Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

36

Morrigan obudziła się z uśmiechem na ustach. Jak każdego dnia przy Azazelu. Przyglądała mu się gdy spał. Nie trwało to jednak długo, ponieważ po kilku minutach otworzył oczy i odwzajemnił jej uśmiech. Odetchnął głęboko, a jego uśmiech szybko zastąpiło zaskoczenie. 

-Wszystko w porządku?-Zapytała zmartwiona.

-Tak, kochanie.

-No to czas wstawać.-Pomogła mu odpowiednio się przygotować. Gdy Azazel był już odświeżony, jego włosy zostały ułożone i ubrał się w swój mundur, Morrigan zajęła się własnym wyglądem. Jej suknia była czarna, przyozdobiona złotymi elementami. Makijaż bazował na tych samych kolorach. Włosy w większości były rozpuszczone, a na czubku jej głowy spoczęła korona. Razem skierowali się w stronę sali tronowej.

-Jesteście gotowi?-Zapytał ich Lucyfer. Zanim jednak zdążyli odpowiedzieć nachylił się nad Morrigan i zaciągnął się jej zapachem.

-Dlaczego mnie dzisiaj wąchacie?

-Później o tym porozmawiamy.-Spojrzał z uśmiechem na zakłopotanego Azazela. Morrigan razem z Lucyferem weszli do środka. W pomieszczeniu został już wstawiony drugi tron. Drzwi się otworzyły, a do środka wszedł wyprostowany Azazel, który po pokonaniu drogi, uklęknął przed swoją żoną. 

-Ja, Azazel Morningstar, z nieświętej łaski przyrzekam i zobowiązuję się, że będę wiernie strzegł praw, zwyczajów i wolności mojego królestwa. Zobowiązuję się sprawiedliwie rządzić moimi poddanymi, bronić ich od wszelkich niesprawiedliwości.-Wyrecytował wcześniej wyuczoną formułę.

-Przez to nieświęte namaszczenie ofiarujemy ci nasze losy, abyś rządził w sprawiedliwości, chronił swych poddanych i szerzył pokój. Namaszczam Twoje serce i ręce, aby Twoje rządy były godne chwały.-Zanurzyła palce w specjalnym oleju i nakreśliła nim znaki na jego dłoniach i klatce piersiowej. Wytarła dłonie w szmatkę podaną jej przez Lucyfera i nałożyła, bliźniaczą do swojej, koronę na głowę Azazela.

-Królowa Morrigan i Król Azazel.-Powiedział Lucyfer, gdy Azazel podniósł się z kolan i stanął obok Morrigan. Po sali rozległy się oklaski. Gdy goście przemieścili się do sali balowej Morrigan zatrzymała swojego ojca i męża w pomieszczeniu.

-Co takiego ciekawego jest w moim zapachu?-Lilith podeszła do nich i zaciągnęła się.

-Jesteś w ciąży?

-Co?-Spojrzała na nią zdezorientowana Morrigan.

-Właśnie to jest w twoim zapachu.-Podrapał się po karku Azazel. 

-Ja mam dziewiętnaście lat.-Powiedziała przestraszona.

-Jak go urodzisz będziesz miała dwadzieścia.

-Go?-Spojrzała na Azazela z uniesionymi brwiami. Jej wizja sugerowała jej płeć, ale nie opowiedziała o niej nikomu.

-Jest przepowiednia.-Wyznał.

-Kto by się spodziewał.-Parsknęła śmiechem.-Pokaż mi.-Udali się do biblioteki gdzie Azazel wyciągnął odpowiednią księgę.

Astaroth-Gliniany wojownik o niebieskiej krwi. Demon uczoności i filozofii. Bóg czasu i przestrzeni. Książe piekieł. 

-Jak długo o tym wiesz?-Spojrzała na niego z uniesionymi brwiami.

-Nie wiedziałaś nawet o moim istnieniu.-Przyznał.

-Jeszcze jakieś przepowiednie, o których powinnam wiedzieć?

-Raczej nie.-Odpowiedział zgodnie z prawdą.-Poradzimy sobie.

-Wiem, Az.-Zdążyła już się uspokoić. Podeszła do Azazela i złączyła ich usta.-Kocham Cię.-Wyszeptała.

-A ja kocham Ciebie, moja królowo.

***

Azazel z miesiąca na miesiąc stawał się coraz bardziej nadopiekuńczy. Stan Morrigan powodował, że męczyła się bardziej niż zwykle, więc Azazel musiał przejąć część jej obowiązków. Morrigan siedziała wraz z ojcem i mężem w sali konferencyjnej i cieszyła się, że chociaż w jakimś stopniu mogła być zaangażowana w życie swojego królestwa. Lucyfer złapał lecącą kartkę, przeklął i teleportował się bez słowa. Azazel wzruszył tylko ramionami. Kilka minut później Morrigan złapała identyczną kartkę wysłaną przez Lucyfera. Przewróciła oczami i podała ją Azazelowi. 

-To niewskazane dla ciebie kochanie.-Upomniał ją.

-To tylko akademia.-Podniosła się z krzesła, podpierając się o jego oparcie. Jej brzuch mocno ograniczył jej możliwości ruchowe. Azazel złapał ją za dłoń i teleportował do akademii.-Co znowu?-Zapytała ojca, przed którym już wszyscy klęczeli. 

-Wasza okrutność jeśli mogę.-Morrigan przewróciła oczami, ale gestem dłoni pokazała dyrektorce, że może mówić.-Benjamin się nie leczy.

-I zostawiliście go w takim stanie na ponad rok?-Zapytała zaskoczona.

-Wasza nieświętość była zajęta.

-Przeklęty Benjamin.-Westchnęła i skierowała się w stronę skrzydła szpitalnego. Azazel nie odstępował jej kroku. Z trudem wspięła się po schodach. Do odpowiedniego pomieszczenia dotarła już lekko zdyszana.

-Jesteś pewna?-Zapytał jej Azazel, na co skinęła głową. Skupiła swoją moc i uleczyła ciało Benjamina. Otworzył oczy i spojrzał na nią przerażony.

-Jeśli jeszcze raz o tobie usłyszę to nie będziesz miał  tyle szczęścia.-Ostrzegła go. Istotnie Benjamin był tematem żartów jeszcze przez wiele lat w jej rodzinie, ale jego królowa była na tyle miłosierna, że nigdy więcej jej nie zobaczył.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro