Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 2

Nie wiem, co stało się potem. Straciłam przytomność.

Ocknęłam się. Znowu. Chciałam odgarnąć włosy z czoła. Nie mogłam. Co?! Byłam przywiązana do, chyba krzesła. Zaklęłam w myślach. Rozejrzałam się po pomiesczeniu. Byłam tu ja, krzesło, oraz stół na którym leżały moje rzeczy. Ktoś wyjął je z mojej torby. Nie wiem kto to ten ktoś, ale ma przejebane. Sprawdziłam, czy mam swoją bransoletkę na ręce. Całe szczęście, była tam. Wyglądała z pozoru niewinnie. Zwykłe serduszko. Wcisnęłam w odpowiednim miejscu. Małe ostrze wyłoniło się z niewinnego serduszka. Zaczęłam przecinać sznury na nadgarstkach. Nagle usłyszałam kroki. Dwie osoby. Dorosły i dzieciak. Weszli do pomieszczenia w którym się znajdowałam. Przerwałam pracę. Podeszły w zasięg mojego wzroku.
-No proszę, komitet powitalny wreszcie się pojawił-parsknęłam.-Stanford i Dipper Pines. Mogę się dowiedzieć, CO TU DO CIĘŻKIEJ CHOLERY SIĘ WYPRAWIA?!- straciłam panowanie nad sobą. W odpowiedzi Stanford poświecił mi w oczy latarką. Gdybym miała wolne ręce to padłby trupem.
-Oczy są normalne.-mruknął pod nosem. Odwrócił się do młodego. To była moja szansa. Wykorzystałam ją. Błyskawicznie przecięłam sznury. Cicho wstałam. Podkradłam się do stołu i zgarnęłam wszystkie rzeczy do torby. Wyjęłam butelkę z mieszaniną popiołu, wapna i pieprzu, i cisnęłam w ich stronę. Odwróciłam się i pobiegłam przed siebie. Wpadłam do laboratorium. Teraz dopiero zorientowałam się gdzie jestem. Zobaczyłam dzienniki szóstaka. Wszystkie trzy. Zgarnęłam je. Mogą mi się przydać.
-Złodziejka dziennkiów!-krzyknął chyba Dipper. Wskoczyłam na chama do windy i wcisnęłam przycisk w górę. Teraz mogłam chwilę odsapnąć. Dotarłam na górę i wyskoczyłam zza automatu. Zszokowana Mabel pisnęła ze strachu, a Stanley wypluł to, co miał w ustach. Przebiegłam przez budynek i po chwili byłam już na zewnątrz. Nie kontaktowałam się z otoczenie, tylko biegłam jak szalona przez las, byle daleko stamtąd. Do moich uszu doszły jakieś krzyki. Zignorowałam je. Po kilkuminutowym sprincie wypadłam z lasu i o mało się nie zabiłam. Ledwo wychamowałam przed wpadnięciem w przepaść. Uspokoiłam oddech. Byle nie panikować, bo wszystko pójdzie w pizdu. Usłyszałam trzaski gałązek i jakieś kroki na ściółce. Z lasu wypadł szóstak. Czy on nigdy się nie odczepi?
-Oddaj dzienniki.
-Bo co? Co mi zrobisz, hmmm? Zdezintegrujesz mnie? Proszę bardzo, wal!-zarechotałam mu prosto w twarz.
Krzaki za nim zaszeleściły. Spojrzałam w tamtą stronę, a ten debil to wykorzystał i skoczył na mnie. Tylko zapomniał, że za mną jest pierdolona przepaść.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro