż mężczyzna wejdzie do salonu.

    Brunet wracał do domu, niejako ciekawy, co takiego w nim zastanie. Iana w fartuszku? Z miotełką w jednej ręce i prezerwatywą w drugiej? Zachichotał do siebie cicho, parskając. Kompletnie nie potrafił sobie tego wyobrazić. Prędzej piekło porosłoby różami. Pokręcił lekko głową, z niejakim niedowierzaniem. Nie zdając sobie sprawy, że powtarzał tę jedną czynność dzisiaj kilkadziesiąt razy. Nawet Jegorij raz na niego dziwnie spojrzał, gdy krótko dzisiaj porozmawiali. Otworzył drzwi. W najśmielszych snach nie przypuszczał, że nadejdzie taki dzień, gdy Ian wyjdzie z inicjatywą zrobienia czegoś dla niego. Czegoś, co wymagałoby nie tylko pieniędzy, ale też swego rodzaju poświęcenia. Czasu, dłuższej chwili uwagi, czegoś, co było nieco "poniżej jego poziomu". Zazwyczaj fatygował się tylko z zaproszeniem Saszy do kina, czy do restauracji. To z całą pewnością było coś nowego. Z niejakim podekscytowaniem wszedł do salonu, od razu spoglądając na Iana, nie mogąc ukryć zaciekawienia. Rozejrzał się naokoło. Wszystko... Wyglądało tak samo. Przyłożył dłoń do ust, by ukryć uniesiony kącik wargi. Miał nadzieję, że mężczyzna potraktuje to jako wyraz radości i szczęścia, a w mniejszym stopniu rozbawienia. W fartuszku może nie był, ale ze ściereczką i tak trochę śmiesznie wyglądał. Nie pasowała mu.

    Ian przyglądał się Saszy i jego wąskiemu uśmiechowi, który niemal natychmiast zakrył ręką. Sam się cicho zaśmiał.

    — Cóż, dużo nie zrobiłem — westchnął, rozglądając się po salonie. — Nie było zbyt wiele do roboty — odpowiedział, pocierając dłonią kark. — Zawsze masz tutaj wręcz sterylny porządek, więc umyłem tylko twój kubek po kawie, odkurzyłem dywan i wytarłem kurze — wyliczył. — Ach! I jeszcze zamówiłem nam jedzenie. Tajskie. Za garnki wolałem się nie łapać — zaśmiał się, odkładając ściereczkę na półkę i podchodząc do mężczyzny. Cmoknął go krótko w policzek.
— Jak było w pracy? — zamruczał. — Mam nadzieję, że nie jesteś zbyt zmęczony — powiedział, marszcząc lekko brwi. — Chociaż nastolatkowie zapewne potrafią dać się we znaki, co? — zaśmiał się, przypominając sobie jak zmarnowany wracał Sasza po praktykach na studiach. Nie mógł wtedy załapać kontaktu z uczniami, którzy nic tylko się z niego naśmiewali.

    Ułożył dłonie na biodrach Saszy i spojrzał mu w oczy ze szczerym uśmiechem. Miał nadzieję, że nauczyciel cieszył się z tego niewielkiego gestu. Ian musiał znaleźć nowy sposób na sprawianie mu radości. Nie chciał popełniać tych samych błędów co wcześniej.

    — Było w porządku, nie jestem jakoś szczególnie zmęczony — to była prawda. 

    Wcześniej był bardziej, ale w tym momencie już nie czuł znużenia. Przeszło mu całkowicie po zobaczeniu Iana. 

    — Ale owszem, potrafią — zaśmiał się cicho brunet w odpowiedzi. 

    Nie raz zadawali mu tak absurdalne pytania, że głowa mała, zapominając, że nauczyciel to nie wyszukiwarka Google. Dotyk dłoni mężczyzny na biodrach Saszy był niezwykle przyjemny. Zatopił się w niebieskim spojrzeniu, jakby całe jego ciało rozpływało się z każdą sekundą.

    — Dziękuję — odparł po chwili brunet, z wdzięcznością. — Doceniam to, naprawdę — uśmiechnął się. — I jestem głodny, więc nie mogę się doczekać tego tajskiego jedzenia.

    Ian uśmiechnął się, czując jak rozpiera go duma. Udało mu się. Cmoknął Saszę krótko w usta, obejmując nieco mocniej. 

    — Niedługo powinno być — zapewnił. — Przyniosłeś sobie jakąś pracę do domu, czy jesteś już wolny? — spytał konspiracyjnym szeptem, unosząc jedną brew. 

    Uniósł dłoń i założył Saszy kosmyk brązowych włosów za ucho. Był cudowny. Dlatego Ian musiał się postarać, za wszelką cenę nie dopuścić, by jego problemy dotarły do Saszy. Musiał chronić to, co udało im się odbudować. Choćby miał zmierzać do tego po trupach. Niebieskie oczy, które tak czule wpatrywały się w mężczyznę nie odzwierciedlały ani trochę tego co działo się w głowie Iana.

    Szczęście rozlało się po ciele Saszy od ust, aż po czubki palców u stóp. Dlaczego był tak szczęśliwy, choć wiedział, że Ian znowu coś przed nim ukrywa? Tamta rozmowa telefoniczna. Jak głupia mogła być miłość? Nawet ona powinna mieć jakieś swoje granice.  

    — Mam, ale niedużo — mruknął cicho, nieświadomie przysuwając nieco twarz w stronę palców Iana, odgarniających kosmyk jego włosów. Bezwiednie ciągnęło go, by być bliżej niego.

    Uśmiech Iana poszerzył się, gdy usłyszał słowa Saszy i zobaczył jak przytula twarz do jego palców. Mimowolnie zbliżył się, by skubnąć delikatnie jego usta i przejechać po dolnej wardze koniuszkiem języka. Jego ręce objęły mężczyznę w talii i już miał kontynuować, kiedy rozległo się pukanie do drzwi. Niechętnie odsunął się od nauczyciela i westchnął cicho. Skoro tak długo trwała dostawa, to nie mogli iść jeszcze wolniej i dać mu dokończyć?

    — Jedzenie — mruknął, spojrzawszy w brązowe oczy Saszy i wypuścił go z objęć, by odebrać zamówienie. 

    Wrócił po krótkiej chwili, niosąc dwa pudełeczka, które postawił na stoliku w salonie. Usiadł na kanapie i poklepał miejsce obok siebie, czekając na Saszę.

    — Chodź, zjemy, póki ciepłe. Jeszcze nie zamawiałem z tej restauracji, ale słyszałem od znajomych z firmy, że mają całkiem dobre jedzenie — powiedział, rozpakowując swoją porcję. 

    Zapach, który unosił się z pudełka był aromatyczny i obudzał apetyt. Jadł powoli, co jakiś czas zerkając na szatyna, chcąc wiedzieć, czy mu smakuje.

    — Dobre? — spytał po jakimś czasie, chrząkając cicho. Nie czekając na odpowiedź, wstał z kanapy. — Chyba pójdę po wodę — mruknął, czując jak oczy zaczynają zachodzić mu łzami. 

    Cóż fakt. To jedzenie z pewnością było aromatyczne. I jak na gust Iana, nieco zbyt pikantne.

    Saszy bardzo smakowało, więc pokiwał tylko głową, i chuchając co chwila, wpakowywał tylko kolejną porcję do ust. Zerknął z niepokojem na Iana, gdy ten nagle wstał. Coś było nie tak z jego porcją? Przecież mieli takie same... 

    — Wszystko w porządku? — podniósł się z miejsca i skierował po jakiejś minucie za Ianem do kuchni, zaglądając do niej zza framugi. 

    Lekko paliło go w ustach, ale nie sądził, że to z tym problem mógł mieć mężczyzna, więc spoglądał na niego z czystą niewinnością i szczerym zmartwieniem w oczach. Zdarzało mu się zapomnieć, że potrafił czasem zjeść papryczkę chili.

    Ian zerknął na Saszę, przyssany wręcz do szklanki wody mineralnej. Miał lekko zaczerwienione i załzawione oczy. Dopiero gdy wypił wodę do końca, odetchnął. 

    — Tak, w porządku — chrząknął, przecierając oczy. — Trochę... Ostre — zaśmiał się, odstawiając szklankę na blat i podchodząc do Saszy. — Nie przepadam za pikantnym jedzeniem. Nie jestem na nie zbyt odporny — wyjaśnił, uśmiechając się do mężczyzny, nie chcąc by się martwił. — Więc chyba nie zjem tego do końca, bo mam wrażenie, że zaraz wypali mi struny głosowe — powiedział, kładąc dłoń na głowie nauczyciela i lekko go czochrając. — Nie myślałem, że będzie aż tak ostre... - mruknął. 

    Nalał sobie kolejną szklankę wody i razem z nią wrócił na kanapę do salonu. Uśmiechnął się lekko pod nosem. Sasza tak bardzo się zmartwił... A przecież nic wielkiego się nie stało. Dobroć mężczyzny była czasem jego piętą achillesową. Tak łatwo było go wykorzystać... 

    — Tak? — zapytał nieco zdziwiony Sasza, a po chwili sobie przypomniał jak mu zawsze wypominano, że jego kubki smakowe to wynik jakiejś genetycznej modyfikacji, bo nikt normalny nie potrafi zjeść papryczki chili. 

    Chyba Luka coś nawet kiedyś wspominał... Zamyślił się na krótką chwilę.

    — Było pyszne, dziękuję — westchnął z zadowoleniem. 

    — Jeśli będziesz chciał, możesz też dokończyć moją porcję — powiedział Ian, zerkając z uśmiechem na Saszę. 

    — Z chęcią się skuszę, ale już na kolację — mruknął Sasza. — Czyżby ta polecona knajpka to jakiś żart kolegów?

    Czy może to po prostu mężczyzna zamówił jakieś pierwsze lepsze danie z karty? W każdym razie brunetowi smakowało.  

     Ian parsknął cicho śmiechem, prosto w szklankę wody, z której akurat pił. Odchrząkną cicho i spojrzał na mężczyznę obok. 

    — Wiesz, to niewykluczone. Może zemsta za wpakowanie nadgodzin do grafiku — zaśmiał się. — Ale cieszę się, że ci smakowało. Następnym razem też u nich zamówię. Chociaż dla siebie wezmę coś łagodniejszego. Chyba powinni coś mieć, nie? — spytał, obejmując nauczyciela ramieniem i przygarniając go do siebie. — Wiesz, tak się zastanawiam, czy dzisiaj będziesz tak pikantny, jak to tajskie jedzenie - mruknął mu do ucha, uśmiechając się zadziornie. Od razu spojrzał na twarz Saszy, oczekując reakcji na swoje słowa.

    Sasza poczuł ciepły oddech na swojej skórze i zarumienił się. Czy Ian naprawdę musiał mówić mu takie rzeczy? Wiedział, że musiał, ale i tak... Robił to specjalnie oczywiście. Nawet brunet wiedział, że mężczyzna tylko czekał na jego reakcję. I pewnie się nie zawiódł, jako że takowa się pojawiła. I prawdopodobnie nigdy już nie przestanie reagować na takie słowa padające z ust Iana. A przynajmniej nie wyobrażał sobie, by takowy dzień miał nastąpić. Była to dziwnie nierealna myśl.

    Ian zachichotał cicho, z satysfakcją obserwując, jak policzki Saszy pokrywają się delikatną czerwienią. Przybliżył się i ucałował go w policzek. 

    — Uwielbiam to — powiedział, wciąż uśmiechając się z zadowoleniem. — Masz dwadzieścia dziewięć lat, a twoje reakcje wciąż są takie niewinne. To urocze — przyznał, przesuwając nosem po policzku mężczyzny. 

    Ah, nie potrafił mu się oprzeć. Szczególnie teraz, gdy znów miał go obok. Zupełnie jakby usiłował nadrobić czas, kiedy nie byli ze razem. Zrekompensować sobie te utracone chwile. Nasycić się Saszą, choć im dłużej z nim był, tym bardziej dochodził do wniosku, że to nie możliwe. Nigdy nie będzie miał dość. Będzie wiecznie głodny tego drobnego ciała i zapachu miętowego szamponu i książek, który nieustannie towarzyszył nauczycielowi.

    — Przestań proszę — Sasza naprawdę poczuł się niezręcznie. 

    Jak można mówić dwudziestodziewięcioletniemu mężczyźnie, że jego reakcje są niewinne? To upokarzające, ale przymrużył oczy, gdy nos Iana zetknął się z jego policzkiem. Jego ciepły oddech był tak znajomy na jego skórze... Miał wrażenie, że mógłby go odróżnić wśród tysiąca innych.

    Nawet, gdy mówił mu rzeczy, co do których szczerości nie był pewien, czy ukrywał coś przed nim, czy znikał czasem bez jakiegokolwiek wyjaśnienia lub ograniczał je do "bo praca", zawsze oczekując, że tyle ma mu wystarczyć i już. Mimo tego dotyk, kilka słów, dłuższe spojrzenie, ciepły oddech na skórze, czy uśmiech i Sasza znowu zatracał się w nim. Znikał, jakby nigdy go nie było, a istniał znowu tylko Ian, jako centrum wszechświata bruneta. A on był czymś, co po prostu należało do niego. 

    I w tym momencie było to dokładnie to, czego pragnął Sasza. Uniósł rękę, przesuwając palcem po ustach mężczyzny, naciskając przy tym lekko na jego wargę. Przypatrywał się twarzy Iana, jakby próbował zrozumieć, co takiego kryje się za jego niebieskimi zwierciadłami duszy i czy potrafiłby ją w nim znaleźć. Tę jej całkowicie nagą, prawdziwą, obdartą z fasady i setek twarzy, część.

    Ian zamrugał kilka razy, a uśmiech zniknął z jego twarzy, w miarę jak Sasza przyciskał swój palec do jego ust. Odwzajemnił spojrzenie brązowych oczu swojego partnera i z jakiegoś powodu poczuł się nieco nieswojo. Ogarnęła go dziwna niezręczność, po plecach przeszedł dreszcz, gdy nauczyciel tak przeszywał go swoim spojrzeniem. Ian chrząknął cicho, nie wytrzymując i w końcu uciekając wzrokiem.

    — Dlaczego tak się we mnie wpatrujesz? — spytał, odwracając nieco głowę, jakby chciał odsunąć się od Saszy.

    Nie lubił, gdy ludzie tak intensywnie się w niego wpatrywali, zupełnie jakby chcieli dojrzeć to, o czym myślał. I choć mężczyzna doskonale wiedział, że to nie jest możliwe, to i tak takowe uczucie go przerażało. Wolał zachować swoje myśli i tajemnice tylko dla siebie. Były zbyt cenne.

    — Chcesz może kawy? — spytał, usiłując wrócić myślami na normalny tor.

    — Bo mogę — śmiało, jak na siebie, odparł brunet, uśmiechając się. 

    To, że Ian odwrócił wzrok, rozbudziło w nim ciepło. Takie przyjemne, miłe ciepło, które rzadko kiedy przy nim odczuwał. 

    — Z chęcią się napiję — mruknął, przymykając oczy. 

    Nie chciał w tym momencie rozstawać się z nim. Głupie zachowanie jak na dwudziestodziewięcioletniego mężczyznę, prawda? A mimo to pragnienie dotyku było wręcz obezwładniające. Rozpaczliwe. Miał wrażenie, że Ian próbuje się przed nim ukryć. Tak, jak zazwyczaj to robił. Ale Sasza nie wiedział jak to zatrzymać. Co mógłby zrobić, jaką miał moc, by to zmienić. Kim niby był? Jego kochankiem? Miłością? Zabawką? Jakby miał próbować zgadywać powiedziałby, że wszystkim po trochu. Niewiedza była... Męcząca. Wywoływała zmęczenie. Uśmiechnął się krótko. Kawa to był dobry pomysł. Może przestanie tyle myśleć.

    Ian spojrzał z zaskoczeniem na Saszę, nie spodziewając się po nim takiej odpowiedzi. Nijak jednak tego nie skomentował, tylko uśmiechnął się i wstał, zmierzając do kuchni. Stojąc przy blacie i zasypując kubki kawą, zmarszczył lekko brwi. Był świadomy tego, że Sasza coś podejrzewał, był niespokojny. Ian sam nie czuł się najlepiej w plątaninie kłamstw, którą wytworzył wokół siebie, ale teraz nie pozostawało mu nic innego, jak brnąć w to dalej, licząc na to, że prawda nie ujrzy światła dziennego. Przyczyną tego wszystkiego był strach. Strach przed tym, że straci wszystko. Wiele razy zastanawiał się nad tym, czy wyznać nauczycielowi prawdę, ale za każdym razem wycofywał się z tego. Nie sądził, by Sasza zrozumiał. Gwizd czajnika wyrwał mężczyznę z zamyślenia. Ian zalał wrzątkiem oba kubki i odetchnął głęboko, usiłując przybrać nonszalancką minę. Musiał zachowywać się jak zawsze. Jeszcze nie zszedł ze sceny. 


___________________________________


Cześć Pyrki. Lubię ten rozdział. Głównie ze względu na rozdarcie emocjonalne, który mi w nim nieustannie towarzyszy. Luce i Timie grunt osuwa się spod nóg, a co do Saszy i Iana... Myślę, że nauczyciel przygotowuje się do prawdziwej próby charakteru, a my możemy poznać Iana z nieco innej strony. Nie tylko jako kłamcę i wyrachowanego manipulatora, ale też poznajemy po części motywy jego działania. Dostrzegamy, że również jest człowiekiem, który posiada słabości i lęki. c:

Zabrzmiało to patetycznie, wiem.

~Kid

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro