Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

27

Morrigan obudził płacz Marcela. Już trzeci raz tej nocy. Weszła do jego komnaty. W środku był już Harry i masował brzuch chłopca.

-Ma kolkę.-Wytłumaczył jej cicho i zaczął go kołysać w pozycji na brzuchu.

-Połóż się, a ja zajmę się jego bólem.-Zaproponowała. Harry był wyraźnie zmęczony i najdłużej się nim zajmował.

-Jesteś pewna?-Spojrzał na nią nieprzekonany.

-Tak.-Wzięła od niego chłopca i usiadła w fotelu nieprzestając go kołysać. Odbieranie bólu między nią, a Azazelem umożliwiała im więź innamorare, ale granica możliwości mocy Morrigan nie została jeszcze zbadana. Trochę jej to zajęło, ale w końcu sama zaczęła odczuwać ból, a chłopiec się uspokoił. Morrigan wpatrywała się w chłopca. Sama nie wiedziała ile czasu z nim siedziała. Nie wiedziała też ile czasu zajmie Lucyferowi znalezienie dla niego domu. Nie żałowała, że podjęła się opieki. Odciągało to jej myśli od przeszłości, jednak nic nie było w stanie wypełnić pustki po Azazelu. Dzięki opiece zbliżyła się też do Harry'ego. Bała się jednak, że zrobi coś nie tak i wizja uśmiechniętego chłopca na huśtawce się nie spełni. Drzwi lekko zaskrzypiały, a do środka wszedł Harry.

-Idź się położyć, przecież jest już spokojny.-Powiedział cicho opierając się o framugę drzwi.

-Nie boisz się, że zrobimy coś źle?-Zapytała go, ignorując poprzednią wypowiedź.

-Nawet przez moment mi to nie przeszło przez myśl. Przejdziemy przez to razem i wszystko będzie dobrze.-Morrigan uśmiechnęła się słabo i odłożyła chłopca do łóżeczka.-Nie martw się.- Powiedział cicho.-A teraz idź spać.-Spojrzał na nią z góry, wciąż stojąc w drzwiach. Przyglądał się jej twarzy, a dokładniej przyglądał się jej ustom. Nachylił się, kładąc dłoń na jej policzku, ale odsunęła się jak poparzona.

-Kochałam go, Harry.-Powiedziała cicho nie chcąc obudzić Marcela.-Wciąż go kocham mimo, że już go nie ma.

-Dobranoc.-Powiedział i wyszedł. Bóg chaosu. Morrigan nie chciała w tamtym momencie o tym myśleć. Weszła do swojego pokoju i spróbowała zasnąć.

Obudziły ją promienie słońca wpadające do jej sypialni. Przetarła oczy i wstała, aby wykonać poranną toaletę. Przygotowana na przetrwanie kolejnego dnia, weszła do pokoju Marcela. Chłopiec leżał spokojnie i wpatrywał się w ozdobną karuzelę wiszącą nad jego głową. Uśmiechnęła się do niego i wyjęła go z kojca. Położyła go na przebieraku i zmieniła pieluchę, po czym ubrała go w szare dresy, białą koszulkę z szarym wielorybem, szarą czapeczkę i białe skarpetki. Włożyła go do wózka stojącego przy ścianie i pojechała do jadalni. Postawiła wózek obok swojego krzesła i nalała sobie kawy. Potrzebowała jej po tym jak nie przespała pół nocy. Lucyfer wszedł do pomieszczenia, ale jak zobaczył wózek to szybko się wycofał.

-Wracaj tutaj.-Powiedziała groźnie. Skrzywił się, ale usiadł na swoim miejscu.-Nie będziesz mógł go wiecznie unikać.

-Chciałbym jednak spróbować.-Powiedział ostrożnie.

-Nie denerwuj mnie, bo to ty go w to wkopałeś, więc się chociaż zachowuj jakbyś miał resztki godności.-Upomniała go.

-Macierzyństwo Ci nie służy. Sama zobacz jak zwracasz się do własnego ojca.

-Jeszcze jedno słowo i wydrapię Ci oczy.-Ostrzegła go, powodując u niego rozbawiony uśmiech.-Dom wariatów.-Pokręciła z niedowierzaniem głową. 

-Jesteś w piekle złotko, tutaj głownie trafiają wariaci.-Lilith weszła do pomieszczenia, a zaraz za nią Harry. Zjadła śniadanie wsłuchując się w rozmowę o błahostkach, między Lucyferem, a Lilith. Harry próbował dyskretnie na nią spoglądać, ale mu nie wychodziło.

-Musisz mi podpisać kilka papierów.-Lucyfer podał jej kilka kartek.-I chciałbym z tobą porozmawiać na osobności.-Przejrzała wszystkie dokładnie, nakłuła sobie palec piórem i podpisała dokumenty swoją krwią. W piekle panowała zasada, że dokument był ważny tylko wtedy, gdy został podpisany własną krwią. Nakarmiła Marcela mlekiem przygotowanym w butelce, przerzuciła sobie chustę przez ramie, gdyby Marcelowi miało się odbić i razem z nim na rękach opuściła jadalnię. Spięła się czując czyjąś dłoń w tali. Nie pomógł fakt, że nie musiała się nawet odwracać, bo czuła zapach Harry'ego. 

-Cześć.-Pocałował ją w policzek.

-Hej.-Odpowiedziała cicho.

-Cześć maluchu.-Pogłaskał Marcela po policzku, na co chłopiec zareagował szerokim uśmiechem. Spacerowali po dziedzińcu w ciszy. Morrigan zastanawiała się, czy Harry mieszkając tyle lat w niebie, nie tęsknił za ziemią. Wzbudziło to w niej wspomnienia i sama zatęskniła za tym miejscem.

-Tęsknie czasami za beztroskim siedzeniem na plaży.-Powiedziała jak gdyby nigdy nic. Atmosfera między nimi była napięta i trzeba było ją czymś rozluźnić.

-Dlaczego się tam nie teleportujesz?-Harry przeniósł swój wzrok na nią.

-Na początku groziło to śmiercią, a potem się na to nie zebrałam.-Wzruszyła ramionami.

-Jeśli tylko chcesz możemy się tam teleportować. Możesz się spotkać z Izzy.-Zaproponował.

-Jesteś pewien?-Zapytała.

-Jasne, nie widzę problemu.-Przeniósł ich na plażę w okolicy jej byłego domu. Wysłała Isabele ognistą wiadomość, aby się tutaj z nimi spotkała. Pstryknęła palcami, a na ziemi pojawił się duży koc. Zdjęła szpilki i usiadła na nim kładąc obok siebie Marcela na plecach. Harry usiadł po drugiej stronie dziecka. Cieszyli się promieniami słońca i delikatnym wiatrem okalającym ich twarze. Ta chwila była prawie idealna. Morrigan odczuwała w tamtym momencie czysty spokój. Wolałaby jednak dzielić ją z kimś innym. Po dwudziestu minutach dołączyła do nich Isabele. Wyglądała olśniewająco jak zawsze. Dziewczyna spojrzała zaskoczona na dziecko między nimi.

-Boję się zapytać.-Morrigan uśmiechnęła się szeroko i przytuliła przyjaciółkę. Harry tylko skinął głową.-Porwaliście dziecko?

-Bardziej bym powiedziała, że wzięliśmy na przechowanie.

-Co wam strzeliło do głowy?-Krzyknęła.

-Jego biologiczni rodzice sprzedali go Lucyferowi, zanim się jeszcze urodził. Jak możesz się domyślać w piekle nie ma zbyt wielu osób umiejących opiekować się dziećmi więc o to niania numer jeden.-Pokazała na siebie.-A to numer dwa.-Pokazała na Harry'ego.

-Dlaczego jestem numerem dwa?-Harry się oburzył.

-Jeśli chcesz być numerem jeden to przez najbliższy miesiąc musisz zmieniać pieluchy.- Spojrzała na niego wyzywająco.

-Dwa to odpowiedni numer.-Szybko się wycofał powodując u Morrigan triumfujący uśmiech. Marcel jak na zawołanie zaczął płakać.-Przejdę się z nim.-Harry wziął go na ręce i odszedł.

-Powiedz mi co się tutaj dzieje.-Isabele usiadła podekscytowana.

-Lucyfer szuka mu już domu.

-Najpierw odcinasz się od wszystkich, a teraz wyglądacie jak małżeństwo z dzieckiem? Co się z tobą dzieje?

-Nigdy nie zapomnę o Azazelu.-Powiedziała zgodnie z prawdą.-Harry zaproponował, że pomoże mi z dojściem do siebie, a później z Marcelem. Chciał mnie pocałować, ale mu na to nie pozwoliłam.-Opowiedziała w skrócie ostatnie wydarzenia.

-On co?-Pisnęła. Harry spojrzał na nie z daleka zdezorientowany, a Morrigan oblała się rumieńcem.-Jak? Kiedy?

-Dzisiaj w nocy. Siedzieliśmy u Marcela, bo miał kolkę i jak mieliśmy iść już spać to tak wyszło. Odsunęłam się i powiedziałam mu, że kocham Azazela.

-Azazela nie ma.-Powiedziała cicho.-Musisz żyć dalej. Co zamierzasz zrobić z Harrym?-Zapytała widząc, że Morrigan nie odpowiada.

-Nic. Możemy się przyjaźnić. Nic więcej.-Spędzili razem bardzo miło dzień. Jak za dawnych czasów. Wszystkie jej problemy związane z piekłem poszły na ten czas w niepamięć. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro