Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Kot w butach | ChanBaek

Wprowadzenie: One shot powstały w wyniku świątecznego projektu różnych autorek - pierwsza publikacja na koncie ChanBaek_Army. Polecam zajrzeć, znajdziecie tam więcej Chanbaeków osadzonych w świecie baśni i bajek ♡
Gatunek: okruchy życia, raczej fluff
Długość: 5569 słów
Opis: ❝Nie zawsze mamy wpływ na to, co dzieje się w naszym życiu. Czasem los popycha nas do rzeczy, o których nigdy by się nam nie śniło.❞



— Pospiesz się, Baekhyun! — fuknął dwunastolatek, kucając na parapecie i z niecierpliwością wpatrując się w swojego najlepszego przyjaciela, który jeszcze gorączkowo przepatrywał szafki w poszukiwaniu czegoś mniej lub bardziej konkretnego.

— No chwila! — próbował kupić sobie jeszcze trochę czasu, chociaż doskonale wiedział, że przegina i przez niego mogą zostać złapani. Jednak nic nie mógł poradzić na to, że czuł się nieusatysfakcjonowany ich dzisiejszym wypadek.

Zdobyli za mało. Zdecydowanie za mało.

— Zaraz ktoś tu przyjdzie i nie dość, że zostaniemy z niczym, to zostaniemy złapani — warknął już mocno zirytowany Chanyeol, mając ochotę po prostu zostawić niższego na pastwę losu, a chronić siebie. Ale wiedział, że nie mógłby tego zrobić. Zawsze byli wobec siebie uczciwi i po prostu czułby się z tym okropnie.

Byun zacisnął usta i westchnął cicho. Jego towarzysz miał rację, a on kolejny raz próbował zaspokoić swoje chore ambicje o przyniesieniu wszystkiego, co potrzebne, za pierwszym razem. Niewykonalne.

Odsunął się od aneksu w chwili, kiedy obaj usłyszeli kroki na schodach. Serce podeszło mu do gardła i spanikowany rzucił się do okna, z którego chwilę wcześniej zeskoczył Chanyeol, aby zrobić mu miejsce. Mieli szczęście – gdyby zostali tam chociaż dwie sekundy dłużej, nie skończyłoby się to dla nich zbyt dobrze. Inna sprawa, że lądowanie Baekhyuna nie było jakoś specjalnie miłe, ale przynajmniej nie zrobił sobie nic poważnego – ot zostanie mu parę siniaków i zadrapań po tym gwałtownym kontakcie z ziemią. Mogło być gorzej. Na przykład mogliby już czekać, aż milicja się nimi zajmie.

Park pomógł mu wstać i szybko pociągnął go przed siebie, na szybko zbierając to, co wyleciało niższemu z kieszeni zbyt dużej kurtki, która służyła im jako przechowalnia łupów. Wyższy miał taką samą, tylko większą o jeszcze jeden rozmiar.

Jak zwykle, udało im się uciec. Jednak dzisiejszy wypad nie przyniósł zbyt wiele owoców i kiedy zdali sobie z tego sprawę, przeliczając wszystkie produkty spożywcze za wzgórzem znajdującym się niedaleko ich sierocińca, wymienili nieco zaniepokojone, zrezygnowane spojrzenia. Będą musieli iść znowu, kolejny dzień z rzędu. Zbyt częste wypady mogły skutkować nie tylko większą szansą na złapanie tej dwójki, ale także zorientowaniem się pracowników, że bez pozwolenia wychodzą w środku nocy. Żadna z tych opcji nie była im na rękę, ale musieli oddzielić to co ważne od swoich obaw. Poniekąd stali się w tym mistrzami. Gorzej z oddzieleniem ryzyka od zdrowego rozsądku. Z tym dalej sobie nie radzili.

To, co robili, zdecydowanie nie było proste. Ale nie chcieli, aby mieszkające tu dzieci musiały głodować przez głupią decyzję zarządzającego miastem o zmniejszenie budżetu dla jedynego domu dziecka w tym obszarze. W efekcie tego brakowało pożywienia, nowych naczyń, poszewek, nawet głupich środków czystości. Pani dyrektor próbowała ograniczać wydatki i rozłożyć je po równo, jak najlepiej umiała, ale to było zdecydowanie zbyt ciężkie. Dzieci chodziły głodne, częściej chorowały, a nikt nic nie mógł na to poradzić. Nawet desperacka prośba zarządzających placówką nic nie pomogła. Zostali sami ze swoimi problemami, a Baekhyun i Chanyeol nie mogli znieść frustracji, która ich ogarniała na samą myśl o tym wszystkim.

Zaczęło się od małych, nieznacznych kradzieży na pobliskich jarmarkach. Potem przeszli do kradnięcia ze sklepów, aż w końcu nauczyli się włamywać do domów. Od ponad roku wychodzili przynajmniej trzy razy w tygodniu, parę razy prawie wpadając w ręce milicji.

W nieco ponad rok stali się wręcz idealnymi złodziejami. Teraz przychodziło im to wręcz z dziecięcą łatwością. Czasem mieli jedynie problem ze swoim wewnętrznym sumieniem, które wręcz krzyczało w środku, że robią coś złego.

Cóż, czasem życie popycha do rzeczy, o których nigdy by się nam nie śniło.

👢🐈👢

Im starsi byli, tym zmniejszała się ich nadzieja na to, że ktoś ich przygarnie. Przytułek stał się ich domem – niewielkim, głośnym, zatłoczonym, ale jednak domem. Nawet w najgłębszych snach nie myśleli, że to mogłoby się kiedykolwiek zmienić.

A kiedy w końcu to się stało, byli tak zszokowani, że nie chcieli w to uwierzyć. Obaj, choć tylko jeden z nich został wybrany.

Jeszcze tego samego dnia wieczorem Baekhyun krzątał się podenerwowany po ich niewielkim, wspólnym pokoju na poddaszu, sprawdzając każdą szafkę po kolei i biorąc to, co należało do niego. Miał na tyle mało rzeczy, że udało mu się spakować je do tylko jednej torby, którą pożyczył od sierocińca na okres wyprowadzki.

Od prawie trzech godzin żaden z nich nie odezwał się ani słowem. Powinni się cieszyć, a przynajmniej Byun powinien, ale ściskało go w klatce piersiowej na samą myśl, że właśnie porzuca miejsce, w którym tak naprawdę się wychował i poznał swojego najlepszego przyjaciela. Miejsce, które było jego azylem przez tak długi czas i współlokatora, z którym przeżył więcej niż z kimkolwiek innym.

Zostawiał swoje dotychczasowe życie i wspomnienia na rzecz wygody i swego rodzaju braku większych zmartwień.

Nie umiał nawet określić, czy jest z tego powodu szczęśliwy. Jeszcze kilka lat temu zapewne by się popłakał z wdzięczności do małżeństwa, które zdecydowało się go zaakceptować. W tym momencie czuł jednocześnie ulgę, radość, niepewność i wręcz rozdzierający go żal i strach. Bał się, co teraz będzie z sierocińcem i co będzie z Chanyeolem. Na początku nawet próbował nieśmiało poprosić państwa Lee (gdyż tak nazywali się ci, którzy postanowili wziąć go pod swój dach), aby podarowali dom również jego wyższemu przyjacielowi. Chan wtedy stał cichutko z boku, grzebiąc podeszwą buta w trochę brudniej podłodze i słuchając łagodnych odmów i wyjaśnień, dlaczego nie mogą tego zrobić. I to rozumiał. Sam nigdy by o to nie poprosił, dlatego czuł się lepiej z tym, że to Baekhyun wyszedł z inicjatywą. Nie miał do nikogo żalu, ale nie mógł nic poradzić na to, że nie potrafił się z tego cieszyć. Wiedział, że powinien – w końcu jego najlepszy przyjaciel od teraz zazna lepszego życia. To jednak równało się z tym, że on pozostanie tu całkiem sam – może przydzielą mu kogoś nowego do pokoju, ale to nie będzie to samo. To już nigdy nie będzie to samo, bo to Byun był jego najbliższym kompanem. Tak zawsze było, jest, i miał nadzieję, że będzie już zawsze.

Nadzieja jest matką głupich.

— Będziesz mnie czasem odwiedzał? — spytał Chanyeol tak nagle, że niższy aż podskoczył ze strachu. Spojrzał na czarnowłosego chłopaka, który, pomimo że pytanie skierował do niego, wgapiał się w sufit.

Przez chwilę trwała pomiędzy nimi cisza, aż w końcu brązowowłosy parsknął pod nosem.

— Co to w ogóle za pytanie? Oczywiście, że będę. To, że się wyprowadzam, nie oznacza, że kończymy się zadawać. — Zaśmiał się i szybko odłożył trzymaną bluzę do torby, aby swobodnie móc usiąść obok Parka.

Niewiele do tego zostało.

— Zaproszę cię do siebie. Będziesz spał u mnie przynajmniej parę razy w miesiącu, jeśli się na to zgodzą — zapowiedział z szerokim uśmiechem, a Yeol automatycznie się rozpogodził. Nocowania u przyjaciół, czyli to, czego nigdy nie zaznał. Trudno żeby tak, skoro mieszkał z jednym na co dzień.

Jaka szkoda, że obietnica została zerwana.

— I będziemy grać i się bawić?

— I gadać aż do świtu!

Marzenia beztroski.

— Przyjaźń na zawsze, zapomniałeś już? — prychnął niby oburzony Baekhyun, wyciągając przed siebie swoją drobną dłoń z wystawionym w kierunku swojego towarzysza małym palcem.

Wyższy spojrzał na niego i westchnął cicho, wykrzywiając usta w uśmiechu i łącząc swój palec z tym jego.

— Oczywiście, że nie.

Och, jakże naiwni wtedy byli, śmiejąc się do rozpuku aż do wcześniej wspomnianego świtu i nie opuszczając się tej nocy choćby na krok przez świadomość, że następnego dnia to stracą w choćby małej części.

Jakiś czas później stracili także tę drugą, większą część.

Naiwni, radośni, młodzi. Po prostu dzieci.

Rozstanie nadeszło szybciej, niż mogliby się tego spodziewać.

👢🐈👢

Już samo zmienienie miejsca zamieszkania przez Byuna sprawiło, że ich kontakty nieco się... zatarły. Mieszkał dość daleko od sierocińca, przez co był zmuszony zmienić szkołę, dlatego widywali się rzadziej, niż myśleli, że będą. Czasem po lekcjach, czasem dopiero w weekendy, a nieraz nie mieli ze sobą kontaktu nawet dwa tygodnie (nieważne jak bardzo próbowali to przezwyciężyć).

Może właśnie to sprawiło, że ich spotkania były bardziej chaotyczne, energiczne, tęskliwe. Chcieli wykorzystać te zbyt szybko uciekające minuty najlepiej, jak mogli. Opowiadali sobie wtedy wszystko, co działo się u nich w ostatnich dniach, nawet te pozornie nieważne rzeczy, które zwykłe osoby uznałyby za błahostkę, chociaż dla żadnego z nich takową nie była.

Jeszcze na początku Baekhyun wychodził z nim w nocy, pomagając mu w zdobywaniu pożywienia i potrzebnych rzeczy, jednak z czasem robił to coraz rzadziej i rzadziej, aż w końcu całkowicie zaprzestał.

Chanyeol nie miał do niego pretensji. Nie na początku. Rozumiał, że jego przyjaciel miał teraz ważniejsze sprawy na głowie i mógł sobie pozwolić na znacznie mniejszą samowolkę niż wcześniej.

Chociaż czasem nie potrafił samotnie unieść ciężaru odpowiedzialności, jaki przypadł na jego jeszcze nie tak silne ramiona.

Chciał, aby było jak dawniej. Chciał, aby wrócili do bycia partnerami w zbrodni, chciał, aby wróciły ich wspólne, nocne, nielegalne wypady. Tak bardzo tego pragnął.

I kiedy powiedział to Baekhyunowi, nie spodziewał się takiej odpowiedzi. Odpowiedzi, która sprawiła, że coś w nim pękło, przełamało się – nawet jeśli wiedział, że to nieodpowiednie i że nie powinien myśleć o tym w taki sposób.

— Nie zrobię tego, Chanyeol.

Czarnowłosy rozszerzył nieco swoje i tak już duże oczy i wgapiał się w chłopaka tak intensywnie i długo, że ten aż odwrócił wzrok, zaciskając szczękę.

— Nawet ten jeden raz?

— Nawet ten jeden raz — potwierdził, wzdychając ciężko i przenosząc przepraszające spojrzenie na wyższego. — Nie chcę już tego robić. Nie chcę narażać się na złapanie, żeby państwo Lee nie mieli przeze mnie problemów. To i tak cud, że dalej nie wiedzą o moich wypadach z tobą. Po prostu... Nie chcę ich zawieść.

Park zacisnął ręce w pięści, próbując pomyśleć racjonalnie przez burzę uczuć i myśli, które zaczęły się w nim kłębić. W jakiś sposób rozumiał Baekhyuna, ale chyba jednak przeważyło ukłucie bólu, które poczuł na te niezbyt optymistyczne dla niego wieści.

— Dlatego wolisz zawieść mnie — mruknął cicho, wywołując tym poczucie winy u niższego.

— To kompletnie nie tak. Nie odbieraj tego w ten sposób, Yeol. Postaraj się mnie zrozumieć. — Przygryzł wargę, prosząco patrząc na przyjaciela, który patrzył w ziemię zamiast na niego.

Przez dłuższy czas trwali w niezręcznej ciszy, nic nie mówiąc. W końcu wyższy rozluźnił się i powoli wypuścił powietrze. Kiwnął krótko głową, dalej na niego nie patrząc.

— W porządku.

Ale nie było w porządku i obaj byli tego świadomi. To było tylko niewielkie kłamstwo, które nad wyraz szybko doprowadziło do skończenia ich wieloletniej znajomości. Stopniowo zaczęli spotykać się coraz rzadziej i na krótszy czas niż wcześniej, kiedy to Chanyeol wymigiwał się tym, że nie ma czasu albo siły. Często nie była to prawda i wtedy po prostu leżał na swoim łóżku w pokoju, który w dalszym ciągu był zamieszkany tylko przez niego, po prostu wgapiając się w sufit nad sobą.

Nie potrafił wybaczyć Byunowi tej decyzji. Obiecali sobie, że pozostaną w tym razem, na zawsze. Że nigdy się nie opuszczą w potrzebie. A on zostawił go wtedy, kiedy najbardziej sobie nie radził.

Tak trudno utrzymać obietnice, a tak łatwo je złamać.

👢🐈👢

Podczas gdy Baekhyun żył w komforcie i dostatku, dziewiętnastoletni Chanyeol w dalszym ciągu nie doznał uczucia słodkiego lenistwa. Zakończył edukację, przynajmniej tę szkolną, ucząc się dalej na własną rękę, chociaż nie stać go było na książki, ale na studia tym bardziej nie. Chociaż akurat to było jego najmniejszym zmartwieniem. Obecnie męczył się z tym, aby znaleźć jakąkolwiek pracę, z której płaca starczałaby mu na utrzymanie przynajmniej siebie samego, co było cięższe, niż by przypuszczał – łapał raczej tylko te dorywcze, nigdzie nie potrzebowali nikogo na stałe.

Ale jeśli kradzieże da się nazwać pracą, Chanyeol miał go aż nadto i ciągle go doświadczał.

To nie tak, że się od tego uzależnił i nie mógł z tym skończyć. Wręcz przeciwnie – od dłuższego czasu wychodził tylko wtedy, kiedy naprawdę nie widział innego rozwiązania. Pomocne okazało się również to, że po zmianie zarządu miasta budżet podupadającego ośrodka się zwiększył, chociaż nie na tyle, aby w ogóle nie miał problemów. Ale dobra nawet i taka zmiana.

Wcześniej Park kradł tylko na utrzymanie placówki, bo to równało się z tym, że i on miał co jeść. Teraz, kiedy nie mógł już tam mieszkać przez wzgląd na przekroczenie wieku dorosłości, sytuacja się nieco skomplikowała. Zawsze wiedział, że utrzymanie nawet niewielkiego mieszkania może być kłopotliwe, ale nie sądził, że aż do tego stopnia. Musiał samodzielnie płacić rachunki, kupować sobie jedzenie, ubrania, niezbędne wyposażenie i różne okazjonalne, równie potrzebne rzeczy. 

Zaczął pracować na część etatu jeszcze za czasów swojego mieszkania w sierocińcu, a za pierwsze, samodzielnie i uczciwie zarobione pieniądze nie kupił sobie nowych spodni, chociaż stare w większości były na niego albo za małe, albo przedziurawione. Nie kupił także większych przynajmniej o rozmiar bluzek, jedzenia, nie schował ich pod poduszkę, oczekując na gorszą godzinę.

Park Chanyeol za swoją pierwszą wypłatę kupił sobie buty.

Ściślej mówiąc – kozaki. Czarne, miękkie kozaki, przyozdobione u góry czerwonym paskiem, zrobione z naprawdę wytrzymałego materiału i sięgające mu prawie do kolan. Buty, które zastępowały mu w zimę te cieplejsze, na które nie było go stać. Pilnował ich jak oka w głowie, dbał najlepiej, jak umiał. W sumie jedynym jego wytłumaczeniem było właśnie to, że to była pierwsza uczciwie zdobyta przez niego rzecz. Dosłownie nie potrafił się z nimi rozstać i nawet miał wrażenie, że w jakiś sposób przynoszą mu szczęście. Właśnie przez to zaczął je ubierać na swoje nocne wypady, a na jego korzyść działał fakt, że były naprawdę wygodne.

To właśnie przez nie ludzie zaczęli go kojarzyć. Nie znali jego twarzy, ale kojarzyli czarne, wysokie kozaki, które w tamtym okresie były naprawdę popularne, przez co ciężko było określić tożsamość złodzieja.

Zwinny, przebiegły, szybki. Mówiono o nim, że widział w nocy jak w dzień, a może nawet i lepiej, niczym koty. Kot w czarnych kozakach.

Kot w Butach, największa udręka mieszkańców miasteczka.

👢🐈👢

Może właśnie 13 listopada był tym dniem, który od początku całej historii miał coś zmienić. Jeszcze wtedy jednak Park Chanyeol nie miał o tym pojęcia, a może gdyby zdawał sobie z tego sprawę, to wszystko potoczyłoby się inaczej (a może specjalnie nie odwracałby biegu wydarzeń bądź przewrotny los i tak dopiąłby swego).

Czarnowłosy odetchnął głęboko i zakasał rękawy, przyglądając się pobliskiej kamienicy ze swojej kryjówki na jednej z mocniejszych gałęzi ogromnego drzewa. Od prawie piętnastu minut obserwował tylko jedno okno, aby mieć pewność, że jego mieszkaniec na pewno wyszedł, a nie jedynie zgasił wszystkie światła.

Rzadko bywał w tej dzielnicy, ale bał się, że w innych może mu być coraz trudniej i dlatego padło na południe miasteczka, na cichą, niezbyt zamożną, ale też nie biedną okolicę. Tylko jedno jedyne okno było otwarte, stąd wybór był aż nazbyt oczywisty.

Już po chwili Chanyeol stanął w środku całkiem ciemnego pomieszczenia.

Wchodzenie, a właściwie włamywanie się do cudzego mieszkania w taki prosty sposób, jakim było wejście przez otwarte okno, było tak dziecinnie proste, że chłopak wręcz bezszelestnie ustał na drewnianych panelach, nasłuchując nawet najcichszego dźwięku, który pomógłby mu rozeznać się w sytuacji, w jakiej się znalazł.

Odetchnął z ulgą dopiero po upływie pełnych sześćdziesięciu sekund, postanawiając ostrożnie ruszyć się ze swojego miejsca, już nawet lepiej widząc przedmioty wokół niego. Nigdy nie zapalał świateł, nie miał ze sobą małej latarki – najzwyczajniej w świecie mógłby przez to łatwo zostać przyłapanym na gorącym uczynku albo, nie daj Boże, zbić ją przypadkowo bądź gdzieś upuścić i zgubić, a naprawdę nie chciał narażać się na kolejne, nawet jeśli tak małe wydatki.

Mieszkanie nie było duże – miało jeden pokój, kuchnie, łazienkę i niewielki korytarzyk. To nieco utrudniało zadanie, a przynajmniej komplikowało kwestię chowania się. Chanyeol nie wiedział, ile właścicielowi zajmie powrót, więc musiał się streszczać.

Zaczął od pokoju, który wyglądał na sypialnię, a w którym spodziewał się znaleźć większość cennych rzeczy. Na półkach walały się podręczniki, przez co czarnowłosemu zrobiło się nieco głupio, że trafił na jakiegoś ucznia (wyglądało na to, że w wieku studenckim), który sam może mieć problemy z utrzymaniem się. Jednak patrząc na stan wszystkich pomieszczeń, mógł łatwo wywnioskować, że pomimo wszystko powodzi mu się lepiej niż jemu samemu.

Cóż, akurat o to nie było trudno.

Kiedy drzwi wejściowe do lokum zostały otwarte, a korytarz zalała fala światła, Chanyeol akurat znajdował się w kuchni. Natychmiast znieruchomiał, rozglądając się nieco gorączkowo po pomieszczeniu. Pech chciał, że to w sypialni było to otwarte okno, przez które udało mu się tutaj włamać.

Zacisnął usta i niemal bezgłośnie odetchnął, kiedy mieszkaniec zniknął w łazience, zamykając za sobą drzwi. Nie miał wiele czasu, więc musiał go wykorzystać w stu procentach. Szybko, ale ostrożnie przemknął do pokoju sypialnianego, a w głowie miał tylko myśl, aby wyjść stąd jak najszybciej.

Właśnie przez tę nieuwagę podczas szybkiego doskoku do ściany z okiennicą przypadkiem upuścił kilka skradzionych rzeczy, które z głośnym hukiem upadły na podłogę.

Zamarł w pół kroku, a jego serce zatrzymało się na dźwięk naciskanej klamki i szybkich kroków, które po chwili ucichły, a zastąpił je głośny pisk. Yeol bał się zrobić jakikolwiek ruch. Popatrzył obok swoich nóg na drobnostki, które upadły, klnąc pod nosem na ich ilość. Za dużo. Zdecydowanie za dużo.

Otrząsnął się i po prostu dopadł parapetu, wskakując na niego i jeszcze chwilę się wahając, bijąc z myślami. Przez przyłapanie czuł się jeszcze gorzej z tym, co właśnie zrobił. Patrząc po rzeczach, które ten miał, nie mógł być wiele starszy od niego.

— Nie zabrałem nic bardzo wartościowego — mruknął cicho.

Już miał zeskakiwać, kiedy jedno, tylko jedno słowo sprawiło, że nie był w stanie tego zrobić.

— ...Chanyeol?

Powoli, wręcz ze strachem odwrócił się za siebie, w stronę głosu. Głosu, który wydawał mu się dziwnie znajomy.

A widząc Baekhyuna, poczuł się, jakby całe życie, wszystko to, co przeminęło, w jednej chwili przeleciało mu przez głowę.

Otworzył usta, chcąc cokolwiek powiedzieć, ale nie był w stanie. Czuł się, jakby nagle stracił głos. Nawet nie potrafił określić, co dokładnie czuje.

Więc po prostu zeskoczył z okna na gałąź i uciekł, pozostawiając byłego przyjaciela z mnóstwem pytań i żadnymi odpowiedziami.

👢🐈👢

Baekhyun nie wiedział, co czuć po zobaczeniu Chanyeola.

Powinien być zły – w końcu, jakby nie patrzeć, włamał mu się do domu i coś z niego wyniósł, chociaż nie wszystko i z tego, co zdążył zauważyć, rzeczywiście nie było to nic o zbyt dużej wartości.

Jednak zamiast tego kłębiło się w nim wiele uczuć, których nie potrafił zidentyfikować. Zaskoczenie, to na pewno. Smutek? Melancholia? Tęsknota? Niewykluczone.

Przez następne dni myśli Byuna krążyły wokół jego dawnego przyjaciela i tych lat, które bez siebie spędzili. Obaj niewątpliwie się zmienili, ale pomimo to go rozpoznał. Rozpoznał jego niższy niż kiedyś, głęboki głos z nutą przyjemnej dla ucha chrypki. Rozpoznał sposób, w jaki ten kucał na szerokim parapecie. Rozpoznał przygarbienie jego ramion, kiedy układał się do skoku. Nawet struktura włosów wydała mu się znajoma.

Ludzi, którzy kiedyś stanowili ogromną część naszego życia, nie da się tak łatwo zapomnieć.

Aż do tamtego dnia nie miał pojęcia, że ten dalej para się złodziejstwem. I to nie byle jakim – musiałby być ślepcem, aby pomimo mroku nie dostrzec wysokich kozaków na jego nogach. Park Chanyeol był Kotem w Butach, o którym tyle razy słyszał. Właśnie to uświadomiło mu, jak dużo o nim nie wie.

W gruncie rzeczy bolało go to i czuł się winny, chociaż wiedział, że nie powinien. Podjął wtedy dobrą decyzję, ale teraz zaczynał jej żałować. A może bardziej żałował tego, że pozwolił tej relacji tak łatwo się rozpaść zamiast szczerze porozmawiać z Yeolem. To mogłoby naprawdę dużo zmienić.

Właśnie wtedy podjął decyzję.

Nie wiedział jak, nie wiedział gdzie, nie wiedział, od czego zacząć, ale wiedział, że musi go znaleźć. Musi znaleźć Park Chanyeola i porozmawiać z nim o wszystkim, co przyjdzie mu na myśl. Pragnął dowiedzieć się, co działo się u niego przez te wszystkie lata, czemu dalej to robi – znał go, nie obecnie, ale kiedyś, więc miał jakieś pojęcie o tym, jakim był człowiekiem i był pewny, że ten musiał mieć do tego jakiś powód.

Chciał poznać go na nowo i na nowo się z nim zaprzyjaźnić, bo pomimo, że zdobył w życiu wielu znajomych, żaden nie był mu tak bliski jak Yeol w przeszłości.

Szukał informacji tak naprawdę wszędzie, gdzie tylko mógł – stare gazety, dyskretnie podpytywał ludzi na ulicach, częściej chodził do pubów, aby posłuchać, czy przypadkiem ktoś nie mówi o Kocie w Butach. Chłonął każdą, nawet najmniejszą informacje, szczególnie że nie było ich zbyt wiele. Wszystko wydawało mu się ważne.

I tak, jak nie mógł wyrzucić z pamięci obrazu Chanyeola przykucającego na parapecie w jego niewielkim mieszkaniu, tak na myśl ciągle przychodziły mu tu czarne buty z czerwonym paskiem u góry.

Zniszczone, przetarte i przerwane w wielu miejscach kozaki Chanyeola.

Nie wyglądały zbyt dobrze i na pewno nie nadawały się do takich wypadów. Nie rozumiał, czemu wyższy dalej w nich chodził, skoro one tylko czynią go bardziej rozpoznawalnym. To była kolejna rzecz, której chciał się dowiedzieć, ale tego nie powie mu nikt poza samym właścicielem butów.

Baekhyun od zawsze był upartym i dociekliwym człowiekiem, a teraz te cechy działały jak najbardziej na jego korzyść.

👢🐈👢

Być może los był sprzymierzeńcem Byuna i być może to właśnie on chciał ponownie złączyć ich drogi.

Przynajmniej tak to sobie tłumaczył brunet, kiedy wieczorem, w czasie powrotu z uczelni zerknął w bok i przez oszkloną szybę jednego ze sklepów zobaczył swojego byłego przyjaciela podczas wycierania blatu lady, na której stała kasa. 

Wpatrywał się w chłopaka kilka długich sekund, zanim się otrząsnął i nie odsunął od okna na taką odległość, aby nie być aż tak widocznym jak wcześniej.

Nie wiedział, co robić. Z jednej strony miał ochotę tam wejść i rzucić mu się na szyję z wylewnymi przeprosinami, a z drugiej wiedział, że to jedna z głupszych rzeczy, od której mógłby zacząć odnawianie ich znajomości. Tak naprawdę to nawet nie sądził, że byłby do tego zdolny. Prawdopodobnie jego nieśmiałość, za którą teraz w duchu sobie podziękował, by przeważyła.

Zdecydował się najzwyczajniej w świecie poczekać. Usiadł na ławce po drugiej stronie ulicy przy ścieżce dla rowerzystów i wyciągnął książkę, aby nie tracić niepotrzebnie czasu. Nie miał pojęcia, o której Chanyeol może stamtąd wyjść, więc postanowił jak najlepiej wykorzystać ten czas, bo dopóki z nim nie porozmawia, nie wróci do domu.

Baekhyun czekał pół godziny, godzinę, półtorej, aż przeciągnęło się do dwóch. Marzł coraz bardziej i co chwila podnosił wzrok na pomalowane zieloną farbą drzwi, nie chcąc przegapić momentu, w którym czarnowłosy opuści swoje miejsce pracy. A kiedy w końcu to zrobił, Byun natychmiastowo się podniósł i schował podręcznik do torby, po rozglądnięciu się szybkim krokiem przechodząc na drugą stronę ulicy.

Niższy złapał go za rękaw cienkiej, zdecydowanie zbyt cienkiej kurtki, a ten, zaalarmowany niespodziewanym dotykiem, gwałtownie odwrócił się w jego stronę z nieco rozszerzonymi oczami, które jeszcze bardziej się zwiększyły na widok bruneta. Otworzył nieco usta, najwyraźniej chcąc coś powiedzieć, ale kolejny raz nie był w stanie.

Byun odetchnął i puścił materiał, biorąc głęboki oddech.

— Chanyeol — powiedział miękko, wręcz rozkoszując się tym, że może to powiedzieć bezpośrednio do niego, kiedy przez tyle czasu nie wypowiadał tego imienia nawet do ściany.

— Co ty tu robisz? Jak mnie znalazłeś? — udało się wydusić Yeolowi. Przełknął nerwowo ślinę, nie spuszczając nawet na chwilę wzroku z byłego przyjaciela, któremu ostatnio skradł parę rzeczy.

— To kompletny przypadek, zobaczyłem cię w sklepie i... chciałem pogadać. — Postanowił wyjawić w sumie prawdę, pomijając takie szczegóły jak to, jak długo musiał na niego czekać.

Chan zacisnął usta w wąską kreskę. Baekhyun nie mógł nie zauważyć, jak bardzo zmienił się przez te lata. Jak bardzo wydoroślał i zmężniał – wyraźna linia szczęki, nieco inna, ale dalej tak samo niesforna fryzura, oczy, które wyraźnie spoważniały, ale poza tym dalej przypominały te należące do tego wesołego dzieciaka.

— Nie sądzę, abyśmy mieli o czym. Nie wracajmy do tego, co było. To parę tygodni temu... Nie powinno mieć w ogóle miejsca. — Ściszył głos, zupełnie jakby bał się, że ktoś przez to jedno zdanie rozpozna w nim sławnego złodzieja i zaraz zleci się chcąca go aresztować policja.

Byun przełknął ślinę. W gruncie rzeczy spodziewał się takiej odpowiedzi. Nie sądził, że będzie łatwo, ale i tak poczuł się zraniony.

— Gdyby los tego nie chciał, wybrałbyś inne okno — mruknął, wpatrując się w niego z lekkim żalem i może prośbą.

Park nic na to nie odpowiedział, wyraźnie bijąc się z myślami. Obaj wierzyli w los, więc nie mógł zaprzeczyć. Przynajmniej to się nie zmieniło.

— Jeśli oczekujesz, że oddam ci to, co wziąłem, to na to nie licz.

Brunet przygryzł wargę. Kwestia skradzionych przedmiotów była w tym wszystkim najmniej istotna.

— Mało mnie one obchodzą. Chcę... pogadać i wyjaśnić parę spraw z przeszłości.

Na dłuższą chwilę zapanowała między nimi cisza, kiedy obaj po prostu wpatrywali się w siebie nawzajem, nie mając pojęcia, co chodzi po głowie temu drugiemu i nie zdając sobie sprawy, że myślą o praktycznie tym samym. O zakończeniu ich przyjaźni, o swoich dziecięcych latach i tych ostatnich.

A kiedy Chanyeol skinął głowę w niemej zgodzie na prośbę niższego, ten odniósł wrażenie, jakby zaraz miał zacząć skakać z radości, ale powstrzymał się od tego i ruszył za chłopakiem do pobliskiego parku, w którym zajęli jedną z wielu wolnych ławek, prawie że stykając się ramionami.

— Pracujesz tu? — zadał pierwsze pytanie, które przyszło mu na myśl.

Czarnowłosy pokręcił głową.

— Nie do końca. To znaczy... Póki co tak. Potrzebowali pomocy na okres świąteczny. Kto wie, może zostanę na dłużej, ale jakoś się na to nie nastawiam. Nie mam stałej pracy — wyjaśnił.

Nastała kolejna cisza. Żaden z nich nie wiedział, od czego zacząć.

— Dlaczego wciąż to robisz? — W końcu zdołał z siebie wydusić Baekhyun, z niepewnością patrząc na swojego towarzysza.

Yeol się zawahał. To nie było zbyt wygodne dla niego pytanie, ale wiedział, że było ważne. We wzroku niższego mój dostrzec coś na wzór wiary i nadziei. Wierzył, że to nie była zwykła zachcianka. Może właśnie dzięki temu i przez fakt, kim kiedyś dla siebie byli, zdecydował się powiedzieć wszystko.

A więc streścił mu ostatnie lata, sytuacje sierocińca, jego trud i pracę włożone w pomoc ośrodkowi. Powiedział mu o poprawie warunków, ale ciągle za małej ilości środków na utrzymanie. Powiedział mu o swoim odejściu i o tym, jak mniej więcej obecnie mieszka. Powiedział o tym, jak stara się zatrudnić gdzieś na dłużej, ale nigdy mu się to nie udaje. Wyjawił mu to, co leżało mu na sercu tak długi czas. Prawie 7 lat.

Prawdopodobnie to właśnie tego potrzebował, musząc zmagać się z wieloma problemami samotnie. Czasem łatwiej się otworzyć przed kimś obcym niż bliskim. Baekhyun był dla niego równocześnie tak bardzo oddalony, jak i znajomy. Nigdy nie nawiązał z nikim nawet w połowie tak niesamowitej więzi jak właśnie z nim.

Aż do dzisiejszego dnia nie zdawał sobie sprawy, jak bardzo za nim tęsknił. Po prostu wyparł go z pamięci, aby nie musieć już więcej cierpieć.

A Baekhyun słuchał tego wszystkiego, nie przerywając nawet na moment i pozwalając potokowi słów wydostać się z ust przyjaciela z dzieciństwa. Rozumiał. Tak dobrze to rozumiał i tak bardzo było mu go żal, że czuł, jakby coś rozszarpywało jego serce coraz bardziej z każdym kolejnym słowem. W tym samym czasie pluł sobie w brodę, że rzeczywiście nic nie zrobił z tym wtedy, jak miał jeszcze na to szansę. To zdecydowanie zmieniłoby wiele, a Yeol nie doświadczyłby tylu nieprzyjemności.

Nawet nie zdawał sobie sprawy, kiedy z oczu zaczęły lecieć mu łzy. Nie wiedział też, kiedy to czarnowłosy zaczął płakać. Nie szlochali, nie łkali, tak naprawdę jedynie patrzyli na siebie z nutą żalu, zrozumienia, tęsknoty. Niepotrzebne im były teraz słowa. Czasem można lepiej zrozumieć drugą osobę bez nich, czego właśnie obaj doświadczali.

Przeprosili się nawzajem. Nie tylko Baekhyun wyszedł z inicjatywą – Chan zaraz się do tego przyłączył. Wina leżała po stronach ich obu, a oni doskonale o tym wiedzieli. I przyznali się do tego, nie unosząc się zdecydowanie zbędną i niepotrzebną dumą.

— Chcę zobaczyć się z tobą w wigilię. Obojętne, o której godzinie. Przyjdę — zapowiedział brunet, kiedy zrobiło się już na tyle późno, zimno i ciemno, że nie zostało im nic innego niż rozejście się do siebie, chociaż żaden z nich nie miał na to większej ochoty.

— Pracuję, ale... O dwudziestej pierwszej tu w parku? — zaproponował Yeol, a na twarz Byuna wpłynął szeroki, radosny uśmiech, który sprawił, że czarnowłosemu zrobiło się cieplej na sercu.

— Będę cię wyczekiwał, Chan.

👢🐈👢

Dwudziestego czwartego grudnia pół godziny przed umówionym czasem Baekhyun już siedział na ławce i czekał, aż Chanyeol skończy pracę i wyjdzie do niego.

Całą kolację z rodziną nie mógł usiedzieć w miejscu, podekscytowany myślą o ponownym spotkaniu ze starym przyjacielem, z którym miał wrażenie, że już złapał nowy kontakt i że są na dobrej drodze do odnowienia znajomości.

Czując na swoich oczach czyjeś dłonie i w jednej chwili nie widząc już nic, szybko chwycił za nadgarstki tejże osoby i odsunął je od siebie w akompaniamencie śmiechu Chanyeola, który dopuścił się tego małego żarciku.

Śmiech, którego Byun tak dawno nie słyszał i swobodny dotyk, którego od dawna nie czuł.

— Przestraszyłeś mnie... — skarcił go rozbawiony, robiąc mu miejsce obok siebie, które ten ochoczo zajął.

— Byłem ciekaw, czy zareagujesz tak jak kiedyś, ale tym razem nie pisnąłeś jak mała dziewczynka.

Baekhyun parsknął głośnym śmiechem, czując się lekki jak nigdy dotąd. Chciał coś powiedzieć, kiedy Chanyeol pierwszy zabrał głos.

— Co tam masz? — Zmarszczył brwi, zerkając na średnich rozmiarów pudełko leżące na końcu ławki za brunetem, ozdobione w świąteczny papier ozdobny i zieloną wstążkę.

Niższy uśmiechnął się tajemniczo.

— Mały... prezent. — Wziął go w ręce i wyciągnął w stronę towarzysza z szerokim uśmiechem. — Wesołych Świąt, Chanyeol.

Czarnowłosy wyglądał na zaskoczonego. Zaskoczonego i nieco... przybitego? Zdezorientowanego?

— Baekhyun, ja dla ciebie nic nie mam... — zaczął, czując się nieco głupio z tym, że nie pomyślał o kupieniu mu jakiegokolwiek prezentu.

— Nie przejmuj się. Po prostu cieszę się, że dałeś radę dzisiaj się ze mną spotkać. To mi wystarcza. A teraz bierz i otwieraj — pospieszył go, przy okazji lekko potrząsając pakunkiem.

Park westchnął cicho i odebrał od niego paczkę, ostrożnie pociągając za wstążkę i rozrywając papier jak najostrożniej, aby przerwać go jak najmniej się da. Jego oczom ukazało się proste, brązowe pudełko. Uniósł powoli jego wieczko, zupełnie jakby bał się zobaczyć, co skrywa, a kiedy wreszcie to ujrzał, zaparło mu dech w piersiach.

Oprócz czapki, pary rękawiczek i szalika w środku leżały jeszcze czarne kozaki, bardzo podobne do tych, które tyle dla niego znaczyły. Te jednak były oczywiście nowsze, miały w środku futerko i nie posiadały czerwonego paska u góry.

Oczy chłopaka zaszły łzami, patrząc na te proste podarki, które z pewnością trochę kosztowały siedzącego obok niego studenta. Właśnie teraz zarabiał na to wszystko, a on tak po prostu uwolnił go od mrozu, darując mu coś praktycznego i zdecydowanie potrzebnego.

— Mam nadzieję, że ci się podoba... Nie wiedziałem, na co się zdecydować, więc wziąłem najprostsze wzory, które znalazłem. — Zaśmiał się cicho Baek, przyglądając przyjacielowi, który dosłownie wyglądał, jakby miał się zaraz rozpłakać i prawdą było, iż znajdował się na granicy.

Chanyeol zamknął wieczko i szybko zamrugał, chcąc odpędzić łzy. Popatrzył na swojego towarzysza z prawdziwie szczerym uśmiechem, nie potrafiąc zrobić nic poza tym jednym gestem, który zastępował Byunowi tysiące innych.

— Dziękuję. Naprawdę... jestem wdzięczny. — Załamał mu się głos, co próbował w jakikolwiek sposób maskować. Nie lubił pokazywać tej swojej strony publicznie, nawet jeśli było to wywołane szczęściem, a nie smutkiem.

Siedzieli na tej ławce i rozmawiali ponad godzinę, aż Chanyeol uznał, że jest za zimno i zaczął prowadzić go w inne miejsce, do którego nie sądził, że kiedykolwiek kogokolwiek przyprowadzi, ale Baek go do tego przełamał wyjątkowo szybko. Aż za szybko.

Orientując się, że wchodzi właśnie do mieszkania Chanyeola, Baekhyun poczuł się lekko podenerwowany. Czuł, że to pewnego rodzaju wotum zaufania, którym obdarzył go wyższy.

A on nie miał zamiaru kolejny raz go zawieść.

Nie wyglądało to dobrze, ale było lepiej, niż myślał, że będzie. Usiadł na łóżku w niewielkiej sypialni, a Yeol przyniósł im herbatę. Chciał podać swojemu gościowi kakao, ale niestety było ono dość drogie, a nie pomyślał, że będzie kogokolwiek przyjmował. Zdawało się jednak, że to w zupełności wystarczało brunetowi.

Rozmawiali długimi godzinami, siedząc ramię w ramię na jednoosobowym łóżku czarnowłosego. Dopiero po drugiej Baekhyun zdał sobie sprawę, że przydałoby się wrócić do domu, jako że na święta pomieszkiwał u rodziny, a nie w swoim zwyczajowym, niewielkim lokum. Wychodząc od niego tej nocy i rozstając się z nim w połowie drogi (Chanyeol uparł się, że musi odprowadzić go przynajmniej jakiś kawałek), miał wrażenie, jakby nie minęło kilka godzin tylko paręnaście minut. Mieli sobie tak dużo do opowiedzenia. A teraz wreszcie będą mogli to nadrobić, kawałek po kawałku, historia po historii.

Dzień ich ponownego spotkania zapoczątkował nowy, lepszy etap w życiu ich obydwu.

👢🐈👢

Od tamtego dnia spotykali się, kiedy tylko mieli czas. Baekhyun obiecał pomóc Chanyeolowi w znalezieniu stałej pracy, douczał go w wolnych chwilach, a chłopak od czasu włamania do mieszkania Byuna nie ukradł już niczego. Wieść o Kocie w Butach powoli się zatarła, zostając w pamięci miejscowych jako tajemnicza postać, która zniknęła nagle i bez ostrzeżenia, zupełnie jakby rozpłynęła się w powietrzu. Jeszcze długo miało być o niej słychać, a w głowach nowych pokoleń miała zaistnieć jako legenda.

Ciągle nadrabiali stracony czas, a żaden z nich nie miał dość tego drugiego, ciągle czując niedosyt wzajemnej obecności. Byli szczęśliwi, na nowo mogąc przeżywać ze sobą przeróżne chwile, które potem miały zaistnieć jako ich wspomnienia. Chanyeol zawdzięczał mu wiele – nowe, lepsze mieszkanie, pracę, większą wiedzę i możliwość podjęcia profesjonalnego kształcenia przez pieniądze, które wciąż zarabiał. Także dzięki niemu skończył z profesją, która doprowadzała go powoli na kres zmęczenia i wykończenia psychicznego.

Również Baekhyun czuł się lepiej. Obaj czerpali korzyści, mogąc na nowo swobodnie ze sobą przebywać, śmiać się z najmniej zabawnych rzeczy i znajdując oparcie w czasie kryzysu. Po pewnym czasie postanowili zamieszkać w niewielkim, dwuosobowym mieszkaniu, uznając to za tańszą i łatwiejszą dla nich obu opcję.

Pierwszy raz pocałowali się w Wigilię następnego roku na wzgórzu niedaleko sierocińca, które w czasach dzieciństwa nazywali ich sekretnym miejscem.

Może i Chanyeol nie parał się już złodziejstwem, ale jeszcze w czasie tego roku udało mu się skraść serce Baekhyuna.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro