1
Morrigan leżała w łóżku i starała się dojść do siebie, ponieważ dopiero wstała. Rozkoszowała się promieniami słońca okalającymi jej twarz. Kochała takie poranki. Słońce świeciło naprawdę mocno, a na niebie nie było prawie w ogóle chmur. Uroki mieszkania w Malibu. Nagle drzwi od pokoju otworzyły się z impetem, a jej starszy brat rzucił się na nią, prawie zgniatając wszystkie jej wnętrzności.
-Kyle, złaź ze mnie.-Jęknęła niezadowolona. Jej brat był w przeciwieństwie do niej wysoki i mocno zbudowany. Różnili się jak ogień i woda. Włosy Kyle'a były proste w przeciwieństwie do włosów Morrigan, oczy niebieskie, które rażąco różniły się od jej ciemnobrązowych. Nawet ich rysy twarzy nie miały ze sobą zbyt wiele wspólnego.
-Nie ma opcji. Bardzo mi wygodnie.
-I ty nazywasz się poważnym dwudziestolatkiem?
-Jestem bardzo poważny i odpowiedzialny. Swoją drogą wszystkiego najlepszego z okazji osiemnastych urodzin.-Uśmiechnął się do niej szeroko.
-Dzięki, ale nadal łamiesz mi żebra.-Zsunął się z niej i położył obok.
-To jakie masz plany na dzisiaj?-Zaciekawił się.
-O 12:00 wychodzę z Isabele, a później to zobaczymy.
-Wiesz, że jest już 11:00?
-Co?-Spojrzała na niego przerażona i poderwała się z łóżka.-Jest 9:30.-Oczekiwała przeprosin.
-Też Cię kocham Mor.- Zaczął się śmiać. Wzięła poduszkę leżącą obok niej na podłodze i rzuciła nią w niego. Isabele była jej najlepszą przyjaciółką. Znały się od przedszkola. Morrigan wyszykowała się na spokojnie. Falowane włosy ułożyła robiąc przedziałek na bok. Makijaż ograniczyła do kresek i szminki w kolorze lekkiego brązu. Ubrała się w czarny top na grubych ramiączkach i długą spódnicę zapinaną na lewej nodze na guziki, które pozostawiła rozpięte od górnej części uda. Zbiegła po schodach na dół, mijając swoją mamę.
-Wybierasz się gdzieś?-Zapytała.
-Tak. Idę na zakupy z Isabele.-Dała jej buziaka w policzek i zaczęła szukać kluczyków.
-Może weź Kyle'a ze sobą?-Morrigan wydawało się, że jej matka brzmiała na lekko zmartwioną, ale szybko odgoniła tę myśl.
-Nie ma opcji, nie będę za nimi biegać.-Usłyszały głos sprzeciwu jej starszego brata.-Po za tym jadę do taty pomóc mu skręcić jakąś szafkę.-Ich rodzice rozwiedli się dziesięć lat temu.
-Uważaj na siebie. Wszystkiego najlepszego kochanie.-Wsiadła do samochodu i odjechała pod jej ulubioną galerię. Już z daleka mogła zauważyć Isabele.
-Wszystkiego najlepszego kochana!-Krzyknęła tak głośno, że Morrigan była pewna, że każdy w mieście już wiedział o jej urodzinach.
-Dziękuję Izzy.-Przytuliła ją i ruszyły w stronę ich ulubionych sklepów. O godzinie 15:00 były obładowane torbami i nieziemsko głodne. Siedziały przy stoliku w KFC i spożywały z radością obiad.
-Czy to nie Kyle z jakąś dziewczyną?-Zaciekawiła się Isabele. Morrigan powędrowała za nią wzrokiem.
-Jasna cholera, jednak nie jest gejem.-Ich spojrzenia spotkały się, więc machnęła na niego ręką, żeby do nich podszedł.-Widzę, że dobrze idzie Ci skręcanie u taty szafki.-Spojrzała na niego kpiąco.
-Witam drogie Panie.-Pocałował je w policzek. Co ciekawe Isabele lekko się zarumieniła.-Dobra po prostu nie chciałem za wami biegać. Jesteście wariatkami, szczególnie jeśli chodzi o zakupy.
-Mhm. A twoja koleżanka to kto?-Udawała urażoną.
- Moja nowa "dziewczyna"-Zrobił cudzysłów w powietrzu.-Kim.
-Ten cudzysłów był zbędny.-Skomentowała jego wypowiedź. Kyle był modelem i zdarzało się, że miał nowe "dziewczyny".-Zbieramy się?-Spojrzała na Isabele.
-Tak. Chodź.-Odwiozła ją pod dom i wróciła do siebie.
-Jestem!-Krzyknęła, żeby poinformować matkę o powrocie. Ich dom był przy plaży, dlatego wyszła przez furtkę i usiadła na piachu, rozkoszując się morską bryzą i szumem fal. Zagłębiła się w fabułę książki, którą czytała.
-Kochanie pójdziesz ze mną do kościoła?-Spojrzała na swoją mamę stojącą obok. Nigdy nie była szczególnie religijna, dlatego nie spodobał jej się ten pomysł.
-A nie możesz iść sama? Mogę Cię zawieźć.-Szukała kompromisu.
-Tylko ten jeden raz. Proszę.-Spojrzała na nią wręcz błagalnie.
-No dobrze, ale jesteś pewna, że wszystko dobrze?-Ugięła się.-Wydajesz się niespokojna dzisiaj.-Zauważyła.
-Nie martw się. Po prostu przypomniało mi się, co twój ojciec mi kiedyś powiedział.-Próbowała ją zbyć, ale tylko bardziej przyciągnęła jej uwagę.
-A co Ci powiedział?-Zaciekawiła się delikatnie.
-Że odwiedzi Cię w twoje osiemnaste urodziny.-Wzrok jej matki wydawał się nieobecny. Całkiem jakby przestała panować nad swoim ciałem.
-I tym się martwisz? Nigdy mnie nie odwiedza, dziś też tego nie zrobi, a nawet jeśli to nic się nie stanie.
-No nieważne.-Otrząsnęła się i wzruszyła ramionami.-Jak chcemy zdążyć to musimy się zbierać. Morrigan podniosła się z piasku i zaczęła otrzepywać. Nagle zerwał się silniejszy wiatr, a niebo pociemniało. Nic wcześniej nie wskazywało, że zbliża się burza. Usłyszała grzmot, a chwilę później dostrzegła mężczyznę. Definitywnie już go widziała. Stał dzisiaj niedaleko ich domu, a później był w galerii.
-Morrigan idź szybko do domu.-Powiedziała pośpiesznie kobieta, a w jej głosie i na jej twarzy nie było niczego poza czystym przerażeniem.
-Moja droga Catharina, czy naprawdę myślałaś, że ją przede mną ukryjesz? Jeszcze w kościele.-Mężczyzna pojawił się koło nich, a Morrigan była w stanie przysiąść, że wcale w ich stronę nie szedł. Catharina stanęła przed nią, mierząc się z nim twarzą w twarz.
-Mamo, kto to?-Wyszeptała do niej.
-Nikt. Idź do domu.
-Zostań. Moja wizyta się jeszcze nie skończyła.-Usłyszała głos tajemniczego mężczyzny. Stała w miejscu zmieszana.
-Zostaw ją w spokoju.-Wysyczała.
-Doskonale wiesz, że to nieuniknione.-Patrzył na nią z lekką odrazą.-Tak właściwie to nie masz nic do powiedzenia. Jej przeznaczeniem jest wpisać się do księgi. Doskonale wiesz jaka krew płynie w jej żyłach.
-Co się tutaj dzieje?-Morrigan była coraz bardziej zdezorientowana.
-Zgodnie z ustaleniami, ojciec przyszedł Cię odwiedzić.-Pierwsze co przyszło Morrigan do głowy to, że to jakiś żart, ale szybko rozważyła też opcję, że ma do czynienia z jakimś wariatem.-Nie jestem wariatem.
-Skąd ty... ?-Postanowiła nie pytać.-Jak na razie to nie widzę tutaj mojego ojca, więc co ty tutaj robisz?
-Ja jestem twoim ojcem.-Przekazał jej tę informację jak gdyby nigdy nic.
-Bardzo zabawne. Wynoś się, albo dzwonię na policję.-Powiedziała z irytacją.
- I co mi zrobią? Spróbują zastrzelić czy aresztować?-Zapytał jej rozbawiony.
-Mamo co tu się dzieje?-Spojrzała na nią zirytowana.
-To prawda. To twój ojciec.-Zakręciło jej się w głowie i dopiero po paru długich sekundach postanowiła się odezwać.
-I kiedy raczyłaś mi powiedzieć, że zdradziłaś ojca?-Uniosła głos.
-Nie uwierzyłabyś mi.-Mówiła bardzo cicho i Morrigan widziała strach w jej oczach.
-Na Boga, kim ty jesteś?-Spojrzała na mężczyznę.-I nie mów, że moim ojcem, bo to już wiem.
-Boga w to nie mieszaj. Lucyfer Morningstar do usług.-Na początku wybuchła śmiechem, ale później zauważyła, że on jest całkowicie poważny.
-Bardzo zabawne to było.
-To nie był żart, a ty wpiszesz się do tej księgi.-Szybko zmienił temat.
-Nie widzę żadnej księgi.-Sama nie wiedziała skąd było w niej tyle odwagi. Powinna była odwrócić się na pięcie i uciec jak najdalej się dało. Może to wszystko było tylko snem. Pstryknął palcami i w jego rękach pojawiła się księga w skórzanej oprawie. Serce Morrigan się zatrzymało.
-O w tym miejscu.-Pokazał palcem.
-Jak to zrobiłeś?-Prawie wyszeptała.
-Już Ci mówiłem, że jestem diabłem. Jak się tutaj podpiszesz to też będziesz tak umiała.
-Nie podpisuj się. To przekleństwo, a nie władza.-Jej matka zabrała głos, wciąż roztrzęsiona.
-Nie chcę żadnych twoich mocy. Zostaw nas w spokoju, bo i tak się nie podpiszę.-Uniosła walecznie podbródek.
-Nie chciałaś po dobroci.-Podszedł do jej mamy i złapał ją za szyję.-Podpiszesz się, albo skręcę jej kark.
-Nie, proszę nie rób tego.-Zaczęła go błagać.
-Podpisz się to nic jej nie zrobię.-Wzruszył ramionami jakby właśnie nie trzymał w powietrzu bezbronnej kobiety.
-Nie rób tego.-Ostrzegła ją matka, a on ścisnął jej szyję, tak, że zaczęła się dusić.
-Nie mam długopisu.-Powiedziała spanikowana.
-Jasne.-Pstryknął palcami, a w jego ręce pojawiło się pióro, które jej podał.-Musisz się nim zaciąć. W księdze podpisujesz się krwią.-Zrobiła co kazał, więc puścił jej matkę, której od razu wpadła w ramiona. Poczuła nieznane jej dotąd uczucie. Jakby całe jej ciało zaczęła przepełniać energia.
-Jeśli potrzebujesz odpowiedzi, to z chęcią Ci ich udzielę, ale jeśli wolisz, żebym wrócił do piekła, to tak zrobię.
-Ym. Zostań jeszcze chwilę. Mamo zostawisz nas?-To była prawdopodobnie najgorsza decyzja w jej życiu, ale niewiele wtedy myślała.
-Nie ma opcji.-Zaprzeczyła.
-Przecież wiesz, że nic jej nie zrobię.-Zaśmiał się.
-Nic mi nie będzie.-Nie kłóciła się tylko poszła do domu.-Czyli, jesteś diabłem?-Zapytała niepewnie.
-Tak, a ty moim pierwszym i jedynym dzieckiem.
-Dlaczego teraz? Dlaczego przez ostatnie osiemnaście lat nie pofatygowałeś się, żeby chociaż sprawdzić czy żyję?
-Odwiedzałem Cię co roku, ale potem musiałem wymazać Ci pamięć.
-Dlaczego niby musiałeś?-To wszystko było tak zagmatwane.
-Z tego samego powodu, z którego wychowywałaś się tutaj. W niebie chcieli twojej śmierci. Musiałem Cię ukryć. Moc można posiąść dopiero w tym wieku. Byłaś całkowicie bezbronna, więc lepiej jeśli oni myśleli, że nie żyjesz, a ty nie wiedziałaś kim naprawdę jesteś.
-I co, teraz tak po prostu pstryknę palcami i będę w innym kraju?
-Oczywiście, że nie.-Jego głos cały czas był przepełniony rozbawieniem.-Dostaniesz najlepszego trenera w piekle. Dołączysz także do akademii. Nauczą Cię wszystkiego. Jesteś wyjątkowa i nie zapominaj o tym.
-Chodzę już do szkoły.
-Zmienisz ją.-Powiedział stanowczo.
-Nie zmusisz mnie do tego.-Dorównała mu tonem.
-Nie utrudniaj tego.-Ostrzegł ją.
-Dopiero się przekonasz do czego jestem zdolna.-Pokręcił głową z politowaniem.
-Masz dwa dni.-Jak gdyby nigdy nic zniknął za ścianą ognia.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro