Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

25. Każdy ponosi jakąś winę

Cisza.

Nikt nie odważył się odezwać choćby słowem. Eris wpatrywała się z jeszcze większą urazą w Syriusza, uparcie ignorując spojrzenie Harry'ego. Jednak on nie zamierzał milczeć. Wysunął się do przodu, by spojrzeć w jej niebieskie oczy.

- To prawda? - spytał, a ona czuła setkę ostrzy wbijających się boleśnie w jej serce. - Jesteś moją matką chrzestną?

Wzięła głęboki oddech.

- Tak - wyznała. - Kiedy się urodziłeś twoi rodzice wzięli mnie i Blacka na rodziców chrzestnych...

Nie wiedziała, co ją bardziej zabolało, to co zobaczyła w jego oczach, tak podobnych do Lily, czy to, co powiedział chwilę później:

- Czyli mogłaś mnie zabrać. Mogłaś mnie zabrać od Dursley'ów! Nie musiałem wcale tam być! - Nie potrafiła odpowiedzieć. Natychmiast uciekła wzrokiem. - Czy wiesz, jak było u nich? Czy wiesz, jak szczerze mnie nienawidzili, bo byłem inny?!

- Harry - szepnęła, kręcąc głową - oni cię nie nienawidzą, Petunia... - Wyciągnęła w jego stronę dłoń.

Ale on się cofnął. Dostrzegł w zielonych oczach ślad łez. Zawiodła go. Skazała na nieszczęśliwe dzieciństwo wśród mugoli, którzy trzymali go z dala od świata magii. Karmili kłamstwami, a co najgorsze... nie dawali mu miłości, na którą naprawdę zasłużył. Jego kuzyn wiele razy był rozpieszczany, a on traktowany gorzej od śmiecia.

- Zostaw - warknął z wyrzutem. - Ty mogłaś... dlaczego mnie zostawiłaś?!

Po twarzy Eris znów spłynęły gorące łzy. Mogła się od nich roztopić. Ten zawód, ból w jego oczach bolał bardziej niż Cruciatus babki. Żadna tortura nie mogła się równać z ciężarem, który spadł na nią w tym momencie. Jeżeli przez ostatnie tygodnie nawiązała relację z chłopakiem, być blisko niego... tak wszystko to zrujnowała. Ale jak miała mu przy pierwszym spotkaniu powiedzieć, kim jest? Patrzyłby na nią tak samo. Jak skrzywdzone dziecko.

A przecież obiecała Lily, że zawsze zaopiekuje się Harrym, gdy będzie tego potrzebował.

- Nie mogłam - odparła, wbijając wzrok w swoje kozaki. - Nie mogłam cię zabrać, Harry. To nie tak, że nie chciałam. Miałam dziewiętnaście lat! Jak mogłam zaopiekować się tobą, kiedy nie potrafiłam zająć się sama sobą?! Nawet później... po prostu nie mogłam - pociągnęła nosem - Nie dałabym ci domu. Nie dałabym poczucia normalności. Sama jestem skrzywiona psychicznie, więc jak mogłam się tobą zająć?! - Wplątała dłonie w swoje kasztanowe włosy, od razu niszcząc piękny warkocz. - Przepraszam, Harry...

Nagle z oskarżającej, stała się oskarżoną. Miała uraz do Blacka i darzyła go szczerą nienawiścią. Jednak w tym momencie był znacznie od niego gorsza. Zostawiła sierotę pod opieką mugoli. Najgorszych mugoli na świecie. Widziała ich. Któregoś dnia zjawiła się w Little Whinging. Odszukała Privet Drive 4, normalny dom wśród innych jednakowych domów. 


Rok 1986

Widziała dwóch chłopców bawiących się w ogródku. Zakradła się po cichu na tył działki. Jeden chłopiec był pulchny i bawił się nowymi zabawkami do piasku. Gdzieś na leżaku siedziała kobieta o blond włosach i uważnie zerkała to w gazetę, to na syna. Drugi chłopiec... nie miał tyle uwagi. Bawił się zniszczoną piłką. W kącie ogrodu. Podszedł do niego mały grubasek i wyrzucił ją za płot.

- Biesz! - zaśmiał się, a z nosa pociekł mu zielony glut. 

Kobieta nie zwróciła uwagi, czy chłopiec z dziwną blizną na czole nadal jest na terenie domu. Harry, liczący może z sześć lat, wyszedł na ulicę, by odnaleźć swoją piłkę. Eris stanęła na chodniku, śledząc uważnie jego poczynania. Zza rogu wyjechało auto. Czerwone. Kierowca najwidoczniej nie zauważył malca na ulicy, bo nawet nie zwolnił. Eris zawahała się nad użyciem różdżki. Pal to licho, zaraz stąd zniknie! Machnęła różdżką, a pojazd uniósł się, przeleciał nad zaskoczonym chłopcem, a gdy opadł z powrotem na ulicę, pojechał dalej.

- Wszystko w porządku? - spytała. - Harry?

 - Skąd wiesz, kim jestem? - Nie miał wady wymowy jak jego większy kuzyn. - I auto...

Mrugnęła do niego, pochylając się, by spojrzeć mu w oczy.

- Ponieważ cię znam, Harry Potterze. Czy rodzina dobrze cię traktuje?

Wzruszył ramionami, nagle przybierając bolesny wyraz twarzy. Widok ten rozerwał serce kobiety. Mimowolnie objęła zdziwione dziecko. Chłopiec nie wyrywał się. Brakowało mu takiej czułości. Pragnął, by ktoś go tak tulił. Wplątał palce w jego kruczoczarne włosy i tak delikatnie je mierzwił.

- Kim pani jest? - zadał kolejne pytanie. Nie powinien ufać obcej, ale ta bijąca od niej czułość i zapach ciastek omiotły go tak, że podświadomie chciał jej ufać. 

- Masz oczy po mamie.

- Pani ją znała?

Skinęła głową.

- Będziesz kiedyś wielki, Harry. Jestem - parsknęła śmiechem - twoją matką chrzestną.

- Zabierzesz mnie stąd? Wujostwo mnie nie kocha... - dodał smutnym głosem.

Krew Lily, krew Petunii. To była klątwa, która mogła zapewnić mu przez ten czas ochronę. Ona nie mogła zapewnić mu niczego. Nie korzystała z magii, sama uciekała, kryjąc się w domu mugola. Nie była w stanie niczego mu zaoferować.

- Nie mogę, Harry - odparła, jeszcze raz go obejmując. - Ale kiedyś cię odnajdę. I myślę, że będę gotowa. Ale teraz, chodź. - Złapała go za dłoń i poprowadziła z powrotem na teren jego domu. Zignorowała swoje postanowienie i machnęła ponownie różdżką, a piłka wyglądała jak nowa.

- Jak pani to?

- Kiedyś się dowiesz, Harry. - Puściła mu oczko i rzuciła ostatnie zaklęcie. - Obliviate.


Teraz


- Po prostu nigdy nie byłam gotowa - powtórzyła z wyraźnym żalem w głosie. - Ale zobacz, Harry, wyrosłeś na wspaniałego czarodzieja. Z Gryffindoru jak twoi rodzice, masz przyjaciół, to najważniejsze. Masz dobre życie... A ty, Black... - Spojrzała ponownie na Syriusza. - Nie wiem, czy będę w stanie ci kiedykolwiek wybaczyć. 

Owinęła szyję szalem w kolorze niezapominajek. Syriusz od razu wbił wzrok w materiał. Ona uwielbia niezapominajki, pomyślał. Jednak błogość zniknęła z jego twarzy, posyłając jej spojrzenie przepełnione wyrzutem. Ha, on śmiał mieć o coś do niej wyrzut?!

- Rozumiem, że mogłaś wybaczyć Dumbledore'owi, ale Snape'owi? - prychnął nabuzowany jak nigdy dotąd. - Był i nadal jest Śmierciożercą.

- Jak śmiesz...

- Ale najbardziej nie rozumiem, czemu bronisz kogoś, kto skazał cię na kolejne męczarnie babki.

Krew Eris zamieniła się w lód, a ona zapomniała na chwilę jak się prawidłowo oddycha. Trybiki w jej głowie chodziły jak świeżo naoliwiona maszyna. Zmarszczyła czoło, próbując odkryć, co miał na myśli Black. Podeszła o krok bliżej, wpatrując się w jego oczy.

- O czym ty mówisz? - syknęła.

- Nie wiesz? - zdziwił się. - To Snape zabronił Dumbledore'owi zabrać cię z domu Trevelyan, zaraz po zwolnieniu ze służby w Zakonie. Dumbledore mi powiedział - dodał prędko, domyślając się kolejnego pytania. - To Snape zawarł porozumienie z Dumbledorem. Chciał cię tam zatrzymać. Ale nie wiem dlaczego.

Tego było za wiele! Darowała sobie zapięcie płaszcza. Przebiegła obok Syriusza, specjalnie trącając go ramieniem. Zignorowała falę wyzwisk rzucanych przez zakryty portret pani Black. Eris wybiegła na ulicę. Tym razem ziąb i chłód jej nie przeszkadzały. Działały łagodzącą na jej skrzywdzoną duszę. Zamknęła oczy i aportowała się w pobliże Hogwartu. Popatrzyła na oświetlony zamek i przez chwilę pomyślała, aby tam nie wracać, ale musiała. Chciała udać się do lochów i odbyć długą rozmowę z pewnym starym nietoperzem. On zawarł porozumienie z Albusem? Skazał ją na tortury? Dlaczego?

Myślała, że są przyjaciółmi. Przemoczona i zmarznięta dotarła do zamku. Zajrzała przez szczelinę we wrotach prowadzących do Wielkiej Sali i zauważyła, że świąteczna uczta trwa dalej, Snape w niej nie uczestniczy. Nie zamierzała czekać i iść do komnaty przebrać się w suche ubrania. Od razu puściła się biegiem w stronę lochów. Poczuła jeszcze większy chłód, gdy wpadła na ducha Krwawego Barona. Zaczęła dobijać się do drzwi komnaty Snape'a. Nie otwierał.

- Severusie - szepnęła, pocierając dłońmi zmarznięte ramiona. - Proszę... Ja muszę poznać prawdę. Sprzedałeś mnie babce...

Chciała ponownie uderzyć w drzwi, ale zamiast w twardą powierzchnię uderzyła w czyjeś ciało. Snape stał przed nią zaskoczony jej obecnością. Znaczy się, spodziewał się jej przybycia, ale by wypłakała się po spotkaniu z Blackiem, a tymczasem... ona miała pretensje do niego. Przeklęty czarodziej na swoją linię obrony musiał zasłonić się jego winą!

Wpuścił ją do środka, od razu przywołując dwa kubki wypełnione gorącą herbatą.

- Severusie,  to prawda? - spytała załamana. Widział to. Jak krucha była, jak delikatna. Tak łatwo było ją zniszczyć. - Zakazałeś zabrać mnie Dumbledore'owi... dlaczego? - Nie odpowiedział. - Dlaczego?! Do cholery! Przez ciebie musiałam tam zostać! Zostałam ukarana za swoje działania! Chciałam śmierci! Dlaczego, do cholery, tego chciałeś?!

- Naprawdę jesteś tak głupia? Jak na Krukonkę wcale nie jesteś tak bystra, jak wszyscy uważali - prychnął, sięgając po kubek z herbatą. Gorąc napoju wypełnił całe jego ciało. - Ponieważ...

Cóż, odpowiedź wydawała się prosta. W myślach wiele razy tłumaczył swoje postępowanie, ale gdy miał się na głos przed kimś przyznać... przyznać przed nią. Zamarł. Nie powie jej, obiecał sobie. Nigdy się nie dowie.

- Ponieważ? - powtórzyła Eris.

- Miałem ku temu powód.

- Niby jaki?! Wiesz na co mnie skazałeś?! - Zerwała się z fotela, który wcześniej zajęła.

- A czy wiesz przed czym cię ochroniłem, idiotko?! - wybuchnął. I pal licho jego spokój i opanowanie! Przy niej nawet skała by nie wytrzymała stania w miejscu. Patrzyła na niego zdziwiona.

- Chroniłeś mnie?

Westchnął mocno podirytowany. Rozmasowując palcami swoje skronie. Przeklęta Krukonka, a ponoć to z Gryfonkami zawsze jest problem. Najwidoczniej ktoś miał niezłe poczucie humoru i źle przydzielił tę kobietę, której błękitne oczy lśniły jak pięć galeonów.

- Należałaś do Zakonu Feniksa. On by cię zabił. Dopadł i zabił, jak każdego waszego członka. Chyba wiesz, co niektórych spotkało? Tak właśnie myślałem. - Zmarkotniała. - Ty wybrałaś sobie ten czas, by uciec z Blackiem. Tylko twoja rodzina mogła zapewnić ci ochronę. Nie posłuchałabyś nikogo, więc Dumbledore musiał zerwać umowę. Musiał zostawić cię w tym domu.

- Dumbledore nie robi czegoś, co mu się nie opłaca - zwróciła uwagę. - Co mu za to dałeś?

Wszystko, pomyślał. Wyjawił, że ją chronił, ale nigdy w życiu nie przyznałby się dlaczego. Sam przed sobą nie potrafił się do tego przyznać. Ponownie spojrzał na jej obrączkę. Prychnął zirytowany.

- Parę nazwisk Śmierciożerców - odparł, wymijająco. - Twoja ciekawość jest wkurzająca. - Nie wiedział, czemu, ale grymas gniewu przypominał na jej twarzy teraz uśmiech. - Jak było na imprezce u Weasley'ów?

- Nie kłam, nie interesuje cię to.

- Zgadza się - przytaknął. - Mam to głęboko w poważaniu. Po prostu jestem ciekaw, ile talerzy poleciało w stronę Blacka.

- Wiedziałeś, że go tam zastanę.

Skinął głową.

- Cóż, w końcu oddał swój dom jako kryjówkę Zakonu, jakże mdląco szlachetne. - Wywrócił oczami. - Zapewne Lupin zabronił ci używać różdżki, więc poleciały talerze.

Eris zaczerwieniła się jak godło Gryffindoru, co Snape odebrał jako potwierdzenie swoich słów. A kiedyś była taka spokojna, tak teraz była zbyt impulsywna. Zbyt łatwa do manipulowania. Nadal kryłby ją przed dyrektorem, ale całym światem? Ponownie skupił wzrok na złotej obrączce. Czy ten mężczyzna też nią manipulował?

- Gapisz się - rzuciła, na co uniósł wzrok na jej rozbawioną twarz. Merlinie, jak ona szybko zmienia nastawienie do sytuacji. - Coś cię dręczy?

Twoje bezpieczeństwo, kretynko.

- Od pewnego czasu, co za desperat pojął cię za żonę. - Kąśliwa uwaga wcale nie zabolała Eris. - Porażenie mózgowe albo jakieś zaburzenie psychiczne? Może wcisnęłaś w niego silny Eliksir Miłosny? Nikt zdrowy na umyśle by się tobą nie zainteresował.

- Syriusz Black się interesował - zachichotała, jakoś nie odczuwając już obrzydzenia, kiedy wymawiała jego imię. A nie całą godzinę temu chciała zabić go talerzem jego matki.

- Powiedziałem: zdrowy na umyśle - powtórzył Snape. - Black zalicza się do osób z zespołem zaburzenia osobowości, jest skretyniałym idiotą, który polizałby własny but, by sprawdzić, czy nie wdepnął w gówno.

Eris mimowolnie zaśmiała się.

- Masz rację... Nikt inny się mną nie zainteresował. - Snape zmarszczył brwi. - Ponieważ nigdy nie wyszłam za mąż. A obrączka nie należy do mnie.

- A Nicolai Hastings?

- Cóż... był wspaniałym człowiekiem. A ja... - westchnęła cicho. - Każdy ponosi jakąś winę za cudzą krzywdę...

 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro