48. Uciekinierzy
Dziwnie się czuła w obcym ciele, ale to był jedyny sposób, by przejść niezauważoną między zwolennikami Lorda Voldemorta. Niektórzy odwracali się za nią, jakby jej spokojne przejście uznawano za coś niepokojącego. Jaka z charakteru była ta czarownica? Chodzenie samopas przez londyńskie ulice w końcu zaczęłoby wbudzać podejrzenia. Zwłaszcza, kiedy ktoś się do niej odezwie. Postanowiła przemieszczać się zatęchłymi ulicami niegdyś cudownego miasta. Co drugi budynek nadawał się co najmniej do rozbiórki, a populacja... od kiedy zaczęła się słynna łapanka mugoli i mugolaków mało kto odważył się wyściubić nosa z bezpiecznej kryjówki.
Przez głowę Eris przeszła myśl, że może mogła opuszczać szpitala i zostać tam na wypadek, gdyby Śmierciożercy postanowili tam zajrzeć. Przebywało tam obecnie dużo mugolaków, opowiadających o tym, jak o mały włos nie zginęli. Starała się odganiać wspomnienia z przeszłości, nie pozwalając popaść sobie w letarg. Nicolai'a nie była, Syriusz został zabity, a Caleb zginął w jej obronie. Jakby się tak lepiej zastanowić to każdy z nich próbował ją na swój sposób chronić, a ona jak im się odwdzięczała? Paradowała w biały dzień między czarnoksiężnikami. Powinna sobie jeszcze na plecach namalować tarczę.
Wychyliła się z uliczki między blokami mieszkalnymi, próbując udawać swobodne przemieszczanie się, kiedy dostrzegła dwie postacie okryte mrocznymi płaszczami. Spoglądali na zbliżającą się Eris pod postacią Śmierciożercy. Ich wymiana zdań nie została usłyszana przez Eris, ale wątpliwości zaczęły rosnąć w zaskakującym tempie. Chciała się odwrócić na pięcie i odejść od tej podejrzanej dwójki, ale wtedy oni ruszyli za nią. Nie spieszyli się. Ślamazarnie zmniejszali dystans między sobą a swoją ofiarą. Strach zaczął paraliżować ją, przez co coraz trudniej było podnosić nogi. Nie czekając na nic, aportowała się w piwresze miejsce, jakie przyszło jej do głowy.
- Kurwa - zaklęła, upadając na kolana. Obejrzała się na miejsced pulsujące bólem. Nie wiedziała czy to skutek przeniesienia się, czy może po prostu źle stanęła, ale jej kostka wygięła się w dość niebezpieczny sposób. - Boli... - jęknęła cicho, zaciskając dłonie na ściółce, nie pozwalając sobie na okrzyk bólu czy choćby łzy. - Rusz się, Eris. Harry na ciebie czeka. Muszę go chronić...
Z pomocą większej gałęzi, jaka była w zasięgu jej ręki, spróbowała się podnieść, ale po przejściu zaledwie dwóch kroków, gałąź trzasnęła, a Eris ponownie upadła.
- Nie pamiętam żadnego zaklęcia... cholera. W dodatku jestem w środku...
Środku lasu. Nie wiedziała, jak daleko znalazła się od Hogwartu ani czy była tu bezpieczna. Pytanie, nigdzie przecież nie była! Nie mogąc podnieść się, zaczęła się czołgać za pomocą łokci i zdrowej nogi. Słyszała za sobą pospieszne kroki, więc ukryła się za złączonymi ze sobą przewróconymi drzewami. Usiadła, zakrywając dłońmi usta.
- Tędy, szybko - ponaglił męski głos, którego Eris nie znała. Zapewne Śmierciożerca. - Cholera, Dirk, żyjesz?
- Ż-żyję... - wysapał drugi głos. Bardziej zmęczony. - Ale... nie dam rady, muszę usiąść.
- Tu chyba i tak nas nie znajdą, prawda? Znaczy jesteśmy daleko...
- Gornak, głupcze, to nadal zbyt blisko!
- Hej, uspokójcie się. - Ten głos wydał się znajomy. Nawet bardzo. Eris spróbowała się wychylić, ale ręką zgniotła gałązkę, czym zwróciła na siebie uwagę. - Ktoś tu jest! - Dało się usłyszeć poruszenie wśród zebranej grupy. - Wyłaź, jest nas więcej!
Eris z wyciągniętą różdżką, podparła się o przewrócone drzewo, stając naprzeciw bandy składającej się z dwóch dorosłych mężczyzn, nastolatka i dwóch goblinów. Widok młodego chłopaka sprawił, że kamień spadł jej z serca. Westchnęła zbyt głośno i poczuła, jak napięte wcześniej mięśnie rozluźniają się. Mimowolnie opuściła różdżkę.
- Dean Thomas? - zapytała, wciąż nie wierząc, że miała przed sobą Gryfona. - Co ty tu robisz? Czemu nie jesteś w Hogwarcie?
- Kim jesteś? - powiedział ostrożnie, nie obniżając różdżki, choćby o milimetr. - Ej, cofnij się! Skąd mnie znasz?
- To ona była w Ministerstwie - szepnął między nimi mężczyzna o imieniu Dirk. - Ochraniała Dolores Umbridge. Jest Śmierciożercą.
- Ani kroku, bo rzucę naprawdę paskudną klątwę.
Jego groźba wydawała się być niczym przy towarzyszącemu temu dźwiękowi przeładowania strzelby. Nieznajomy mężczyzna wycelował lufą w Eris, która dopiero teraz przypomniała sobie, że wciąż jest pod postacią tamtej wiedźmy. Uniosła ręce do góry w geście poddania.
- To ja, Eris Hastings - rzuciła do nich.
- Jasne, to nawet nie ty - prychnął chłopak. - Znam Eris i na pewno nie daje takim zepsuciem, jak ty!
- Auć. Dzięki, Dean - mruknęła, powoli opuszczając ręce, co zostało wrogo odebrane przez mężczyznę ze strzelbą. - Trwa łapanka, na mugolaków, zwolenników Dumbledore'a i Harry'ego, nie mogłam przemieszać się w swojej postaci, więc wypiłam eliksir wielosokowy - wyjaśniła, przez co trójka ludzi popatrzyła po sobie. - Udowodnię to. Wiem, że pomagałeś bliźniakom utrudniać życie Dolores Umbridge na poprzednim roku. I raz cię prawie przyłapałam przy łajnobombie, ale nic nie zrobiłam.
- Pf, każdy może to wiedzieć.
- Wiem, że to ty podłożyłeś Zabiniemu gumową żabę. - Skrzyżowała ręce na piersi. - A on wrzucił ją do kociołka, niszcząc go. Snape był wściekły, na szczęście, dla ciebie, na Zabiniego.
Chłopak zaczerwienił się, kręcąc głową. Ta kobieta nie mogła tego wiedzieć, o tym wiedziałaby tylko Eris, bo zawsze miała doskonały wzrok i cóż, stała po stronie Gryffindoru. Zwłaszcza, gdy Severus faworyzował swoich Ślizgonów. Dean opuścił różdżkę, dając znak skinieniem głowy, by mężczyzna uzbrojony w strzelbę też to zrobił. Niechętnie.
- Profesor Hastings? - upewnił się Dean. - Słyszałem, że pani zaginęła! Ale skoro ukrywałaś się pod inną postacią to ma to sens.
- Dean, gdzie Harry?
- Nie wiem. Nie wróciłem po wakacjach do Hogwartu - wyjaśnił. - Od kiedy Snape został nowym dyrektorem, a w szkole zaczęli uczyć Carrowowie, wolałem nie ryzykować. Rozpoczęły się represje mugolaków. Mówią, że kradniemy magię prawdziwym czarodziejom. Uciekając trafiłem na nich. - Wskazał dłonią towarzyszy. - Te gobliny to Gryfek i Gornak, a to Dirk Cresswell i Ted Tonks.
- Cresswell? Tonks? - Eris zmaszczyła jasne brwi, zbliżając się do nich. - Czy...
- Dirk jest synem profesor Cresswell z Hogwartu. Została zabita przez Avery'ego. - Dirk uciekł wzrokiem na wzmiankę o swojej matce i jej przykrym losie. - A to ojciec Nimfadory.
- Aha - mruknęła, analizując to wszystko. - Gdzie są członkowie Zakonu? Gdzie jest Nimfadora?
- Sam chciałbym wiedzieć - odparł Ted. - Uciekamy przed nimi, ty chyba też. Może połączmy siły. Mamy czarodziejów, gobliny i moją strzelbę, jakoś damy radę, co nie?
- Jesteś mugolem?
- Mugolakiem - odparł dumnie. - Złamali mi różdżkę nim uciekłem.
Nie, jeśli mieli walczyć przeciwko najgorszym istotom na świecie, ludziom. Takim, którzy używali mrocznej magii i za nic mieli życie uciekinierów. Eris przeszła kolejny krok, zapominając o zranionej nodze. Przy cichym pisku, runęła na ziemię, zanurzając twarz w pożółkłych liściach. Usłyszała nad sobą złośliwy chichot, któregoś z goblinów. Silne ręce pomogły jej stanąć i wciąż podtrzymywały, aby nie upadła ponownie. Popatrzyła z wdzięcznością na Teda.
Goblin zmarszczył czoło na widok skręconej kostki i prychnął, wyrażając swoje niezadowolenie. Była balastem. Jak mieli sprawnie uciekać, kiedy ciążyła im niepełnosprawna osoba? Gryfek chciał ją zostawić samej sobie, dbając jedynie o swój biznes. Dirk też był zaniepokojony możliwością wpadnięcia w łapy Śmierciożerców albo szmalcowników. Od razu można było sobie strzelić w łeb. A Ted Tonks miał strzelbę.
- Nie możemy jej zostawić! - oburzył się Dean.
- Spowolni nas - burknął Gryfek. - A ja nie zamierzam umierać przez nią.
- Jak długo będzie trwał eliksir?
- Kilka godzin. A co? - spytała Eris.
- Bo mam pewien pomysł - odpowiedział Dean.
I tak się to skończyło, że Dirk podtrzymywał ranną kobietę, a ta celowała różdżką w idących przed nią ludzi i gobliny. Gdyby przypadkiem spotkaliby innego Śmierciożercę mogli skłamać, że są jeńcami wojennymi. Pomysł dość naiwny i niemożliwy, aby się udał, ale póki w lesie nikogo poza nimi nie było, nie mogli się skarżyć. Eris w ogóle była myślami gdzieś indziej.
Czy Harry był bezpieczny?
Jeżeli Snape przyczynił się do kolejnej blizny albo choć jeden kołtun Harry'ego spadł z głowy, osobiście go rozniesie na strzępy.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro