60|60
Nightmare
Irytujące pukanie do drzwi.
— Wejść — drzwi się otworzyły i wszedł, przez nie ten fioletowy taki.
~~ Witaj szefuńciu! ~~ jego uśmiech wywołuje u mnie uczucie wymiotów... A to dziecko uczucie złości.
~~ Wuwu! ~~ irytujące stworzenie...
— Daj mi ją i idź — powiedziałem przeglądając papiery. Muszę wybrać jedno z kilkuset AU, na wybudowanie nowej bazy.
~~ Jak szefuńcio chce! ~~ spojrzałem na niego. Pocałował dziecko w policzek i podszedł do mnie ~~ Bądź grzeczny aniołku ~~ i kolejny pocałunek, ohyda. Fioletowy podał mi ją i po chwili wyszedł.
— Radziłbym ci się odkazić zanim dostaniesz jakiejś infekcji od tego zboczeńca... — westchnąłem kładąc ją sobie na kolana i przytrzymując jedną ręką.
~~ Wuwu! ~~ jaki kurwa wuwu?!
— Słuchaj ty mała irytująca i nikomu niepotrzebna istoto. Nie masz kurwa prawa do nazywania mnie wujkiem. Jestem twoim wrogiem i kiedyś się ciebie pozbędę, albo teraz, ale to zależy od tego jak bardzo będziesz mnie irytować — mój wzrok znowu spoczął na kartkach papieru.
To musi być spokojne miejsce i takie którego nikt się nie spodziewa.
~~ Mama... ~~ lekko zdziwiony spojrzałem na Lux. Miała łzy w oczach.
— Twoja mama smaży się gdzieś na dole w piekle — ona i tak nie rozumie to po co się wysilam do rozmowy?
~~ Tata? ~~ nadal się na mnie gapi...
— Cross jest, przez ciebie w szpitalu... — wstałem z nią na ręce.
Nie mogę się, przez nią skupić.
— Bachorze zróbmy tak... Ty sobie poleżysz na dywanie w ciszy, a ja zajmę się pracą — odłożyłem ją i znów usiadłem — Może zaśnie... — westchnąłem dalej przeglądając papiery.
Może wybiorę Haventale? Kto wpadłby na pomysł, że banda morderców będzie żyła w niebie? Nie... To zły pomysł. Powinienem wybrać miejsce gdzie od czasu do czasu będzie można kogoś zabić i nikt się nie skapnie... Hm... Wziąłem do ręki akta z Fellswap. Może ten świat się nada?
~~ Tata! ~~ podniosłem wzrok znad papierów, a moje oko spotkało się z wściekłym spojrzeniem Cross'a...
Cross
Przebłagałem Killer'a, by mnie wziął do bazy. Teleportował mnie do samego gabinetu Nightmare. I co widzę na podłodze? Moją córkę!
— Oszalałeś?! — wziąłem ją na ręce i przytuliłem patrząc na niego wściekły.
— Dlaczego nie leżysz w szpitalu?! — on również wyglądał na złego, ale ja mam więcej powodów, by się wściekać.
— A dlaczego nie odzywałeś się do mnie od wypadku Dream'a?! I dlaczego zabrałeś ze sobą Lux?! — usłyszałem płacz małej, więc zacząłem ją lekko kołysać.
— Nie muszę ci odpowiadać na tak głupie pytania! — obszedłem biurko dookoła i stanąłem tuż obok niego.
— Dla ciebie to są głupie pytania?! — obróciłem go na krześle w taki sposób, że nasze twarze były do siebie przodem — Głupie jest dla ciebie, że się martwiłem o moją córkę i ciebie?! To jest dla ciebie głupie!? — Lux dalej płakała. Odsunąłem się kilka kroków i zacząłem ją tulić delikatnie — Proszę powiedz mi czy miałeś jakiś związek z... wypadkiem Dream'a... — poczułem ból w klatce piersiowej.
— Nie miałem z tym nic wspólnego. Byłem wtedy z tobą! Myślisz, że byłbym w stanie go zabić?! — wstał podchodząc do nas.
— Tak Nightmare... Ty byłbyś w stanie zabić każdego... — wyszeptałem odwracając wzrok.
— Myślisz, że bym cię zabił? — nie odpowiedziałem — Rozumiem... Nie ufasz mi... — spojrzałem na Lux, wyglądała na bardzo wystraszoną, w sumie nie ma się co dziwić czyż nie?
— Nie o to chodzi... Ty po prostu czasami nad sobą nie panujesz... Bałem się, że zrobisz Lux krzywdę kiedy chociaż raz zapłacze... — patrzył mi w oczy mając usta niewiele centymetrów od moich.
— Miałem taki zamiar... Ale byś mnie wtedy znienawidził... — uśmiechnąłem się lekko.
— Cieszę się, że coś dla ciebie znaczę — pocałowałem go w policzek.
— Znaczysz dla mnie naprawdę bardzo dużo... Dlatego nie zrobiłbym nic co sprawiłoby twój smutek — już czułem jego usta na moich, ale w tym momencie odezwała się moja mała dzidzia — No kurwa... — odsunąłem się patrząc na mój skarb.
— O co chodzi Lux? — przytuliłem ją i się uśmiechnąłem.
***
Zastanawiam się nad
sensem istnienia...
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro