29
Lucyfer siedział w bibliotece i patrzył na stary zwój. Była na nim przepowiednia według której jego kres miał dobiec niedługo. Gdy zaświeci niebieski księżyc w byku, niebo przetnie deszcz spadających gwiazd, a ludzie przebiorą się za swoje koszmary. Oczywiście mowa była o Halloween. W tym roku wszystkie te zjawiska miały się skumulować. Dla bezpieczeństwa innych nikomu o tym nie powiedział. Możliwe, że Azazel o tym wiedział, ponieważ większość swojego czasu poświęcał studiowaniu tych przepowiedni, ale na razie nie dawał nic po sobie poznać. Generał zajęty był odrabianiem zaległości w armii oraz planowaniem ślubu. Część przepowiedni się nie sprawdzała, więc czemu akurat ta miała się spełnić? Lucyfer spojrzał na kalendarz wskazujący trzydziesty październik i dopił whisky znajdujące się w jego szklance. Z trudem, ale udało mu się zasnąć w swojej komnacie. Obudził się, ale leżał dalej z zamkniętymi oczami. Czuł się tak błogo i spokojnie, że ten dzień nie mógł przynieść mu zagłady. Uśmiechnął się i lekko uniósł powieki. Na ten widok zrzedła mu mina. Podniósł się do pionu i spojrzał na pentagram z soli, w środku którego się znajdował. Jego dłonie były zapięte w kajdany ze stali damasceńskiej. Znajdował się w jakiejś obskurnej piwnicy, przesiąkniętej wilgocią. Z całej siły starał się zerwać kajdany, ale było to na nic. Pozostało mu mieć nadzieje, że Morrigan znajdzie go na czas. Nie miał powodu, żeby w nią wątpić, szczególnie, że w razie czego zostawił jej wskazówki.
Morrigan siedziała przy stole jedząc w ciszy kolację z Lilith, Azazelem i Harrym. Nie było z nimi Lucyfera. Nie pojawił się też na śniadaniu i obiedzie. To nie było w jego stylu. Zawsze było go wszędzie pełno, a Morrigan nie widziała go od wczorajszego wieczoru.
-Mamo?-Postanowiła poruszyć ten temat.
-Tak, skarbie?-Lilith spojrzała na córkę pytającym wzrokiem.
-Gdzie jest tata? Nie widziałam go od wczoraj. To nie w jego stylu.-Powiedziała lekko zmartwiona.
-Nie martw się, dzisiaj halloween. Od zawsze w tym dniu w piekle było urwanie głowy, a Lucyfer uwielbia nawiedzać ludzi w ten dzień.-Uśmiechnęła się uspokajająco.
-Dziękuję.-Uśmiechnęła się, ale dalej nie była przekonana. Dokończyła kolację i skierowała się w stronę komnat. Szła korytarzem, gdy coś ją podkusiło. Poszła dalej i stanęła pod pokojem Lucyfera. Dla upewnienia zapukała do drzwi, ale gdy nic nie usłyszała lekko je uchyliła. Pokój był pusty. Weszła do środka. W pokoju był ogromny bałagan. Pościel leżała na środku pokoju, a poduszki były porozrzucane w rogach i na łóżku. Jej ojciec cenił sobie porządek, więc ten bałagan wzbudził jej podejrzenia. Podeszła do biurka, gdzie leżały jakieś papiery. Przejrzała je, a jej uwagę przykuła kartka z jej imieniem. Spojrzała na drugą stronę kartki, gdzie napisane było biblioteka. Naprawdę chciał się bawić w jakieś podchody? Po drodze do biblioteki spotkała Fredrica i powiedziała mu, żeby przysłał kogoś do posprzątania pokoju Lucyfera. Weszła do biblioteki. Akurat tam wszystko wyglądało normalnie. Podeszła do stolika, na którym standardowo leżało kilka książek. Tutaj od razu zauważyła jedną rzecz, która się wyróżniała. Zdjęcie Sycorax. Coraz bardziej odnosiła wrażenie, że stało się coś złego. Lucyfer nigdy nie wykorzystałby Sycorax do jakiejś swojej głupiej gry. Wręcz biegiem udała się do jego pokoju i wyciągnęła z szafy sporych rozmiarów pudło z rzeczami Sycorax. Przeglądała jej dzienniki, ale nie znalazła w nich nic szczególnego.
-Co robisz?-Azazel zapytał zdezorientowany. Morrigan przeniosła swoją uwagę na niego. Stał oparty o próg i przyglądał jej się zmartwiony.
-Myślę, że coś złego stało się mojemu tacie.
-Przecież Lilith powiedziała, że nie masz się czym martwić.-Starał się ją uspokoić.
-Wiem, co powiedziała, ale poszłam do jego pokoju i znalazłam kartkę z moim imieniem według, której miałam iść do biblioteki, a tam znalazłam zdjęcie Sycorax. Dlatego myślę, że stało się coś złego, a on to przewidział.-Morrigan była zdesperowana i obawiała się, że Azazel uzna, że oszalała.
-Pomogę Ci.-Usiadł koło niej i zaczął przeglądać kolejny dziennik. Wiedział, że nie należy ignorować jej przeczuć, poza tym nie było dla niego nikogo ważniejszego od Morrigan, więc jeśli cokolwiek ją trapiło, zamierzał być przy niej.
-To bez sensu.-Zirytowała się i cisnęła dziennikiem w ścianę.-Siedzimy tu od godziny i nic nie znaleźliśmy. Przyzywanie zmarłych, opętania, i więcej przyzwania.
-Może właśnie o to chodzi.-Azazela olśniło.-Może musimy przywołać Sycorax.
-Jesteś genialny.-Pocałowała go szybko i biegiem ruszyła w ślad za zapachem Lilith.
-Matko jedyna, gdzie tak pędzisz?-Spotkała ją w salonie.
-Musimy przywołać Sycorax i potrzebujemy twojej pomocy.-Powiedziała zdyszana. Po chwili w pomieszczeniu znalazł się też Azazel.
-W porządku. To łatwe.-Morrigan obserwowała jak Lilith precyzyjnie tworzy na podłodze pentagram z jarzębu górskiego. Gdy skończyła na końcach ułożyła zielone świece. Taki był kolor astralny Sycorax. Na środku położyła jej zdjęcie i wysypała trochę ziemi z jej grobu. Znajdowały się tam też jej prochy i kamień z jej nagrobka. Złapali się za ręce i zaczęli recytować zaklęcie.
Ziemia, kości, twardy kamień,
Niech umarli mówią do mnie.
Nie zakłócę im spokoju,
Lecz ich rady potrzebuję.
Usłuchajcie tych słów mocy!
Strażnicy progu, strażnicy bramy!
Otwórzcie z zapór strzeżone drzwi!
Usłuchajcie rozkazu sług mocy!
Morrigan czuła, że zaklęcie zaczęło działać. W pokoju zerwał się wiatr, co sygnalizowało, że bariera została zerwana.
-Azazel?-Sycorax spojrzała na niego zdezorientowana. Skinął twierdząco głową.-Udało Ci się.-Odetchnęła z ulgą.-Wasza nieświętość.-Padła na kolana widząc Morrigan, ale ta zatrzymała ją gestem dłoni.
-Potrzebujemy twojej pomocy.-Odezwał się Azazel.
-Lucyfer.-Wiedziała o co chodzi.
-Próbowałam zajęcia lokalizującego jakieś dziesięć razy. Zostawił nam tylko twoje zdjęcie.-Morrigan wyjaśniła.
-Więź. Na pewno możesz do niego dotrzeć.-Azazel wiedział o czym mówił.
-Chwila, jaki dzisiaj dzień.-Powiedziała zaniepokojona.
-Ym Halloween, sobota?-Morrigan bardziej zapytała niż stwierdziła. Widziała, jak Azazel aż cały blednie.
-To nie może być nic dobrego.-Wyszedł z pomieszczenia i skierował się w stronę biblioteki, a cała reszta udała się za nim. Przeglądał wszystkie regały pośpiesznie i wyciągnął dwie książki.- Czytałem kiedyś o tym. O tutaj.-Wskazał palcem dany tekst. Morrigan była pod wrażeniem, że tak szybko to znalazł. Spojrzała na książkę. Naprawdę następna przepowiednia? Czy tutaj wszystko jest przewidziane? Wczytywała się w krótki tekst.
W dniu gdy zaświeci niebieska pełnia księżyca, niebo przetnie deszcz spadających gwiazd, a ludzie przebiorą się za swoje największe koszmary, na niosącego światło spadnie zagłada, a doprowadzi to do zniszczenia jego i jego bliskich.
-Czy chociaż raz możemy żyć normalnie, bez zbliżającej się apokalipsy?-Powiedziała zdenerwowana. Poczuła jakby coś wyrywało jej duszę, a po chwili zniknęła z biblioteki i wylądowała na środku jakiejś sali. Wokół niej stał sabat. Spojrzała na nich pytająco.
-Nie ciebie wzywaliśmy, tylko władcę piekieł.-Powiedziała jakaś kobieta w podeszłym wieku z irytacją. Najwyraźniej wieści o zmianie władzy nie dotarły do wszystkich.
-Władca piekieł już dawno się zmienił i właśnie patrzysz na obecnego, więc okaż trochę szacunku.-Powiedziała pewnie.
-Wybacz, o pani.-Wszyscy klęknęli ze spuszczonymi głowami.
-Dlaczego wzywaliście Lucyfera?
-Nasze moce zaczęły gwałtownie spadać.-Wytłumaczyła jedna z obecnych na sali.
-To nie może znaczyć nic dobrego.-Morrigan powiedziała sama do siebie.-Na szczęście dla was mogę wam pomóc. Pobłogosławiła każdego obecnego pocałunkiem w czoło, a ich moce zaczęły wracać. Jak najszybciej mogła, wróciła do pandemonium. Wszyscy spojrzeli na nią zdezorientowani.
-Mamy problem. Sabatom zaczynają znikać moce.
-To by miało sens.-Azazel przewrócił kilka stron w poprzedniej książce i pokazał jej wpis.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro