Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

25

Harry przyglądał się z boku Morrigan siedzącej na tronie. Ostatnio stała się bezlitosna. Śmierć Azazela bardzo ją zmieniła. Starał się trzymać od niej na dystans, żeby nie wyprowadzać jej z równowagi. Jednak od jego śmierci minęły dwa miesiące. Morrigan udawała, że wszystko w porządku. Większość w to uwierzyła, a jej postawa ich przerażała. Stała się perfekcyjną królową, ale straciła dużą część swojej prawdziwej osobowości. 

-Jego weźcie na ukrzyżowanie, a tego na wyrywanie serca.-Rozdawała rozkazy bezuczuciowym głosem. Harry zebrał się na odwagę i podszedł do niej.

-Hej, chciałabyś może potrenować?-Zapytał spokojnie.

-Czemu nie.-Mruknęła i skierowała się w stronę sali treningowej. Stanęła w pozycji wyrażającej jej gotowość do walki. Harry uniósł prawy kącik ust w górę i również stanął walecznie. Jej dłonie zaczęły świecić na niebiesko. Wykonała odpowiedni ruch nadgarstkami i uniosła go nad ziemie, po czym puściła zwalając na ziemię. Harry wiedział, że to nie była nawet jedna trzecia jej możliwości, a dziewczyna wciąż miała, nieodłączną jej ostatnio, znudzoną minę. Wstał z podłogi i wrócił do odpowiedniej pozycji.

-Nie oszczędzaj mnie.-Polecił jej i sam wykonał atak, którego sprawnie uniknęła i zaczęła iść w jego stronę. Najpierw zaatakowała z prawego sierpowego, a później lewego, ale oba ataki zablokował. Próbowała go kopnąć w bok, ale złapał ją za nogę i sprawił, że się przewróciła. Nie przewidział tylko, że tak perfekcyjnie wykona korkociąg. Kilka sekund i leżał razem z nią na podłodze. Spojrzał na nią, ale jej twarz wciąż była pozbawiona uczuć.

-Powinnaś się częściej uśmiechać.-Wstała jak poparzona z podłogi i zignorowała jego słowa.

-Walczysz czy nie.-Harry podniósł się i wykonał atak, który definitywnie nie zrobił na niej wrażenia.

-Nie jesteś sobą od śmierci Azazela.-Zaczęła atakować go bardziej zaciekle.-Azazel nie chciałby Cię takiej widzieć.-Nim zdążył się obejrzeć jej sztylet przeszył jego bark. Spojrzał zaskoczony na metal, a później na nią. Morrigan nie stała już tam gdzie ostatni raz ją widział. Stała przed nim i zaciskała dłoń na rękojeści sztyletu. 

-Słuchaj no książątko.-Wycedziła przez zęby.-Jestem boginią śmierci i zniszczenia. Nie potrzeba mi wiele żebym wykorzystała to przeciwko tobie.-Docisnęła sztylet, po czym gwałtownie go wyrwała.-Zabierz swój chaos gdzieś indziej i nie wypowiadaj się na temat Azazela.

-Wychowałem się z Azazelem. Był dla mnie jak brat.-Upierał się.

-Z tego co widziałam to traktowałeś go równie gównianie jako dziecko, tak jak i  w ostatnim czasie.-Miała wrażenie, że poczuła coś na wzór wdzięczności, ale szybko odgoniła tą myśl.

-Chcę Ci tylko pomóc.-Patrzył na nią łagodnie. Morrigan jednak pozostawała nieufna. Z tyłu głowy miała jednak świadomość, że Azazel chciałby żeby była szczęśliwa. Skinęła głową i zaleczyła ranę Harry'ego.-Dziękuję, ale nie trzeba było.

-Zainfekowałam ją wcześniej.-Przyznała.-Nie zaleczyłaby się sama.-Spojrzała na sztylet i starła z niego chusteczką zieloną krew. Lilith weszła do pomieszczenia i uśmiechnęła się na ich widok razem.

-W takim wypadku nie przeszkadzam.-Chciała się wycofać.

-Nie przeszkadzasz.-Morrigan lekko się do niej uśmiechnęła.

-Chciałam pójść z tobą na spacer.-Wyszły na zewnątrz i skierowały się czerwoną drogą, jednak Morrigan zadbała, aby nie szły w miejsce, w którym Azazel jej się oświadczył.

-Więc Harry?-Lilith spojrzała na nią znacząco.

-Harry to Harry. Ciężko go nazwać nawet przyjacielem.-Powiedziała szczerze.

-I zupełnie nic do niego nie czujesz?-Drążyła temat.

-Kiedyś czułam to co Harry chciał żebym czuła. A teraz czuję to do czego Harry sam doprowadził.

-Opowiedz mi o tym.-Zachęciła.

-Harry rzucił na mnie urok, przez który myślałam, że go kocham i że to on jest moim innamorato. Gdy Azazel pomógł mi zdjąć urok Harry nie mógł się z tym pogodzić. Sam rozpętał całą tą wojnę i poza nią również na mnie polował. To nie jest miłość.

-Może to właśnie jest miłość. Tak bardzo Cię kocha, że zbłądził i chciał wziąć sprawy w swoje ręce.-Zaczęła go tłumaczyć.-Kochałaś Azazela jak przyjaciółka przyjaciela. Nie jak narzeczona narzeczonego.

-Azazel był dla mnie wszystkim.-Starała się zachować kontrolę, ale nie podobał jej się przebieg tej rozmowy.-Kochałam go nie tylko jako narzeczonego, ale też przyjaciela i to było wspaniałe. Harry zrobił co zrobił i nie zamierzam go niczym usprawiedliwiać. Naruszył moją wolną wolę.

-Myślę, że powinnaś dać mu szansę.-Drążyła.

-Moim przeznaczeniem był Azazel. Nie chcę nikogo innego. Harry też już się z tym pogodził.-Powiedziała stanowczo.

-Nie byłabym taka pewna, że ruszył dalej.-Uśmiechnęła się cwano.

-Skąd wiesz?-Morrigan spojrzała na nią podejrzliwie. Nie interesowało jej czy Harry ruszył dalej czy nie, ale to dlaczego Lilith tak go broniła.

-Jestem najlepsza we wchodzeniu w umysły. Stąd też wiem, że masz wizje i dlatego obwiniasz się, za śmierć Azazela.-Poruszyła jeszcze bardziej drażliwy temat, ale miała rację. Morrigan nie odpowiedziała jej.-Nie mogłaś wiedzieć, że to wizja, a nie zwykły sen. Tak samo jak nie jesteś odpowiedzialna za jego śmierć, ponieważ nie ty go zabiłaś. Złożył Ci przysięgę, że zawsze będzie walczył z tobą ramie w ramie. Gdyby go tam nie było to byśmy przegrali.

-Może byśmy przegrali, ale on byłby dalej z nami.-Mruknęła.

-Nie zakładaj, że tak by było. Doszłoby do kolejnej bitwy, w której też ryzykowałby życiem. Poza tym to był jego wybór, że Cię uratował. Nikt go do tego nie zmusił.

-Może masz racje.-Przyznała cicho.

-Proste, że mam rację. W końcu jestem twoją matką.-Powiedziała, jakby to było oczywiste, a Morrigan uśmiechnęła się lekko na jej słowa.-Widzisz już robisz postępy.

-Staram się.

-Oby tak dalej. Brakuje nam twojej radości, którą rozsyłałaś na każdym kroku. 

-Powinnyśmy wracać.-Zmieniła temat i odwróciła się. Chwilę obserwowała otoczenie. Zwykle zwiędnięta trawa, która zresztą jeszcze na początku ich spaceru taka była, teraz wyglądała jak prawdziwa trawa w środku lata. Spojrzała zdezorientowana na Lilith.

-Nie mam pojęcia.-Pokręciła przecząco głową.-Zobaczymy jak szybko zwiędnie.


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro