4. Charakter Eris
Rok 1973
Klęczała w pokoju przed łóżkiem, paznokciami rozdrapując rany, z których wciąż płynęła krew. Czerwień plamiła biel prześcieradła, farbowała zieloną suknię i kapała na jasną podłogę. Eris wzięła drżące dłonie do twarzy, ją również brudząc we krwi. Liczne rany, przypominające cięcia ostrym narzędziem paliły jak ogień. Wtedy przypominały obrażenia jak po użyciu Sectumsemprą, ale tamtego dnia to zaklęcie jeszcze nie istniało.
Ból zadało, co innego - silniejszy, straszliwy, a przynajmniej tak zapamiętało to jedenastoletnie dziecko. Właśnie, dziecko! By zagłuszyć jeden ból, zadawała sobie drugi. Wbijała paznokcie w skórę, a potem szorowała nimi po rękach i nogach, doprowadzając do szerokich ran. Krzyczała wtedy, chociaż starała się, aby poduszka tłumiła ten rozpaczliwy głos, błagający o zakończenie tego.
Usłyszała kroki za drzwiami, więc na chwilę wstrzymała oddech. Bała się, że to znowu babka przyszła, aby ponownie ją ukarać. Był grudzień, przerwa świąteczna, którą Eris i Caleb spędzali w domu, czego dziewczynka bardzo żałowała. To była pierwsza wizyta w domu, od kiedy Eris została Krukonką. Wcześniej po prostu babka przestała wysyłać jej jakiekolwiek listy, nie żeby w ogóle zamierzała je pisać. Dostawał je tylko Caleb.
Ukarano ją.
Tak, jak czasem to robiono, ale teraz z większym okrucieństwem, ale ostrożnie, aby nie umarła, nie oszalała i później znów mogła przez to przejść. Następnego dnia. I następnego.
Codziennie.
Mimo czasu nie oszalała, nie doprowadzono jej do rozpaczy. Płakała, łkała i błagała o śmierć, rozdrapując rany, które na co dzień kryła pod bandażami, a te pod długimi rękawami ubrań. Jednak w głowie wciąż echem odbijało się jedno słowo, krzyczane z pogardą i nienawiścią skierowaną w jej osobę.
Crucio.
*
*
/ *
Teraz
Proszę, podąż za mną... chodź... uwolnij mnie... Obie takie same, obie przeklęte... Chodź. Podąż za mną. Usłysz mój głos i błagam, uwolnij mnie. Ty, która tak jak ja została skrzywdzona. Chodź, chodź. Uwolnij mnie!
Eris zerwała się z posłania. Dłonie przyłożyła do klatki piersiowej, chcąc upewnić się, że wciąż oddycha, żyje. Niepewnie rozejrzała się po pokoju skąpanym w mroku nocy. Czyj był ten głos? Kto do niej mówił? Przesunęła dłonie na szyję, odnosząc wrażenie, że się dusi. Mimowolnie do jej oczu napłynęły łzy. Wiedziała, że tej nocy nie zaśnie.
Kobiecy głos przemawiający do niej... popatrzyła na spokojnie śpiącego w jej nogach Kovu, a potem odrzuciła kołdrę i na boso wybiegła na korytarz. Nie sięgnęła nawet po różdżkę, przyzwyczajona do mugolskiego chodzenia po ciemku. Od pokoju do kuchni i z powrotem. Ale to był Hogwart - sieć korytarzy, gadających obrazów i masa wspomnień. Zbiegła ruchomymi schodami na piętro niżej.
- Kto to był? - zapytała samą siebie. - Pierwsza noc tutaj, a już już mam schizy...
O jej nogę otarł się Kovu, przypominając o swojej obecności. Odetchnęła z ulgą i wzięła chowańca na ręce, zamierzając wrócić do siebie. Kocur wydał z siebie przeciągły syk, patrząc na czyjś portret. Kobieta zatrzymała się natychmiast i również spojrzała w tę stronę. Portret przedstawiał młodego mężczyznę o długich brązowych lokach i lekkim zaroście.
Na pierwszy rzut oka wydawał się być przystojny, gdyby nie blizna przechodząca przez lewe oko. Portret jako jedyny w tym korytarzu nie poruszał się. Martwy wzrok utkwiony był w jednym punkcie. Eris spuściła wzrok na podpis.
Koryfeusz Vundomhive.
- Przyjemniaczek, co? - spytała kota, ale ten syknął ponownie, wbijając właścicielce pazury. - Auć, rozumiem, nie lubisz go. Wracajmy do pokoju, bo Severus nas złapie i to ja zostanę ukarana... pff...
I jak się spodziewała, przez resztę nocy nie zmrużyła oka, wspominając głos. Nie pamiętała słów, więc czego od niej chciał ten głos?
*
*
/ *
Wstanie nie było takie trudne, ale ukrycie sińców pod oczami już tak, bo żaden mugolski kosmetyk, do których przywykła, nie był w stanie pomóc. Nałożyła warstwę fluidu i pudru, a i tak wyglądała, jak po bitwie z chochlikiem kornwalijskim. Zjawiła się na śniadaniu, zignorowana przez Severusa. Nie odpowiedział jej na zwykłe ,,dzień dobry'', więc prawdopodobnie chował urazę za wieczorne spotkanie z Potterem.
Nalała sobie herbaty do kubka, rezygnując z innego posiłku, co nie uszło uwadze jadowitej żmii, obok której dane jej było zasiadać już chyba do końca roku szkolnego. Merlinie...
- Nic nie jesz? Powinnaś trzymać się zbilansowanej diety i dużo jeść, inaczej nie będziesz miała siły na bycie praktykantką - ostatnie słowo wymówiła z jawną drwiną.
- Och, dziękuję za troskę - odpowiedziała Eris, uśmiechając się szeroko. - Obawiam się, że jeśli sama zacznę jeść ,,dużo'', może dla ciebie nie starczyć, a nie oszukujmy się - udała, że uważnie przygląda się Umbridge - widać, że sama lubisz podjeść.
Flitwick, podobnie jak wczoraj, zakrztusił się jajecznicą, z niedowierzaniem obserwując poczynania dawnej podopiecznej. O taki temperament nigdy jej nie podejrzewał, przecież była to taka dobra dziewczyna.
- To obraza! - pisnęła Dolores. Kilku uczniów najbliżej siedzących stołu nauczycieli, zerknęło w ich stronę. - Nie pozwolę siebie obrażać. Lepiej uważaj. Rola praktykantki nie czyni ciebie lepszą czy w ogóle równą mojej pozycji. Jeżeli zapomnisz swojego miejsca jeszcze raz... Ktoś ci je przypomni.
Eris nie patrzyła na nią, a na wejście do Wielkiej Sali. Upiła łyk herbaty, uśmiechając się pod nosem.
- Możesz być pewna, że doskonale znam swoje miejsce - rzekła, odkładając filiżankę z powrotem na stół. - A straszenie mnie Ministerstwem jest bezsensowną zagrywką, Dolores. Zwłaszcza w stosunku do kogoś, kto miał do czynienia z ludźmi o wiele gorszymi.
Wstała od stołu, czym zwróciła uwagę reszty nauczycieli i uczniów. Skinęła głową na Umridge.
- Miłego dnia.
Opuściła Wielką Salę z szybko bijącym sercem. Kopała sobie własny grób! Pyskowanie suce Ministerstwa? Igrała z ogniem! Ale miała rację... nie bała się Ministerstwa, więc groźby tej kobiety były bez znaczenia. Po latach spędzonych w tamtym domu... po torturach własnej babki, która przeklęła ją. Obwiniła o zniszczenie rodziny.
I może to faktycznie była jej wina.
Zdążyła wrócić do pokoju po materiały Snape'a i udała się do lochów, gdzie miała pierwsze zajęcia, jako praktykantka. Gdy przypomniała sobie, że mężczyzna kazał być jej wcześniej, zbladła, czując, ze czeka ją kara. Uczniowie powoli również zbierali się pod salą. Weszła pierwsza, aby zobaczyć, czy wszystko jest przygotowane zgodne z instrukcją Severusa. Wszystko się zgadzało.
Zrobił to sam, a przecież to ona miała wykonać to zadanie. Poczuła się dziwnie. Stanęła za stołem profesorskim i zaczęła liczyć puste fiolki na półce obok. Kompletnie się temu oddała, dopiero czyjś szorstki głos sprowadził ją na ziemię, aż podskoczyła z nerwów.
- Co ty wyprawiasz? - zapytał ją Snape, na którego niechętnie spojrzała. - Miałaś zjawić się jeszcze przed śniadaniem, przez ciebie musiałem sam się tym zająć.
- Przepraszam.
- Gdybyś była uczennicą, odjąłbym ci punkty.
- Fajne hobby. Jak przez sen gadasz to też odejmujesz punkty? - mruknęła cicho.
Na jej nieszczęście Snape to usłyszał, bo posłał jej wściekłe spojrzenie.
- Zmieniłaś się. Jak to mówią cicha woda, brzegi rwie. Kiedyś byłaś spokojniejsza, a teraz plujesz jadem na prawo i lewo. Zwłaszcza na Umbridge.
Eris uniosła brwi, zerkając, czy uczniowie nie uchylają drzwi do sali, aby ich podsłuchać. Patrzyła na Snape'a, jakby go widziała pierwszy raz. I w sumie po części tak było. Chciała mu coś odpowiedzieć, ale Gryffindor i Slytherin właśnie weszli do sali, zajmując swoje stanowiska. Mężczyzna odsunął się od niej, ale i tak usłyszał jej ostatnie słowa:
- Zabawne... Wyglądasz, jak ktoś, kogo kiedyś znałam, ale ty jesteś zupełnie inną osobą.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro