22
Lilith siedziała w swojej celi. Nie wiedziała ile minęło od utraty jej mocy. Tym razem miała tutaj więcej swobody, ponieważ nie była już zakuta w te okropne kajdany. Była bezużyteczna bez swojej mocy, ale wiedziała, że Morrigan spożytkuje je lepiej niż ona siedząc w celi. Spojrzała na swoje brudne i zaniedbane paznokcie ze zniesmaczeniem, ale nie mogła nic z nimi zrobić. Nagle coś uderzyło w nią z ogromną siłą. Na początku była zdezorientowana, ale po chwili poczuła napływającą w niej moc. Nie cieszyła się z tego faktu, ponieważ domyślała się, że oznacza to śmierć Morrigan. Wiedząc, że to jej szansa na wydostanie się i powrót do domu rozwaliła drzwi za pomocą mocy i wyszła na korytarz. Spojrzała z obrzydzeniem na swoje odbicie w lustrze i szybko poprawiła swój wygląd dzięki mocy. Jej włosy były teraz rozczesane i czyste tak samo jak całe ciało. Miała na sobie swoją skórzaną zbroję, którą musiała lekko odświeżyć. Szła korytarzem, aż w końcu wyszła na zewnątrz, gdzie sprawy zaczęły się komplikować. Było tam mnóstwo aniołów. Część z nich ją zauważyła. Musiała przekroczyć bramy nieba aby mogła się teleportować. Spojrzała na grupkę aniołów, którzy zwrócili na nią uwagę, swoim demonicznym wzrokiem, co od razu ich zabiło. Skutkowało to tym, że reszta też zwróciła na nią uwagę.
-To nie będzie wyrównana walka.-Spojrzała na nich z delikatnym uśmiechem.-Ale zawsze możecie się jeszcze wycofać. Rzucili się na nią, ale dosyć sprawnie oddawała ciosy. Kopnęła jednego w brzuch po czym zrobiła szybko unik, który skutkował, że w rezultacie to nie ona oberwała, a inny anioł. Uderzyła jednego z prawego sierpowego, po czym kopnęła z kolana i odepchnęła. Podskoczyła i kopnęła kolejnego anioła stojącego jej na drodze.
-Kto następny?!-Krzyknęła i zaraz koło niej zgromadziło się więcej aniołów. Z każdym przeciwnikiem była coraz bliżej bramy, czyli coraz bliżej sukcesu. Ujrzała z zadowoleniem masywne wrota. Kiedy miała je przekroczyć, potworny ból przeszył jej plecy. Zbroja była zbyt stara. Ostatkami sił przeszła przez nie i przeniosła się do piekła.
***
Morrigan była na sali operacyjnej. Po środku stały dwa stoły. Położyła się na jednym z nich. Azazel stanął po jednej stronie stołu i złapał ją za rękę, a Lucyfer po drugiej.
-Gotowa?
-Jak nigdy.-Powiedziała z pełny przekonaniem. Lucyfer zaczął machać rękami nad jej ciałem, a ona stopniowo czuła wzrastającą w niej moc. Jej oczy zrobiły się białe, a dłonie zapłonęły niebieskim ogniem. Proces dobiegł końca, a ona wróciła do normalnej postaci. Przytuliła Lucyfera, co go zaskoczyło, ale oddał uścisk.
-Dziękuję.-Wyszeptała.-To więcej niż było.-Zauważyła i wyswobodziła się z jego ramion, dalej siedząc na stole operacyjnym.
-Ja nie zbiednieję.-Zapewnił ją z uśmiechem. Nagle znikąd otworzył się portal, a przez niego przeleciała jakaś kobieta. Patrzyli na nią wszyscy z dezorientacją. Straciła przytomność. W jej plecy był wbity sporych rozmiarów topór.
-Szybko, połóżcie ją na stole, na brzuchu.-Lucyfer zrobił co rozkazała Morrigan. Wyciągnęła żelastwo z jej pleców. Kobieta się nie leczyła, więc sama zaczęła ją leczyć. Azazel mając świadomość, że może nie być jeszcze w pełni sił trochę jej pomógł. Rana była zaleczona, ale kobieta dalej była nieprzytomna. Opuścili salę operacyjną zostawiając tam Fredricka, żeby jej pilnował. Skierowali się do sali konferencyjnej. Morrigan zajęła miejsce u szczytu stołu, które przejęła po Lucyferze po koronacji. Azazel usiadł po jej prawej, natomiast Lucyfer na przeciwko niego. Harry usiadł obok Lucyfera.
-Musimy się dowiedzieć co to za kobieta. Testy krwi powinny to wykazać. Musi być stąd skoro mogła się tutaj teleportować. Każdy z nas może stwierdzić, że był to topór z nieba.
-Morrigan.-Lucyfer przerwał jej monolog, więc spojrzała na niego wyczekująco.-Nie musimy robić badań krwi.
-Znasz ją?-Zapytała zaskoczona.
-To Lilith. Twoja matka.-Oznajmił jej ze spokojem.
-To nie możliwe. Przecież przekazała mi swoje moce, a bez nich by się tu nie teleportowała.
-Najwyraźniej twoje demoniczne moce trafiły do niej, tak jak szatańskie do mnie.-Przeanalizowała całą sytuację i nie mogła uwierzyć, że naprawdę miała okazję poznać własną matkę.
-Co dalej zamierzamy zrobić?-Zapytał Azazel.
-Skopmy im tyłki, tylko tym razem porządnie.-Harry się podekscytował.
-Jak zawsze Harry ma racje.-Usłyszeli damski głos, a Lilith weszła do pomieszczenia. Morrigan dopiero teraz dostrzegła jak bardzo były do siebie podobne.
-Lilith, wszystko dobrze?-Lucyfer odezwał się po krótkiej ciszy.
-Oczywiście, że wszystko dobrze. Złego licho nie bierze.-Puściła mu oczko i usiadła obok Azazela.-Nie krępujcie się możecie kontynuować.
-Nie było Cię przez osiemnaście lat, myśleliśmy, że nie żyjesz, chyba mamy prawo mieć pytania.-Lucyfer starał się ciągnąć z nią konwersację.
-Tato.-Morrigan zwróciła się do niego cicho. Załapał aluzję i skończył temat.-Wracając to nie wiem, czy to dobry pomysł żeby wszczynać kolejną wojnę.
-Chcesz się teraz poddać i dać im wygrać?-Harry się lekko zbulwersował, ale nie dała mu się sprowokować.
-Harry, już raz straciłam moce, po za tym jak wiesz odzyskałam tylko jedną trzecią moich mocy, więc czego bym nie zrobiła to nie wygramy kolejnej wojny.
-Jeśli chodzi o mnie to mogę ci oddać moc.-Lilith znowu się wtrąciła.
-Ale wtedy ty zostaniesz bez mocy.-Morrigan spojrzała na nią nie ukrywając ani w swoim głosie, ani wyrazie twarzy co o tym sądzi.
-Czego się nie robi dla własnych dzieci.-Wzruszyła ramionami, a przyjemne ciepło rozlało się po ciele Morrigan. Azazel chyba dzielił z nią to uczucie, ponieważ poprawił się na krześle, a na jego twarzy pojawił się cień uśmiechu.-Poza tym jestem pewna, że bardziej przydadzą się tobie.
-To bardzo dużo dla mnie znaczy, ale przemyśl to jeszcze.-Morrigan nie chciała skazywać jej na bezsilność i śmiertelność.
-Gdy odzyskałam moce to nie czułam szczęścia, a obawę, że nie żyjesz. Za pierwszym razem oddałam Ci z własnej woli moce i zrobię to jeszcze tyle razy ile będzie trzeba. Jeśli tylko jesteś gotowa to mogę Ci je oddać nawet teraz.-Morrigan spojrzała pytająco na Lucyfera, ale on wzruszył tylko ramionami. Rozczytała jej myśli. Miała czyste intencje. Dziwiła ją tylko jej sympatia do Harry'ego dopóki nie weszła jej do umysłu. Myślała, że Harry jest innamorato Morrigan.
-Zróbmy to. Az?-Spojrzała na swojego narzeczonego.
-Tak, moja Pani?
-Czy mógłbyś w tym czasie przeszkolić Harry'ego? Musi być dobrze przygotowany, jeśli chce to przeżyć.
-Nie ma opcji. Co jeśli coś Ci się stanie w tym czasie?-Wyglądał na naprawdę zmartwionego.
-Będziesz tuż obok. Jeśli coś się stanie to będziesz o tym wiedział.-Złapała go za dłoń i spojrzała na niego uspokajająco.
-Dobrze.-Westchnął i pocałował jej knykcie. Harry udał się z Azazelem do sali treningowej, a Morrigan z Lucyferem i Lilith do operacyjnej. Położyła się ponownie na stole. Wyglądało to identycznie jak przekazywanie mocy przez Lucyfera. Po chwili miała z powrotem swoje demoniczne moce. Musiała tylko rozgryźć jak odzyskać anielskie. Oparła się o ścianę w wejściu do sali treningowej i obserwowała chłopaków. Harry był już w niezłej formie.
-Dlaczego Azazel?-Spojrzała pytająco na Lilith, która nie wiadomo skąd pojawiła się za nią.
-O co pytasz?
-Dlaczego wybrałaś Azazela, a nie Harry'ego?-Sprecyzowała pytanie.
-Azazel to mój innamorato.-Wyjaśniła.
-Myślałam, że Harry jest twoim innamorato.-Spojrzała na nią zaskoczona.
-Też tak na początku myśleliśmy, ale byliśmy w błędzie.
-Wiesz, że on Cię kocha?-Morrigan nie była pewna co Lilith chciała osiągnąć, ale nie podobała jej się ta rozmowa.
-Nie, nie wiem tego. Harry chce żebyśmy myśleli wiele, ale to niekoniecznie jest zgodne z prawdą.-Starała się zachować spokój.-Ja jestem z Azazelem i nie chcę nikogo innego.
-Masz je z powrotem?-O wilku mowa. Morrigan uśmiechnęła się do chłopaka i pokazała mu swoje czarne oczy. Lilith zniknęła, a Harry odszedł na drugi koniec sali gdzie stała jego butelka z wodą. Azazel objął ją w tali i przyciągnął do siebie. Sunął nosem po jej szyi aż dotarł do ucha.-Więc zostały nam anielskie.
-Nie sądzę, żeby tym razem było tak łatwo.-Powiedziała rozbawiona.
-Mamy całą noc żeby się dowiedzieć.-Morrigan uderzyła go lekko w klatkę piersiową, wiedząc, że mimo jego cichego tonu głosu inni mogli ich usłyszeć. Generał zaśmiał się na jej reakcję.-Rozkosznie się rumienisz.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro