Prolog
Przewróciłam ostatnią stronę ,,Krwi Olimpu". Lubiłam powracać do dobrych książek. Było to dla mnie jak wizyta starego, dobrego przyjaciela. Wstałam ze starego, trzeszczącego łóżka i podeszłam do niewielkiej biblioteczki w większości wypełnionej dwoma seriami: ,,Percym Jacksonem" oraz ,,Olimpijskimi Herosami". Wyjrzałam przez okno na ulice Nowego Yorku. Był środek nocy. Po ulicach jechały samochody, a boczne uliczki były wypełnione szemranymi ludźmi. Ludźmi takimi, jak ja. Na tle nieba górowały wieżowce. Wszędzie migotały lampy - czy to w budynkach, czy na ulicach. Wszyscy mówią na to miejsce ,,miasto świateł". Ale to, czego nie mówią, to to, że im jaśniejsze jest światło, tym silniejszy jest cień.
Rozejrzałam się po mieszkaniu. Biało-szare ściany, z których odpadał tynk, ciemna szafa na ubrania, obok zniszczona kanapa, łazienka, ledwo stojąca kuchenka, zepsuta lodówka i drzwi prowadzące na klatkę schodową. A wszystko to oświetlone delikatną poświatą wpadającą przez okno.
Westchnęłam. Zabrałam szary plecak z szafy. Przejrzałam szybko zawartość. Latarki, ubrania, konserwy, scyzoryk, pieniądze, apteczka oraz wiele innych rzeczy - wszystko było. Zarzuciłam tobołek na rami. Zerknęłam na brudne lustro wiszące po wewnętrznej stronie skrzydła szafy. Patrzyła na mnie szesnastoletnia, wychudzona dziewczyna o długich, brązowych, pofalowanych włosach, lekko opalonej skórze, piegach na nosie oraz podkrążonymi oczami w różnych kolorach: prawe było zielone, a lewe - niebieskie. Ubrana była w ciemnobrązowy, kowbojski kapelusz, niebieskoszarą bluzę z rozpiętym suwakiem, spod której widać było zielony T-shirt, za duże bojówki ze wzorem moro oraz za małe, czarne trampki z niegdyś białymi gumami.
Wpatrując się w swoje odbicie przez dłuższą chwilę, zdawało mi się, że zaczynam widzieć w sobie kogoś zupełnie innego. Szybko zamknęłam skrzydło szafy, a następnie wyszłam z domu, uprzednio zamykając go na klucz. Długo przygotowywałam się do ucieczki.
Po zejściu z 10-go piętra zaczęłam szwędać się po ulicach Manhattanu. Oczywiście nie mogło się obyć bez walkmana, słuchawek w uszach i słuchaniu ulubionych piosenek. Towarzyszyło temu całkowite odłączenie się od reszty świata. Bez muzyki wszystko wydawało mi się szare, puste, nijakie. Niby wokół reklamy, billboardy, kolorowe światła, ale... to nie było to.
Poza tym, kochałam spacery w środku nocy, takie, jak tamten.
Z zamyślenia wyrwało mnie donośne:
- Wyskakuj z tych słuchawek!!! - Szybko odwróciłam się i zobaczyłam troje bandytów uzbrojonych w pistolety. Dopiero teraz dotarło do mnie, że weszłam do bardzo ciemnej i niebezpiecznej uliczki.
Wokół walało się kilka reklamówek, pustych butelek po alkoholu, poprzewracanych kubłów na śmieci i worków z odpadkami.
Zaczęłam się cofać, ale natrafiłam na ścianę. Bandyci otoczyli mnie. Mimo to, nie zdenerwowałam się.
- Hej! Zostawcie ją! - krzyknął jakiś mężczyzna stojąc u wylotu uliczki. Chuligani odwrócili się w stronę jegomościa. To była idealna szansa, aby się zabawić. Z całej siły kopnęłam w plecy środkowego faceta. Ten przewrócił się na kolana i podparł rękoma. Wystrzeliłam przed siebie, przy okazji przebiegając po poszkodowanym. Zanim zdążyli zareagować, pobiegłam do mojego ,,wybawiciela". Rzuciłam mu plecak, a następnie z kieszeni bojówek wyciągnęłam i rozłożyłam Jack Knife'a.
- Jak ukradniesz, nie daruję - zagroziłam mu. Zdawałam sobie sprawę, że po zobaczeniu tego przedstawienia, nie będzie w stanie mi go ukraść. No chyba, że to samobójca.
Ruszyłam na bandytów.
- Hah! Naprawdę porywasz się z nożykiem na gości ze spluwami? - zakpił sobie ze mnie jeden z nich, po czym zaczął się śmiać. Pozostali dołączyli do rechotu. - No jak sobie życzysz.
Wycelował we mnie i strzelił.
Uśmiechnęłam się połową twarzy. Czas jakby zwolnił dla wszystkich, oprócz mnie. Świat na moment przybrał zielonoszare barwy. Sprawnie odskoczyłam na bok, unikając pocisku. Po tym ,,wyczynie" kolorystyka świata oraz upływ czasu powrócił do normy.
- Moja kolej! - krzyknęłam przypatrując się tym zawistnym mordom. W tego, który strzelił, rzuciłam nożem. Trafiłam z ramię. Chwycił się za nie upadając na kolana i upuszczając pistolet. Drugi wyrwał koledze nożyk z ręki. Szybkim ruchem z kieszeni w spodniach wyjęłam pilocik z kilkoma przyciskami. Kliknęłam jeden z nich, a koleżkę trzepnął prąd. I to konkretnie, bo aż stracił przytomność.
Podeszłam do niego, po czym zabrałam broń. Zwróciłam się do trzeciego... który zwiał. Ranny zaczął uciekać ciągnąc po ziemi porażonego towarzysza niedoli.
Wzruszyłam tylko ramionami. Wiedziałam, że nie odważą się na mnie donieść, bo oskarżyłabym ich o próbę napaści, a swoje działania określiła jako samoobronę. Schowałam Jack Knife'a, a następnie podeszłam do mężczyzny pilnującego mi plecaka.
Wcześniej nie miałam czasu mu się przyjrzeć. Wysoki, na oko dwadzieścia lat, czarne, rozczochrane włosy, zielono morskie oczy, niebieski T-shirt, jeansy, trampki, przystojny, gdyby nie ta otwarta ze zdziwienia paszcza.
Parsknęłam śmiechem.
- Dzięki za popilnowanie mi rzeczy. - Odebrałam od niego tobołek i zarzuciłam go na plecy.
- Jak ty to zrobiłaś? - Zaczął wymachiwać rękoma we wszystkie strony.
- A co konkretnie? - Uniosłam jedną brew do góry.
- Jakim cudem poraziłaś prądem tego kolesia? - Przyglądał mi się z zaciekawieniem.
- To proste! Przerobiłam mój nóż tak, abym mogła porazić kogoś wciskając odpowiedni guzik na pilocie.
- Sprytne... - Zamyślił się. - Co taki pokurcz jak ty robi na ulicy Nowego Yorku w środku nocy, co? Tu jest niebezpiecznie o tej porze!
- Ja? Tylko zagrażam życiu innych. - Wyszczerzyłam się wskazując na znikających za rogiem facetów.
Nieznajomy lekko się uśmiechnął.
- Jestem Percy - Podał mi rękę.
,,TEN Percy?" - pomyślałam. - ,,Nie, to nie możliwe, przecież jest wielu Percych w Nowym Yorku, prawda?"
- Laura - przedstawiłam się i uścisnęłam mu dłoń. - Nie jestem pokurczem, to ty jesteś wyrośnięty.
Usłyszałam za sobą toczenie się jakiś szklanych butelek po chodniku. Odwróciłam się. Zobaczyłam jak z wielu flaszek wylewa się woda, która płynie w moją stronę. Ominęła mnie, tak jakbym była otoczona niewidzialną barierę, po czym wpłynęła do najbliższej kratki kanalizacyjnej.
- Hej, popatrz na to... - odezwał się mężczyzna wskazując na chodnik przed sobą.
Woda pozostawiła mokry ślad głoszący napis ,,Cudowne Dziecko" oraz strzałkę, której grot był podejrzanie skierowany w moją stronę.
Popatrzyliśmy po sobie zaniepokojeni, a jednocześnie zdziwieni. Był bardzo zamyślony. Tak, jakby łączył jakieś fakty z ostatnich wydarzeń.
Zrobiłam ze dwa kroki w bok, ale strzałka dalej wskazywała moją osobę. Przeniosłam wzrok na Percy'ego, ale nie było go. Poczułam silne uderzenie w kark. Nieprzytomna, cicho osunęłam się na ziemię.
* * *
I tak oto prezentuje się prolog mojej nowej książki! ^^ Rozdziały będą pojawiały się kompletnie randomowo.
Jak Wam się podoba początek historii? Dajcie znać w komentarzach!
Niech Wena będzie z Wami! ^^
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro