Rozdział 2
Nie wiem, co stało się potem. Straciłam przytomność.
Ocknęłam się. Znowu. Chciałam odgarnąć włosy z czoła. Nie mogłam. Co?! Byłam przywiązana do, chyba krzesła. Zaklęłam w myślach. Rozejrzałam się po pomiesczeniu. Byłam tu ja, krzesło, oraz stół na którym leżały moje rzeczy. Ktoś wyjął je z mojej torby. Nie wiem kto to ten ktoś, ale ma przejebane. Sprawdziłam, czy mam swoją bransoletkę na ręce. Całe szczęście, była tam. Wyglądała z pozoru niewinnie. Zwykłe serduszko. Wcisnęłam w odpowiednim miejscu. Małe ostrze wyłoniło się z niewinnego serduszka. Zaczęłam przecinać sznury na nadgarstkach. Nagle usłyszałam kroki. Dwie osoby. Dorosły i dzieciak. Weszli do pomieszczenia w którym się znajdowałam. Przerwałam pracę. Podeszły w zasięg mojego wzroku.
-No proszę, komitet powitalny wreszcie się pojawił-parsknęłam.-Stanford i Dipper Pines. Mogę się dowiedzieć, CO TU DO CIĘŻKIEJ CHOLERY SIĘ WYPRAWIA?!- straciłam panowanie nad sobą. W odpowiedzi Stanford poświecił mi w oczy latarką. Gdybym miała wolne ręce to padłby trupem.
-Oczy są normalne.-mruknął pod nosem. Odwrócił się do młodego. To była moja szansa. Wykorzystałam ją. Błyskawicznie przecięłam sznury. Cicho wstałam. Podkradłam się do stołu i zgarnęłam wszystkie rzeczy do torby. Wyjęłam butelkę z mieszaniną popiołu, wapna i pieprzu, i cisnęłam w ich stronę. Odwróciłam się i pobiegłam przed siebie. Wpadłam do laboratorium. Teraz dopiero zorientowałam się gdzie jestem. Zobaczyłam dzienniki szóstaka. Wszystkie trzy. Zgarnęłam je. Mogą mi się przydać.
-Złodziejka dziennkiów!-krzyknął chyba Dipper. Wskoczyłam na chama do windy i wcisnęłam przycisk w górę. Teraz mogłam chwilę odsapnąć. Dotarłam na górę i wyskoczyłam zza automatu. Zszokowana Mabel pisnęła ze strachu, a Stanley wypluł to, co miał w ustach. Przebiegłam przez budynek i po chwili byłam już na zewnątrz. Nie kontaktowałam się z otoczenie, tylko biegłam jak szalona przez las, byle daleko stamtąd. Do moich uszu doszły jakieś krzyki. Zignorowałam je. Po kilkuminutowym sprincie wypadłam z lasu i o mało się nie zabiłam. Ledwo wychamowałam przed wpadnięciem w przepaść. Uspokoiłam oddech. Byle nie panikować, bo wszystko pójdzie w pizdu. Usłyszałam trzaski gałązek i jakieś kroki na ściółce. Z lasu wypadł szóstak. Czy on nigdy się nie odczepi?
-Oddaj dzienniki.
-Bo co? Co mi zrobisz, hmmm? Zdezintegrujesz mnie? Proszę bardzo, wal!-zarechotałam mu prosto w twarz.
Krzaki za nim zaszeleściły. Spojrzałam w tamtą stronę, a ten debil to wykorzystał i skoczył na mnie. Tylko zapomniał, że za mną jest pierdolona przepaść.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro