2
- Pokażę mu! Pokażę, że też cokolwiek potrafię, nawet z tym bólem dupy - wykrzykiwał, wymachując rękami i tupiąc nogami jak mała, obrażona dzidzia.
- Jesteś pierdolonym kapitanem tej drużyny, wszyscy wiedzą, że potrafisz grać. Poza tym nie widzisz jak chodzisz? Ledwo przebierasz swoimi nóżkami, trener od razu każe cię odesłać na ławę - Jimin próbował za wszelką cenę ściągnąć swojego przyjaciela na ziemię.
- O to bym się nie martwił. Choi dzwonił, samochód mu się zepsuł w drodze na lodowisko i zablokował cały pas. Raczej szybko tu go nie będzie - poklepał przyjaciela po plecach, odrzucając butelkę z wodą. - A zresztą, nie widzisz, że o to mu chodziło? Wchodzę na lód i połamię mu nogi tym kijem - puścił oczko, po czym przeskoczył przez bandę, udając się w kierunku reszty drużyny.
-
Kątem oka dostrzegł przenikliwy wzrok kapitana przeciwników lustrujący jego zgrabną sylwetkę i zagryzł mocno wargę, próbując się powstrzymać przed jęknięciem z bólu. Wiedział, że z większego kipiało gniewem równie, jak i z niego i w konfrontacji z takim bykiem nie miał szans, bo prawdopodobnie zmiótłby go z powierzchni ziemi w ułamku sekundy, ale mimo to się nie poddawał. W końcu obiecał Jiminowi, że połamie kijem nogi temu gamoniowi.
Jeon za to, podobnie jak Tae, od samego rana przeżywał kryzys. Ciągle powtarzał sobie w myślach, że przecież nie znalazł się w drużynie przypadkiem. Pierwszą parę łyżew otrzymał w prezencie na gwiazdkę w wieku czterech lat i od tamtej pory na lodzie zawsze dawał z siebie wszystko. Trener nie powołał go na kapitana bez powodu. Podnosił sam siebie na duchu, dążąc do wygrania spotkania. Sparing bowiem był idealnym przygotowaniem przed tym meczem. Wszyscy zawodnicy doskonale zdawali sobie sprawę z tego, że kolejna wygrana zagwarantowałby drużynie niebieskich zwycięstwo w lidze. A przecież, on na to pozwolić nie mógł.
Drużyna pomarańczowych płynnie przekazywała sobie krążek, zdobywając punkt za punktem. Kapitan wodził wzrokiem za gumowym walcem, nie opuszczając go z pola widzenia. Z wielką łatwością prześlizgiwał się przez obrońców niebieskich, którzy tylko błagalnie patrzyli się w stronę Taehyunga unosząc ramionami i rękami, chcąc pokazać kapitanowi, że nie panowali nad zaistniałą sytuacją. Kim ledwo przebierał nogami, próbując wymijać kryjących go przeciwników, lecz bezskutecznie. Za każdym razem zahaczał o ich kije i modlił się, tylko aby spóźniający się trener nie znalazł się nagle na obiekcie i nie był świadkiem porażki jego podopiecznych.
Wszystko szło idealnie po myśli Jungkooka. Prowadząc dwoma punktami, pozwolił sobie na zatrzymanie się i podziwianie tablicy pokazującej wielkie zero przy drużynie Conethry. Nawet nie zorientował się, kiedy krążek z impetem uderzył w jego łyżwę. Momentalnie się ocknął uśmiechając się w stronę Yoongiego, który zauważył dobrą pozycję kolegi, po czym zaczął spokojnie kierować go w stronę bramki. Tym razem nie groziła mu powtórka z rozrywki. Można było powiedzieć, że dźwięk zegara głośno odmierzającego ostatnią minutę wręcz go uspokajał, bo gdy celnie strzelił do bramki na lodzie rozbrzmiała syrena. Cóż za idealne wyczucie czasu.
Niebiescy 0:3 Pomarańczowi
- Kim! Biegiem do szatni i widzę cię u siebie w biurze za pięć minut - wywrzeszczał szkoleniowiec, uderzając pięścią w bandę, a Tae mógł przysiąc, że zadrżał równie mocno, jak i ścianka pod wpływem siarczystego ciosu mężczyzny.
-
Gdy tylko kapitan pojawił się w szatni w całym pomieszczeniu nastała głucha cisza. Wszyscy zawodnicy unikali kontaktu wzrokowego z Kimem, gdyż z opadniętymi głowami starannie składali swoje stroje, a z oddali można było usłyszeć wesołe okrzyki pomarańczowych, którzy nadal znajdowali się na lodzie.
- Ta, jakby jeszcze mieli co świętować. To tylko jakiś głupi sparing - mruknął pod nosem, opadając na ławkę i próbując zminimalizować ilość wykonywanych ruchów.
Kiedy tylko spakował wszystkie potrzebne rzeczy, udał się pod gabinet trenera, przy którym stał przez dłuższą chwilę, próbując w myślach poukładać sobie co takiego powie mężczyźnie. Przecież dostał kategoryczny zakaz gry przez trzy tygodnie, a sparing też miał sobie opuścić, aby w pełni powrócić do sprawności. Wahał się kilka razy przed zapukaniem, aż w końcu dotknął lekko piąstkami drzwi, w których natychmiast stanął zdenerwowany pan Choi, wciągając młodzieńca do środka.
- Chłopie, co ty, rozum straciłeś? Po pierwsze, jeszcze dwa dni temu o mało nie ryczałeś z bólu, a teraz nagle ozdrowiałeś? - krzyknął, kopiąc krzesło, które znajdowało się nieopodal biurka.
- Trenerze, ja b-bardzo przepraszam, ale... - wydukał cichutkim głosem, który ledwo było można usłyszeć. W tamtym momencie czuł się jak taki mały chłopiec bliski płaczu, bo został skrzyczany przez dorosłego. Często potrzebował tylko małego impulsu, aby zachowywać się całkowicie irracjonalnie, a potem dopadały go wyrzuty sumienia.
- Wiesz co, skończ. Nie chcę tego słuchać. Już nawet nie skomentuję twojej gry! Doskonale wiem o tym, że hokej to gra zespołowa. Ale Matko Boska, Taehyung, kapitan powinien jakoś poprowadzić resztę drużyny, a nie pozwalać im patrzeć jak obrywasz po dupie. Zresztą... podjąłem już decyzję... zawieszam cię do końca sezonu. - powiedział na jednym głębokim wydechu.
_________________________
dzieci moje drogie, ktoś tu jeszcze jest?
nie wierzę, ile czasu mi zajęło napisanie tego czegoś, no ale w końcu jest, i chyba nawet odrobinkę dłuższe od poprzedniego
z góry przepraszam, że z taekookami niewiele się dzieje, ale taki był zamysł od początku... czy tylko ja wolę, gdy akcja się dzieje w miarę powoli?
miłego dnia!
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro