18. Mecz Quidditcha
- To... niespodziewana decyzja - powiedział Dumbledore.
Ostatnią rzeczą, jakiej się spodziewał było samodzielne przystąpienie do Zakonu Eris Trevelyan. Wcześniej, przynależąc do tej organizacji, była najmłodszą członkinią. Dumbledore był mądry i potrafił w ludziach dostrzegać ich mocne i słabe strony. Widział wtedy w młodej Krukonce wielki potencjał, ale nie był w stanie przewidzieć, jak wszystko, co działo się na wojnie, odbierze jej osłabiona psychika. Jeden warunek. Tylko jeden postawiła tamtego dnia, a on nie mógł go dotrzymać z powodu... tylko sobie znanego. Osobiście chciał ją stamtąd zabrać, uwolnić. Jednak jedna rozmowa zmusiła go do zmiany planów.
Dla dobra Eris.
Nigdy nie powiedział, dlaczego zdecydował się ją zostawić w rodzinnym domu. Chociaż wiedział, że zasługiwała na poznanie prawdy. Ale nie teraz. Co zatem teraz kierowało kobietą, która drugi raz wchodziła w to samo? Jej niechęć względem jego osoby czy Zakonu była prawie namacalna - a jednak stała tu przed nim. Trochę się chwiała, ale spojrzenie miała pewne. Postanowiła.
- Czy jest jakiś szczególny powód, dla którego podjęłaś taką a nie inną decyzję? - spytał spokojnie, nakazując gestem dłoni, by usiadła.
Skorzystała z zaproszenia i zajęła miejsce po drugiej stronie biurka, na przeciwko dyrektora. Serce biło tak szybko, że chyba tylko cudem nie wyskoczyło jej przez lekko uchylone usta. Oddychaj, tylko oddychaj, powtarzała sobie. Zacisnęła dłonie na materiale sukni, czego na szczęście Dumbledore nie zauważył. Obserwował jej twarz przez okulary połówki, i mogłoby się zdawać, że widzi więcej niż ktokolwiek może przypuszczać.
- Jest to dokładnie przemyślana decyzja - zaczęła, dobierając ostrożnie każde następne słowo. - Opuściłam poprzedni Zakon, ponieważ odegrałam tam swoją rolę. W zamian profesor miał mnie uwolnić od rodziny Trevelyan. - Dumbledore zamierzał coś odpowiedzieć, ale Eris pokręciła głową. Żadne słowa nie naprawią tych krzywd. - Nie zamierzałam też dołączać do Zakonu teraz. Ukrywałam się wiele lat przed Śmierciożercami, Tym-Którego-Imienia-Nie-Wolno-Wymawiać i własną babką. Teraz jestem tutaj, w Hogwarcie, znowu jestem czarownicą i jeszcze praktykantką u Severusa. Życie bywa przewrotne, prawda?
Dumbledore pokiwał głową, powoli rozumiejąc, do czego zmierza kobieta. Już znał powód, dla którego tu była, gotowa wejść między innych członków Zakonu.
- Harry jest powodem, dla którego tu jesteś, zgadza się?
Zaskoczenie na twarzy Eris było jednoznaczną odpowiedzią.
- Tak... - odparła czarownica. - Harry jest synem Lily, przez tyle lat zawodziłam, ale teraz czuję, że muszę wziąć za niego odpowiedzialność. To moja powinność - dodała szeptem. - Teraz, na zajęciach Eliksirów wydarzyła się... pewna sytuacja.
- Sytuacja? - spytał starszy czarodziej.
- Slytherin i Gryffindor mieli razem zajęcia. Kilku uczniów Severusa powiedziało niemiłe słowa pod adresem jednego Gryfona. Harry - przełknęła ślinę - stanął w jego obronie. Zmartwiło mnie to, co zobaczyłam w jego oczach.
Twarz Albusa spoważniała, a oczy pociemniały. Czy możliwe, aby Eris tak szybko zauważyła to, co starał się ukryć nawet przed samym Harrym? Skinięciem głowy nakazał kobiecie mówić dalej.
- Dostrzegłam mrok, profesorze Dumbledore.
*
*
/ *
Od kiedy Umbridge uwzięła się na Eris, ta zaczęła skrupulatnie pilnować tego, by zarówno ona sama jak i Snape uzupełniali papiery odnośnie jej praktyk. Przez wgląd na stare czasy i dawną przyjaźń z czarnowłosym spodziewała się pozytywnej opinii od obserwatora. Zamiast tego właśnie czytała akapit, gdzie Severus wylewnie opisuje jej przerywanie w zajęciach, ingerencję w pracę nauczyciela oraz... spóźnialstwo. Miała ochotę uderzyć czołem o blat biurka, ale Kovu otarł się o jej nogę, rozluźniając napięcie.
Odrzuciła pióro na bok, całkowicie poświęcając uwagę swojemu chowańcowi. Kocur zwinnie wskoczył na jej kolana. Przez chwilę zahaczał pazurami o materiał teraz błękitnej sukni, po czym ułożył się do snu. To był kolejny ciężki dzień, a przecież była to dopiero pierwsza połowa listopada. Gdzie tu przetrwać do czerwca?
Sobota była wybawieniem kobiety. Nie dlatego, że tym razem Snape nie wkręcił ją w niańczenie na szlabanie, ale dlatego, że dziś Gryffindor miał swój pierwszy mecz quidditcha w tym roku. Za czasów szkolnych Eris nie była wielką mistrzynią miotły, a sam sport nie robił na niej wrażenia. Jednak za każdym razem zjawiała się na trybunach, by dopingować albo brata, albo Syriusza.
- Och, Harry - przywitała chłopaka radosnym uśmiechem, na jaki było ją stać po kolejnej ciężkiej nocy. - Powodzenia w meczu.
- Będzie pani... znaczy się, będziesz oglądać? - zapytał, lekko zarumieniony.
- Oczywiście. - Klepnęła go w plecy. - Może nie jestem zapaloną fanką quidditcha, ale kiedyś uwielbiałam oglądać twego ojca na miotle. Grał na pozycji ścigającego, na jakiej ty grasz pozycji?
- Szukający.
- O, to naprawdę wielka odpowiedzialność - przyznała zdumiona. - Słyszałam, że jesteś utalentowanym graczem, nie mogę się doczekać, aż zobaczę cię w akcji. Do zobaczenia, Harry!
Pomachała mu, odchodząc. Chłopak uśmiechnął się. Od kiedy wrócił do Hogwartu był traktowany jak wróg publiczny numer jeden, bo oskarżano go o kłamstwo dla sławy i rozgłosu. Spokojnie mógł żyć bez tego! Nawet jego koledzy się od niego odwrócili, a przynajmniej niektórzy. Dobrze wiedzieć, że ktoś tak łagodny i miły jak Eris Hastings stoi po jego stronie. Musiał dać z siebie wszystko.
Mecz ze Ślizgonami nie należał do tak przyjemnego widowiska, jak sądziła Eris. Przez ostatnie tygodnie nawet nie wiedziała, czy Gryfonie będą mogli grać, po tym jak Umbridge rozwiązała drużynę Gryffindoru jak i inne organizacje uczniowskie. Na szczęście McGonagall wywarła taki wpływ, że właśnie teraz czerwone szaty powiewały na wietrze. Co Eris nie odpowiadało w tym meczu? Otóż niesportowe zachowanie Domu Węża. Z trybunów huczała ,,piosenka'' o nowym obrońcy przeciwników. Ron Weasley nie mógł się długo przez to skupić, a Slytherin punktował.
Dopiero, gdy Harry złapał znicza, odsapnęła. Przez chwilę miała wrażenie, jakby cofnęła się w czasie i to James unosi się nad stadionem. Beztroskie, dobre czasy... Klaskała jak opętana, ciesząc się ze zwycięstwa Gryffindoru. Była tak szczęśliwa, że aż objęła Hagrida, stojącego tuż obok niej. Całe szczęście prysło, kiedy doszło do bójki między Potterem, Georgem Weasley'em i Malfoy'em... Najgorsze miało dopiero nadejść.
- Dyskwalifikacja? - zapytała zaskoczona kobieta, siedząc przy Harrym i obserwując jak rzuca kamieniem w ogromne jezioro. - Wasze zachowanie, cóż, było nieodpowiednie, ale dożywotnia dyskwalifikacja? Umbridge raczy sobie żartować! - ryknęła wściekła, czerwienią się na twarzy. - Tylko dlaczego uważa również, że Freda Weasley'a też należało ukarać?
- Ponieważ są bliźniakami, i jak jeden dokopał Malfoy'owi, to drugi też pewnie ma takie skłonności - prychnął Harry.
- A czy gracze Slytherinu zostali należycie ukarani za obrażającą piosenkę, faule albo zagranie pana Crabbe'a? - Chłopak wzruszył ramionami, na co Eris westchnęła. - Hogwart już nie jest takim miejscem jak kiedyś... Ministerstwo próbuje wprowadzić zbrodniczy reżim!
- Harry!
Oboje odwrócili się, słysząc znajomy głos. Tuż przed nimi stanęła zdyszana i czerwona na twarzy Hermiona. Dziewczyna najpierw wzięła kilka głębszych oddechów, a potem spojrzała najpierw na Eris, którą powitała jak profesora, a potem na przyjaciela:
- Harrry... Hagrid wrócił.
Chłopak zerwał się z przewróconej kłody, na której do tej pory siedział. Długo nie widział Hagrida, miał mu wiele do opowiedzenia. Popatrzył pytająco na Eris.
- Leć, Harry - ponagliła go - jesteś potrzebny.
Patrzyła jak Harry i Hermiona oddalają się. Eris wbiła wzrok w smętne jezioro, czując dołującą aurę. W Hogwarcie naprawdę wiele się zmieniło...
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro