Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

3

Przez ostatnie dwa tygodnie Morrigan nauczyła się bardzo dużo. Jak to Azazel mawiał, miała to we krwi. Kończyli właśnie dzisiejszy trening. Morrigan wykonała kolejny atak. Mocniejszy niż zwykle, ale nie zrobiła tego celowo. Jeszcze tego do końca nie kontrolowała. W akademii uczyli jej panowania nad mocą, ale jeszcze żaden z profesorów nie spotkał się z kimś takim jak ona. Patrzyła jak Azazel podnosi się z piasku i otrzepuje.

-No proszę, teraz widać, że należysz do Morningstarów.-Uśmiechnął się delikatnie.

-W jakim sensie?-Nie wiedziała o co mu chodzi.

-Twoje oczy.-Pstryknął palcami i podał jej lusterko. Spojrzała w nie i zobaczyła, że jej oczy są całkowicie białe.

-Dziwne. Zawsze myślałam, że robią się czarne.

-Czarne robią się u demonów. Jak dotąd tylko Lucyfer miał taki znak rozpoznawczy, ale jak widać to dziedziczne.-Zamrugała parę razy i wróciły do swojego normalnego wyglądu.-To tyle na dzisiaj.

-Dzięki.-Odpowiedziała mu. Mimo że akademia miała akademik to Lucyfer pozwolił jej zostać we własnym domu, co bardzo ją cieszyło. Azazel ukłonił się nisko i teleportował się. Morrigan usłyszała jakiś podejrzany dźwięk za sobą. Odwróciła się i zobaczyła anioła, idącego w jej stronę z jakimś mieczem. Nie wyglądał zbytnio przyjaźnie, a że jego zamiary takie nie są, przekonała się w momencie, kiedy zamachnął się w jej stronę. Udało jej się zrobić unik. Postarała się uspokoić umysł i skupiła na swojej mocy. Uderzyła go z taką siłą, że odrzuciło go na odległość dziesięciu metrów. Podniosła miecz, który wypadł z jego ręki i podeszła do niego zachowując ostrożność. Zaczęła się obawiać, że go zabiła. Przykucnęła przy nim i zaczęła się zastanawiać, jak sprawdzić, czy anioł jest martwy. Oszczędził jej namysłu gdy otworzył szeroko oczy i głośno wciągnął powietrze. Odsunęła się na bezpieczną odległość i przyjrzała dokładniej. Wyglądał dosyć ludzko oprócz białych skrzydeł wystających mu z kręgosłupa. Miał blond włosy sięgające mu trochę za ucho, zielone oczy, mocno zarysowaną szczękę i pełne usta. Był wysportowany, ale zdecydowanie nie tak jak Azazel.

-To było coś niesamowitego.-Przerwał ciszę i spojrzał na nią z podziwem.-Jestem Harry.

-Skoro nic Ci nie jest to pozwól, że się ulotnie i zabiorę to narzędzie zbrodni.-Zaczęła odchodzić, wciąż zachowując czujność. Jakkolwiek przyjazny się teraz nie zdawał, wcześniej próbował ją zabić.

-A ty nie powiesz mi jak masz na imię?-Krzyknął za nią.

-Nie powinnam zdradzać takich rzeczy osobom, które próbują mnie zabić.

-Masz rację. Swoją drogą Morrigan to piękne imię.-Po tych słowach odwróciła się i na niego spojrzała.

-Skąd wiesz jak mam na imię?-Dreszcz przebiegł po jej plecach.

-Myślisz, że idę kogoś zabić i nie wiem jak się nazywa, panienko Morningstar?-Zaczął iść w jej stronę.

-Nazywam się Brown.-Uniosła walecznie podbródek.

-Widzę, że jeszcze się nie dogadałaś z tatusiem.-Pokiwał głową z aprobatą.-To działa na twoją korzyść. Może pozwoli Ci żyć dłużej.-Zastanowił się.

-Kto?-Dociekała.

-Jak to kto?-Uśmiechnął się kpiąco.-Jestem aniołem. Myślisz, że od kogo otrzymuje rozkazy?

-Czekaj. Skoro jesteś aniołem, to jesteś moim wujkiem?

-Nie.-Zaśmiał się.-Nie jestem dosłownie synem Boga. Po prostu przekazał mi część swoich mocy.

-Dlaczego akurat tobie?-Zainteresowała się.

-Podobno widział we mnie potencjał.-Wzruszył ramionami.

-Azazel mówi mi to codziennie.-Uśmiechnęła się delikatnie na myśl o brunecie.

-Widzę, że poznałaś już tego idiotę.-Skrzywił się nieznacznie.

-Nie jest idiotą.-Zaczęła go bronić.

-Podoba Ci się?-Spojrzał na nią podejrzliwie.

-Nie.-Parsknęła śmiechem. Fizycznie mogła przyznać, że jej się podoba, ale nie wiedziała nic o jego charakterze oprócz tego, że nie był dla niej łaskawy podczas treningu.

-Skoro tak twierdzisz.-Wzruszył ramionami.-Lepiej dla ciebie jeśli nic do niego nie czujesz.-Ostrzegł ją.

-Myślę, że nie będę słuchać rad od kogoś kto przyszedł mnie zabić i jeszcze się mu to nie udało.-Odwróciła się na pięcie i przeszła przez furtkę na swoje podwórko.

Harry patrzył jak jej zgrabne ciało się oddalało. Był tym tak zajęty, że dopiero gdy zatrzasnęła za sobą drzwi to przypomniał sobie, że zabrała jego miecz. Zaczekał aż zasnęła. Wszedł do jej pokoju i rozejrzał się po nim. Miecz leżał na fotelu. Tak potężna, a tak mało sprytna, pomyślał. Zabrał go z fotela i spojrzał na nią. Wyglądała tak spokojnie kiedy spała. Mógł ją zabić, ale coś mówiło mu, żeby tego nie robić. Mogła się przydać. Odgarnął ręką włosy z jej twarzy i już miał odchodzić, kiedy poczuł coś zimnego i definitywnie ostrego przy plecach. 

-Odsuń się od niej.-Usłyszał głos nikogo innego, jak Azazela.-Harry.-Powiedział z odrazą, po tym jak Harry się odwrócił. 

-Azazel.-Harry odsunął się od niego na bezpieczną odległość.-Bardzo miłe spotkanie po latach.-Uśmiechnął się fałszywie. 

-Daruj sobie. Wynoś się póki jeszcze możesz.-Posłuchał go, bo jakiekolwiek interakcje między nami były zbędne.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro