X
Uwaga wszystkich osób w pomieszczeniu została skupiona na elegancko ubranej kobiecie, która weszła do poczekalni w akompaniamencie stukotu własnych obcasów. Tima przyjrzał się jej, nie kryjąc zainteresowania. Wnioskując z podobieństwa, zapewne była matką Luki, co potwierdziło pytanie, które po chwili padło z jej ust. Czerwonowłosy uniósł brew, nieco zniesmaczony zachowaniem kobiety. Jego matka to by tu chlipała i pytała czy nic mu nie jest... Poza tym, dlaczego ta kobieta od razu założyła, że Luka wplątał się w bójkę?
— To nie była bójka. Został napadnięty, proszę pani — wtrącił się Tima, starając się, by czasem nie zabrzmieć niegrzecznie.
— Ach tak — mruknęła kobieta, nawet nie spoglądając na czerwonowłosego.
Po chwili się jednak uśmiechnęła do Saszy i Jegorija.
— A panowie są pewnie nauczycielami — powiedziała, a po kilku sekundach westchnęła ciężko. — Przepraszam za syna. Sprawia tyle problemów... Mam nadzieję, że nie czekają go za to żadne kłopoty... — lekko uniosła wzrok, jakby pytająco i z wyraźnym niepokojem.
Długie, jasne włosy upięte były elegancko, a ciemne oczy spoglądały pewnie przed siebie.
Jegorij nie odpowiedział kobiecie, ale posłał Saszy nieco skonsternowane spojrzenie. Nie podobał mu się sposób w jaki potraktowała Timofieja. Co gorsza, główny zainteresowany również wydawał się być niezadowolony. Poczerwieniał nieco i już otwierał usta, zapewne chcąc jakoś zwrócić na siebie uwagę kobiety w mniej dystyngowany sposób, jednak pielęgniarz rzucił chłopakowi ostrzegawcze spojrzenie, kręcąc głową. Nie chciał by wynikła tutaj jakaś nieprzyjemna wymiana zdań.
— Luka jest bardzo spokojnym chłopcem. Nie sprawia problemów. To była napaść — powiedział po chwili, uśmiechając się do kobiety, choć ktoś kto znał go lepiej mógł zauważyć, że owa uprzejmość z jego strony była w tym momencie wymuszona. Jego uśmiech nijak miał się do tego, którym obdarowywał Saszę, czy Timę.
Czerwonowłosy zaś tylko westchnął cicho, wciąż nieco zaróżowiony. Nie to, żeby chciał być w centrum uwagi, ale nie lubił gdy go ignorowano. Tym bardziej jeśli chciał kogoś wyprowadzić z błędu. Nie chciał, by Luka miał problemy z powodu tego zdarzenia, które miało miejsce na ulicy. Połamane żebra w zupełności mu wystarczały.
Kobieta wydawała się być nieznacznie uspokojona. Pokiwała lekko głową i odpowiedziała automatycznym uśmiechem.
— Dziękuję również za opiekę nad synem i zawiezienie go do szpitala — dodała i podeszła do łóżka, na którym siedział jej syn, jeszcze odpoczywając i starając się zbyt wiele nie poruszać. Odetchnęła cicho. — Porozmawiamy jeszcze, gdy będziemy w domu. Idę załatwić formalności, by mogli cię zaraz stąd wypisać. Będę czekała przy wyjściu — mruknęła do syna, odgarniając mu mechanicznie kosmyk włosów z czoła.
Luka pokiwał lekko głową. Kobieta odwróciła się gwałtownie, pożegnała mężczyzn jeszcze raz im dziękując i wyszła z pomieszczenia.
Zarówno Tima jak i Jegorij byli nieco zdziwieni zachowaniem kobiety. Tima głównie dlatego, że został potraktowany jak powietrze, za to pielęgniarzowi matka Luki wydała się nieco sztywna i oschła, choć machinalne odgarnięcie synowi włosów z czoła dziwnie z tym kontrastowało. Pierwszym, który przerwał ciszę po wyjściu kobiety, był czerwonowłosy.
— Bardzo będziesz miał przechlapane? — spytał, zerkając na Lukę.
Przypatrywał się uważnie jego twarzy, usiłując wyczytać z niej jakiekolwiek emocje, jednak wciąż zbyt powierzchownie go znał, by móc to zrobić, co nieznacznie go zirytowało.
— W ogóle... Dlaczego twoja mama od razu założyła, że to twoja wina? — mruknął cicho, marszcząc brwi.
Luka popatrzył za wychodzącą kobietą, nieco zamyślony. Miał wrażenie, że była niezadowolona z tego, że nie dość, że sprawił kłopot postronnym osobom, to jeszcze trafił do szpitala. Było to po prostu niewygodne. Zdecydował, że sam będzie sobie zmieniał elastyczny bandaż. W sumie i tak nie liczył na żadną pomoc. Zresztą nie wydawało się to być jakimś większym problemem.
— Nie... Czemu? — odpowiedział, spoglądając na Timę ze zdziwieniem.
Matka pewnie nie będzie zachwycona, ale nic już na to nie poradzi. Od samego początku nie chciał się przecież wplątywać w żadną bójkę. Luka wzruszył nieznacznie ramionami, po czym się wyprostował, przytrzymując ramy łóżka, próbując z niego wstać. Zakuło go przy tym, ale wcześniej z całą pewnością było gorzej. Powinien jakoś dotrzeć do samochodu matki.
— Twoja mama nie wydawała się być zadowolona — mruknął Tima, wciąż wpatrując się w blondyna.
Nieco drgnął, gdy chłopak nieco się skrzywił, kiedy wstawał z łóżka. Zastanawiał się, czy powinien mu pomóc, czy może zostawić go w spokoju.
— Poradzisz sobie? — spytał, nieco zmieszany.
Luka spojrzał tylko na Timę, przypatrując mu się przez chwilę w ciszy.
— Tak — odpowiedział w końcu, puszczając się ramy łóżka.
Miał ochotę westchnąć głośno z powodu całej tej sytuacji i faktu jak bardzo było to upierdliwe. Zgarnął z krzesła niewielką reklamówkę z lekami przeciwbólowymi, karteczką odnośnie tego w jakie dni ma przychodzić na rehabilitację i kilkoma elastycznymi bandażami na zmianę.
Jegorij za to poświęcił całą swoją uwagę Saszy.
— Bardzo cię boli? — spytał. — Przestraszyłem się, bo byłeś tak zakrwawiony, jakby cię co najmniej nożem zaatakowali — westchnął. — Musisz mieć mocno ukrwione usta - mruknął, przykładając palec do brody w zamyśleniu. Gapił się przy tym na plaster na wardze nauczyciela.
— Czy ja wiem... — Sasza opuścił niżej wzrok, kręcąc przecząco głową, jakby próbował spojrzeć na swoje usta.
Widząc, że Luce nic nie było, myślami zdążył się już jakiś czas temu oddalić do nowej książki. Nie zwrócił też wcześniej większej uwagi na matkę przyjaciela. Zerknął na Jegorija, który wpatrywał się chyba w plaster na jego twarzy. Dziwnie w nim wyglądał?
Tima odprowadził wzrokiem Lukę, zaciskając nieco usta. Skoro nie potrzebował jego pomocy... W tym momencie poczuł się dziwnie nie na miejscu, zupełnie jakby znalazł się gdzieś, gdzie nie powinno go być i nikt go nie potrzebował. Spojrzał na Jegorija, który był widocznie pochłonięty bez reszty osobą nauczyciela. Czerwonowłosy przestąpił z nogi na nogę, nie bardzo wiedząc, co właściwie ze sobą zrobić. Teoretycznie mógł wrócić do domu, ale miał lecieć z torbami na drugi koniec miasta?
Jegorij zaś kompletnie odleciał, zapominając o tym, że obiecał odwieźć Timofieja do domu. Wpatrywał się w usta Saszy, a po chwili dotknął lekko palcem plasterek na jego wardze.
— Hm... — zamruczał, marszcząc nieco brwi. — Odwieźć cię do domu? — spytał nagle, prostując się i uśmiechając delikatnie do mężczyzny.
W jego zachowaniu było coś dziwnego. Zupełnie jakby zapominał o tym, co robił przed chwilą, lub nie przywiązywał do tego wagi, uznając rzeczy ogólnie traktowane jako nietypowe, za całkowicie normalne i na miejscu.
Sasza wpatrywał się w zielone oczy Jegorija, z jakiegoś powodu nawet się nie odsuwając gdy ten go dotknął. Otrząsnął się w momencie gdy mężczyzna się wyprostował, samemu odsuwając się o krok do tyłu.
— Ja... Poradzę sobie, stąd jest blisko do metra, a ja mieszkam niedaleko stacji — zająknął się.
Uchwycił wzrokiem czerwonowłosego za plecami pielęgniarza.
— Poza tym miałeś odwieźć Timę, zapomniałeś już? — zapytał nieco pospiesznie, jakby chcąc rozładować napięcie, które poczuł jeszcze moment temu. Wstał, decydując się pójść za Luką i dopilnować, by bezpiecznie dotarł do samochodu matki.
— Och... Nie, nie zapomniałem — zaprzeczył Jegorij, chociaż było to oczywiste kłamstwo.
Był lekko niezadowolony z tego, że Sasza odmówił. Miał nadzieję, że będzie miał okazję spędzić z nim nieco więcej czasu. Jednak gdy nauczyciel wstał i poszedł do Luki, sam spojrzał na Timę, który był wyraźnie skwaszony.
— Chodź, podrzucę cię do domu — powiedział kiwając głową w stronę drzwi.
— Zapomniałeś, prawda?
— Wcale nie — burknął pielęgniarz, odwracając nieznacznie głowę w drugą stronę, na co Tima westchnął i pokręcił głową z rezygnacją.
— Kup sobie tabletki na sklerozę — mruknął i przyspieszył kroku, wymijając nawet Saszę i Lukę, zmierzając do samochodu pielęgniarza.
Przy głównym wejściu do szpitala stała matka Luki, której posłał dość nieprzychylne spojrzenie.
Kobieta z upiętymi włosami w jakiś sposób przyciągała wzrok ludzi naokoło. Spoglądała co chwilę na srebrny zegarek na nadgarstku, aż w końcu zauważyła idących korytarzem Lukę i Saszę. Odetchnęła z ulgą.
— Wreszcie — mruknęła do siebie cicho pod nosem.
Sasza wypuścił chłopaka, a ten podszedł do swojej matki. Luka pokiwał głową przyjacielowi na pożegnanie, ale nauczyciel patrzył się na blondyna, jakby nie do końca przekonany, czy wszystko jest w porządku. Mimo to wyszedł ze szpitala, kierując się w przeciwną stronę niż parking. Powinien był pewnie coś jeszcze powiedzieć Jegorijowi czy Timie, ale nie chciał patrzeć w te zielono-błękitne tęczówki mężczyzny. Poznał dzisiaj jego inną stronę i nieco go to... Czuł się... Nie wiedział jeszcze, co o tym myślał, ale wciąż pamiętał dotyk jego palców na swoich wargach. Szybkim krokiem udał się do metra. Luka, jak to miał w zwyczaju, szedł w milczeniu w towarzystwie kobiety. Na szczęście, mimo że było jej najwyraźniej dosyć spieszno, to go nie pospieszała. Chociaż starał się iść na tyle szybko na ile mógł. Ale i tak wziął głęboki oddech, gdy w końcu mógł znowu usiąść, w dodatku w miękkim fotelu auta. Ból nieznacznie zelżał, ale przynajmniej na tyle, że przestał mocno przygryzać wargę.
Jegorij widział, jak Sasza od razu po odprowadzeniu Luki, kieruje się w stronę metra. Nieco ubódł go fakt, że nawet się nie pożegnał. Pielęgniarz zmarszczył nieco brwi, zastanawiając się, czy może znów zrobił coś nie tak. W zamyśleniu skierował się do swojego samochodu, obok którego czekał już Tima. Gdy wsiedli do środka, bez słowa wyjechał z parkingu i ruszył prosto do domu czerwonowłosego, nie odzywając się ani słowem. Timofiej również był nie w humorze, więc milczenie ze strony pielęgniarza wcale mu nie przeszkadzało.
Gdy dotarli pod niewielki, stary dom jednorodzinny, Tima westchnął ciężko. Zdążyli ledwie wysiąść z samochodu, gdy z domu wypadła matka chłopaka, narzuciwszy jedynie na ramiona znoszony polar.
— Matko jedyna, gdzieś ty był tyle czasu?! — wykrzyknęła załamując ręce.
Jej wzrok automatycznie skierował się na Jegorija, spoglądając na niego pytająco.
— Znowu wpakował się w jakąś kabałę? — spytała pielęgniarza, na co ten jedynie uśmiechnął się i pokręcił przecząco głową.
— Nic się nie stało... To była mała bójka na ulicy — powiedział, co wyraźnie nie uspokoiło kobiety.
— Timofiej na miłość boską!
— No to nie była moja wina! — żachnął się czerwonowłosy, wyciągając z samochodu zakupy i zmierzając z nimi do domu. — Weź ty się może jaśniej wyrażaj, co? — rzucił do Jegorija i zniknął w środku.
— To ja może opowiem przy herbatce — uśmiechnął się pielęgniarz.
Gdy zakupy zostały rozpakowane, Timofiej zamknął się w swoim pokoju, nie mając zamiaru uczestniczyć w pogawędce Jegorija z jego matką, która po wytłumaczeniach pielęgniarza, zapewne i tak znajdzie gdzieś choćby zalążek winy swojego syna.
Jegorij zaś usiadł z kobietą przy stole w kuchni, grzejąc nieco zmarznięte dłonie o kubek z gorącą herbatą. Opowiedział matce chłopaka całą historię. To, czego się dowiedział z relacji Timy, oraz to co się wydarzyło od jego przybycia na miejsce zdarzenia. Kobieta uspokoiła się nieco i zeszli na trochę lżejsze tematy.
***
Sasza poczuł się zmęczony, gdy tylko przekroczył próg swojego niewielkiego mieszkania. Wysunął spod okrycia niewielką książkę, planując ją rychło przeczytać, jednak w momencie gdy już się do tego przymierzał (był w trakcie przygotowywania ulubionej porzeczkowej herbaty), usłyszał znajomy, nieco przytłumiony dźwięk melodii. Wrócił do przedpokoju, grzebiąc w kieszeniach płaszcza, w którym wychodził dzisiaj z domu na spotkanie z Luką. W końcu udało mu się wyciągnąć spod fałdów materiału telefon, więc nie patrząc nawet kto dzwoni, szybko odebrał.
— Halo?
— Saszeńka — po drugiej stronie telefonu odezwał się znajomy, nieco zachrypnięty głos. — Nareszcie odebrałeś ode mnie telefon — westchnął mężczyzna, nieco rozmarzonym tonem. — Zastanawiałem się co u ciebie słychać. Czy wszystko w porządku? Nie przepracowujesz się? — głos zmienił się na nieco zmartwiony, jednak było w nim coś niepokojącego.
Sasza zacisnął mocniej palce na komórce. Przeklinał się w myślach, że odebrał telefon nie spojrzawszy przedtem na jego wyświetlacz.
— Wszystko w porządku — odpowiedział niewyraźnie. Usłyszał zmianę tonu w głosie mężczyzny. — Nie przepracowuję — praktycznie odszepnął. — Mam się dobrze. Jeśli mogę spytać... Po co dzwonisz? Nie jesteśmy już razem — zacisnął wargi, czując jak jego serce nieznacznie przyspiesza.
— Sasza, Sasza... — mężczyzna westchnął cicho. — Ciągle się tobą interesuję, martwię się, zawsze byłeś taki nieporadny i wrażliwy. To chyba normalne, że troszczę się o kogoś na kim mi zależy, prawda? Poza tym, to ty odszedłeś — mruknął nieco smutno, choć w tonie jego głosu można było wyczuć oskarżycielską nutę. — Dlaczego nie odbierałeś ode mnie telefonów? - spytał z urazą.
Sasza zaczerpnął nieco więcej powietrza niż potrzebował.
— Przepraszam... Przepraszam Ian — mruknął jeszcze ciszej.
Zrobił krok do tyłu, kierując się w stronę salonu, będącego równocześnie sypialnią. Zgarnął z półki na książki papierosy Iana, których jeszcze nie wyrzucił. Wolną ręką zaczął nerwowo obracać paczkę w dłoni.
— Byłem — zawahał się na moment. — Bardzo zajęty pracą...
— Ah tak... — mężczyzna po drugiej stronie słuchawki zdawał się być średnio przekonany co do prawdziwości jego słów. — W porządku. Nie przemęczaj się za bardzo. Wybrałeś sobie wymagający zawód — pouczył go, zupełnie jakby miał do czynienia z kimś nieświadomym własnego życia. — Tak się zastanawiałem... Może byśmy się spotkali? Dawno cię nie widziałem.
Sasza zamarł, przestając obracać trzymaną w dłoni paczkę papierosów.
— Ja... Nie jestem pewny, czy to jest dobry pomysł... — ledwo udało mu się wypowiedzieć te słowa na głos, poprzez zaciśnięte gardło.
— Hm... — Ian zamruczał i milczał przez chwilę. — Niby dlaczego? — spytał, a ton jego głosu diametralnie się zmienił. Teraz zdawał się być oschły i pretensjonalny. — Naprawdę aż tak mnie nienawidzisz, po tym co dla ciebie zrobiłem? Sasza... Jesteś okrutny — wycedził, a po chwili rozległ się sygnał przerwanego połączenia.
Sasza wziął kilka przyspieszonych, niekontrolowanych oddechów. Odłożył powoli komórkę na stolik przed kanapą i ścisnął trzymaną w palcach paczkę papierosów.
Dlaczego to zrobił? Dlaczego z nim zerwał?
Usiadł na kanapie, podkulając kolana pod brodę i obejmując się rękami. Siedział wpatrując się w leżący przed sobą telefon.
♦♦♦♦♦♦♦♦♦♦♦♦♦♦♦♦♦♦♦♦
Czołem!
Przynoszę nową Cykę, zgodnie z obietnicą! Standardowo: mam nadzieję, że rozdział Wam się spodoba, jeśli tak, zostawcie po sobie ślad w postaci gwiazdki/komentarza, oczywiście do niczego nie zmuszam, bla, bla, bla.
Mam też nadzieję, że nowa postać przypadnie Wam do gustu. ( ͡~ ͜ʖ ͡°)
A poza tym... Jak mijają Wam wakacje? Ja odwiedziłem już polskie morze. Wolicie aktywnie spędzać czas, czy smażyć się na plaży?
Pozdrówki!
~Kid
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro