Winter belongs to us | ChanBaek
Tytuł: Winter belongs to us | ChanBaek
Gatunek: Slight angst
Długość: 962 słowa
Opis: ❝Chciałbym zatrzymać cię przy sobie chociaż na tę jedną zimę dłużej.❞
Zima jest jedną z moich ulubionych pór roku, nie tylko ze względu na biały puch pokrywający wszystko wokół. Właśnie w zimę się poznaliśmy. Tutaj, na Manhattanie, niedaleko Uniwersytetu Columbia, na którym obaj studiowaliśmy. Wtedy jeszcze nawet o tym nie wiedzieliśmy. To dość zabawne, nie sądzisz? Dwaj Koreańczycy, którzy przylecieli uczyć się do Stanów Zjednoczonych. Los połączył nas ze sobą nawet w szkole, pomimo bycia na dwóch różnych wydziałach.
Pamiętam, że miałeś parasolkę. Niedużą, idealną, aby zakryła Cię całego. Zbierały się na niej płatki śniegu, niemal w całości zasłaniając czarny materiał. Dopiero później powiedziałeś mi, że zwyczajnie nie lubisz nosić czapek, bo źle w nich wyglądasz. (Nawet jeśli dla mnie byłeś w nich najpiękniejszy na świecie.) Śmiałem się za każdym razem, widząc Cię z nią, a Ty wydymałeś policzki i strzepywałeś na mnie osiadłe na Twoim okryciu płatki. Wtedy śmiałem się jeszcze bardziej, a Twój uśmiech był tak bardzo promienny. Przypominał świecące w lato słońce i zastępowało mi je w chłodne dni.
Mówiłeś, że nie lubisz zimy, jednak kiedy budziliśmy się razem w moim niewielkim mieszkaniu na szóstym piętrze i spoglądałeś przez okno, na widok białego puchu Twoje oczy zawsze się rozszerzały i widziałem w nich ten piękny blask, który tak bardzo uwielbiałem. Do dzisiaj go uwielbiam. Do dzisiaj wyobrażam sobie, że to wszystko nie przeminęło. (To jednocześnie moje największe i najmniej osiągalne marzenie.)
Pamiętam, jak codziennie rano czekałem pod Twoją kamienicą, aż zejdziesz i będziemy mogli się udać na zajęcia. Nigdy nie umiałeś wstać na czas i przez to często się spóźnialiśmy, ale jakoś nigdy mi to nie przeszkadzało, tak długo jak mogłem śmiać się z Twoich rumieńców na twarzy, które formowały się po krótkim biegu w dół schodów. Lubiłeś marudzić, że niepotrzebnie tam stoję i upominać mnie, że powinienem zacząć ubierać szaliki. W końcu sam mi jeden kupiłeś. Mam go do dzisiaj. Może to głupie, ale chowając go albo, co gorsza, wyrzucając, czułbym się, jakbym porzucił część swojego serca, a bez niego przecież nie można żyć.
Oczywiście, moje wspomnienia związane z Tobą, związane z nami, nie kończą się tylko na końcówce roku i jego początku. Spędziliśmy ze sobą aż trzy lata. Dla kogoś może wydawać się to dużo, dla kogoś innego przeciętnie, a dla mnie było to zdecydowanie za mało. Chciałbym, aby nasz wspólny czas trwał nawet i całą wieczność. Wtedy o tym nie myślałem, ale teraz uświadomiłem sobie, jak szybko te dni mi leciały. Zdecydowanie zbyt szybko. Zbyt szybko, abym mógł się Tobą nacieszyć, zbyt szybko, abym był w stanie przekazać Ci wszystko, co leży mi na sercu. Zbyt szybko, aby okazać Ci moją miłość do Ciebie. (Choć tego nie wyraziłyby nawet dwie wieczności.)
Dlatego wspominam właśnie ją. Wspominam padający śnieg, który tak bardzo lubiłeś, a przed którym się chowałeś. Wspominam nasze siedzenie przed kominkiem z ciepłym kakao w dłoniach i wspólne oglądanie filmów i seriali w mroźne wieczory. Twoją ulubioną pozycją była ta między moimi nogami, kiedy mogłeś opierać się plecami o moją klatkę piersiową. Kładłem wtedy głowę na czubku Twojej i odprężałem się, z Tobą w moich ramionach. Przed poznaniem Cię nigdy bym nie pomyślał, że coś tak prostego może dawać tyle szczęścia. Tak naprawdę Twoje pojawienie się bardzo dużo zmieniło w moim życiu. Nauczyłeś mnie kochać prawdziwą, bezinteresowną miłością. Nauczyłeś mnie doceniać każdy najmniejszy aspekt, nauczyłeś mnie uśmiechać się mimo smutku i płakać z innymi, kiedy sam byłem szczęśliwy. Nigdy ci tego nie zapomnę, Baekkie.
Nasze ciche wyznania, spacery o pierwszej w nocy – wszystko, co robiliśmy, miało w sobie elementy magii. Najwyraźniej utraciliśmy swój magiczny pył, nie będąc w stanie już tego dłużej kontynuować. Nie z naszej winy. Ktoś po prostu go strzepnął, tak jak Ty to robiłeś ze śniegiem na swojej parasolce. Chyba nawet wiem kto.
Twoja rodzina nigdy za mną nie przepadała. Czasem odnosiłem wrażenie, że to ja byłem powodem wszystkich Twoich sprzeczek z nimi, nawet jeśli niejednokrotnie zapewniałeś mnie, że to nie przeze mnie. W rzeczywistości nie chciałeś mnie martwić. Jesteś takim dobrym człowiekiem. Moim ucieleśnieniem anioła na ziemi. Chciałbym móc kiedyś jeszcze raz nazwać Cię tak w Twojej obecności. Pozwolisz mi na to?
Wiem, że Twoja rodzina starała się być dla mnie miła. Kochają Cię, nie chcieli Cię krzywdzić. Jednak czasem niechęci nie da się tak po prostu wyzbyć. Podczas gdy moja rodzina akceptowała Cię takiego, jakim jesteś, Twoja wolała widzieć Cię z nim. Z chłopakiem, z którym byłeś jeszcze podczas mieszkania w Seulu i jednocześnie z tym, który sprawił, że zapragnąłeś wyjechać z tego miasta. Czy oni nie rozumieli, że on Cię skrzywdził? W niezrozumiały dla mnie sposób uważali, że to on był dla Ciebie bardziej odpowiedni. Może po prostu nie lubili zmian. Może po prostu chcieli, abyś wrócił do swojego rodzinnego miasta. A Ty chciałeś spełniać ich chore ambicje nawet kosztem własnego szczęścia. Bo wiem, że ze mną byłeś szczęśliwy. Nigdy nie uśmiechałeś się tak pięknie jak wtedy, kiedy budziłeś się w moich ramionach.
Nie wiem, czemu ciągle do tego wracam. Powinienem zapomnieć, może wtedy łatwiej by mi było sobie z tym poradzić. Poradzić z niegasnącą miłością.
Ale ja tęsknię. I kochanie, czasem tęsknię tak bardzo, że to odbiera mi dech w płucach.
Kiedy po krótkim pobycie w Seulu wróciłem do Nowego Jorku, nie sądziłem, że przyjdzie mi spędzić tam tak dużo czasu samemu. Obiecałeś, że po paru dniach do mnie dołączysz, a ja cierpliwie czekałem całe dwa tygodnie.
Dwa tygodnie, po których zobaczyłem Cię tylko na jedną, krótką chwilę, która doszczętnie złamała mi serce na tysiące kawałków. Widziałem w Twoim spojrzeniu, że Tobie również, ale nie przyznałbyś się do tego. Wolałeś kłamać, że już mnie nie kochasz. Jednak znam Cię zbyt dobrze, aby w to uwierzyć, bo wiem, że kochałeś mnie bardziej niż kwiaty kochają Słońce.
Dziewiątego grudnia dwutysięcznego siedemnastego roku, w dniu, w którym mnie zostawiłeś, spadł śnieg. Pierwszy śnieg w Nowym Jorku.
A Ty zapomniałeś swojej ukochanej parasolki.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro