11. Żal Syriusza
- Przez szesnaście lat mieszkałam tutaj i uczyłam... Hogwart to mój dom - mówiła zduszonym głosem, starając się nie rozpłakać na oczach wielu uczniów. - Proszę mnie nie wyrzucać...
Mimo to Umbridge stała przed profesor Trelawney z szyderczym uśmieszkiem, zdając sobie sprawę, jaką przewagę miała nad wróżbitką. Mogła postąpić jak chciała, zwolnić i wyrzucić na bruk. Ona po prostu czerpała radość z rujnowania życia komuś, kto nie był jej równy. Tym zachowaniem niczym nie różniła się od babki Eris czy samych Śmierciożerców.
Walizki leżały porozrzucane przez Filcha, a uczniowie wszystkich domów patrzyli z żalem lub złośliwością na tę scenę. Umbridge pokazała wiadomość z Ministerstwa na mocy, której mogła pozbawić Trelawney pracy i dachu na głową. To było okrutne...
Eris otarła krew z twarzy, wyrywając się ze szponów kolejnej wizji i jeśli nie zapobiegnie temu... coś się złego wydarzy. Różowej landrynie nie mogło to ujść na sucho. Wybiegła ze swojej komnaty, prawie potykając się o suknię i pędziła do gabinetu dyrektora. Zastała go przy biurku, chociaż nie robił nic konkretnego.
- Profesorze Dumbledore...
Cała sytuacja wydarzyła się prędko. Eris w towarzystwie dyrektora udała się na dziedziniec. Dumbledore był wściekł. Krótkie wyjaśnienie wystarczyło, by Albus uwierzył w słowa praktykantki Mistrza Eliksirów, nie dopytywał, skąd to wie, po prostu ruszył za nią, niezwłocznie. Trelawney stała wtulona w profesor McGonagall, czując, że tylko w niej ma opacie.
Dyrektor trzymał w dłoniach materiał swej szarej szaty, co wskazywało, że on również się spieszył nim Umbridge wygra i na zawsze wygna z Hogwartu Sybillę Trelawny.
- Profesor McGonagall - odezwał się Dumbledore - proszę odprowadzić Sybillę do jej komnaty.
Wróżbitka załkała ze szczęścia. Złapała za dłonie dyrektora i złożyła na nich pocałunki wdzięczności. Dziękowała mu jak mała dziewczynka, szczęśliwa, że może zjeść jeszcze jedno ciastko.
- Dumbledore - zaczęła Umbridge swoim piskliwym głosikiem - pragnę przypomnieć, żke na mocy dekretu edukacyjnego numer dwadzieścia trzy ja...
- Ma pani prawo zwalniać moich nauczycieli, ale nie ma pani żadnych podstaw do usunięcia ich ze szkoły. Ten przywilej posiada jedynie dyrektor - ostrzegł ją. Eris stała z boku obserwując całą sytuację z naprawdę bliska.
- Na razie... - zapewniła Dolores.
W jej słowach kryła się groźba, obietnica, a paskudny uśmieszek wykrzywiający te różowe usta nic dobrego nie zapowiadał. Dumbledore również wyczuł to, co praktykankta, rozejrzał się po uczniach, a potem kazał im się rozejść, samemu znikając za drzwiami Hogwartu. Umbridge śledziła wzrokiem woźnego zabierającego z powrotem walizki Sybilli. W końcu jej wzrok spoczął na zgarbionej sylwetce Eris.
Zachichotała uroczo i podeszła do praktykantki, jak do dobrej koleżanki. Uśmiechnęła się szerzej.
- Naprawdę chcesz być moim wrogiem? W porządku - sapnęła - źle na tym wyjdziesz, zapewniam cię. To już nie są słowne przepychanki. Oszustka została zwolniona, jej usunięcie ze szkoły to kwestia czasu. Zachowuj się - stanęła tuż obok Eris, mówiąc tak cicho, by tylko ona ją usłyszała - Uważaj, abyś nie była następna.
Wyminęła kobietę i sama weszła do zamku. Gdyby nie to, że na dziedzińcu wciąż znajdowali się uczniowie, Eris padłaby na kolana. Nienawiść w małych oczkach nauczycielki Obrony przed Czarną Magią prawie zwaliła ją z nóg, odebrała dech w piersiach. Ledwo stała w miejscu, chwiejnym krokiem doszła do drewnianego mostu, by przejść przez niego i stanąć na wzgórzu. Odetchnęła, obserwując chatę Hagrida, z komina której nie unosił się dym, jak zapamiętała z poprzednich lat.
Była na celowniku Umbridge. W końcu Ministerstwo podejmie jakieś kroki w jej stronę, a wtedy babka odkryje, gdzie jest. Od razu zrobiło jej się słabiej. Miała ochotę na herbatę i tylko jeden gajowy mógł ją jej podać tak, by zapomniała o wszelkich zmartwieniach. Szkoda, że Hagrida nie było na terenie Hogwartu.
*
*
/*
Harry siedział z przyjaciółmi w salonie, omawiając sytuację sprzed kilku godzin. Ich oburzenie przerwało pojawienie się twarzy Syriusza w jaskrawym płomieniu kominka w salonie Gryfonów. Zakon był w kropce, a wszystko wskazywało na to, że Voldemort nadchodził i był naprawdę blisko. Szykował się do ataku, zbierał zwolenników, a Ministerstwo jest na wszystko ślepe. Knott zamiast przygotowywać się na powrót Czarnoksiężnika, szuka wrogów wśród swoich ludzi, oskarżając Dumbledore'a o chęć zajęcia jego miejsca.
Jeżeli Ministerstwo nie otworzy w porę oczu... może być za późno. Harry zacisnął dłonie, wysłuchując słów ojca chrzestnego, aż pewna myśl zabłądziła i nie chciała wyjść z głowy chłopaka. Obejrzał się na Rona i Hermionę, a potem spojrzał na Syriusza.
- Eris należała do Zakonu Feniksa, prawda? Znała rodziców, znała też ciebie. Co się wydarzyło, że darzy cię nienawiścią? Uważa, że zdradziłeś moich rodziców, dlaczego nie zna prawdy? O co chodzi?
Syriusz milczał przez chwilę, ale wiedział, że ukrywanie prawdy nie ma większego sensu.
- Zawiodłem ją kiedyś tak bardzo, że uwierzyłaby w każde kłamstwo oczerniające mnie - wyznał, zaskakując Harry'ego. - Nie powinienem tego mówić, ale rodzina Eris od zawsze była lojalna Voldemortowi, była torturowana zaklęciem Cruciatus - Hermiona przymknęła oczy, nie chcąc wyobrażać sobie, jakiego cierpienia musiała doznać kobieta przed laty - obiecałem, że zabiorę ją zaraz po zniknięciu Voldemorta, ale...
- Zamknęli cię w Azkabanie - dokończył Potter, a Syriusz przytaknął.
Rok 1981
Siedziała w swoim pokoju, rozdrapując rany, które sama sobie zrobiła po kolejnych torturach babki. Kary nasiliły się, od kiedy staruszka odkryła przynależność wnuczki do Zakonu Feniksa - stowarzyszenia zwalczającego Voldemorta. Dumbledore nie dotrzymał słowa, skazał ją na cierpienie, a ona naiwna wierzyła, że ją stąd uwolni. Kłamstwo!
Trzydziestego pierwszego lipca udało jej się wymknąć do Doliny Godryka na pierwsze urodziny Harry'ego. Lily była szczęśliwa, że chłopiec kończył rok wśród kochających go ludzi. Niestety czas dając szczęście, dawał również cierpienie. Musiała zostać zachowana równowaga. Kilka tygodni później Eris, nie mogąc opuszczać domu, tym bardziej pokoju, przyglądała się kryształowemu kwiatu, który otrzymała od Lily w dniu swoich urodzin.
Po płatkach kwiatu przebiegło pęknięcie, budząc tym samym niepokój u Eris. Gdy wstała, by lepiej się przyjrzeć, kwiat rozpadł się, wydając z siebie charakterystyczny dźwięk tłuczonego szkła. Po jej twarzy popłynęły łzy, rozumiejąc, że coś się wydarzyło. Coś bardzo złego... Jak się okazało Potterowie zginęli, a za wszystkim stał Syriusz Black. Ten, który tego dnia miał się zjawić, aby ją uwolnić.
Stała spakowana, gotowa do drogi, zegar wybijał dziesiątą w nocy. Syriusz miał się zjawić, ale nic takiego się nie stało. A ona czekała i czekała.
- Och, moja naiwna Eris - zakpiła babka - naprawdę sądziłaś, że on cię zabierze? Czemu miałby to robić? Jesteś nikim. Nieszczęściem dla każdego, kogo spotykasz. Potterowie nie żyją, Czarny Pan zniknął - powiedziała smutno, to był jedyny raz, kiedy Eris wyczuła jakieś emocje poza chłodną obojętnością staruszki. - Spędzisz w tym domu resztę swoich nędznych dni i mogę cię zapewnić, że zrobię wszystko, co w mojej mocy, abyś pożałowała, jak jeszcze nigdy, tego, że żyjesz.
Sięgnęła po różdżkę, cis, jedenaście cali i włókno smoczego serca - różdżka doskonała do rzucania mrocznych zaklęć.
- Crucio!
Komnatę wypełnił okrzyk rozpaczy kobiety, która straciła wszelką wolę do życia, ucieczki. Chciała umrzeć - tak jak jej przyjaciółka. Odejść, bo przecież nie było nikogo, kto by się o nią troszczył. Błagała o śmierć...
...która nigdy nie nadeszła.
Teraz
- Nie było dnia, abym nie żałował, że ją zawiodłem i pozwoliłem zostać w tym domu następne dni.
Harry zacisnął usta. Eris żyła w kłamstwie, powinna dowiedzieć się, że jej przyjaciel nigdy jej nie zawiódł i za wszelką cenę próbował uciec, by jej pomóc. Ocalić przed babką i jej gniewem, ale nie udało mu się. Żal go trawił i był to ciężki dla Syriusza temat - tak Harry pomyślał, czy mylił się?
- Eris powinna poznać prawdę - rzekł Wybraniec.
- Nie, Harry... To delikatna sprawa... Zawiodłem ją i teraz ponoszę za to karę. Ktoś idzie - powiedział szybko - bądźcie ostrożni. Harry, uważaj na siebie.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro