27
Morrigan obudził płacz Marcela. Już trzeci raz tej nocy. Weszła do jego komnaty. W środku był już Harry i masował brzuch chłopca.
-Ma kolkę.-Wytłumaczył jej cicho i zaczął go kołysać w pozycji na brzuchu.
-Połóż się, a ja zajmę się jego bólem.-Zaproponowała. Harry był wyraźnie zmęczony i najdłużej się nim zajmował.
-Jesteś pewna?-Spojrzał na nią nieprzekonany.
-Tak.-Wzięła od niego chłopca i usiadła w fotelu nieprzestając go kołysać. Odbieranie bólu między nią, a Azazelem umożliwiała im więź innamorare, ale granica możliwości mocy Morrigan nie została jeszcze zbadana. Trochę jej to zajęło, ale w końcu sama zaczęła odczuwać ból, a chłopiec się uspokoił. Morrigan wpatrywała się w chłopca. Sama nie wiedziała ile czasu z nim siedziała. Nie wiedziała też ile czasu zajmie Lucyferowi znalezienie dla niego domu. Nie żałowała, że podjęła się opieki. Odciągało to jej myśli od przeszłości, jednak nic nie było w stanie wypełnić pustki po Azazelu. Dzięki opiece zbliżyła się też do Harry'ego. Bała się jednak, że zrobi coś nie tak i wizja uśmiechniętego chłopca na huśtawce się nie spełni. Drzwi lekko zaskrzypiały, a do środka wszedł Harry.
-Idź się położyć, przecież jest już spokojny.-Powiedział cicho opierając się o framugę drzwi.
-Nie boisz się, że zrobimy coś źle?-Zapytała go, ignorując poprzednią wypowiedź.
-Nawet przez moment mi to nie przeszło przez myśl. Przejdziemy przez to razem i wszystko będzie dobrze.-Morrigan uśmiechnęła się słabo i odłożyła chłopca do łóżeczka.-Nie martw się.- Powiedział cicho.-A teraz idź spać.-Spojrzał na nią z góry, wciąż stojąc w drzwiach. Przyglądał się jej twarzy, a dokładniej przyglądał się jej ustom. Nachylił się, kładąc dłoń na jej policzku, ale odsunęła się jak poparzona.
-Kochałam go, Harry.-Powiedziała cicho nie chcąc obudzić Marcela.-Wciąż go kocham mimo, że już go nie ma.
-Dobranoc.-Powiedział i wyszedł. Bóg chaosu. Morrigan nie chciała w tamtym momencie o tym myśleć. Weszła do swojego pokoju i spróbowała zasnąć.
Obudziły ją promienie słońca wpadające do jej sypialni. Przetarła oczy i wstała, aby wykonać poranną toaletę. Przygotowana na przetrwanie kolejnego dnia, weszła do pokoju Marcela. Chłopiec leżał spokojnie i wpatrywał się w ozdobną karuzelę wiszącą nad jego głową. Uśmiechnęła się do niego i wyjęła go z kojca. Położyła go na przebieraku i zmieniła pieluchę, po czym ubrała go w szare dresy, białą koszulkę z szarym wielorybem, szarą czapeczkę i białe skarpetki. Włożyła go do wózka stojącego przy ścianie i pojechała do jadalni. Postawiła wózek obok swojego krzesła i nalała sobie kawy. Potrzebowała jej po tym jak nie przespała pół nocy. Lucyfer wszedł do pomieszczenia, ale jak zobaczył wózek to szybko się wycofał.
-Wracaj tutaj.-Powiedziała groźnie. Skrzywił się, ale usiadł na swoim miejscu.-Nie będziesz mógł go wiecznie unikać.
-Chciałbym jednak spróbować.-Powiedział ostrożnie.
-Nie denerwuj mnie, bo to ty go w to wkopałeś, więc się chociaż zachowuj jakbyś miał resztki godności.-Upomniała go.
-Macierzyństwo Ci nie służy. Sama zobacz jak zwracasz się do własnego ojca.
-Jeszcze jedno słowo i wydrapię Ci oczy.-Ostrzegła go, powodując u niego rozbawiony uśmiech.-Dom wariatów.-Pokręciła z niedowierzaniem głową.
-Jesteś w piekle złotko, tutaj głownie trafiają wariaci.-Lilith weszła do pomieszczenia, a zaraz za nią Harry. Zjadła śniadanie wsłuchując się w rozmowę o błahostkach, między Lucyferem, a Lilith. Harry próbował dyskretnie na nią spoglądać, ale mu nie wychodziło.
-Musisz mi podpisać kilka papierów.-Lucyfer podał jej kilka kartek.-I chciałbym z tobą porozmawiać na osobności.-Przejrzała wszystkie dokładnie, nakłuła sobie palec piórem i podpisała dokumenty swoją krwią. W piekle panowała zasada, że dokument był ważny tylko wtedy, gdy został podpisany własną krwią. Nakarmiła Marcela mlekiem przygotowanym w butelce, przerzuciła sobie chustę przez ramie, gdyby Marcelowi miało się odbić i razem z nim na rękach opuściła jadalnię. Spięła się czując czyjąś dłoń w tali. Nie pomógł fakt, że nie musiała się nawet odwracać, bo czuła zapach Harry'ego.
-Cześć.-Pocałował ją w policzek.
-Hej.-Odpowiedziała cicho.
-Cześć maluchu.-Pogłaskał Marcela po policzku, na co chłopiec zareagował szerokim uśmiechem. Spacerowali po dziedzińcu w ciszy. Morrigan zastanawiała się, czy Harry mieszkając tyle lat w niebie, nie tęsknił za ziemią. Wzbudziło to w niej wspomnienia i sama zatęskniła za tym miejscem.
-Tęsknie czasami za beztroskim siedzeniem na plaży.-Powiedziała jak gdyby nigdy nic. Atmosfera między nimi była napięta i trzeba było ją czymś rozluźnić.
-Dlaczego się tam nie teleportujesz?-Harry przeniósł swój wzrok na nią.
-Na początku groziło to śmiercią, a potem się na to nie zebrałam.-Wzruszyła ramionami.
-Jeśli tylko chcesz możemy się tam teleportować. Możesz się spotkać z Izzy.-Zaproponował.
-Jesteś pewien?-Zapytała.
-Jasne, nie widzę problemu.-Przeniósł ich na plażę w okolicy jej byłego domu. Wysłała Isabele ognistą wiadomość, aby się tutaj z nimi spotkała. Pstryknęła palcami, a na ziemi pojawił się duży koc. Zdjęła szpilki i usiadła na nim kładąc obok siebie Marcela na plecach. Harry usiadł po drugiej stronie dziecka. Cieszyli się promieniami słońca i delikatnym wiatrem okalającym ich twarze. Ta chwila była prawie idealna. Morrigan odczuwała w tamtym momencie czysty spokój. Wolałaby jednak dzielić ją z kimś innym. Po dwudziestu minutach dołączyła do nich Isabele. Wyglądała olśniewająco jak zawsze. Dziewczyna spojrzała zaskoczona na dziecko między nimi.
-Boję się zapytać.-Morrigan uśmiechnęła się szeroko i przytuliła przyjaciółkę. Harry tylko skinął głową.-Porwaliście dziecko?
-Bardziej bym powiedziała, że wzięliśmy na przechowanie.
-Co wam strzeliło do głowy?-Krzyknęła.
-Jego biologiczni rodzice sprzedali go Lucyferowi, zanim się jeszcze urodził. Jak możesz się domyślać w piekle nie ma zbyt wielu osób umiejących opiekować się dziećmi więc o to niania numer jeden.-Pokazała na siebie.-A to numer dwa.-Pokazała na Harry'ego.
-Dlaczego jestem numerem dwa?-Harry się oburzył.
-Jeśli chcesz być numerem jeden to przez najbliższy miesiąc musisz zmieniać pieluchy.- Spojrzała na niego wyzywająco.
-Dwa to odpowiedni numer.-Szybko się wycofał powodując u Morrigan triumfujący uśmiech. Marcel jak na zawołanie zaczął płakać.-Przejdę się z nim.-Harry wziął go na ręce i odszedł.
-Powiedz mi co się tutaj dzieje.-Isabele usiadła podekscytowana.
-Lucyfer szuka mu już domu.
-Najpierw odcinasz się od wszystkich, a teraz wyglądacie jak małżeństwo z dzieckiem? Co się z tobą dzieje?
-Nigdy nie zapomnę o Azazelu.-Powiedziała zgodnie z prawdą.-Harry zaproponował, że pomoże mi z dojściem do siebie, a później z Marcelem. Chciał mnie pocałować, ale mu na to nie pozwoliłam.-Opowiedziała w skrócie ostatnie wydarzenia.
-On co?-Pisnęła. Harry spojrzał na nie z daleka zdezorientowany, a Morrigan oblała się rumieńcem.-Jak? Kiedy?
-Dzisiaj w nocy. Siedzieliśmy u Marcela, bo miał kolkę i jak mieliśmy iść już spać to tak wyszło. Odsunęłam się i powiedziałam mu, że kocham Azazela.
-Azazela nie ma.-Powiedziała cicho.-Musisz żyć dalej. Co zamierzasz zrobić z Harrym?-Zapytała widząc, że Morrigan nie odpowiada.
-Nic. Możemy się przyjaźnić. Nic więcej.-Spędzili razem bardzo miło dzień. Jak za dawnych czasów. Wszystkie jej problemy związane z piekłem poszły na ten czas w niepamięć.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro