25
Harry przyglądał się z boku Morrigan siedzącej na tronie. Ostatnio stała się bezlitosna. Śmierć Azazela bardzo ją zmieniła. Starał się trzymać od niej na dystans, żeby nie wyprowadzać jej z równowagi. Jednak od jego śmierci minęły dwa miesiące. Morrigan udawała, że wszystko w porządku. Większość w to uwierzyła, a jej postawa ich przerażała. Stała się perfekcyjną królową, ale straciła dużą część swojej prawdziwej osobowości.
-Jego weźcie na ukrzyżowanie, a tego na wyrywanie serca.-Rozdawała rozkazy bezuczuciowym głosem. Harry zebrał się na odwagę i podszedł do niej.
-Hej, chciałabyś może potrenować?-Zapytał spokojnie.
-Czemu nie.-Mruknęła i skierowała się w stronę sali treningowej. Stanęła w pozycji wyrażającej jej gotowość do walki. Harry uniósł prawy kącik ust w górę i również stanął walecznie. Jej dłonie zaczęły świecić na niebiesko. Wykonała odpowiedni ruch nadgarstkami i uniosła go nad ziemie, po czym puściła zwalając na ziemię. Harry wiedział, że to nie była nawet jedna trzecia jej możliwości, a dziewczyna wciąż miała, nieodłączną jej ostatnio, znudzoną minę. Wstał z podłogi i wrócił do odpowiedniej pozycji.
-Nie oszczędzaj mnie.-Polecił jej i sam wykonał atak, którego sprawnie uniknęła i zaczęła iść w jego stronę. Najpierw zaatakowała z prawego sierpowego, a później lewego, ale oba ataki zablokował. Próbowała go kopnąć w bok, ale złapał ją za nogę i sprawił, że się przewróciła. Nie przewidział tylko, że tak perfekcyjnie wykona korkociąg. Kilka sekund i leżał razem z nią na podłodze. Spojrzał na nią, ale jej twarz wciąż była pozbawiona uczuć.
-Powinnaś się częściej uśmiechać.-Wstała jak poparzona z podłogi i zignorowała jego słowa.
-Walczysz czy nie.-Harry podniósł się i wykonał atak, który definitywnie nie zrobił na niej wrażenia.
-Nie jesteś sobą od śmierci Azazela.-Zaczęła atakować go bardziej zaciekle.-Azazel nie chciałby Cię takiej widzieć.-Nim zdążył się obejrzeć jej sztylet przeszył jego bark. Spojrzał zaskoczony na metal, a później na nią. Morrigan nie stała już tam gdzie ostatni raz ją widział. Stała przed nim i zaciskała dłoń na rękojeści sztyletu.
-Słuchaj no książątko.-Wycedziła przez zęby.-Jestem boginią śmierci i zniszczenia. Nie potrzeba mi wiele żebym wykorzystała to przeciwko tobie.-Docisnęła sztylet, po czym gwałtownie go wyrwała.-Zabierz swój chaos gdzieś indziej i nie wypowiadaj się na temat Azazela.
-Wychowałem się z Azazelem. Był dla mnie jak brat.-Upierał się.
-Z tego co widziałam to traktowałeś go równie gównianie jako dziecko, tak jak i w ostatnim czasie.-Miała wrażenie, że poczuła coś na wzór wdzięczności, ale szybko odgoniła tą myśl.
-Chcę Ci tylko pomóc.-Patrzył na nią łagodnie. Morrigan jednak pozostawała nieufna. Z tyłu głowy miała jednak świadomość, że Azazel chciałby żeby była szczęśliwa. Skinęła głową i zaleczyła ranę Harry'ego.-Dziękuję, ale nie trzeba było.
-Zainfekowałam ją wcześniej.-Przyznała.-Nie zaleczyłaby się sama.-Spojrzała na sztylet i starła z niego chusteczką zieloną krew. Lilith weszła do pomieszczenia i uśmiechnęła się na ich widok razem.
-W takim wypadku nie przeszkadzam.-Chciała się wycofać.
-Nie przeszkadzasz.-Morrigan lekko się do niej uśmiechnęła.
-Chciałam pójść z tobą na spacer.-Wyszły na zewnątrz i skierowały się czerwoną drogą, jednak Morrigan zadbała, aby nie szły w miejsce, w którym Azazel jej się oświadczył.
-Więc Harry?-Lilith spojrzała na nią znacząco.
-Harry to Harry. Ciężko go nazwać nawet przyjacielem.-Powiedziała szczerze.
-I zupełnie nic do niego nie czujesz?-Drążyła temat.
-Kiedyś czułam to co Harry chciał żebym czuła. A teraz czuję to do czego Harry sam doprowadził.
-Opowiedz mi o tym.-Zachęciła.
-Harry rzucił na mnie urok, przez który myślałam, że go kocham i że to on jest moim innamorato. Gdy Azazel pomógł mi zdjąć urok Harry nie mógł się z tym pogodzić. Sam rozpętał całą tą wojnę i poza nią również na mnie polował. To nie jest miłość.
-Może to właśnie jest miłość. Tak bardzo Cię kocha, że zbłądził i chciał wziąć sprawy w swoje ręce.-Zaczęła go tłumaczyć.-Kochałaś Azazela jak przyjaciółka przyjaciela. Nie jak narzeczona narzeczonego.
-Azazel był dla mnie wszystkim.-Starała się zachować kontrolę, ale nie podobał jej się przebieg tej rozmowy.-Kochałam go nie tylko jako narzeczonego, ale też przyjaciela i to było wspaniałe. Harry zrobił co zrobił i nie zamierzam go niczym usprawiedliwiać. Naruszył moją wolną wolę.
-Myślę, że powinnaś dać mu szansę.-Drążyła.
-Moim przeznaczeniem był Azazel. Nie chcę nikogo innego. Harry też już się z tym pogodził.-Powiedziała stanowczo.
-Nie byłabym taka pewna, że ruszył dalej.-Uśmiechnęła się cwano.
-Skąd wiesz?-Morrigan spojrzała na nią podejrzliwie. Nie interesowało jej czy Harry ruszył dalej czy nie, ale to dlaczego Lilith tak go broniła.
-Jestem najlepsza we wchodzeniu w umysły. Stąd też wiem, że masz wizje i dlatego obwiniasz się, za śmierć Azazela.-Poruszyła jeszcze bardziej drażliwy temat, ale miała rację. Morrigan nie odpowiedziała jej.-Nie mogłaś wiedzieć, że to wizja, a nie zwykły sen. Tak samo jak nie jesteś odpowiedzialna za jego śmierć, ponieważ nie ty go zabiłaś. Złożył Ci przysięgę, że zawsze będzie walczył z tobą ramie w ramie. Gdyby go tam nie było to byśmy przegrali.
-Może byśmy przegrali, ale on byłby dalej z nami.-Mruknęła.
-Nie zakładaj, że tak by było. Doszłoby do kolejnej bitwy, w której też ryzykowałby życiem. Poza tym to był jego wybór, że Cię uratował. Nikt go do tego nie zmusił.
-Może masz racje.-Przyznała cicho.
-Proste, że mam rację. W końcu jestem twoją matką.-Powiedziała, jakby to było oczywiste, a Morrigan uśmiechnęła się lekko na jej słowa.-Widzisz już robisz postępy.
-Staram się.
-Oby tak dalej. Brakuje nam twojej radości, którą rozsyłałaś na każdym kroku.
-Powinnyśmy wracać.-Zmieniła temat i odwróciła się. Chwilę obserwowała otoczenie. Zwykle zwiędnięta trawa, która zresztą jeszcze na początku ich spaceru taka była, teraz wyglądała jak prawdziwa trawa w środku lata. Spojrzała zdezorientowana na Lilith.
-Nie mam pojęcia.-Pokręciła przecząco głową.-Zobaczymy jak szybko zwiędnie.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro