Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

1

Morrigan leżała w łóżku i starała się dojść do siebie, ponieważ dopiero wstała. Rozkoszowała się promieniami słońca okalającymi jej twarz. Kochała takie poranki. Słońce świeciło naprawdę mocno, a na niebie nie było prawie w ogóle chmur. Uroki mieszkania w Malibu. Nagle drzwi od pokoju otworzyły się z impetem, a jej starszy brat rzucił się na nią, prawie zgniatając wszystkie jej wnętrzności. 

-Kyle, złaź ze mnie.-Jęknęła niezadowolona. Jej brat był w przeciwieństwie do niej wysoki i mocno zbudowany. Różnili się jak ogień i woda. Włosy Kyle'a były proste w przeciwieństwie do włosów Morrigan, oczy niebieskie, które rażąco różniły się od jej ciemnobrązowych. Nawet ich rysy twarzy nie miały ze sobą zbyt wiele wspólnego.

-Nie ma opcji. Bardzo mi wygodnie.

-I ty nazywasz się poważnym dwudziestolatkiem?

-Jestem bardzo poważny i odpowiedzialny. Swoją drogą wszystkiego najlepszego z okazji osiemnastych urodzin.-Uśmiechnął się do niej szeroko.

-Dzięki, ale nadal łamiesz mi żebra.-Zsunął się z niej i położył obok.

-To jakie masz plany na dzisiaj?-Zaciekawił się.

-O 12:00 wychodzę z Isabele, a później to zobaczymy.

-Wiesz, że jest już 11:00?

-Co?-Spojrzała na niego przerażona i poderwała się z łóżka.-Jest 9:30.-Oczekiwała przeprosin.

-Też Cię kocham Mor.- Zaczął się śmiać. Wzięła poduszkę leżącą obok niej na podłodze i rzuciła nią w niego. Isabele była jej najlepszą przyjaciółką. Znały się od przedszkola. Morrigan wyszykowała się na spokojnie. Falowane włosy ułożyła robiąc przedziałek na bok. Makijaż ograniczyła do kresek i szminki w kolorze lekkiego brązu. Ubrała się w czarny top na grubych ramiączkach i długą spódnicę zapinaną na lewej nodze na guziki, które pozostawiła rozpięte od górnej części uda. Zbiegła po schodach na dół, mijając swoją mamę.

-Wybierasz się gdzieś?-Zapytała.

-Tak. Idę na zakupy z Isabele.-Dała jej buziaka w policzek i zaczęła szukać kluczyków.

-Może weź Kyle'a ze sobą?-Morrigan wydawało się, że jej matka brzmiała na lekko zmartwioną, ale szybko odgoniła tę myśl.

-Nie ma opcji, nie będę za nimi biegać.-Usłyszały głos sprzeciwu jej starszego brata.-Po za tym jadę do taty pomóc mu skręcić jakąś szafkę.-Ich rodzice rozwiedli się dziesięć lat temu.

-Uważaj na siebie. Wszystkiego najlepszego kochanie.-Wsiadła do samochodu i odjechała pod jej ulubioną galerię. Już z daleka mogła zauważyć Isabele. 

-Wszystkiego najlepszego kochana!-Krzyknęła tak głośno, że Morrigan była pewna, że każdy w mieście już wiedział o jej urodzinach.

-Dziękuję Izzy.-Przytuliła ją i ruszyły w stronę ich ulubionych sklepów. O godzinie 15:00 były obładowane torbami i nieziemsko głodne. Siedziały przy stoliku w KFC i spożywały z radością obiad.

-Czy to nie Kyle z jakąś dziewczyną?-Zaciekawiła się Isabele. Morrigan powędrowała za nią wzrokiem.

-Jasna cholera, jednak nie jest gejem.-Ich spojrzenia spotkały się, więc machnęła na niego ręką, żeby do nich podszedł.-Widzę, że dobrze idzie Ci skręcanie u taty szafki.-Spojrzała na niego kpiąco.

-Witam drogie Panie.-Pocałował je w policzek. Co ciekawe Isabele lekko się zarumieniła.-Dobra po prostu nie chciałem za wami biegać. Jesteście wariatkami, szczególnie jeśli chodzi o zakupy.

-Mhm. A twoja koleżanka to kto?-Udawała urażoną.

- Moja nowa "dziewczyna"-Zrobił cudzysłów w powietrzu.-Kim.

-Ten cudzysłów był zbędny.-Skomentowała jego wypowiedź. Kyle był modelem i zdarzało się, że miał nowe "dziewczyny".-Zbieramy się?-Spojrzała na Isabele.

-Tak. Chodź.-Odwiozła ją pod dom i wróciła do siebie.

-Jestem!-Krzyknęła, żeby poinformować matkę o powrocie. Ich dom był przy plaży, dlatego wyszła przez furtkę i usiadła na piachu, rozkoszując się morską bryzą i szumem fal. Zagłębiła się w fabułę książki, którą czytała. 

-Kochanie pójdziesz ze mną do kościoła?-Spojrzała na swoją mamę stojącą obok. Nigdy nie była szczególnie religijna, dlatego nie spodobał jej się ten pomysł.

-A nie możesz iść sama? Mogę Cię zawieźć.-Szukała kompromisu.

-Tylko ten jeden raz. Proszę.-Spojrzała na nią wręcz błagalnie.

-No dobrze, ale jesteś pewna, że wszystko dobrze?-Ugięła się.-Wydajesz się niespokojna dzisiaj.-Zauważyła.

-Nie martw się. Po prostu przypomniało mi się, co twój ojciec mi kiedyś powiedział.-Próbowała ją zbyć, ale tylko bardziej przyciągnęła jej uwagę.

-A co Ci powiedział?-Zaciekawiła się delikatnie.

-Że odwiedzi Cię w twoje osiemnaste urodziny.-Wzrok jej matki wydawał się nieobecny. Całkiem jakby przestała panować nad swoim ciałem.

-I tym się martwisz? Nigdy mnie nie odwiedza, dziś też tego nie zrobi, a nawet jeśli to nic się nie stanie.

-No nieważne.-Otrząsnęła się i wzruszyła ramionami.-Jak chcemy zdążyć to musimy się zbierać. Morrigan podniosła się z piasku i zaczęła otrzepywać. Nagle zerwał się silniejszy wiatr, a niebo pociemniało. Nic wcześniej nie wskazywało, że zbliża się burza. Usłyszała grzmot, a chwilę później dostrzegła mężczyznę. Definitywnie już go widziała. Stał dzisiaj niedaleko ich domu, a później był w galerii.

-Morrigan idź szybko do domu.-Powiedziała pośpiesznie kobieta, a w jej głosie i na jej twarzy nie było niczego poza czystym przerażeniem. 

-Moja droga Catharina, czy naprawdę myślałaś, że ją przede mną ukryjesz? Jeszcze w kościele.-Mężczyzna pojawił się koło nich, a Morrigan była w stanie przysiąść, że wcale w ich stronę nie szedł. Catharina stanęła przed nią, mierząc się z nim twarzą w twarz.

-Mamo, kto to?-Wyszeptała do niej.

-Nikt. Idź do domu.

-Zostań. Moja wizyta się jeszcze nie skończyła.-Usłyszała głos tajemniczego mężczyzny. Stała w miejscu zmieszana. 

-Zostaw ją w spokoju.-Wysyczała.

-Doskonale wiesz, że to nieuniknione.-Patrzył na nią z lekką odrazą.-Tak właściwie to nie masz nic do powiedzenia. Jej przeznaczeniem jest wpisać się do księgi. Doskonale wiesz jaka krew płynie w jej żyłach.

-Co się tutaj dzieje?-Morrigan była coraz bardziej zdezorientowana.

-Zgodnie z ustaleniami, ojciec przyszedł Cię odwiedzić.-Pierwsze co przyszło Morrigan do głowy to, że to jakiś żart, ale szybko rozważyła też opcję, że ma do czynienia z jakimś wariatem.-Nie jestem wariatem.

-Skąd ty... ?-Postanowiła nie pytać.-Jak na razie to nie widzę tutaj mojego ojca, więc co ty tutaj robisz?

-Ja jestem twoim ojcem.-Przekazał jej tę informację jak gdyby nigdy nic. 

-Bardzo zabawne. Wynoś się, albo dzwonię na policję.-Powiedziała z irytacją.

- I co mi zrobią? Spróbują zastrzelić czy aresztować?-Zapytał jej rozbawiony.

-Mamo co tu się dzieje?-Spojrzała na nią zirytowana.

-To prawda. To twój ojciec.-Zakręciło jej się w głowie i dopiero po paru długich sekundach postanowiła się odezwać.

-I kiedy raczyłaś mi powiedzieć, że zdradziłaś ojca?-Uniosła głos.

-Nie uwierzyłabyś mi.-Mówiła bardzo cicho i Morrigan widziała strach w jej oczach.

-Na Boga, kim ty jesteś?-Spojrzała na mężczyznę.-I nie mów, że moim ojcem, bo to już wiem.

-Boga w to nie mieszaj. Lucyfer Morningstar do usług.-Na początku wybuchła śmiechem, ale później zauważyła, że on jest całkowicie poważny.

-Bardzo zabawne to było.

-To nie był żart, a ty wpiszesz się do tej księgi.-Szybko zmienił temat.

-Nie widzę żadnej księgi.-Sama nie wiedziała skąd było w niej tyle odwagi. Powinna była odwrócić się na pięcie i uciec jak najdalej się dało. Może to wszystko było tylko snem. Pstryknął palcami i w jego rękach pojawiła się księga w skórzanej oprawie. Serce Morrigan się zatrzymało.

-O w tym miejscu.-Pokazał palcem.

-Jak to zrobiłeś?-Prawie wyszeptała.

-Już Ci mówiłem, że jestem diabłem. Jak się tutaj podpiszesz to też będziesz tak umiała.

-Nie podpisuj się. To przekleństwo, a nie władza.-Jej matka zabrała głos, wciąż roztrzęsiona. 

-Nie chcę żadnych twoich mocy. Zostaw nas w spokoju, bo i tak się nie podpiszę.-Uniosła walecznie podbródek.

-Nie chciałaś po dobroci.-Podszedł do jej mamy i złapał ją za szyję.-Podpiszesz się, albo skręcę jej kark.

-Nie, proszę nie rób tego.-Zaczęła go błagać.

-Podpisz się to nic jej nie zrobię.-Wzruszył ramionami jakby właśnie nie trzymał w powietrzu bezbronnej kobiety.

-Nie rób tego.-Ostrzegła ją matka, a on ścisnął jej szyję, tak, że zaczęła się dusić. 

-Nie mam długopisu.-Powiedziała spanikowana.

-Jasne.-Pstryknął palcami, a w jego ręce pojawiło się pióro, które jej podał.-Musisz się nim zaciąć. W księdze podpisujesz się krwią.-Zrobiła co kazał, więc puścił jej matkę, której od razu wpadła w ramiona. Poczuła nieznane jej dotąd uczucie. Jakby całe jej ciało zaczęła przepełniać energia.

-Jeśli potrzebujesz odpowiedzi, to z chęcią Ci ich udzielę, ale jeśli wolisz, żebym wrócił do piekła, to tak zrobię.

-Ym. Zostań jeszcze chwilę. Mamo zostawisz nas?-To była prawdopodobnie najgorsza decyzja w jej życiu, ale niewiele wtedy myślała.

-Nie ma opcji.-Zaprzeczyła.

-Przecież wiesz, że nic jej nie zrobię.-Zaśmiał się.

-Nic mi nie będzie.-Nie kłóciła się tylko poszła do domu.-Czyli, jesteś diabłem?-Zapytała niepewnie.

-Tak, a ty moim pierwszym i jedynym dzieckiem.

-Dlaczego teraz? Dlaczego przez ostatnie osiemnaście lat nie pofatygowałeś się, żeby chociaż sprawdzić czy żyję?

-Odwiedzałem Cię co roku, ale potem musiałem wymazać Ci pamięć.

-Dlaczego niby musiałeś?-To wszystko było tak zagmatwane.

-Z tego samego powodu, z którego wychowywałaś się tutaj. W niebie chcieli twojej śmierci. Musiałem Cię ukryć. Moc można posiąść dopiero w tym wieku. Byłaś całkowicie bezbronna, więc lepiej jeśli oni myśleli, że nie żyjesz, a ty nie wiedziałaś kim naprawdę jesteś. 

-I co, teraz tak po prostu pstryknę palcami i będę w innym kraju?

-Oczywiście, że nie.-Jego głos cały czas był przepełniony rozbawieniem.-Dostaniesz najlepszego trenera w piekle. Dołączysz także do akademii. Nauczą Cię wszystkiego. Jesteś wyjątkowa i nie zapominaj o tym.

-Chodzę już do szkoły.

-Zmienisz ją.-Powiedział stanowczo.

-Nie zmusisz mnie do tego.-Dorównała mu tonem.

-Nie utrudniaj tego.-Ostrzegł ją.

-Dopiero się przekonasz do czego jestem zdolna.-Pokręcił głową z politowaniem.

-Masz dwa dni.-Jak gdyby nigdy nic zniknął za ścianą ognia.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro