13
Morrigan skończyła właśnie jeść kolację z tatą i Azazelem. Jedzenie było bardzo podobne do tego ziemskiego, ale smakowało dużo lepiej. Szła właśnie korytarzem. Przejechała dłonią po ścianie. Nagle w jej głowie zderzyły się tysiące obrazów. Podparła się tej ściany i spróbowała skupić. Po kilku próbach wyodrębniła jedno zdarzenie. Widziała w tym samym miejscu, w którym sama się znajdowała, Lucyfera. Obok niego stała kobieta z czarnymi włosami do ramion. Na rękach trzymała dopiero, co narodzone dziecko. Naprzeciwko nich stała druga kobieta. Nie mogła dostrzec jej twarzy. Była wysoka i miała krótkie lekko skręcone brązowe włosy. Skupiła się na ich konwersacji.
-Obiecaj, że się nim zajmiesz.-Głos zabrała kobieta stojąca do Morrigan tyłem.
-Sycorax, sama to zrobisz. Trzymaj się blisko mnie, żebyśmy mogli korzystać z więzi.
-Ukryjemy go razem z Morrigan. Nic im nie będzie.-Czarnowłosa zabrała głos.
-Jeśli coś pójdzie nie tak, obiecajcie mi, że będzie mu dobrze.
-Zajmiemy się nim.-Razem z głosem drugiej kobiety, opuściła wizję.
Jeśli to dziecko to była ona sama, to te wydarzenia musiały się dziać przed pierwszą wojną, a ta kobieta to była Lilith. Wszystko wskazywało na to, że Sycorax, to innamorata Lucyfera. Tylko, co się z nią stało? Morrigan nurtowało to pytanie, ale wróciła do swojej komnaty. Musiała odpocząć, przed jutrem. Leżała już w łóżku, kiedy po pokoju rozległo się pukanie. Podeszła do drzwi i je uchyliła. Spojrzała na Azazela, który stał przed nią w samych spodniach dresowych. Po chwili zorientowała się, że trochę za długo go obserwowała.
-W czym mogę pomóc?-Zapytała go miło.
-Mogę z tobą spać?-Zdziwiło ją jego pytanie, ale otworzyła szerzej drzwi i wpuściła go do środka. Zajął miejsce po drugiej stronie łóżka. Morrigan położyła głowę na jego umięśnionej klatce piersiowej, a on gładził ręką jej plecy.
-Az?-Zapytała.
-Tak, moja Pani?-Kreślił palcem różne wzory na jej skórze i musiała przyznać, że bardzo ją relaksował.
-Jeśli jutro sobie nie poradzę, to mam nadzieję, że nie poczujesz tego bardzo i nie będzie Cię boleć.-Zawstydziła się.
-Nawet tak nie myśl.-Powiedział łagodnie.-Jesteś silna, poza tym będziemy tam, aby Cię chronić.
-Dziękuję.-Powiedziała cicho.
-Nie musisz mi za nic dziękować. Po to jestem. Jeśli jednak wolisz tutaj zostać nikt nie będzie Ci miał tego za złe.-Przypomniał jej.
-Chcę pójść z wami.-Powiedziała zdecydowanym głosem.
-W porządku.
-Dobranoc.
-Dobranoc, kochanie.
***
-Dzień dobry.-Morrigan rozbudziła się słysząc ciepły głos Azazela.
-To się dopiero okaże.-Wtuliła twarz w jego klatkę piersiową, ponieważ nie chciała jeszcze wstawać.
-Będzie dobrze.-Pocieszył ją.-Niestety, ale musimy już wstawać.-Niechętnie podniosła się z łóżka i poszła do łazienki. Słyszała dźwięk zamykania drzwi, więc Azazel musiał wrócić do siebie. Musiała przyznać, że spało jej się bardzo dobrze. Wzięła szybki prysznic. Spięła włosy w warkocz i ubrała się w czarną, skórzaną zbroję, którą wcześniej naszykował dla niej Azazel. Dołączyła do wszystkich w sali tronowej.
-To są współrzędne, w które mamy się udać. Jest to stary magazyn. Dopóki nie dostaniecie sygnału nie wchodzicie do środka. Azazel, Morrigan, wy idziecie ze mną. Pod żadnym pozorem się nie rozdzielajcie.-Azazel złapał Morrigan za rękę. Teleportowali się i teraz stali przed ogromnym i zaniedbanym magazynem. Weszli we trójkę do środka. Reszta zabezpieczała ich od zewnątrz. Magazyn początkowo był pusty, ale po chwili w środku pojawiło się około trzydziestu aniołów z Harrym na czele.
-Tylko tyle was jest? Przecież to nawet nie jest dla nas wyzwanie.-Harry rzucił kpiąco i wyjął miecz.
-To raczej was jest mało.-Odpowiedziała mu, co ewidentnie go sprowokowało.
Poczuła jak Azazel mocniej ściska jej rękę. Zdenerwowanie Harry'ego na ich widok było wyczuwalne. Wiedziała, że musi użyć każdej z mocy, dlatego rozłożyła skrzydła, a jej oczy pociemniały. Pomagało jej to z przewidzeniem ruchów przeciwnika. Razem z Lucyferem wypuścili ogień piekielny z dłoni. Morrigan oczywiście tylko z tej, za którą nie trzymał jej Azazel. Generał wyciągnął miecz. Kilku aniołów zaczęło biec w ich stronę. Jeden uniósł się i próbował zranić Morrigan mieczem, ale zdążyła zareagować i spaliła go. Azazel godził każdego mieczem i rzucał zaklęcia, które skutecznie ich raniły. Czuła przepływającą między nimi moc. Podziwiała go za to jak zwinie się poruszał mimo, że był rozproszony pilnowaniem, aby być blisko niej. Miecz w jego ręce zapłonął niebieskim ogniem, a Azazel spojrzał na Morrigan zaskoczony.
-Dziękuję, kochanie.-Powiedział z lekką zadyszką.
-Nie ma problemu.-Uśmiechnęła się i zamachnęła skrzydłami, aby odbić jednego, który próbował ich zaatakować.
-To nie czas na to, gołąbeczki.-Głos Lucyfera przywrócił ich do rzeczywistości. Harry agresywnie rzucił się na Azazela z mieczem. W ostatnim momencie zareagowała i używając całej siły, odepchnęła go na drugi koniec magazynu. Wstał i się otrzepał. Z jego ręki sączyła się krew. Nie doznał żadnych poważnych obrażeń. Oprócz niego zostało jeszcze dziesięciu. Skupiła się dokładnie i połączyła swoje moce. Za pomocą skrzydeł pchnęła ogromną ognistą kulę. Trafiła w ośmiu z nich. Harry razem z pozostałą dwójką uciekł jak ostatni tchórz. Całe emocje z niej opadły i odetchnęła z ulgą, jednocześnie zaczynając odczuwać zmęczenie. Opuścili magazyn. Królowie zajrzeli do środka, gdzie leżały ciała. Morrigan wzięła prysznic i zagłębiła się w lekturę. Po pewnym czasie Azazel znalazł się w jej pokoju i rzucił na łóżko lądując głową na jej brzuchu.
-Byłaś dzisiaj niesamowita.-Pochwalił ją.
-Całkiem dobra z nas drużyna.-Wyraziła swoje zdanie.
-Ciężko się nie zgodzić.-Czytała książkę, co było lekko utrudnione, bo jej ręka spoczywała we włosach śpiącego Azazela. Wyglądał bardzo spokojnie w tamtym momencie. Zastanawiała ją jego historia. Nagle znowu to poczuła. To samo uczucie, co na korytarzu. Obrazy przelatywały przez umysł Morrigan. Widziała siedmioletniego Azazela, do którego domu trafił osierocony Harry. Bardzo starał się pomóc mu pozbierać po utracie matki. Chłopcy spędzali każdą chwilę razem. Byli niesamowicie mocno związani ze sobą. Doszła do momentu, kiedy zaczęło się psuć. Harry'ego nigdy nie było, a jak już był to ciągle przechwalał się nowymi mocami. Azazel czuł się zwyczajnie odrzucony. Widziała jego pierwsze spotkanie z Lucyferem.
-Jak się nazywasz i czego pragniesz?
-Azazel Clay.-Wyglądał na przestraszonego.-Pragnę Ci służyć, jako czarownik.
-Interesujące.-Powiedział jakby sam do siebie. Złapał go za nadgarstek i przyciągnął jego rękę bliżej siebie. Wyjął sztylet i lekko naciął mu skórę. Co dziwne nie było żadnej krwi.-Wiesz czemu właśnie tak się nazywasz?
-Po rodzinie?-Bardziej zapytał niż stwierdził.
-Bzdura. Zostałeś ulepiony z gliny przez bardzo potężną wiedźmę. Nazywała się Sycorax. Wystarczy, że podpiszesz tutaj.-Pstryknął palcami, a w jego rękach pojawiła się księga.- Otrzymasz moce oraz miejsce w Pandemonium. Bez żadnego zastanowienia podpisał księgę. Morrigan opuściła jego wspomnienia i z ulgą zauważyła, że go to nie obudziło.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro