17
Morrigan stała w sali tronowej i od jakiegoś czasu próbowała przekonać Lucyfera na przepustkę dla Isabele.
-Bez osoby towarzyszącej, więc nikogo nie wprowadzi. Będziesz mógł ją sprawdzić jeśli da ci to pewność. No proszę. To bardzo ważne dla mnie.-Nalegała.
-Masz.-Westchnął i podał jej złotą bransoletę.
-Dziękuję!-Pisnęła radośnie i go przytuliła. Do pomieszczenia wpadli bez zaproszenia i zapowiedzi królowie. Oboje spojrzeli na nich zaskoczeni. Lucyfer usiadł na tronie, a Morrigan stanęła wyprostowana obok niego.
-Czego?-Mężczyzna zapytał ich lekceważąco.
-Przeprowadziliśmy głosowanie i ty Gwiazdo Zaranna masz zstąpić z tronu.-Morrigan nie rozumiała co się dzieje.
-To się nie wydarzy.-Odpowiedział nieprzejęty.-Możecie odejść.
-Uzbieraliśmy sześćset sześćdziesiąt sześć podpisów, więc zgodnie z prawem możemy strącić Cię z tronu.-Żołądek Morrigan podszedł jej do gardła. Uczyła się o piekielnym prawie i istotnie wymogiem zmiany władzy było sześćset sześćdziesiąt sześć podpisów. Nikt jednak do tej pory się na to nie porwał.
-I niby kto na nim zasiądzie? Wy?-Rzucił kpiąco.
-Morrigan Morningstar. Przedstawicielka każdej rasy.-Krew gwałtownie odpłynęła z jej twarzy.
-Bądźmy racjonalni.-Odezwała się ostrożnie.-Lucyfer jest o wiele lepszy na to stanowisko. Dajcie spokój i wszyscy zapomnimy o tym.
-Albo Morrigan zasiądzie na tronie, albo grozi wam wojna domowa, która sama rozstrzygnie kto przejmie tron.-Ostrzegli.
Lucyfer bez chwili do stracenia wszedł do głowy Morrigan.
Musisz zasiąść na tronie.
To twoje miejsce.
Jeśli tego nie zrobisz korona całkiem wypadnie z naszych rąk. Już jesteśmy w trakcie jednej wojny, nie stać nas jeszcze na domową.
Chyba da się to obejść-Zastanowiła się chwilę.
Jak?
Zostaniesz ogłoszony królewskim doradcą. Dalej będziesz mógł robić to, co kochasz najbardziej, a ja będę się tylko podpisywać pod tym. Wiedźmy i tak będą modlić się do ciebie, bo twoją moc czerpią. Tak naprawdę dostaniesz tylko mniej wygodne krzesło.
Jest to całkiem niezły pomysł.
-Zrobię to.-Odezwała się powodując euforię u całej trójki.-Moją pierwszą królewską decyzją- Lucyfer zszedł z tronu i zaprosił ją na niego gestem dłoni.-jest ogłoszenie Lucyfera moim królewskim doradcą. Czegoś jeszcze potrzebujecie? Nie? Możecie odejść.-Machnęła na nich ręką. Królowie odeszli, a Morrigan wypuściła głośno powietrze.
-Czytałam przepowiednię i myślałam, że to jakaś bzdura z królową i że nie wydarzy się to tak szybko.
-Damy sobie radę.-Uspokoił ją.
-Myślałem, że tylko ty możesz zasiadać na tym tronie.-Azazel wszedł do pomieszczenia i spojrzał rozbawiony na Lucyfera.
-To już nie mój tron.-Morrigan widziała zaskoczenie malujące się na twarzy jej narzeczonego.-Co nie zmienia faktu, że wciąż zbytnio się ze mną spoufalasz.
-Jak w ogóle do tego doszło?-Azazel zignorował zaczepkę Lucyfera.
-Ci podstępni królowie, zebrali podpisy i śmieli strącić mnie z tronu.
-Królowa umarłych.-Powiedział cicho jakby sam do siebie.
-Musimy jak najszybciej zorganizować koronację.-Uświadomił sobie Lucyfer.
-Mamy większość rzeczy gotowych na ślub. Przekształćmy go w koronację.-Zaproponował Azazel.
-Jesteś pewny?-Morrigan nie chciała aby Azazel tracił cokolwiek przez tą sytuację.
-Zdążymy się pobrać, a ustaliliśmy, że nie chcemy tego robić w pośpiechu.
-Sprowadzę Izzy i kwiaty.-Skinęła głową.
-Sama na pewno nigdzie nie pójdziesz.-Zatrzymał ją Azazel.
-Chodź.-Złapała go za rękę i teleportowała ich prosto do pokoju Isabele, gdzie stało mnóstwo białych róż. Dziewczyna patrzyła na nich zaskoczona, niespodziewając się wizyty.
-Daj rękę.-Morrigan zwróciła się do przyjaciółki, a ta spełniła prośbę. Morrigan nałożyła na jej rękę bransoletę.-To twoja przepustka do piekła. Musimy iść.
-Ale, że już?-Zerwała się z łóżka jak poparzona.
-Tak, już. Musieliśmy przesunąć ślub ze względu na koronację, która musi się teraz odbyć.
-Jaką koronację?-Dalej była w szoku.
-Moją.-Morrigan odpowiadała jej ogólnikowo, ale nie miała czasu do stracenia.
-A co z Lucyferem?-Dopytywała.
- Królowie go obalili, przy pomocy prawa podpisów. Długa historia.-W trakcie gdy dziewczyna się pakowała, Morrigan i Azazel teleportowali kwiaty, a gdy Isabele była gotowa zabrali ją ze sobą.
-Całkiem przytulnie tu macie.-Pokiwała z aprobatą głową.
-Ruchy! No nareszcie ile można na was czekać. Nie mamy czasu.-Lucyfer ustawiał każdego.
-A to mój tata.-Morrigan wskazała na niego ręką.-Spokojnie. Zdążymy.-Próbowała go uspokoić.- Izzy tam są flakony. Powsadzaj w nie kwiaty. Az porozwiesza ze mną materiały. Tato załatw złotą wstążkę.
-Fredrick!-Wydarł się.
-Fredrick robi coś innego.-Zapobiegła jego próbie wykręcenia się od robienia czegokolwiek. Wzięła jeden koniec białego materiału i rozłożyła skrzydła. Podleciała do sufitu i próbowała go przywiązać.
-Kochanie, nie męcz się.-Azazel zaczął machać bez żadnego konkretnego schematu rękami, ale chwilę później materiał był odpowiednio rozwieszony. Tworzył coś na wzór baldachimu i układał się w trójkąt.
-Sprawdzę salę balową.-Złożył pocałunek na jej czole i zostawił ją samą z Isabele.
-Uroczo razem wyglądacie.-Uśmiechnęła się na jej słowa i zaczęła razem z nią układać kwiaty.- Stresujesz się?
-Tylko trochę. Dalej Lucyfer będzie za wszystko odpowiadać. Ja będę musiała się tylko uśmiechać i podpisywać pod dokumentami.
-To chyba nie jest źle.
-Chodzi o to, że nawet jeśli będzie już po wszystkim, większość czasu będę spędzać tutaj.-Jedyne czego obawiała się Morrigan, to że zatęskni za starym życiem.
-Jakoś sobie poradzimy. Wiesz może uda nam się od czasu do czasu zorganizować mi wakacje w piekle.-Puściła do niej oczko.
-Zobaczymy, co da się zrobić.-Morrigan uśmiechnęła się lekko.-Ale nie są to Hawaje.
-Wasza wstążka.-Lucyfer przyniósł materiał.
-Tak źle było?-Spojrzała na niego z uniesioną brwią.
-Okropnie.-Rzucił ironicznie i złapał się teatralnie za głowę. Morrigan wzięła wstążkę i zabrała się za ozdabianie falkonów. Gdy skończyła przyzwała w myślach Azazela.
-Wzywałaś, moja pani.-Zjawił się w pomieszczeniu.
-Przecież nic nie mówiłaś.-Isabele zmarszczyła czoło. Morrigan uśmiechnęła się do niej i wskazała palcem na swoje czoło.-No tak. Mogłam się tego spodziewać. Morrigan z pomocą Azazela rozstawiła wszystkie flakony korzystając z ich mocy. Wszystko wyglądało idealnie. Jednak pojawił się pewien problem. Morrigan nie miała odpowiedniej sukni. Wielu projektantów jednak sprzedało duszę, żeby być tymi najlepszymi, a Lucyfer przyprowadził jej najlepszego z najlepszych.
-Nagła sytuacja. Na rano potrzebujemy sukni na koronację. Powiedz, że zdążysz.-Spojrzała na niego zdesperowana.
-Oczywiście, że zdążę. Wasza wysokość sobie tu stanie.-Morrigan wykonała jego polecenie, a on zrobił wszystkie potrzebne wymiary.-To będzie coś wspaniałego.-Powiedział podekscytowany. Pstryknął palcami, a w jego dłoni pojawiła się kartka z projektem.
-Idealnie.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro