Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

1. Praktykantka

Rok 1973

Ulica Pokątna była dokładnie taka, jak Eris się spodziewała - pełna magii, licznych sklepów z różnych dziedzin magii. Dla niektórych dzieciaków była to ważna chwila w życiu, kiedy zjawiali się tutaj, aby zrobić pierwsze zakupy do szkoły. Cóż, dla niej było to mniej szczęśliwe wspomnienie. Nie mogła przyjść tu z rodzicami, a babka nie zamierzała pokazywać się z nią publicznie. Tylko Caleb, tak dobry i kochany z nią poszedł. Służący, który im towarzyszył, kupował pozostałe akcesoria i przybory. Młodzieniec popatrzył na swoją kopię listy zakupów siostry, a potem zdecydował się zostawić ją samą u Ollivandera, samemu gdzieś znikając.

W powietrzu unosił się miły zapach drewna i chyba miodu. Do zagraconego blatu podszedł starszy, mężczyzna z uśmiechem na twarzy, widząc, kolejną młodą czarownicę, która u niego zaczyna swoją przygodę z czarami.

- Witaj, jesteś tutaj sama? - zapytał.
Eris skinęła głową, nie bardzo wiedząc, jak poprosić o różdżkę. Słyszała, że to ona wybiera czarodzieja, a nie na odwrót. Wtedy jej głowę zalała fala mrocznych myśli - co jeśli przez status swej krwi żadna jej nie wybierze? Czy zostanie przez to automatycznie wyrzucona z Hogwartu, zanim jeszcze tam zaczęła uczęszczać?

Ollivander zniknął między dwoma regałami, szybko zjawiając się z ciemnym pudełeczkiem. Wyjął z niego ostrożnie różdżkę, obchodząc się z nią jak z dzieckiem. Podał ją dziewczynce.

- Machnij.

Dziewczynka wzięła głęboki wdech, a potem szybko poruszyła nadgarstkiem, tłukąc wazon na sąsiednim stoliku. Mężczyzna pokręcił głową i wręczył jej drugą różdżkę. Ona nie okazała się lepsza, kilka pudełek spadło z regału tuż za nim. Kolejne dwie różdżki również ją zawiodły. Jej obawy się sprawdziły... żadna różdżka nie chciała czarownicy półkrwi. Marzenie o wyjściu z domu do szkoły pełnej magii, spaliło na panewce.

Tuż przed nią stanęło kolejne pudełeczko, a ona popatrzyła na nie z politowaniem. Czy pan Ollivander nie widział w tym próżnego trudu? Tak bardzo chciał opchnąć jej różdżkę? Wzruszyła ramionami, czując, że to donikąd nie prowadzi.

- Spróbuj tej - polecił łagodnie.

- Żadna różdżka mnie nie chce.

- Może tym razem dopisze ci szczęście. - Puścił do niej oczko.

Chwyciła za pudełko i wyjęła z niej ciemną różdżkę, którą owijał cierń. Piękna, pomyślała. Złapała za nią, a potem poczuła, jak świat wokół nabiera barw, których wcześniej nie dostrzegała. Przyjemne ciepło zalało jej młode ciało, a potem popatrzyła na mężczyznę, jakby widziała go pierwszy raz w życiu - chociaż spędziła w jego sklepie ponad godzinę.

- Wiedziałem, że ta będzie odpowiednia. - Nie rozumiała jego słów. - Dopisało ci szczęście za sprawą różdżki nieszczęścia. Widzisz, to wspaniałe dzieło, które bardzo długo nie wybrało czarodzieja. Jedna z moich pierwszych różdżek. Jedyna o takim rdzeniu. - Rozejrzał się dookoła, aby upewnić się, że nikt go nie usłyszy. - Włos testrala.

*

*

/ *

Teraz

Co jej odbiło, aby to zrobić? Mogła spokojnie zignorować dwie sowy przysłane przez Dumbledore'a, ale wiedziała, że to na nic. Jeżeli ten starzec na coś się uprze, to już na amen. Nie odmówisz, nie uciekniesz. Gdyby miała w sobie więcej asertywności, pewnie nie stałaby w centrum swojej zdemolowanej sypialni, pakując najpotrzebniejsze rzeczy. Skrzynia była prawie pełna, a nadal nie spakowała wszystkich książek, podręczników, poradników, mugolskich romansów, a jeszcze dochodziły środki czystości, jak chociażby szampon, płyn do kąpieli.

Dawno nie używała magii, więc prawie zapomniała, że mogła zmniejszyć bagaż, aby go zmieścić. Pokręciła głową na to ułatwienie. Jednak magia czasem była kołem ratunkowym. Nadal nie była pewna, czy powinna to robić. Opuszcza swój azyl, który wiele lat budowała, ukrywała i dekorowała tak, że stał się jej prawdziwym domem. I to dla szczeniackiego marzenia, które towarzyszyło jej gdzieś do końca szkoły. Potem wpadła w rzeczywisty świat dorosłych, gdzie odkrywasz bolesną prawdę, że nie zawsze to, czego chcesz, dostaniesz. Musiała zrezygnować z eliksirów, praktyk i wszystkiego, a teraz... praktykantka u Mistrza Eliksirów? Tego się nie spodziewała.

Rozejrzała się po pokoju w poszukiwaniu różdżki, którą trzymała jeszcze pięć minut temu. Uderzyła się otwartą dłonią w czoło, nie wierząc w swojego pecha. Gdy tylko zbliżała się do świata magii, pech i nieszczęście rzucało się na nią, jak drapieżnik na kawałek mięsa.

- Ciekawe, jaki jest ten Mistrz Eliksirów - spytała brązowego kota z blizną przecinającą lewe oko. Właśnie tą szramą kupił jej miłość. Oboje podobnie szpetni. - Pewnie to stary grzyb, który non stop krzyczy, podnosi głos, jest wiecznie niezadowolony i uwielbia gnębić uczniów... Albo to miły starszy pan z siwą brodą, małymi okularkami, który kocha swoją pracę i pragnie zaszczepiać wiedzę w uczniach? Profesor Slughorn był doskonałym nauczycielem, który co prawda faworyzował niektórych, ale jako osoba faworyzowana, nie będę narzekać.

Kot wywrócił oczami, rozciągając się na podłokietniku fotela, na którym uwielbiał ostrzyć sobie pazurki. Bardziej wolał te okropne zasłonki, które w dotyku były doskonałe, a wyglądały, jakby ktoś wypił kilka wiader farby, a potem puścił kolorowego pawia. Ale nie! Nie pozwalano mu!

- Chyba czegoś zapomniałam... - Eris podrapała się z tyłu głowy, patrząc po kątach i próbując sobie przypomnieć, czego brakuje. Podeszła do mahoniowej komody i uśmiechnęła się smutno, oglądając ramki z ruchomymi zdjęciami. - Och, Syriuszu... Wracam do Hogwartu po tylu latach... jaka szkoda, że bez ciebie.

Młody chłopak z burzą włosów uśmiechał się szeroko, obejmując ramieniem zgarbioną dziewczynę, która wyglądała jak anorektyczka. Miała sine usta, worki pod oczami. To był cień obecnej Eris. A i tak na tym zdjęciu wyszła lepiej jak na żadnym. Tutaj przynajmniej było trochę widać piersi. Zrobili sobie to zdjęcie w piątej klasie. Dopiero pod koniec siódmej odżyła, stając się w miarę urodziwą kobietą. Na tyle, by nikt nie mógł powiedzieć, że jest brzydka. Mimo to żaden mężczyzna, w akcie desperacji, nie oglądał się za nią.

Podwinęła rękawy zielonego sweterka, aby popatrzeć na mocno pobliźnione ręce. Tak, to na pewno odejmowało jej urody. Dostrzegła na biurku bandaż, który szybko chwyciła i powoli zaczęła owijać sobie ręce.

- No co? Nie chcę przecież wystraszyć uczniów, gdyby mi się szata podwinęła albo gorzej! Zapomniałabym jej... to... tak na wszelki wypadek. Dumbledore również nie może tego zobaczyć. - Kot odpowiedział jej słabym miauknięciem. - Kovu, przestań tak na mnie patrzeć. Nie wierzę już w bajkę ,,Hogwart to najbezpieczniejsze miejsce na świecie'', ale tak naprawdę nigdzie nie jesteśmy. To kwestia czasu, aż coś pójdzie nie tak. O, właśnie!

W trzech krokach doskoczyła do otwartej na oścież szafy i wygrzebała z niej małą drewnianą szkatułkę. Wyciągnęła z niej złotą obrączkę i założyła na palec. Chwilę przyjrzała się pierścieniowi, a potem odetchnęła.

- To konieczne, skoro nazywam się Hastings, prawda? Zmiana nazwiska mogłaby być zbyt podejrzana. Miałam do wyboru udawanie kogoś zupełnie innego albo po prostu być wdową po wymyślonym mężu. W pierwszym przypadku to byłoby smutne. Znalazłabym się w tak paskudnej sytuacji, jak ta biedna dziewczynka Alice, co ją teraz Zakon wysłał Merlin wie gdzie... Oczywiście Dumbledore mi tego nie zdradzi, póki nie wciągnie mnie do Zakonu, na co nie zamierzam przystać. Rola praktykantki! Nic więcej! Właśnie tak!

Kovu miauknął, nie wierząc w słowa właścicielki, wiedząc, że kilka miłych słów dyrektora, a ona padnie mu do stóp. Nie potrafiła odmawiać, sumienie jej nie pozwalało. To już była jego rola, aby odciągać ją od niebezpieczeństw. Na każdy możliwy sposób.

- Jeśli nie chcę podzielić losu tej biednej rodziny z Dworu Meyling, lepiej jak się spakujemy i jeszcze dziś przeniesiemy do Hogwartu. Kovu, podaj swoją miskę.

- A co ja jestem, pies? - pomyślał, ale nie miał serca jej tego powiedzieć, widząc jak ekscytuje się tym wyjazdem. Z jednej strony była pełna obaw, a z drugiej... to właśnie Hogwart był jej pierwszą ucieczką od poprzedniego życia.

Teraz na pewno nie będzie lepiej.


Beta: Pati-16-ravenclaw

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro