×Chapter×02×
×SAMODOSKONALENIE×
×
Od czasu tamtej kłótni już się do siebie nie odezwaliśmy, nawet kiedy widzieliśmy się gdzieś na ulicach miasta. Czas płynął dalej, tak jak i życie. Pojawiali się inni ludzie, odmienne otoczenie oraz nowe problemy. Trafiłam do oddalonego od mojego domu o kilka kilometrów liceum i musiałam przystosować się, by później nie paść ofiarą jakiś zarozumiałych idiotów, którzy lubili bawić się w nękanie i szukali ofiar już pierwszego dnia.
- Nazywam się Onohara Akane, miło mi was poznać - przedstawiłam się z uśmiechem, ale nie zbyt szerokim, by jednak nie przesadzić z ekspresją i pozostać neutralna w stosunkach z innymi.
Nie przyznałam tego przed rodziną ani nikim innym, ani nawet przed sobą do pewnego momentu, ale tak naprawdę to... nigdy nie chciałam iść do tej szkoły. pragnęłam pójść do Raijin, tak jak większość moich koleżanek i kolegów. Jednak moja matka pragnęła bym poszła do dobrego liceum z wysokim poziomem, a nie do jakiejś wylęgarni chuligaństwa i innych głupot.
- Izaya-kun... czy nie uważasz, że ludzie są interesujący? - zapytałam tamtego dnia, ale...
- Wiesz, Aka-chan, moim zdaniem... - zaczął, ale dokładnie w tym samym momencie w oddali zatrąbił samochód i nie usłyszałam co powiedział. Do dziś nie wiem. Nadal jednak chcę poznać prawdę, jakie słowa wtedy wypowiedział i dlaczego się tak uśmiechnął... ten uśmiech.
- Aka-cha, już nie jesteś moją przyjaciółką, ponieważ teraz kocham wszystkich ludzi - oznajmił niezwykle beztrosko tamtego feralnego dnia, ocierając czerwony policzek wierzchem dłoni.
Najwyraźniej czułam się winna. Podświadomie czułam, że to ja wszystko zniszczyłam tymi słowami, a nawet jeśli sam już tak wcześniej sądził, to właśnie ja - wtedy jego przyjaciółka - podsyciłam ten płomień.
×
Nauczyciel postanowił tego dnia zrobić nam niespodziewany sprawdzian, jednak przewidziałam to i przygotowałam się nieco. W końcu, kiedy zgraja nastolatków wyrzuca piórniki za okno z piętra, to pojawia się też ryzyko, że ktoś takowym oberwie... A że padło akurat na tego starszego człowieka...
- Jakieś pytania?
- Uprzedzę kolegów i koleżanki zadając to pytanie... - zaczęłam, ledwo kryjąc uśmiech cisnący mi się na usta, - kiedy poprawa?
×
Nie byłam jakaś wybitna. Raczej bardziej przeciętna, ale kiedyś pewna osoba powiedziała mi, że nie wykorzystuję pełni swoich możliwości, a jestem naprawdę inteligentną osobą. Może i Orihara miał rację, ale teraz... nie mogłabym się do tego przyznać, bo w końcu... miałam ku temu powody.
×
Szłam właśnie z koleżankami z klasy w kierunku księgarni, gdyż jedna z nich chciała coś kupić, gdy dostrzegłam w oddali znajomą sylwetkę.
- Izaya... - wyszeptałam, zatrzymując się w pół kroku i skupiając wzrok na oddalającym się powoli chłopaku.
- Kim jest ten cały Izaya?
- Ha? To przedstawiciel rasy ułomnej. Ten gatunek posiada tez kilka odmian, ale większość oznacza się takimi samymi cechami jak: leniwy, samolubny, czasami wredny, upierdliwy, chamski... - wymieniałam bez ogródek, puki nie zostałam uderzona w głowę jakimś tomiszczem.
- Przestań uciekać od tematu - mruknęła blondynka, oglądając okładkę romansu. - Pytamy poważnie, kim on jest?
Odruchowo zagryzłam wargę i zacisnęłam dłonie na ramiączku torby. Nie bardzo uśmiechało mi się przyznawać kim dla mnie był, ale zdecydowałam się ukryć przed nimi co nieco.
- To mój... - przerwałam by zebrać myśli i wypaść naturalniej - były przyjaciel... - poprawiłam się szybko.
- Jak to były? - dziewczyna przerwała szukanie upragnionej książki i zaczęła się we mnie wyczekująco wpatrywać.
- Były i tyle - odparłam. - Kiedyś bardzo dobrze się dogadywaliśmy, ale pod koniec gimnazjum okropnie się pokłóciliśmy i nie zamieniliśmy ze sobą słowa od tamtej pory - dokończyłam i sama zaczęłam przeglądać regały zapełnione kryminałami i powieściami fantasy. Omiotłam wzrokiem półkę wypełnioną książkami, które nieraz czytał Orihara.
Starałam się odgonić myśli związane z chłopakiem, ale z każdą chwilą w mojej głowie pojawiał się natłok wszystkich wspólnie spędzonych chwil, kiedy to razem śmialiśmy się i żartowaliśmy, szukaliśmy powodów, by nie być na zajęciach na basenie... Wszystkie te wspomnienia, choć starałam się ich pozbyć, nieustannie powracały, powodując niewytłumaczalny ból i smutek.
Nie będę brała tej książki - pomyślałam, nieco niechętnie odkładając kuszącą mnie już samą okładką książkę, a następnie dołączyłam do koleżanek, które stały już przy kasie i piszczały na samą myśl przeczytania jakiegoś taniego romansu z wampirem w roli głównej. Według mnie nawet nie dało się zagłębić w lekturę, kiedy główna bohaterka to typowa Mary Sue, idealna pod każdym względem, piękna, niby typ samotniczki, ale zawsze zakocha się w niej jakiś cudowny mężczyzna lub w ogóle wampir albo wilkołak, bo ona będzie ,,inna niż wszyscy". Na samą myśl o tym robiło mi się niedobrze, ale taki najwyraźniej miały moje koleżanki gust.
×
Szłam tuż za dwiema śliniącymi się do okładki dziewczynami i błagałam w duchu, a nawet rozważałam ucieczkę, by uwolnić się od tych katuszy.
- Ej, przestańcie łasić się do Hrabiego Blady Ryj i chodźmy wreszcie do tej kawiarni. - westchnęłam przeciągle, patrząc na nie ze złością, gdyż do tej pory mnie ignorowały.
- Odezwała się ta, co wygląda jak wampir odkąd zobaczyła tego... jak mu to było - zamyśliła się na moment i przymknęła piwne oczy - Izuya!
- Izaya - poprawiłam ją bez emocji w głosie, krzyżując ręce na piersi.
- A jedno i to samo. - machnęła nonszalancko ręką, wchodząc za koleżanką do wspomnianej kawiarenki.
- Nie - zaprzeczyłam, aczkolwiek bez przekonania. - To tak jakby ciebie nazwano Mugi zamiast Mogi.
Po tych słowach przestała drążyć temat i jedynie wydęła policzki, co wyglądało naprawdę zabawnie zważywszy na to, że jej twarzy była drobna, a krótkie, jasne włosy podkręcały się przy końcach.
×
Usiadłyśmy przy jednym ze stolików, od razu biorąc menu do ręki. W tym samym momencie odruchowo spojrzałam na wolne miejsce przy oknie, jakby widząc oczyma wyobraźni mnie i Oriharę, siedzących tam oraz śmiejących się do siebie, a także cieszących chwilą.
- Ono-chan? - z zamyślenia wyrwał mnie głos Nozomi, która z lekkim niepokojem spoglądała na mnie swoimi jasnobrązowymi oczami.
- Wezmę kawę z karmelem - oznajmiłam odruchowo, wymuszając na sobie delikatny uśmiech.
- Och, to w porządku. Bałam się, że coś się stało.
- Nie, nie - zaprzeczyłam. - Zamyśliłam się. Duży tu wybór...
- Rozumiem. - uśmiechnęła się i wróciła do wcześniejszego zajęcia, czyli paplania o tej książce z wampirem na okładce i w zasadzie trwało to dopóki nie przyniesiono nam zamówień. Rozmawiałyśmy przez chwilę, a później moje koleżanki wyciągnęły telefony i zmuszona byłam zająć się czymś innym.
Ciekawe co on teraz robi? - pomyślałam od niechcenia, czując coraz większy żal i przygnębienie, które spotęgowały się, gdy moim oczom ukazała się dwójka młodszych od nas nastolatków, siadających na wspomnianym miejscu przy oknie. Łudząco przypominali mi mnie i Izayę.
Chyba jednak nieco za nim tęskniłam...
- Przepraszam was, ale muszę jeszcze gdzieś pójść - powiedziałam, wstając z miejsca i zwracając tym samym uwagę koleżanek.
- Nie ma problemu, ale przyjdziesz tu jeszcze z nami, prawda?
- Jasne. - uśmiechnęłam się oraz pomachałam im na pożegnanie, biorąc kurtkę i opuszczając dołujące mnie miejsce. Nogi same poniosły mnie do wcześniej odwiedzonej księgarni, a następnie do odpowiedniej półki, z której zdjęłam wybraną książkę o wdzięcznym tytule ,,Jak pokochać świat". Sama nie byłam pewna dlaczego to zrobiłam, ale nie wytrzymałabym dłużej i prędzej czy później zakupiłabym ten średniej wielkości tomik.
×
Sprzedawczyni zapakowała, wciąż pachnącą nowością książkę, na którą wydałam w zasadzie całkiem sporo, a następnie kulturalnie wypowiedziała wyćwiczoną formułkę.
Wyszłam na zewnątrz, a chłodny wiatr od razu uderzył w moją twarz oraz rozwiał włosy, jednak nic sobie z tego nie robiąc, ruszyłam przed siebie w kierunku stacji. Była całkiem blisko zarówno szkoły jak i centrum, gdzie mieściły się wszelkiego rodzaju sklepy i rozmaite kawiarenki.
Wtem mignęły mi w tłumie charakterystyczne fioletowe bluzy. Odruchowo wstrzymałam oddech i przyśpieszyłam nieco by uniknąć konfrontacji z jednym z niebezpieczniejszych gangów. Nie podobało mi się to, jak się panoszyli, niszczyli i dewastowali oraz zastraszali i gnębili niewinnych ludzi. Może i ich nienawidziłam, ale nie mogłam zrozumieć jaki to miało cel.
A gdyby powstał gang, który przeciwstawi się tym szkodliwym? Gdyby działał na korzyść własną i społeczeństwa, w ten sposób zyskując uznanie, a także szacunek? Gdyby miał potęgę oraz wszystko inne, ale jego członkowie byli jednocześnie oddani, jak i bezpieczni? Z jednej strony byłby jak utopia, jednak przywódca musiałby nieść ogromne brzemię - cenę za tak ogromny sukces.
Z takimi myślami dotarłam do celu, od razu wchodząc do pociągu.
- Hmmm? Aka...
Momentalnie otworzyłam szerzej oczy, widząc znajomą sylwetkę, brązową czuprynę i mogłabym przysiąc, że chciał wypowiedzieć moje imię, ale jakby się zawahał.
- Izay... - zaczęłam, ale drzwi zamknęły się tuż przed moim nosem i miałam tylko kilka sekund, by zobaczyć jak sylwetka chłopaka znika mi z pola widzenia w szarym tłumie.
Czyżbym jeszcze się z niego nie wyleczyła?
Przecież było za późno. Nasze drogi rozeszły się i nie było nawet najmniejszej szansy, by znów się skrzyżowały. Pozostało mi jedynie wymazać go z pamięci.
A jednak nie potrafiłam tego zrobić...
Zbyt wiele dla mnie znaczył, a przez to nienawidziłam go tak bardzo, jak i kiedyś lubiłam.
×
- Wróciłam - wymamrotałam, przekraczając próg domu. Odpowiedziała mi jedynie głucha cisza i ciche pomiałkiwanie kota, wylegującego się na krześle w kuchni. Powolnym krokiem udałam się na piętro, do własnego pokoju, gdzie od razu rzuciłam torbę w kąt. Niestety nie miałam czasu na wylegiwanie się, więc szybko ubrałam luźne spodnie i nieco za dużą koszulkę, a następnie zwlokłam się do kuchni. - ,,Składniki są w lodówce, a przepis na stronie dwudziestej trzeciej" - przeczytałam, lekko przechylając głowę w prawo. Oznaczało to, że mama musiała dłużej zostać w pracy, a babcia czekała na obiad.
Jakoś niespecjalnie ucieszył mnie fakt, że na konkretnej stronie była kolejna karteczka głosząca: ,,Nie chcę tego. Zrób ryż i dowal do tego co chcesz". Od razu domyśliłam się, że musiał zrobić to mój brat, ponieważ litery były tak koślawe, że normalna osoba pomyślałaby, że to pisany naprędce testament.
×
Zajęłam się przygotowaniem ryżu, warzyw na parze dla mamy oraz sosu z kawałkami mięsa dla wygłodniałego brata, co chwila mieszając, ale zaraz w pomieszczeniu pojawił się nasz domagający się jedzenia kot, którego również musiałam nakarmić.
×
Umyłam ręce i jakby całkowicie zapominając o plamie z sosu na koszulce, opadłam na łóżko i zamknęłam oczy, by wreszcie zapomnieć o świecie oraz odpocząć.
- Baaakane!
- Szlag by to - syknęłam pod nosem, podnosząc się do siadu. - Już idę, idę!
×
- Za mało soli - wybełkotał Junzo, przeżuwając jednocześnie podany mu posiłek.
- Nie denerwuj mnie - bąknęłam, nerwowo mieszając herbatę i znosząc ocierającego mi się o nogę kota, którego futro już zdążyło przyczepić się do moich ubrań.
Oczywiście moja złość była uzasadniona, przynajmniej w większym stopniu, faktem iż nasz ojciec miał nas odwiedzić. Robił to mniej więcej raz, czasem dwa razy w roku.
Niekiedy i to było za wiele, a znając jego, przyjechał by odpocząć oraz wysysać z nas radość i młodość niczym szkoła. Tym razem jednak miałam zamiar wcielić w życie swój plan i wyciągnąć z niego jak najwięcej informacji.
Po co?
By wiedzieć na czym stoję. Sam fakt poznania jego sekretów był niezwykle kuszący, gdyż co nieco już się dowiedziałam, choć pozostał po tym ogromny niedosyt.
×Półtora roku wcześniej×
Siedziałam sobie spokojnie na łóżku, zagłębiając się w nowo nabytej książce, a krople deszczu stukały rytmicznie w szybę, a następnie spływały po niej, jakby chciały się nawzajem prześcignąć. Niebo było szare, a na ulicach widać było uciekających przed nadchodzącą burzą ludzi oraz tych, którzy ukryli się pod parasolami. Pogoda z pewnością nie dopisywała, a ja siedziałam w domu z bratem i babką, która aktualnie oglądała telewizję.
Na chwilę oderwałam się od książki, by sięgnąć po kubek wciąż ciepłej herbaty, którą postawiłam na komodzie, gdy nagle usłyszałam, jak ktoś uderzył kilkukrotnie pięścią w drzwi frontowe. Drgnęłam lekko, gdyż mama miała wrócić dopiero za jakąś godzinę, a nikt nie miał nas dziś odwiedzić.
Nieco zaniepokojona, odłożyłam kubek i na palcach podeszłam do okna, jednak nie dostrzegłam żadnego samochodu, więc skierowałam się w stronę wyjścia z pokoju, a następnie na korytarz. W tym samym momencie ktoś z impetem otworzył drzwi, po czym wdarł się do środka. Przełknęłam głośno ślinę, schylając się, a następnie schodząc kilka schodków, by wychylić głowę i dostrzec wejście.
Ledwo powstrzymałam się od krzyku, odsuwając się pod samą ścianę.
Na parterze stali dwaj wysocy mężczyźni w ciemnych ubraniach i zasłoniętych twarzach.
- Questo è l' casa di Onohara?* (To jest dom Onohary?) - powiedział jeden z nich, nieco ochrypłym głosem, jednak rozpoznałam w nim włoski akcent.
- Sì - zwrócił się do niego cicho.- Good morning, I'm postman! Somebody can come here? - odezwał się drugi, kalecząc język angielski. Jednak w życiu nie uwierzyłabym, że ci goście mogą być listonoszami. Nie wiedziałam co mam począć, tym bardziej, gdy obawiałam się o babcię, która została na dole, już o bracie grającym sobie w pokoju nie wspominając.
- Co tu się... AAAA!
Krzyk mojej babci i przeszywający mnie wskroś odgłos uderzenia sprawiły, że na moment wstrzymałam oddech. Ledwo byłam w stanie trzeźwo myśleć i jedyne co przyszło mi do głowy, to zająć się bratem.
Powoli wycofałam się na korytarz, by pod żadnym pozorem podłoga nie zaskrzypiała, a następnie na czworaka dotarłam do pokoju brata i po cichu weszłam do środka.
- Hej, co...
- Ćśśś. - zasłoniłam mu ręką usta. - Posłuchaj, zaraz wejdziesz do szafy, która jest na strychu i schowasz się za ubraniami, potem zadzwonisz na policję i powiesz, że jacyś mężczyźni weszli do naszego domu, ale jeśli tylko coś usłyszysz masz natychmiast przestać się ruszać i nie pozwolić, by cię znaleźli, zrozumiałeś, Junzo? - mówiłam drżącym ze zdenerwowania głosem, trzymając ręce na jego małych ramionach.
- Co się dz-dzieje? - zapytał ze strachem w jasnobrązowych oczach, które zaczęły mu się szklić.
- Nie ma na to czasu. Idź za mną i zachowaj ciszę, dobrze? - powiedziałam, a on pokiwał głową, po czym odłożył konsolę i schował do kieszeni swoją komórkę. Oboje je wyciszyliśmy, by po chwili bezszelestnie opuścić pokój. Samo otwarcie drzwi bez wywołania skrzypienia było niesamowicie trudne, ale jakimś cudem udało mi się ukryć brata. Później zebrałam w sobie resztki odwagi i wróciłam na schody prowadzące na parter, jednocześnie wyjmując telefon oraz włączając nagrywanie. Wcześniej zostawiłam w swoim pokoju otwarte drzwi i okno, by w razie potrzeby mój jakoś uciec, ale i tak okropnie się bałam. Dotknęłam kieszeni, by upewnić się, że mam w niej jeden z dwóch kupionych kiedyś nożyków, a wtedy przez moment przeleciało mi przez myśl, że mogłabym zadzwonić po Oriharę... jednak nie mogłam.
Zacisnęłam pięści, by powstrzymać niekontrolowane drżenie rąk i powoli wychyliłam telefon, ale okazało się, że ci dwaj weszli już w głąb domu.
Muszę znaleźć coś do samoobrony - pomyślałam, gorączkowo rozglądając się dookoła siebie.
Do głowy przyszedł mi tylko jeden, wyjątkowo spontaniczny oraz nieco głupi plan... użycie rury od odkurzacza, gdyż niczego innego, co mogłoby się nadać nie miałam. Miotła była w kuchni, a wiatrówka w szafce przy wyjściu.
Ponownie ostrożnie przemierzyłam korytarz, by zdobyć zdobyć potencjalną ,,broń". Samo odczepienie jej od maszyny i końcówki było znacznie trudniejsze niż się wydawało, ale ostatecznie wróciłam na schody, gotowa by zejść niżej. Każdy krok i pokonany schodek były niczym odliczanie do wybuchu. Czułam, że lekko się trzęsę, a moje serce wali coraz mocniej tak, że zaraz ktoś usłyszy jego łomotanie.
Dotarłam aż do ostatniego stopnia, a chwilę później zamarłam w bezruchu, widząc plamę z krwi na podłodze. Spełniły się moje najgorsze obawy i włamywacze skrzywdzili babcię. Wiedziałam, że od teraz liczy się każda chwila, więc nie zważając na własne bezpieczeństwo, podeszłam by sprawdzić jej puls.
Żyje! - pomyślałam z radością i natychmiastowo odskoczyłam, widząc w lustrze na ścianie odbicie jednego z tych mężczyzn.
- Anything... - mruknął rozeźlony włamywacz, szperając w szufladach.
Wykorzystałam chwilę nieuwagi obojga i lekko wychyliłam się zza rogu, by móc ich zagrać i zrobić kilka zdjęć, oczywiście bez flesza. Udało się lecz... mężczyzna się odwrócił.
- There! Catch her! - krzyknął, nadal kalecząc angielski, rzucając się w moja stronę w kilka sekund.
Momentalne zadziałała adrenalina i, zanim w ogóle pomyślałam co robię, z całej siły uderzyłam go rurą w ramię. Mężczyzna zatrzymał się, choć wiedziałam, że nie udało mi się go unieruchomić, po czym pognałam z powrotem na piątro.
Najważniejsze pytanie brzmiało: Po co ja tak właściwie to robiłam? Mogłam się przecież ukryć i nie ryzykować! Odpowiedź brzmiała: ,,Nie mogę". Musiałam wziąć pod uwagę, że babcia była ranna, a brat nie mógł wiecznie się ukrywać. Naprawdę bardzo ryzykowałam, ale ojciec mówił mi kiedyś, że jeśli taka sytuacja by się kiedykolwiek zdarzyła, a ja miałabym możliwość zrobienia czegokolwiek - mam to zrobić. To nie tak, że miałam zapomnieć o własnym bezpieczeństwie, ale myśleć rozważnie i brać pod uwagę wszystkie czynniki. Byłam odważna, ale i ja miałam lęki. W tym momencie bałam się. Nawet bardzo, ale...
Wbiegłam do swojego pokoju, rzucając po drodze rurę od odkurzacza pod okno, ale sama nie wyskoczyłam przez nie na dach od tarasu a wskoczyłam do własnej szafy, zamykając ze sobą w miarę cicho drzwiczki. Nie była specjalnie wielka, ale pojemna, a że stała w narożniku, mogłam wejść w jej głąb, by ukryć się za wiszącymi ubraniami. Nie musiałam długo czekać aby usłyszeć jak wchodzą i zaczynają coś do siebie mówić. Oczywiście włączyłam w telefonie dyktafon, obawiając się jednie, że wszystkie dźwięki zagłuszy kołatanie mojego serca.
- Ti ammazzo! (zabiję cię) - wrzeszczał Włoch.
- Why?! - gorączkował się ten, którego wcześniej uderzyłam. - Where's she?
- I don't know - odparł Włoch, nieco mniej kalecząc język. - Who is she? Onohara's sweeper*?
- Wrong! - mruknął meżczyzna do Włocha, który zaskakująco dobrze znał angielski. - Onohara's daughter. Eyes! The same eyes!
Na szczęście policja przyjechała w porę i nawet jeśli włamywacze uciekli, nagrania oraz zdjęcia pozwoliły odnaleźć ich dość szybko. Junzo miał o czym opowiadać kolegom, babci na szczęście nie stało się nic poważnego, a mama zainwestowała w lepsze zamki. Pewnie nie wspominałabym tego tak dokładnie i nie zagłębiała się w całą sprawę, ale... dowiedziałam się przypadkiem czego szukali. Nic dziwnego, że im się nie udało, gdyż to ja schowałam laptopa ojca pod swoim łóżkiem, by Junzo go nie pożyczył.
Później dowiedziałam się, że ojciec nie bez powodu znał odrobinę włoski i niewiele mówił o tym, co robił w Ameryce - był w mafii. Jednak nie był przywódcą ani postrachem połowy świata. Jego rola ograniczała się do przewodzenia jedną z niebezpieczniejszych grup, ale nie wiedziałam jakiej dokładnie.
...ale dowiem się kiedyś - pomyślałam, z lekkim uśmiechem błąkającym się na ustach, po czym zamknęłam laptopa.
×
- Ono-chan - mruknęła Nozomi, mrużąc jasnobrązowe oczy. - To poważna sprawa, więc mogłabyś odłożyć...mangę.
- E-eh? Ta...jasne - odparłam, ciesząc się w duchu, że dziewczyna nie zorientowała się, że zakryłam zakupioną ostatnio książkę obwolutą z mangi. Nie chciałam, by moje koleżanki widziały, że jednak zdecydowałam się ją nabyć. - Więc? - zagadnęłam pogodnie. - O co chodzi?
- Mogi twierdzi, że Sebastian pasuje do tego transwestyty! - oburzyła się Nozomi. - I jeszcze ma czelność mówić, że on nie jest najurokliwszym facetem!
- I shipp it! - zawołała Mogi, pokazując przyjaciółce język.
- Pojmij to wreszcie - ciągnęła, jednocześnie wyjmując coś z torby. - Hot lips. Dirty hips. Sexy smile. Sebby style! - zanuciła, stukając palcem w okładkę z dobrze mi znanym lokajem.
- Greel też jest uroczy - zaprotestowała piwnooka. - A moje shipy to świętość.
Taa... przez to nie umiem już normalnie spojrzeć na niektórych chłopców z klasy, przynajmniej trzech nauczycieli i gościa z kwiaciarni - pomyślałam, wzdrygając się na wspomnienia o tych wszystkich insynuacjach niewiadomego pochodzenia.
- A co ty o tym sądzisz?! - wykrzyknęły jednocześnie, patrząc na mnie jak hieny na kawałek mięsa.
- No...No więc... - podrapałam się nerwowo po głowie. - Więc...myślę, że Sebastian jest uroczy, wręcz idealny, Greel zabawny i też ma swój urok, ale...
- Ty anty-shipie! - wypaliła z powagą godną polityka.
- Jaki znowu anty-shipie?! - zapytałam z przekąsem.
- Dokładnie! A wiesz...
- Stop. - podniosłam rękę, by ją uciszyć. - Sugerujesz, że jestem przeciw? Skądże. - uśmiechnęłam się chytrze, gdyż mój plan zaczął już działać, a mina koleżanki tylko to potwierdzała. - Myślę, że tu każdy ma odmienne zdanie w tej kwestii. Ty shippujesz, a Nozomi woli czcić go jako swojego męża, kochanka czy co tam woli. Pomyślmy... - przerwałam, by udać, że się zastanawiam, ale wiedziałam już jaką informację chcę z niej wyciągnąć. - Czym są shipy?
- Życiem!
- Kim jesteś?
- Fujoshi!
- Do kogo pasuje Yamamoto z pierwszej klasy?
- Do Takashiego z drugiej!
- Gdzie czytasz swoje mangi?
- W trzeciej kabinie od okna!
- Jak nazywa się chłopak, w którym zakochała się Nozomi?
- Kou....Ou. - mina jej zrzedła, gdy zdała sobie sprawę z tego, jak ją podeszłam.
Wspomniana zakochana zrobiła się czerwona jak burak, ale na szczęście byłyśmy same w klasie i nikt nie usłyszał o jej sekrecie. Najwyraźniej obie zapomniały, że już rano zadeklarowałam, że dowiem się kto jest obiektem westchnień mojej koleżanki.
Po prostu manipulowałam nimi, by zdobyć to, czego pragnęłam. Ot co... sposób na zabicie czasu.
×
Później manipulacja stała się dla mnie czymś nieodłącznym. Po prostu uwielbiałam oddziaływać na innych oraz sprawiać, że rzeczy dotychczas niepozorne stawały się niezwykle istotne i miały ogromny wpływ na otoczenie. Można to było uznać za efekt motyla, który zapoczątkował Orihara, mówiący mi, że każdy wpływa na to, co dzieje się dookoła niego, a tym samym zrozumiałam, że to właśnie on zapoczątkował tymi słowami wszystko co później robiłam ja.
Taki tok rozumowania mógł wydawać się skomplikowany, ale w rzeczywistości był wręcz banalny. Jednak kto w końcu wpływał na otoczenie? Ja, czy on wpływający na mnie? A może jedno i drugie?
×
Lekcje nareszcie się skończyły i licealiści z radością mogli udać się do domów lub na treningi bądź do swoich klubów. Choć był to koniec maja, chwilami wiatr był naprawdę chłodny i na skórze pojawiała się gęsia skórka. Mimo to po niebie sunęły puszyste chmurki, a ptaki ćwierkały radośnie, siedząc na drzewach wiśni. Miałam zamiar w drodze powrotnej odebrać Junzo ze szkoły, by wrócić razem, ale niespodziewanie drogę zagrodziła mi jakaś dziewczyna z równoległej kasy.
- Onohara, jakiś chłopak stał przed szkołą i pytał o ciebie - mówiła spokojnie, pocierając ramiona, gdyż dopiero weszła do szkoły. - Mówił, że chodziliście do jednego gimnazjum i czeka za szkołą.
- J-jak wyglądał? - zapytałam, czując gulę w gardle, a także coraz większe poddenerwowanie.
- Taki brunet... dość wysoki, chudy...
- Dziękuję i przepraszam za kłopot - powiedziałam, uśmiechając się przy tym lekko.
- Nie ma problemu - odparła i ruszyła w swoją stronę.
Zdecydowałam, że wyjdę mu naprzeciw. Nawet jeśli obawiałam się spotkania, to podświadomie chciałam znów usłyszeć jego głos, po prostu go zobaczyć.
Postanowiłam zebrać się w sobie i pójść na tyły szkoły, nawet jeśli ryzykowałam
Zebrałam się w sobie i z łomocącym sercem udałam się w wyznaczone miejsce z nadzieją, że może jednak coś zmieni się na lepsze. Nie oczekiwałam przeprosin, czy czegokolwiek, co sugerowałoby, że on żałuje. Znałam bruneta na tyle dobrze, żeby wiedzieć, że tu chodzi o coś innego. Nie wiedziałam jednak o co.
- Witaj, Ak...Onohara! - szybko się poprawił, gdyż najwyraźniej nazywanie mnie "Aka-chan" zdążyło mu już wejść w nawyk.
- O co chodzi? - zapytałam bez ogródek, krzyżując ręce na piersi.
Cisza zaczęła się przedłużać, ale widocznie żadnemu z nas jakoś specjalnie nie zależało i wpatrywaliśmy się w siebie w milczeniu. Sama nie wiedziałam co o tym myśleć oraz rozważałam odwrócenie się na pięcie i odejście, ale jakimś cudem nie mogłam tego zrobić. Nogi jakby odmawiały mi posłuszeństwa, a jakaś niewytłumaczalna siła kazała stać w miejscu, czekając na jego odpowiedź.
- To już nie mogę ot tak odwiedzić dawnej przyjaciółki? - odpowiedział w końcu, choć jasnym było, że to była po prostu prowokacja i sposób na zagranie mi na nerwach.
- Mów czego chcesz, bo nie uwierzę, że przyszedłeś tu bez wyraźnego powodu - zaczęłam, nieco zdenerwowana. - Znam cię na tyle dobrze, żeby stwierdzić, że wszystko co robisz ma jakiś konkretny cel, tylko nie wiem jeszcze jaki, więc nie owijaj w bawełnę, tylko powiedz w końcu - dokończyłam, marszcząc przy tym brwi i ukrywając fakt, że boję się mu spojrzeć w oczy, udawałam, że rozglądam się ze znudzeniem.
- Mogłem się spodziewać... - mruknął pod nosem. - No więc chciałbym wiedzieć jak najwięcej o Nozomi Sanae. - uśmiechnął się pogodnie, nawet jeśli okropnie sztucznie.
- Po co ci informacje o niej? - bąknęłam, narzucając sobie spokój, mimo że wewnątrz kipiałam ze złości.
- Nie udawaj głupiej - powiedział znienacka, co wywołało u mnie natychmiastowe drgnięcie. - Jeśli będziesz milczeć, to sprawię, że Nato wszystko wyśpiewa.
- Nie mieszaj w to Mogi, ona nic nie wie - syknęłam zajadle, zaciskając odruchowo pięści. - Nawet jeśli coś wiem, to niby dlaczego mam ci cokolwiek mówić?
Izaya milczał, wpatrując się we mnie intensywnie, jakby chcąc przewiercić mi głowę i wydobyć z niej wszystkie potrzebne informacje. Doskonale wiedział, że znałam sekret Nozomi. Czarnowłosa raczej niewiele o sobie mówiła, ale wiele czynników złożyło się na to, że bez jej wiedzy dowiedziałam się, że należy do jednego z gangów. Dwa razy źle ukryła charakterystyczny fragment ubioru, raz przypadkiem chlapnęła coś na ten temat, ale chyba tylko ja zwróciłam na to uwagę. Przyłapałam ją też na rozmowie przez telefon oraz miałam okazję przeczytać kilka jej SMS'ów. Wystarczyło zakraść się do klasy.
Wzrok chłopaka zdawał się zmuszać mnie do powiedzenie mu wszystkiego, ale nie zamierzałam odpuścić. To byłoby zbyt proste i nudne.
- Fioletowe bluzy - wypaliłam w końcu, po długim milczeniu. - Jeden z kolorowych gangów, który powstał jakieś dwa miesiące temu i od ponad dwóch tygodni zaczął sprawiać problemy, gdyż spodobało im się napadanie na młodszych od siebie.
- Prawidłowo! - zaświergotał niczym w tandetnej telenoweli. - A Nozomi jest...?
- Spadaj. Nic ci nie powiem - odparłam bez namysłu, po czym odwróciłam się z zamiarem odejścia, ale zanim w ogóle zdarzyłam postawić pierwszy krok, poczułam coś chłodnego przy karku oraz kontrastujący z zimnym metalem, ciepły oddech na skórze.
- A Nozomi jest...? - powtórzył z większym naciskiem na ostatnie słowa, zbliżając nieznacznie ostrze.
- To...To nożyk ode mnie? - zapytałam, a mój głos nieznacznie się zmienił. Nie mogłam stuprocentowo ukryć niepewności, a także obawy przez zranieniem. Bądź co bądź Izaya był nieobliczalny. Mogłam już być pewna, że jedyną opcją jest wyśpiewanie mu wszystkiego...lub prawie wszystkiego, jeśli uda mi się odpowiednio przystosować do sytuacji. Musiałam wykorzystać wszystko czego się nauczyłam, by coś zyskać lub przynajmniej nie tracić.
- Nozomi Sanae będzie obchodziła siedemnaste urodziny dwudziestego piątego października, urodziła się w prefekturze Ishikawa oraz mieszka z rodzicami i starszym bratem, który jest istotnym członkiem Fioletowych Bluz. Nie wiem kim dokładnie - ciągnęłam, prawie machinalnie. - Z tego co wiem, to nie bardzo to lubi, ale dołączyła, by mieć oko na brata.
- Bardzo ładnie - powiedział i mogłabym przysiąc, że się uśmiechnął. Jednak byłam do niego odwrócona plecami, więc nie mogłam widzieć jego twarzy. - A jest ktoś kogo Nozomi lubi? Ma jakieś szczególne lęki lub upodobania?
- Po co co takie szczegóły? - bąknęłam, ostrożnie dobierając słowa, choć znałam odpowiedź. Domyśliłam się, że komuś zależy na przeszkodzeniu temu gangowi i stara się znaleźć sposób na część jego ważniejszych członków. W tym wypadku chodziło o to rodzeństwo, bo w końcu mogli szantażować brata Sanae lub ją samą.
- Och, przecież wiesz - mruknął z udawanym zawodem.
- Skąd taka pewność? - droczyłam się, usilnie szukając wzrokiem ewentualnej drogi ucieczki i jednocześnie obmyślając sposób na uwolnienie się.
- Znam cię - szepnął prosto do mojego ucha, co wywołało natychmiastowy dreszcz oraz spięcie mięśni. Nie obyło się też bez lekkiego rumieńca, który jednak szybko zniknął.
- Nozomi Kazuya jest dobrym przyjacielem przywódcy Fioletowych Bluz, więc jeden wstawi się za drugim w razie problemu. - westchnęłam cicho, mając nadzieję, że po tym wszystkim rodzeństwo uwolni się od tak niebezpiecznego życia. Nienawidziłam tego gangu. Przez nich bałam się o brata i nawet celowo wspomniałam o tym przy Sanae, mając na celu bezpieczeństwo Junzo. Nie mogłam jednak wspominać o tym Izayi, gdyż wszystko mógł wykorzystać przeciw mnie.
- To wszystko będzie bardzo pomocne, więc ja już się pożegnam - oświadczył, po czym zrobił krok w tył, więc mogłam już spokojnie się odwrócić. - Powiedz, dalej mnie tak nienawidzisz? - zapytał nagle, a uśmiech nie schodził z jego twarzy i nawet jeśli nie przypominał tego obrzydliwego, który zapadł mi w pamięci, to i tak nie wiedziałam czy chcę na niego patrzeć.
- Z każdą chwilę chyba coraz bardziej - odpowiedziałam z przekąsem, marszcząc przy tym brwi.
- Ach, Aka-chan... - zaśmiał się pod nosem, a następnie ruszył przed siebie, prosto na mnie. - Tak, to ten prezent od ciebie - dodał, gdy mnie mijał i najzwyczajniej w świecie poszedł w kierunku bramy głównej.
Patrzyłam przez chwilę jak się oddala. Wiatr szargał moimi włosami oraz niemalże kłuł skórę twarzy, ale nie obchodziło mnie to.
- Izaya...cieszę się, że go masz - wyszeptałam sama do siebie, ocierając oczy, z których niekontrolowanie poleciało kilka łez. Czyżby to uczucie, że w ten sposób go odrobinę chronię? Nie mogłam chyba przestać się o niego martwić nawet jeśli go nienawidziłam.
×
Akane Onohara, lat siedemnaście, dziś ponownie spotkała osobę, którą darzyła sprzecznymi uczuciami i po raz pierwszy od dawna rozpłakała się z powodu troski o Oriharę.
Słowa: prawie 5tys. (+4980...albo 5732, bo raz pokazuje tak, a raz tak ;-;)
*użyłam tłumacza, bo nie znam włoskiego, dlatego tłumaczenie może być błędne. Jeśli ktoś zna ten język, to proszę o poprawienie mnie. (Dlaczego w to brnę skoro nie znam? Konieczne dla fabuły)
*Sweeper - hmm...zamiatacz? Coś jak sprzątaczka. Jeśli kojarzysz mangę QQSweeper, to zrozumiesz. (Swoja drogą...uwielbiam Q ^^)
Możliwe, że i angielski kaleczę, ale nie używam tłumacza...tsa '-'
CIEKAWOSTKI: Skąd Kuroshitsuji?
Podczas pisania co jakiś czas zaglądam do mangi, a właśnie w niej jest scena (spoiler by był), w której pokazana jest manga Kuroshitsuji. Yhm. Większość zapewne to wie, ale to tak dla zasady.
W pierwszym tomie mangi Durarara, na początku jest rozkładana strona z rysunkiem Shizuo i Izayi, który narysowały: Yana Toboso (Shizuo) i Akiyo Satorogi (Izaya)
To pewnie też wiecie, ale Satorogi wspomniała o Durarara w jednym z tomów Kuroshitsuji.
Tak więc, jak kiedyś ktoś kto uwielbia Sebastiana powie Wam, że nie znosi Izayi to powiedzcie mu, że ta sama co rysuje ich Sebcia narysowała kiedyś Izayasza.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro