Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

38. Wizja Śmierci

Dni mijały dość szybko, Eris nie sądziła, że tak zaaklimatyzuje się w Beauxbatons. Polubiła pracę nauczyciela i była pewna, że to lepsze niż bycie lekkoatletką i ściganie się po medale. Co z tego, że czasem poplamiła szatę żabim skrzekiem albo podpaliła ją wybuchowym eliksirem jednego z uczniów. Ocenianie i tłumaczenie okazało się być jej powołaniem. Oczywiście brakowało jej Hogwartu, ale najbardziej Harry'ego i cóż... Severusa. Siedząc w komnacie doskwierała jej samotność.

Często zerkała w stronę pustego, starannie zaścielonego łóżka i wzdychała tęsknie. Z komnaty w Hogwarcie przesłano jej wszystko, oprócz jednego. Dumbledore poinformował ją od razu, że pomimo starań nie udało się odnaleźć Kovu. Kot po prostu zniknął. Może wystraszył się i uciekł? Hagrid obiecał zerkać po Zakazanym Lesie lub okolicy... Wiadomości z Anglii docierały do niej tylko szczątkowo. Prorok Codzienny nie był czasopismem francuskim. Jak udawało jej się dostać jeden magazyn na jakiś czas, to po prostu był cud.

Nie wiedziała, co ją bardziej zaskoczyło, że Umbridge została dyrektorką, czy to, że Dumbledore był poszukiwany. Popatrzyła na dogasającą świecę i stwierdziła, że to pora na kolację. Zasiadła do stołu dla nauczycieli, a gdy uczta się zaczęła, nimfy melodyjnie śpiewały, poprawiając atmosferę w sali. Przy jednym ze stolików dostrzegła Alice, wróć... Carly. Dziewczyna trzymała się tylko z dwójką uczniów, Mirą i Tristanem. 

- Pani profesor - Carly stanęła przy niej na korytarzu. - Przepraszam?

- Och! Carly! Wystraszyłaś mnie - jęknęła kobieta. - O co chodzi moja droga? Jak ci idą egzaminy? Dziś masz chyba astronomię, zgadza się? - Dziewczyna skinęła głową. - To twój ostatni egzamin i nareszcie wakacje.

- Czy będzie nas pani nauczać w przyszłym roku? - zapytała szczerze zaciekawiona.

- Mam taką nadzieję. - Wzruszyła ramionami. - Bardzo spodobało mi się nauczanie i myślę, że... - zamilkła.

- Pani profesor? 

Eris zachwiała się, ale w porę została podtrzymana przez uczennicę. Znała te zawroty głowy i dziwny ścisk w klatce piersiowej. Głos Alice nie docierał do niej, gdy wzrok całkowicie zaszedł jej krwawą mgłą. Korytarz szkoły rozmył się, przybierając kształt prostokątnej sali. Mrocznej, ponurej sali. Na środku stała starożytna, kamienna brama. Przesłonięta była czarną, lekko powiewająca zasłoną. Widziała twarze, słyszała krzyki. Odepchnęła od siebie dziewczynę, upadając na kolana.

Widziała Harry'ego uciekającego przed poplecznikami Czarnego Pana. Znała to miejsce - Ministerstwo Magii... Departament Tajemnic!  Widziała wszystko tak wyraźnie, jakby sama tam była. Krwawe łzy spływały po jej twarzy.

- Pani profesor?!

- Drętwota!

Klątwy latały jak szalone rozdzierając ciemność, raniąc wrogów. Poza Harrym dostrzegła także Aurorów. Tonks, Lupina... I Syriusza, który powinien siedzieć w domu! Walczył ramię w ramię z młodym Potterem, tworząc z nim zgrany duet, jak niegdyś z jego ojcem, Jamesem. Silny ból owładnął serce Eris, gdy gdzieś w mroku zaczaiła się Bellatrix Lestrange. 

- Pomocy! Niech ktoś pomoże! - krzyczała Alice.

Czerwony płomień mignął przed oczami Eris, doprowadzając ból do kulminacyjnego wybuchu. Zapomniała jak się oddycha, czuła, jak czaszka roztrzaskuje się na milion kawałeczków, a krew zalewa ją od środka. Syriusz oberwał zaklęciem od kuzynki, postąpił krok do tyłu, wpadając za czarną zasłonę poruszającą się jak przy podmuchu wiatru, którego tak naprawdę nie było. Zaledwie chwila... a Black nie wyszedł z niej już nigdy więcej.

Eris słyszała wrzask należący do Harry'ego. Młodzieniec próbował wyrwać się z uścisku Lupina, wywołując ojca chrzestnego. Zginął... Syriusz zmarł. Tak pragnęła by było jak dawniej. Naprawili relacje, miało być jak dawniej... Mogło tak być.

Silne ręce podniosły Eris z podłogi. Sala śmierci zniknęła, ukazując niewyraźny obraz szkolnego korytarza. Przetarła oczy dłońmi, czując ciepłą ciecz. Miała zakrwawione dłonie i całą twarz. Nie protestowała, gdy straciła grunt pod nogami. Ktoś niósł ją do Skrzydła Szpitalnego. Nie odezwała się ani słowem, mając ciągle przed oczami zastygłą w szoku twarz Syriusza... Powinna ich ostrzec. Musi to zrobić!

- Tu ją połóż - powiedział czyjś spokojny głos. - Madame, co się stało? - Mokra ściereczka dotknęła jej twarzy, a potem dłoni. Niczym zaczarowana wpatrywała się w uzdrowicielkę, znacznie młodszą od Poppy z Hogwartu. - Merlinie... Ale cię dopadło, co się stało? Krwotoki? Masz, napij się, do dna!

Eris delikatnie złapała za mały flakonik i wypiła całą jego zawartość, krztusząc się przy tym. Smakowało paskudnie, ale czuła, że jest jej od tego lepiej. Czas... Jeżeli to wszystko miało wydarzyć się niebawem? Powinna ostrzec Syriusza! Kogokolwiek! Dumbledore się ukrywał, a jej zabroniono się kontaktować z Zakonem. Jednak nie mogła siedzieć bezczynnie. Pozwoliła sobie na godzinę leżenia w Skrzydle Szpitalnym, kiedy uzdrowicielka wyszła, od razu poderwała się z łóżka. Nie założyła nawet butów. Pobiegła do gabinetu dyrektorki. Jaka ulga ją ogarnęła, gdy zauważyła, że pomieszczenie jest puste, zatem mogła odpuścić sobie wiele wyjaśnień.

Wbiegła do kominka madame Maxime, od razu przenosząc się na Grimmauld Place 12. 

- Halo? - zawołała. - Jest tu ktoś?

Pobladła, gdy zdała sobie sprawę, że jest sama w domu. Czy było za późno? Czy walka w Ministerstwie już trwała? Syriusz!

- Eris? - Z sąsiedniego pokoju wychylił się Lupin. Zdrętwiał, kiedy kobieta wtuliła się nagle w jego tors. - Co ty tu robisz? Nie powinnaś...

- Gdzie jest Syriusz? Gdzie Harry?!

- Harry?

- Miałam wizję! Harry jest w niebezpieczeństwie! Jest w Ministerstwie Magii!

- Wizję? O czym ty mówisz? - Lupin kompletnie nie rozumiał słów wypowiadanych przez rozdygotaną kobietę. Dawno nie widział jej w takim stanie. Dopiero teraz zauważył, że nie ma butów. - Gdzie masz buty?

Eris pokręciła głową.

- To nie jest teraz ważne! Jestem jasnowidzem! Musicie ratować Harry'ego, ale Syriusz nie może iść z wami. Syriusz umrze! 

- Wiesz, że jeżeli Harry jest w niebezpieczeństwie, nie zatrzymam go...

- Remus, błagam - zacisnęła dłonie na jego ramionach, zalewając się łzami. - Nie pozwól mu iść... Ratuj Harry'ego...

- Eris, musisz wrócić do siebie... - powiedział spokojnie, obejmując ją. - Syriusz jest na górze, opatruje Hardodzioba, po tym jak Stworek go zranił. Zbiorę Zakon i pomożemy Harry'emu, a Syriusz...

- Obiecaj mi - rzekła poważnym tonem, odsuwając się od niego. - Obiecaj mi, że sprowadzisz ich obu do domu! 

- Eris...

- OBIECAJ! - Po jej twarzy znów spłynęły łzy.

Była strzępkiem nerwów, przez co Remus czuł się mocno zakłopotany. Nie był w stanie jej uspokoić, jedynie, co mógł zrobić to odesłać ją z powrotem, by nie spotkała się z Syriuszem, tym bardziej... z kimś innym. Eris była jasnowidzącą? A to ciekawe i Dumbledore jak zwykle nic nie mówił. Lupin pogłaskał kobietę po ramieniu, chcąc dodać jej otuchy i, przede wszystkim, spokoju.

- Obiecuję - zapewnił ją z lekkim uśmiechem. - Sprowadzę Harry'ego i Syriusza z powrotem do domu. A teraz proszę, wracaj do siebie...

Pokiwała niechętnie głową. Odwróciła się w stronę kominka, czując, jak szalenie bije jej serce. Gdy stanęła w kominku, ostatni raz spojrzała na łagodną twarz Lupina. Obiecał jej, a on zawsze dotrzymywał słowa. Mogła być spokojna. Powinna być, prawda? Zniknęła w płomieniach, mijając się ze Snapem, a raczej jego wiadomością, którą przesłał Zakonowi. 

Miała rację - Harry był w niebezpieczeństwie i oczywiście Syriusz Black nie zgodził się siedzieć dłużej w domu. Obiecał Eris, że sprowadzi dwie najważniejsze osoby w jej życiu z powrotem do domu. Chciał dotrzymać tej obietnicy. Zamierzał.

Nie mógł wiedzieć, że będzie kolejną osobą, która zawiedzie Eris Hastings...

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro