11
Morrigan udało się skontaktować z Harrym. Nie było to trudne, ponieważ Lucyfer pozwolił jej wrócić do Cathariny. Mimo że nie była jej biologiczną matką, to wciąż ona ją wychowała. Czekała już na plaży, gdzie chwilę później pojawił się Azazel i standardowo ukłonił nisko.
-Wiesz, że nie musisz przychodzić na te treningi?-Umówiła się z Harrym na pierwszy trening i zarówno Lucyfer jak i Azazel nalegali aby uczestniczyć we wszystkich.
-Wiem, ale chcę żebyś wiedziała, że masz moje wsparcie.
-Dziękuję, Az. To bardzo miłe.-Morrigan poczuła rumieniec wpływający na jej policzki.
-Rumienisz się.-Zauważył, a na jego twarzy pojawił się cień uśmiechu.
-Jestem zaszczycona, po prostu, bo jeszcze nie tak dawno nie miałeś czasu na mój królewski tyłek.-Spojrzał na nią z góry, a jego uśmiech się poszerzył. Ich uwagę jednak przykuł trzepot skrzydeł i Harry lądujący na piasku. Jego mina nie była zadowolona, gdy zobaczył obok Morrigan Azazela. Musieli zaczekać jeszcze na Lucyfera, który gdy zaszczycił ich swoją obecnością, spojrzał ze zdziwieniem na Morrigan stojącą posłusznie przy boku Azazela w odpowiedniej odległości od Harry'ego.
-Widzę, że nie sprawiała problemów.-Zwrócił się do generała jak gdyby nic.
-Znam sposoby.-Azazel patrzył na Morrigan z uśmiechem.
-Ja tu jestem.-Przypomniała im.-Bierzmy się do roboty.-Podeszła do Harry'ego udając obojętną.
-Hej, wszystko w porządku?-Zapytał.
-W jak najlepszym.-Odpowiedziała przekonywująco. Szło jej naprawdę dobrze, ale nie perfekcyjnie. Azazel z Lucyferem stali w pewnej odległości, a Harry pokazywał jej odpowiednie ruchy. Jej skrzydło się zachwiało i runęła na ziemię. Azazel od razu wiedział, że wybiła bark, ponieważ poczuł to we własnym. Podbiegł do leżącej na ziemi Morrigan.
-Nastaw go.-Poleciła mu.
-Nie będzie bolało.-Zapewnił ją. Naturalnie bolało jak diabli, ale Azazel przeciągnął jej ból całkowicie na siebie.-Miałeś trzy dni robocze żeby ją złapać.-Zwrócił się do Harry'ego i nastawił bark Morrigan. Dziewczyna nic nie poczuła, ale na twarzy Azazela na kilka sekund pojawił się grymas bólu, co nie uszło uwadze Harry'ego. Azazel wrócił do rozbawionego Lucyfera.
-Jak się czujesz?-Zapytał go.
-Miałeś kiedyś wybity bark?-Lucyfer skinął głową.-Wyobraź sobie ten ból razy dwa.
-Przypominam Ci, że miałem kiedyś innamoratę. A Sycorax... Cóż, twoja matka była bardzo niezdarną wiedźmą.-Uśmiechnął się na wspomnienie.-Ale jestem pewny, że odczuwasz większy ból. W naszej więzi brakowało miłości, a u was wręcz przeciwnie.
-My, nie...-Zaczął się mieszać.
-Ty tak, a ona jeszcze nie wie.-Azazel nie zdążył odpowiedzieć, bo ból przeszył jego mały palec u ręki.-Ona mnie zabije.-Spojrzał na Morrigan trzymającą się za dłoń i znowu do niej podszedł.
-Wygięcie stawu o dziewięćdziesiąt stopni.-Spojrzał na jej małego palca, który w żaden sposób nie przypominał normalnego ułożenia palca. Wyciągnęła w jego stronę dłoń, a on nastawił staw i za pomocą magii pozbył się całych powikłań. Strząsnął własną dłoń, w której wciąż czuł ból.-Ostrożnie.-Przypomniał jej i skierował się w stronę Lucyfera. Nie było mu jednak dane do niego podejść, ponieważ noga się pod nim ugięła i od razu wiedział, że dziewczyna skręciła kostkę.-Czy moja matka była tak niezdarna?-Krzyknął do Lucyfera.
-Twoja matka nie miała skrzydeł, ale za to była tak samo zuchwała jak ty.-Odpowiedział mu rozbawiony.
-Wybacz Panie, ale to akurat wpływ twojej córki.-Starał się iść prosto, ale ból był silny. Kucnął obok Morrigan i spojrzał na jej stopę.
-Przepraszam.-Powiedziała ze skruchą.
-O nic się nie martw, księżniczko.-Uśmiechnął się słabo i zajął jej stopą.-Chyba już wystarczy.-Skinęła głową.
-Dziękuję Harry.
***
Dwa tygodnie później Morrigan odbywała ostatni trening z Harrym. Wszystko wychodziło perfekcyjnie. Ataki jak i latanie miała w małym palcu. Wylądowała z gracją, a ku jej zdziwieniu Harry złożył szybki pocałunek na jej ustach. Od razu się odsunęła i zaczęła zastanawiać czy Azazel to wyczuł.
-Co ty robisz? Przecież tam jest mój ojciec i Azazel.-Powiedziała szeptem i wskazała głową na dwójkę, która na szczęście stała do nich tyłem. Morrigan i Azazel nie byli razem i sam chłopak zaznaczał, że innamorare to nie zawsze więź romantyczna, ale sytuacja między nimi wciąż była nieokreślona.
-Przecież nie możemy się wiecznie ukrywać, a przez ostatnie dwa tygodnie w ogóle nie miałaś dla mnie czasu. Twój ojciec by zrozumiał, że jesteśmy sobie przeznaczeni.-Morrigan zastygła na chwilę w miejscu na jego słowa, ale szybko się otrząsnęła.
-Mor?-Usłyszeli zmartwiony głos Azazela.
-Wszystko w porządku.-Odpowiedziała mu na tyle głośno żeby usłyszał. Była pewna, że wyczuł jej narastający stres.
-Myślę, że to już koniec treningów. Jesteś odpowiednio wyszkolona.-Tym razem głos zabrał Lucyfer.
-Jeśli nic z tym nie zrobimy to będziemy musieli widywać się cały czas po kryjomu.
-Zaczekaj tutaj.-Morrigan westchnęła i podeszła do pozostałej dwójki.
-Muszę z nim porozmawiać. Na osobności.-Spojrzała na swojego ojca.
-Nie ma opcji. My sobie pójdziemy, a on poderżnie ci gardło.-Zaprotestował.
-To zostaw ze mną Azazela. Chcę zakończyć to wszystko.-Ugiął się pod jej spojrzeniem.-Zostań tutaj.-Zwróciła się do chłopaka.
-Załatwiłaś to?-Harry patrzył na nią z nadzieją, co jeszcze bardziej budziło jej niepokój.
-Harry... Ciężko mi to mówić, ale nie możemy się więcej widywać.
-O czym ty mówisz?-Miała wrażenie, że wręcz może odczytać ból na jego twarzy.
-Jesteśmy z różnych światów. Oboje wiemy, że czeka nas wojna, podczas której będziemy po dwóch różnych stronach. To nigdy nie miało prawa przetrwać.
-Ale przecież jesteśmy sobie przeznaczeni.-Złapał ją za ręce.
-Harry nie jesteś moim innamorato.-Po tych słowach po prostu odleciał. Morrigan odetchnęła z ulgą. Bała się, że to wszystko skończy się gorzej.
-Wszystko w porządku?-Azazel podszedł do niej zmartwiony.
-Mogło skończyć się gorzej.-Przyznała.-Dziękuję, że odbierałeś mój ból.
-Nie sądziłem, że o tym wiesz.
-Czytam.-Uśmiechnęła się do niego z wdzięcznością.
-Cóż, nie sądziłem, że mogę czuć twoje złamane skrzydło gdy sam nie mam skrzydeł.-Aż pobladł na wspomnienie bólu. Złapał ją za rękę i teleportował prosto do salonu w pałacu zguby.
-Mam spotkanie.-Ukłonił się i teleportował. Morrigan opadła na miękką kanapę.
-Po wszystkim.-Wypuściła głośno powietrze.
-Na pewno?-Uniósł brew i usiadł w fotelu naprzeciwko niej.
-Tak tato, na pewno.-Przymknęła oczy z powodu ciśnienia narastającego w jej głowie.
-Tato?-Zapytał zaskoczony.
-Wolałeś jak mówiłam Lucyfer albo bezduszny dupek?-Otworzyła jedno oko.
-Nazywałaś mnie bezdusznym dupkiem?-Zmarszczył brwi.
-Tylko w myślach.-Wzruszyła
ramionami.
-Tato jest okej. Jak układa Ci się z Azazelem?
-Powoli do przodu.-Odpowiedziała dosyć wymijająco.
-Ślub z nim przyniesie dużo korzyści.
-Ślub?-Zapytała zdezorientowana.-Ja mam tylko osiemnaście lat!
-Już niedługo dziewiętnaście.-Sama się nie zorientowała, że tyle czasu spędziła w Akademii.--Związanie się z Azazelem to dla was duża szansa. Ja mu dam zielone światło i mam nadzieje, że ty też się zgodzisz.
-Przemyśle to.-Skrzywiła się.
-Powinnaś się tu przenieść. W świecie śmiertelników już nie jest bezpiecznie.
-Nie sądzę, żeby to był dobry pomysł.
-Weź to pod uwagę.-Morrigan wróciła do domu i usiadła na kanapie. Catharina spojrzała na nią pijąc herbatę.
-Gdzie byłaś?-Zapytała z zaciekawieniem.
-W Pandemonium.
-Gdzie?-Uniosła lekko głos.
-W piekle.
-Co do cholery robiłaś w piekle?
-Prowadziłam rozmowy towarzyskie.-Powiedziałam jak gdyby nigdy nic.-Co można robić w piekle?
-I czego się dowiedziałaś?-Zestresowała się.
-Jeśli chodzi Ci o to, że Lilith jest moją biologiczną matką to wiem o tym od dawna.
-Dlaczego mi nie powiedziałaś?-Zrobiła się blada jak ściana.
-Bo to nie ma znaczenia. To ty mnie wychowałaś. Tamtej kobiety nie znam i nie poznam.
-Czemu tak myślisz?
-Lilith nie żyje.
-Skąd wiesz?-Dociekała.
-Otrzymałam jej moc. Mam też anielską moc dzięki Azazelowi. Czeka nas prawdopodobnie wojna. Możliwe, że wyjdę za mąż i tata chce żebym przeniosła się do piekła.-Powiedziała na jednym wdechu.
-Czekaj co?
-Zacznijmy może od przepowiedni. Według niej jestem najpotężniejszą bronią piekieł, a współpracując z Lucyferem możemy pokonać Boga. W niebie się przestraszyli i chcą mnie zabić, dlatego czeka nas wojna. Azazel to mój innamorato, co jest podobne do naszej bratniej duszy, ale jest to o wiele silniejsza więź. Zwiększa to naszą moc, jeśli któremuś z nas się coś stanie to to poczujemy. Dlatego też prawdopodobnie weźmiemy ślub, ale mam to przemyśleć. Z racji, że sama się nie obronie, nie jestem tu bezpieczna i z tego powodu chcą abym przeniosła się do piekła. Tak wygląda teraz moje życie.-Powiedziała zgodnie z prawdą.
Harry wrócił zdenerwowany do nieba. Świadomość, że Morrigan go oszukiwała doprowadzała go do szału. Co jednak było gorsze, nie zorientował się o tym. Widział jak Azazel reagował na jej ból i zaczął podejrzewać, że to on jest jej innamorato, ale ona nie powinna tego wiedzieć będąc pod wpływem uroku. Uderzył pięścią w ścianę, a jego umysł stał się jaśniejszy niż kiedykolwiek wcześniej. Skierował się w stronę sali tronowej, w której spodziewał się Boga.
-Panie, wybacz, że tak długo to trwało, ale mam już wszystkie potrzebne informacje o Morrigan Morningstar.-Przedstawił mu przepowiednię, którą podsłuchał w domu Morrigan.-Myślę, że to odpowiedni moment, żeby podjąć działania. Musimy uderzyć, zanim oni to zrobią.
-Jakakolwiek interakcja między naszymi światami musi być wcześniej zaplanowana. Nikt z nas nie wejdzie do piekła, bo zostanie od razu spalony.
-Rzućmy im wyzwanie. Nie będą się wiecznie ukrywać.
-Szykuj oddziały, bo czeka nas pierwsza bitwa. Cel to zabicie.
-Oczywiście.-Ukłonił się i opuścił pomieszczenie.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro