26
Po pokoju Morrigan rozległo się pukanie. Przestraszona, że coś się stało zerwała się z łóżka i otworzyła drzwi na oścież. Jej strach szybko zmienił się w złość gdy zobaczyła szeroko uśmiechniętego Harry'ego.
-Wiesz, która jest godzina?-Zgromiła go wzrokiem.
-Szósta trzydzieści.-Skinął głową.
-Dokładnie, Harry. Dlaczego dobijasz się do mojego pokoju o tej godzinie?-Morrigan zaczęła się obawiać, że spędzi jeszcze kilka dni w otoczeniu Harry'ego i uda mu się skutecznie wyprowadzić ją z równowagi.
-Idziemy biegać.-Morrigan zatrzasnęła mu drzwi przed nosem i wróciła do łóżka. To jednak nie powstrzymało Harry'ego i bez pozwolenia wszedł do środka. Morrigan czuła narastającą frustrację. Rzuciła w Harry'ego poduszką, ale złapał ją i odłożył z powrotem na łóżko.-Wstawaj nie mamy czasu.-Ściągnął z niej kołdrę.
-Po pierwsze Harry, wtargnąłeś do mojej komnaty. Po drugie naruszasz moją prywatność. Po trzecie ja jestem tutaj od wydawania rozkazów, nie ty.-Wymieniała z pozornym spokojem.
-Dobrze dobrze, powiesisz mnie za palce jak skończymy biegać.-Po prostu ją zbył.
-Jesteś okropny.-Mruknęła i weszła do łazienki. Wiedziała, że najlepszy sposób na pozbycie się Harry'ego to dać mu to czego chciał.
-Lubisz to.-Wyszczerzył swoje śnieżnobiałe zęby, gdy Morrigan wyszła gotowa z łazienki. W odpowiedzi pokazała mu środkowy palec. Włosy związała w kucyka i ubrała się w czarne leginsy i tego samego koloru koszulkę na ramiączkach. Wyszła za Harrym na dwór i obserwowała jak odbiega. Chwilę zastanawiała się czy nie pozwolić mu biec, a samej zostać w miejscu, ale jej czas na trening był ostatnio ograniczony. Szybko dorównała mu tempa, ale nie nawiązywała z nim konwersacji. Obserwowała trawę, która ostatnio odżyła i o dziwo nie zwiędła tak szybko jak miały to w zwyczaju robić rośliny w piekle. Morrigan miała wrażenie, że wręcz nowa trawa zaczęła się rozprzestrzeniać, a jej nowe życie, zaczęło też zarażać drzewa, których kora nie zdawała się już być aż tak wyschnięta.
-Czy ty się nigdy nie męczysz?-Zapytał ją po kilku kilometrach.
-Jesteś trochę bardziej śmiertelny ode mnie.-Wzruszyła ramionami i spojrzała na zegarek.-Mój czas dla ciebie się skończył.
-Ale jesteś łaskawa.-Morrigan spojrzała na Harry'ego z uniesionymi brwiami, a ten tylko uśmiechnął się szeroko i zaczął kierować w stronę pałacu. Morrigan uznała, że istotnie nie ma więcej czasu, a chłopak nie zwracał żadnej uwagi, na to czy biegnie za nim czy nie. Teleportowała się do swojej komnaty, zastanawiając się czy Harry w ogóle się zorientuje, że nie biegła za nim i ile mu to zajmie. Wzięła orzeźwiający prysznic i umalowała jak zwykle dosyć mocno. Wsunęła na siebie jedną z wielu sukni znajdujących się w jej szafie i wyszła z pokoju. Na korytarzu spotkała Harry'ego, a jego mina sugerowała, że zorientował się, że wracał sam.
-Jak się biegło z powrotem?-Zapytała ukrywając rozbawienie.
-To było nieuprzejme i niegodne królowej zachowanie.-Upomniał ją.
-Nie będę mogła przez to spać w nocy.-Weszli do sali tronowej, w której znajdowało się dwóch pracowników rejestracji zmarłych. Stali do nich tyłem i dosyć nieumiejętnie szeptali.
-Powinniśmy jej powiedzieć, to ona teraz rządzi.-Wyszeptał jeden z nich.
-Niby tak, ale to sprawa Lucyfera.-Odpowiedział mu drugi takim samym tonem głosu.
-Zamierzacie mi powiedzieć, czy dalej mam słuchać waszych szeptów?-Zbliżyła ton głosu do ich i odezwała się stojąc tuż za ich plecami.
-Wasza nieświętość.-Padli na kolana.
-Mówcie w czym problem.-Ponagliła ich. Była w niemałym szoku, gdy jeden z nich przyniósł koszyk, w którym leżało nowonarodzone dziecko.-Co to ma być? Nie dostajemy dzieci, a szczególnie nie noworodków.
-Chłopiec. Nie mamy pojęcia co z nim zrobić.-Wyglądali na lekko przestraszonych, ale Morrigan wiedziała, że to nie ich wina.
-Zajmę się tym.-Powiedziała spokojnie i zabrała od nich koszyk.-Możecie odejść.-W koszyku obok chłopca leżała teczka. Zawsze była dostarczana razem ze zmarłym. Morrigan otworzyła ją, a to co przeczytała automatycznie podniosło jej ciśnienie. Wzięła chłopca na ręce razem z teczką i odnalazła swojego ojca. Siedział w sali konferencyjnej.
-Wow, kiedy zdążyłaś...-Morrigan przerwała ojcu w środku zdania.
-Zamknij się.-Rzuciła mu teczkę pod nos.-Ilu jeszcze ofiar z noworodków mam się spodziewać?- Zapytała zdenerwowana.
-Raczej już żadnej.-Powiedział jak gdyby nigdy nic.
-Jak możesz tak obojętnie do tego podchodzić? Pozbawiłeś go życia!
-Nie ja, a jego rodzice.-Wytłumaczył. Morrigan jednak czuła narastające w nim poczucie winy.
-Ale ty się na to zgodziłeś. Jakim cudem mamy zająć się tutaj dzieckiem? Nie mamy od tego ludzi. Wszystkie dzieci z poronień trafiają do nieba.
-Trzeba znaleźć kogoś kto się na tym zna.
-I niby kto w piekle będzie znał się na dzieciach?-Uniosła brew i czekała na odpowiedź ojca, mając świadomość, że nie znajdzie nawet jednego demona.
-Jest jedna osoba, która miała styczność z dziećmi.-Wzruszył ramionami.
-Kto?-Zapytała go lekko podniesiona na duchu,
-Ty.-Morrigan zajmowała się dziećmi będąc jeszcze na ziemi, ale nigdy pełnoetatowo, a to był noworodek, który potrzebował ogromnej ilości uwagi.-Dopóki nie znajdziemy mu domu na ziemi.-Sprecyzował.
-Możemy go odesłać?-Zapytała z nadzieją.
-Oczywiście. Jestem pewny, że sobie poradzisz.-Poklepał ją po ramieniu i zostawił w pomieszczeniu z dzieckiem. Chłopiec patrzył na nią dużymi brązowymi oczami i ślinił swoją piąstkę. Usiadła bezsilnie na krześle i zaczęła przeglądać jego papiery. Rodzice nawet nie zdążyli nadać mu imienia. Morrigan nie mogła go zostawić, a nikt inny by się nim nie zajął. Harry wszedł do pomieszczenia i posłał jej ciepły uśmiech.
-Co zamierzasz z nim zrobić?-Zapytał i podszedł bliżej.
-Będę się nim zajmować dopóki nie znajdziemy mu miejsca na ziemi.
-To dobry plan.-Harry przykucnął przy dziecku, a chłopiec ścisnął jego palec całą swoją dłonią.
-Nie wiem czy sobie poradzę.-Wyszeptała.
-Jestem pewien, że dasz radę. Poza tym jeśli tylko chcesz to Ci pomogę.-Przeniósł swój wzrok na nią, nie odsuwając się od dziecka.
-Byłoby wspaniale.-Powiedziała z wdzięcznością.
-Jak ma na imię?
-Jeszcze nie ma imienia.-Morrigan potarła obolałe skronie.
-A przychodzi Ci coś na myśl?-Złapała dziecko za dłoń i spróbowała aktywować swoje wizje. Kontrolowanie ich szło jej lepiej, ale wciąż nieidealnie.
Był ładny dzień. Słońce świeciło ogrzewając chłopca bujającego się na huśtawce. Miał ciemne, krótkie włosy i piękne piwne oczy. Był zadbany i uśmiechnięty. Z tyłu był spory dom z czarnego kamienia. Z werandy wychyliła się kobieta.
-Marcel, chodź na obiad!-Krzyknęła w stronę huśtawki. Uśmiech chłopca poszerzył się gdy spojrzał na kobietę. Zeskoczył z huśtawki i pobiegł w jej stronę.
-Marcel.-Powiedziała Morrigan wracając do rzeczywistości.
-Chyba przydałoby mu się zorganizować jakiś pokój.-Stwierdził.
-Racja.-Harry wziął dziecko i skierował się za Morrigan. Na przeciwko jej komnaty była jedna pusta, a zaraz obok znajdowała się komnata Harry'ego. Morrigan zabrała się za modyfikowanie komnaty za pomocą magii. Harry pomagał jej się zdecydować lub nakłaniał do zmiany zdania. Po chwili na podłodze były panele z ciemnego drewna, wszystkie ściany były szare, oprócz jednej naprzeciwko wejścia, która miała kolor ciemnego granatu. Na tej ścianie było okno, które ozdabiały jasne zasłony. Pod oknem stało szare pudło na zabawki. Łóżeczko było czarne i zostało ustawione po prawo, zaraz obok tego samego koloru komody z przebierakiem na górze. Po drugiej stronie pokoju stał szary fotel, półka na książki i szafa. Nad łóżeczkiem był granatowy napis Marcel, wypełniony białymi ledami. Na podłodze znajdował się szary puchaty dywan. Wypełnili jeszcze komodę oraz szafę ubrankami. Ubrali chłopca w granatowe body z zielonym dinozaurem. Na głowę założyli mu szarą czapeczkę z uszkami, a na stopy białe skarpetki. Morrigan dostrzegła, że chłopcu kleją się oczy, więc zaczęła nim delikatnie kołysać i cicho nucić. Gdy usnął włożyła go do łóżeczka. Wyszła z jego pokoju i wpadła na Harry'ego stojącego z butelką czerwonego wina.
-Należy nam się.-Uśmiechnął się i zarzucił jej rękę na ramie. Wyszli na taras i odkorkowali wino.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro