Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

XVIII

    Mina Luki była bezcenna. Naprawdę bezcenna. Wpatrywał się w trzymany na kolanach album, a kobieta siedząca obok na kanapie, niemal do niego przylegała połową ciała. Trzymała dłoń przyciśniętą do policzka i  z zapałem kartkowała album, ewidentnie uradowana, ze może komuś pokazać jego zawartość.  

    — O! A tu po raz pierwszy samodzielnie załatwił się na nocniczku! 

    Jej głos zaczynał drżeć coraz bardziej, najprawdopodobniej ze wzruszenia. Tymczasem Luka wpatrywał się w nagie zdjęcie małego Timy, zachwyconego swoim sukcesem. Odkaszlnął cicho, przytrzymując daną stronę, by kobieta nie zdążyła jej zbyt szybko przełożyć.

    Tima w tym momencie był akurat w toalecie. Gdy wszedł do salonu, stanął za kanapą, spoglądając z góry na Lukę i swoją matkę, ciekawy czym są tak pochłonięci. Gdy już się dowiedział, momentalnie pobladł.

    — Można wiedzieć, co wy do cholery robicie? - spytał cicho. — MAMO! DLACZEGO POKAZUJESZ MU TE ZDJĘCIA?! — krzyknął i rzucił się na album, ale kobieta była nad wyraz zwinna i szybko wstała z kanapy, uciekając poza zasięg syna.

    Luka zaśmiał się cicho, widząc minę czerwonowłosego. Zastanawiał się czy matka Timy dałaby mu parę zdjęć, jeśli tylko by jakoś ładnie poprosił. Kobieta również się zaśmiała, i już po chwili rzuciła album w stronę jasnowłosego, który z kolei złapał go w ostatniej sekundzie przed jego wylądowaniem na ziemi. Spojrzał na niego z niejakim zdziwieniem, jakby nie do końca wiedział skąd nagle znalazł się on w jego ręce. Nie zdążył nawet unieść wzroku, gdy rzucił się na niego Tima. Upadli razem na dywan.

    — Uch... No dawaj ten album, to wcale nie jest śmieszne! — sapnął Tima, pół leżąc, pół siedząc na Luce i próbując złapać opasłe tomiszcze. 

    Jego matka tylko siedziała na podłokietniku fotela i wyraźnie miała największy ubaw z tej sytuacji. Tima spojrzał Luce prosto w oczy, marszczą brwi i zastygł tak przez chwilę. Z pewnością dla osoby trzeciej byłaby to scena rodem z romansu. I pewnie tak też było, dopóki Tima nie złapał Luki za nos, uniemożliwiając mu nabranie w ten sposób powietrza. Blondyn był nieco zaskoczony tym ruchem i to wystarczyło, by Tima chwycił album i poderwał się z okrzykiem zwycięstwa. Luka już dawno nie bawił się tak dobrze jak dzisiejszego dnia. Mile spędził czas nie tylko dzisiejszego wieczoru, ale i kolejnego ranka. Nawet Anfisa zachowywała się nieco inaczej niż zwyczaj. Więc informacja, którą nagle otrzymali na zajęciach z wychowawcą była jak kubeł zimnej wody.

    Tima siedział dalej w swojej ławce, nawet gdy zabrzmiał dzwonek obwieszczający przerwę. Na przemian robiło mu się gorąco i zimno. Jegorij miał wpadek... Ale co dalej? Był w szpitalu? W jakim jest stanie? Gdzie leży? Tima nie miał pojęcia skąd zdobyć te informacje, więc tylko siedział w miejscu, wpatrując się w blat swojego biurka. A przecież mógł go wczoraj zatrzymać. Chwycić za rękaw i opieprzyć, że nie odpowiedział na jego przywitanie, a potem spytać, czemu wygląda tak źle. Ale nie zrobił tego, a teraz mógł jedynie pluć sobie w brodę. Luka spoglądał lekko zaniepokojony na Timę. Nie był najlepszy w zagadywaniu i niezbyt wiedział jak się do tego zabrać. Wiedział, że czerwonowłosy nie chciał po prostu przyznać, że Jegorij był dla niego ważniejszy niż twierdził, i że się o niego martwił. Przez jakiś czas krążył po prostu przy ławce Timy, spoglądając na niego co chwilę, a później przysiadł przy nim.

    — Na pewno nic mu nie jest.

    — Mhm...

    Nic więcej nie wydobyło się z ust czerwonowłosego. Chociaż wiedział, że gdyby nic mu nie było, to normalnie pojawiłby się w pracy. A skoro go nie ma, skoro już załatwili zastępstwo za niego, to COŚ musiało mu się stać. Czerwonowłosy westchnął stykając się czołem z łąwką i pozostając w tej pozycji. Chciał iść do domu. Nie miał najmniejszej ochoty zostawać w tym momencie w szkole.


***


    Sasza wiercił się na swoim krześle, dziś wyjątkowo nie mogąc usiedzieć w miejscu. Bardzo chciał porozmawiać z Jegorijem. Wyjaśnić mu, że... Nie wiedział jeszcze co tak właściwie, ale jedno wiedział na pewno. Nie chciał, by pielęgniarz myślał, że brunet ma go gdzieś. Dawno nie rozmawiali. Umówili się na kawę, a Sasza nagle przepadł, pociągnięty przez całkowicie obcą pielęgniarzowi osobę, co było wyjątkowo nieuprzejme. Nauczyciel nie zauważył nawet, gdy zaczął obgryzać paznokcie. Wstał zrobił dwie kawy i skierował się w stronę gabinetu Jegorija,  jednak nie zastał tam mężczyzny. Zamiast niego, przy biurku siedziała nieznajoma Saszy kobieta, która poinformowała go, że Jegorij jest na zwolnieniu, a ona go zastępuje. Sasza stał przy zamkniętych już drzwiach, z dwoma stygnącymi kubkami kawy, próbując jakoś przyjąć do wiadomości, że Jegorij miał wypadek. Stał tak przez dłuższą chwilę, a później szybkim krokiem skierował się z powrotem w stronę swojego pokoiku. Nawet przez sekundę przez jego umysł nie przewinęła się jakakolwiek myśl o Ianie. To, do czego przez tak długi czas nie mógł się zebrać, teraz zrobił niemal automatycznie. Wybrał numer do Jegorija, z zapartym tchem czekając czy odbierze. Był gotowy na najgorsze i zupełnie nie wiedział czego się spodziewać. Przypominał sobie jego prosty, aczkolwiek nad wyraz szczery i serdeczny uśmiech. Czy to... Mogła być jego wina? Jeśli to z jego powodu był rozproszony za kierownicą... Potrząsnął lekko głową. Kim niby był, by Jegorij miał się aż tak nim przejmować. A jeśli to było coś bardzo poważnego... W końcu usłyszał dźwięk odebranego połączenia. Słowa nie chciały mu przejść przez gardło. Bał się odezwać czy zapytać. I czy to w ogóle Jegorij odezwie się po drugiej stronie słuchawki...

    — Sasza? — po tonie pielęgniarza, można było wywnioskować, że jest nie lada zaskoczony telefonem. — Halo? Coś się stało?

    — Jegorij? Nic ci nie jest? Jesteś w szpitalu? — pytania padały z ust Saszy, jedno po drugim.

    Pielęgniarz odkaszlnął i pociągnął nosem, a po chwili dopiero odpowiedział.

    — W szpitalu? Nie, jestem już w domu — wymruczał. 

    Brzmiał zupełnie jak ktoś inny, jego głos wydawał się być zniekształcony i to nie tylko przez połączenie telefoniczne. Nie rozumiał również pytań, którymi go zasypywano, oraz tej troski, niemal namacalnej w głosie Saszy.

    Dźwięk głosu Jegorija wzbudził w Saszy niepokój. Ale mężczyzna żył. To było w tym momencie najważniejsze. Chociaż mentalnie był już gotowy na najgorsze, a mianowicie jasnowłosego sparaliżowanego od stóp do głów lub w gipsie aż po szyję.

    — Adres, adres... — nie zwrócił uwagi nawet, że powtórzył dwukrotnie to samo. — Gdzie jesteś?

    Jegorij zmarszczył brwi. Sasza zachowywał się naprawdę dziwnie. Jednak bez zająknięcia podał mu swój adres zamieszkania.

    — Sasza, a po co ci mój... — jednak nie dokończył pytania, bowiem przerwał mu dźwięk zakończonego połączenia. 

    Sasza złapał na korytarzu jednego ze znajomych nauczycieli, który skończył swoje zajęcia. Wiedział, że ten ma auto, więc poprosił go, by go podwiózł. Mężczyzna zauważył, że coś jest nie w porządku, szczególnie że brunet wydawał się wyjątkowo przejęty. No i pierwszy raz w życiu zwrócił się do niego z prośbą, więc zgodził się od razu. Dłonie Saszy lekko drżały, podobnie jak jego głos, gdy prosił o podwózkę. Zaczął się uspokajać dopiero, gdy znalazł się w aucie mężczyzny. Zastanawiał się czy nie zadziałał zbyt pochopnie. Od jakiegoś czasu ignorował Jegorija, a teraz nie dość, że zadzwonił do niego to jeszcze jedzie, by się z nim spotkać. Z drugiej strony bał się. Nie wiedział w jakim stanie jest pielęgniarz. Nie wiedział czego się spodziewać. Nie zauważył nawet, gdy uniósł rękę do ust, obgryzając lekko paznokcie ze zdenerwowania. Znajomy nauczyciel co jakiś czas zerkał w jego stronę, ale uznał, że nie będzie się odzywał. Sasza lubił zachowywać swoje sprawy dla siebie.

    Jegorij wgapiał się w swoją starą komórkę, nie bardzo wiedząc co o tym wszystkim myśleć. Dość wysoka gorączka, ból głowy, gardła i zatok, również nie pomagały skupić mu myśli. Po dziesięciu minutach zdecydował się zadzwonić do Saszy i poprosić, by na spokojnie wytłumaczył mu o co chodzi, jednak pielęgniarz dowiedział się tylko, że abonent jest chwilowo niedostępnym. Gdy już zdecydował się wrócić do łóżka, usłyszał dzwonek do drzwi. Podszedł natychmiast, by je otworzyć. Widok wystraszonego Saszy był dla niego zaskoczeniem. Co prawda spodziewał się, że przyjedzie, gdy spytał o adres, ale dlaczego wyglądał, jakby właśnie obwieszczono, że w stronę Ziemi zmierza kolosalna asteroida?

    — Sasza? Co się dzieje? — wychrypiał, ustępując mu z drogi i wpuszczając mężczyznę do środka. 

    Musiał pociągnąć nauczyciela za rękaw, by wszedł, ponieważ Sasza stał jak kołek, gapił się na Jegorija i wyglądał jakby właśnie zobaczył trupa. Chociaż co prawda Jegorij nie wyglądał najlepiej. Był blady, schudł, a pod oczami widniały niezdrowe sińce, sugerujące niewyspanie.

    Sasza nie był w stanie odpowiedzieć ewidentnie zaskoczonemu mężczyźnie, więc tylko wpatrywał się w niego w milczeniu. Już gdy stał pod drzwiami to czuł, że wcześniejszy, pozorny  spokój, który odczuwał w aucie, był tylko tymczasowy, bo gdy tak stał i czekał aż otworzą się drzwi, to jego nogi zdawały się mięknąć. Był gotowy na wszystko, ale z całą pewnością nie na to. Nie na Jegorija, który co prawda wyglądał wyjątkowo źle, ale jakby... był przeziębiony. Z całą pewnością nie znajdował się w tym momencie na granicy życia i śmierci. Sasza otworzył usta, chcąc coś powiedzieć, ale w końcu tylko podparł się dłonią o klamkę drzwi, zwieszając głowę od nagłego natłoku ulgi. Jegorij żył i miał się... źle, ale dobrze. W każdym razie nie był sparaliżowany, ani cały w gipsie. W sumie to w ogóle nie było widać żadnego gipsu.

    — Ja... — zaczął, ale jego głos lekko się załamał od nagromadzonych wcześniej emocji. — Słyszałem, że miałeś wypadek — dokończył sucho, jakby nie dowierzając, że ta cała sytuacja naprawdę ma w tym momencie miejsce.

    Jegorij uniósł nieco brwi, a jego zmęczoną twarz rozświetlił niewielki uśmiech.

    — No miałem — odparł. 

    Teraz już wiedział skąd to przerażenie. W zasadzie mógł łatwo się tego domyślić, jednak zamroczony gorączką umysł nie był skory do współpracy. 

    — Wejdź, nie będziemy stać w progu. Zrobię ci herbatę, skoro już jesteś — powiedział. — Usiądź sobie w salonie. Od razu wybacz bałagan, ale... No, wszystko ci zresztą wyjaśnię przy herbacie — wymamrotał i zaszył się w kuchni.

    Mieszkanie Jegorija było kwintesencją jego osobowości. Połączeniem prostoty z finezją, zlepkiem niepasujących do siebie rzeczy z różnych stylów. Wydawało się, że nic nie jest na swoim miejscu i panuje całkowity chaos, ale dawało to jednocześnie wrażenie, że cała ta kompozycja ma sens. Nawet ustawienie mebli było nieco dziwne. Sasza przysiadł na samym środku kanapy, równo i sztywno, wciąż będąc nieco zbitym z tropu i lekko zagubionym. Świadczyło o tym również to, że automatycznie posłuchał Jegorija, choć normalnie odpowiedziałby albo że nie trzeba i już wychodzi, albo chociażby "dziękuję". Jednak wciąż będąc w szoku, zdobył się tylko na machinalne skinięcie głową i już po chwili był w salonie. Usłyszał tylko jakieś głośniejsze stuknięcie naczyń, i cichy syk bólu. Pomyślał, że to mieszkanie jest dosyć... akustyczne. Po minucie czy dwóch zjawił się Jegorij z dwoma kubkami parującej herbaty. Mężczyzna wyglądał jak kupka nieszczęścia. A mimo to Sasza ponownie odetchnął w duchu z ulgą, że nic poważniejszego mu się nie stało. Jegorij usiadł obok Saszy i już chciał coś powiedzieć, ale zaniósł się kaszlem. Nie brzmiało to zbyt dobrze. W końcu jednak udało mu się z tym uporać.

    — Więc... Faktycznie miałem wypadek. Małą stłuczkę — sprostował. - Wczoraj wracając z pracy straciłem przytomność, prowadząc samochód, gdy wyjeżdżałem na główną drogę. Nikomu nic się nie stało co prawda, ale mnie zabrali do szpitala. Cóż... Zapalenie oskrzeli — zaśmiał się cicho. — No i wychodzi na to, że brak snu zrobił swoje, ale wracam do siebie. Tydzień wolnego dobrze mi zrobi — powiedział, spoglądając na Saszę. 

    Miał nadzieję, że te słowa choć trochę go uspokoją. Jednocześnie czuł w piersi miłe ciepło.

    Sasza miał wrażenie, że zapomniał o czymś istotnym. Jego oczy rozszerzyły się nagle gwałtownie. Wyciągnął pospiesznie telefon i zadzwonił do Luki, który z kolei odebrał prawie od razu.

    — Sasza? — jasnowłosy spojrzał od razu na Timę, dając mu znać, że rozmawia z brunetem, który może wiedzieć coś więcej o wypadku Jegorija. 

    Tima zamarł na moment, a później niezwykle przejęty przysunął się w stronę słuchawki telefonu Luki, niemal się przy tym stykając z nim policzkami. Milczeli w oczekiwaniu aż nauczyciel odezwie się po drugiej stronie słuchawki. Sasza wyjaśnił im więc szybko sytuację, powtarzając, by Luka przekazał to wszystko Timie, nie wiedząc, że ten praktycznie przylegał już do jasnowłosego.

    Tima słysząc słowa Saszy, mocniej ścisnął ramię Luki, na którym trzymał dłoń. Oparł się też o nie czołem, wypuszczając z ulgą powietrze. Przez chwilę tak zastygł, jakby się uspokajając, aż wreszcie odsunął się od blondyna.

    — A to kretyn! Kto normalny chodzi do pracy z zapaleniem oskrzeli? Debil! Idiota! Brodzik umysłowy! — mruczał, mrużąc wściekle oczy.

    Luka w ciszy przysłuchiwał się jakże bogatym epitetom rzucanym jedno po drugim przez Timę. Zazwyczaj nie był zbyt skory do fizycznych kontaktów, jednak tym razem aż on sam się zdziwił, że nie ma nic przeciwko temu. W ogóle. Ani trochę.   

    Jegorij zaś westchnął, widząc, że najwyraźniej plotki w szkole zapakowały go już do grobu. Prychnął cicho i pokręcił głową na myśl, jak mała stłuczka toczona plotką może stać się niemal śmiertelnym wypadkiem.

    — Widzę, że pod moją nieobecność już tam powariowali, hm? — zaśmiał się cicho, gdy tylko nauczyciel skończył rozmowę przez telefon. 

    Brunet wsunął telefon do kieszeni i spojrzał na Jegorija. Nijak nie skomentował jego słów, niezbyt chcąc się przyznawać, że on sam był jedną z tych osób, choć było to aż nazbyt oczywiste. Nie wiedział, co powiedzieć, więc mruknął jedyną rzecz, która w tym momencie przychodziła mu do głowy.

    — Dziękuję za herbatę.

    — Nie ma za co — odpowiedział Jegorij i zamilkł... bo zwyczajnie nie wiedział co powiedzieć. 

    Dopiero teraz dotarło do niego to, że ma w swoim mieszkaniu Saszę. W swoim zagraconym i nieuporządkowanym mieszkaniu, a sam w dodatku wygląda jak bezdomny.

    — Um... Więc jak widzisz nic mi nie jest, ale miło że wpadłeś. Myślałem, że ostatnio byłeś zajęty — powiedział, zerkając na nauczyciela kątem oka. — No i wybacz, ze cię zmartwiłem...

    Sasza nieco nerwowo odgarnął sobie z czoła ciemny kosmyk włosów. Musiał odwrócić wzrok w momencie, gdy usłyszał swoje własne kłamstwo z ust Jegorija. Nie lubił być z nim nieszczery. Wziął więc, nieco zbyt pospiesznie, łyk wciąż za gorącego napoju i sekundę później automatycznie wystawił język. Poparzył się. Odnosił wrażenie, że ostatnimi czasy jest równie nieporadny co zazwyczaj pielęgniarz. 

    — Skoro wszystko w porządku, to dopiję herbatę i będę się powoli zbierał — mruknął, nie chcąc myśleć o tym, co by było gdyby Ian dowiedział się, że Sasza był u Jegorija w mieszkaniu. 

    I nie miało znaczenia jaki był powód. Ian i tak nie poświęciłby pewnie sekundy, by wysłuchać jego wyjaśnień. Brunet zwiesił lekko głowę.

    Jegorij lekko się uśmiechnął, widząc Saszę z wystawionym językiem.

    — Z tą herbatą nie musisz się spieszyć — odparł, prostując się i opierając plecami o wezgłowie kanapy. — Chciałem zadać ci pewne pytanie. Od jakiegoś czasu mnie to ciekawi, a skoro już jesteś... — pielęgniarz utkwił wzrok w nauczycielu, przyglądając mu się badawczo. — Ty... Ten mężczyzna z wtedy, ten Ian... To twój chłopak, prawda? — spytał, nie spuszczając wzroku z Saszy.

    Długo go to nurtowało - kim dla nauczyciela był ciemnowłosy mężczyzna. Jednak wszystko wskazywało na to, że byli ze sobą blisko. Jegorij nawet dziś pamiętał, jak Sasza chwycił za rękę tamtego faceta i odciągnął go od pielęgniarza.

    Sasza znieruchomiał, a jego usta zacisnęły się w jasną kreskę. Nie spodziewał się po Jegoriju takiej przenikliwości. Chociaż teoretycznie wiedział, że mężczyzna nie był głupi. Jednak nie sądził, że domyśli się po zaledwie tej jednej sytuacji. Ścisnął w dłoniach gorący kubek, nic sobie z tego faktu nie robiąc. Nie śmiał spojrzeć na jasnowłosego. Nie chciał myśleć o tym, jaki wyraz miał w tym momencie jego wzrok. Wyrażał obrzydzenie? Zdegustowanie? Zniesmaczenie? Niechęć? Zawód? Po raz kolejny nie mógł się odezwać. Minęło kilka minut, ale Jegorij - o dziwo - nie pospieszał go. Sasza wstał, odkładając sztywnymi palcami, wypełniony wciąż jeszcze do połowy, kubek na stolik przed sobą.

    — Chyba jednak już pójdę — powiedział cicho, a w jego głosie dało się wyczuć błagalną nutę, by Jegorij nie pytał. 

    Jegorij nieco zbladł, widząc Saszę tak zestresowanego. Nauczyciel wyglądał, jakby na moment po prostu zamienił się w kamień. Nie myślał, że mężczyzna zareaguje tak silnie na jego pytanie.

    — Poczekaj! — poprosił wstając za Saszą i chwytając go za nadgarstek. — Ja... Nie chciałem cię urazić, naprawdę. Po prostu... Tak mi się zdawało, bo... — głos pielęgniarze zaczął się nieco zmieniać w miarę tego jak mówił. Z lekkiej chrypki, przeszedł w piskliwy ton, co zapewne było spowodowane jego chorobą. Jegorij zmieszał się też dość mocno, uciekając wzrokiem i puszczając rękę nauczyciela. — Nie, już nic. To nic takiego — mruknął, machnąwszy ręką. — W każdym razie przepraszam za moje wścibstwo — powiedział, zerkając na Saszę i uśmiechając się przepraszająco.

    Sasza pewnie powinien się zrelaksować, ale tak nie było. Czuł się bardzo źle. Nie sądził, by Jegorij komukolwiek rozpowiadał o orientacji bruneta, ale... Nigdy nie wiadomo co przyniesie przyszłość. Może mu się wymsknie, albo sam zacznie go inaczej traktować. W każdym razie życie prywatne i praca były dwiema rzeczami, których Sasza najbardziej nie chciał ze sobą mieszać. A teraz miał pewność, że wszystko na marne. Wystarczyła do tego jedna sytuacja z Ianem.

    — Tak, jesteśmy parą — powiedział słabym głosem. 

    I tak nie miało już teraz znaczenia to, czy potwierdzi informację. Jego wcześniejsze milczenie mówiło wszystko. Przynajmniej będzie mógł być szczery z Jegorijem. Nie mógł się wciąż przemóc, by chociaż na sekundę spojrzeć mu w oczy. Nawet jeśli dobrze ukrywał obrzydzenie, to to nie miało znaczenia. Jegorij był miły. Czasem zbyt miły.

    — Rozumiem... — Jegorij odwrócił nieco głowę, ale na jego usta wpełzł uśmiech, choć nieco niewyraźny.

    Z powrotem spojrzał na Saszę, na jego opuszczone ramiona, wzrok utkwiony w podłodze, ściągnięte brwi i zaciśnięte usta. 

    — Sasza... — Jegorij zdobył się, by położyć mu rękę na ramieniu. — Nie musisz mieć takiej miny. Jestem... Taki sam. Można powiedzieć, że gramy w jednej drużynie — zaśmiał się cicho, a zaraz potem zaniósł kaszlem. — Więc nie musisz się obawiać z mojej strony żadnych problemów, czy czegoś w tym stylu — dodał, gdy napad kaszlu przeszedł. 

     Opuścił rękę trzymaną na ramieniu mężczyzny i przyglądał się Saszy z lekkim, nieco pobłażliwym uśmiechem.

    Sasza po raz pierwszy od dłuższego czasu spojrzał na Jegorija. W dodatku wzrokiem mówiącym "musiałem się przesłyszeć". Patrzył na niego niemalże przekonany, że coś jest nie w porządku z jego uszami. Przecież wyglądał jak stuprocentowo heteroseksualny mężczyzna. Ukrył twarz w dłoniach i, w nieco niepodobnym do siebie stylu, sapnął głośno.

    — Nie wierzę... Nie wiedziałem — odparł wciąż będąc w dosyć sporym zaskoczeniu. 

    Jegorij cicho się zaśmiał, zrywając z Saszą kontakt wzrokowy.

    — No wiesz... Raczej byłoby dziwnym, gdybym na wstępie rzucił informacją z kim chodzę do łóżka... — odparł, zasłaniając dłonią usta. Z jakiegoś powodu strasznie chciało mu się śmiać.

    — Znaczy... Powiedziałem ci to dlatego, żebyś nie obawiał się z mojej strony jakichś nieprzyjemności... Rozumiesz. Poza tym... Dlaczego jesteś AŻ TAK zaskoczony? — spytał, unosząc brew. Uśmiech wciąż nie schodził mu z ust. Może dlatego, że wcześniejsze napięcie spowodowane reakcją Saszy na jego pytanie, całkowicie zeszło.

    Sasza wciąż nie zabrał rąk od twarzy, ale zerknął spod palców na Jegorija, czując się nagle lepiej, widząc jego uśmiech.

    — Nie wiem — mruknął, naprawdę nie wiedząc czemu aż tak nim wstrząsnęła ta informacja. 

    W końcu sam również raczej nie miał zwyczaju KOGOKOLWIEK informować o swoich preferencjach. A jednak jego ciało mimowolnie rozluźniało się. Wcześniejsze wątpliwości, stres i zdenerwowanie znikły całkowicie. Tylko Jegorij potrafił sprawić, że Sasza przechodził od jednych skrajnych emocji w drugie. Nawet Ian... Nie. Z Ianem było zupełnie inaczej. Z nim jakoś zawsze, gdzieś tam siedziała w brunecie nuta niepokoju. A może brak pewności. Potrząsnął lekko głową. Wolał o tym nie rozmyślać. I co gorsza naprawdę powinien już wracać do Iana... Minęło stanowczo zbyt dużo czasu od momentu, gdy Sasza skończył swoje zajęcia.

    Uśmiech Jegorija poszerzył się, gdy zauważył, że Sasza, choć nieznacznie, się rozluźnił. Nie lubił widywać go zmartwionego, czy spiętego. Choć widok nieco zaróżowionych polików mężczyzny był naprawdę cenny.

    — Więc... Idziesz już? — spytał.

    Jegorij lubił towarzystwo Saszy, a ostatnio, od tego felernego spotkania, nie widywał go praktycznie wcale. W tym momencie dziękował za tą niewielką stłuczkę, bo dzięki temu Sasza sam do niego przyszedł. Nawet pofatygował się, by zdobyć adres.

    — Muszę... — powiedział cicho Sasza, wciąż stając przed Jegorijem. — Przepraszam. Przyszedłem ci do mieszkania tak nagle, w dodatku całkowicie niezapowiedzianie i nawet zostałem poczęstowany herbatą — uśmiechnął się przy tym nieco nieśmiało, znowu odgarniając z czoła ten sam kosmyk. Jednak tym razem nie nerwowo, a... jakoś tak.

    Jegorij miał przemożną chęć, by poprawić Saszy ten kosmyk włosów samemu. Jednak tylko zacisnął dłoń na swoim swetrze.

    — Nie szkodzi. Nawet miło, że wpadłeś. Nudziło mi się — odparł, odwzajemniając uśmiech mężczyzny.

    Odprowadził go do drzwi i pomachał na pożegnanie, odprowadzając wzrokiem odzianą w płaszcz sylwetkę. Gdy został sam w mieszkaniu, opadł na kanapę i ukrył twarz w dłoniach. Zdecydowanie wpadał zbyt bardzo. 


_____________________________________

    Jesuss... Jestem. Tak, wciąż żyję. 

    Wiem, że ci którzy czekają na kolejne rozdziały, musieli czekać zdecydowanie zbyt długo. Naprawdę bardzo Was za to przepraszam, ale...

    No wiecie... Praca, jesień, moje nibyzapaleniepłuc (które właściwie raczej nie było zapaleniem płuc) i ogólny syndrom niechcemisięnawetżyć przyczynił się w dość znacznym stopniu do przedłużenia procesu edycji, a w ostateczności do publikacji rozdziału. 

    I tak, wiem, że ten rozdział nie jest szczytem literackiego kunsztu. Pokusiłbym się nawet o stwierdzenie, że jest umiarkowanie słaby, ale cóż... Każdy ma swoje wzlotu i upadki, a ja mam zdecydowanie rów Marjański. 

Więc oddaję ten rozdział w Wasze skrollujące paluszki i do następnego!

~Kid

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro