|| Maxiumus - czyli atak serca i dobra zabawa ||
{Im więcej komentarzy, tym szybciej pojawi się nowy rozdzialik. ;;;}
— Co ty, kurwa, robisz?
— Głaszczę kota. — stwierdziłem, uśmiechając się pod nosem.
— A myślałem, że to Jongin jest idiotą. — zaśmiał się pierwotnie, by po chwili móc przybrać ten swój "kurwa face". Kolejno podszedł do mnie, będąc już niesamowicie blisko.
Miałem tylko jedno pytanie. Co ja ci kuźwa, Boże, zrobiłem, że sprowadzasz na mnie napalonego Chanyeola, i to na dodatek naćpanego?! Taki blady robił się tylko pod pewnym wpływem, na litość grzyba!
Jednak po upływie niedługiej chwili wziąłem głęboki wdech, a następnie przyjrzałem się Channiemu, który był niesamowicie poddenerwowany.
— Musimy porozmawiać o Baekhyunie. — powiedzieliśmy to w tym samym momencie, co niebywale mnie zdziwiło.
Byłem zaskoczony i nawet nie raczyłem się z tym kryć. Czyżby Chanuś w końcu się odważył i zaprosił Bekona na randkę? Albo chociaż wyjawił mu, co do niego czuje od przeszło... Tak właściwie, to ile ja mam lat?
— Ty zacznij. — ustąpiłem mu i poklepałem dłonią miejsce koło siebie, insynuując, że powinien usiąść we wskazanym celu. Tak też zrobił.
— Rozmawiałem wczoraj z Baekkim i nie uwierzysz, co mi powiedział! — wyrzucił ręce w powietrze, krzycząc przy tym piskliwie.
— Nie mam zielonego pojęcia, ale i pewnie zaraz się dowiem.
— Powiedział mi, że jesteś we mnie zakochany. — otworzyłem szeroko usta, w geście niebywałego szoku.
— Ta, jasne, a ty wyglądasz jak dojrzały mężczyzna. — palnąłem.
Po chwili zostałem zdzielony w tył głowy przez wielkoluda, na co syknąłem i zmierzyłem go morderczym spojrzeniem. Przynajmniej starałem się, aby to tak wyglądało, ale cóż, nie zawsze można mieć to, co się chce.
— Większy problem tkwi w tym, że planuje nam zrobić potajemną randkę tak, aby to wyglądało jak "nie-randka". Tak przynajmniej powiedział Jongin. — zrobił palcami cudzysłów, a ja miałem słodką ochotę na spalenie Boczka na patelni. Już nawet pomijając bezsensowną wypowiedź mojego przyjaciela.
Okej, łącząc wszystkie fakty: Wczoraj przyjechałem do Seulu, spotkałem się z kluchą, a jemu coś odbiło i jakimś cudem ubzdurał sobie, że podkochuję się w Chanyeolu, którego znam od pampersów. No, chyba że to mi się śni i teraz leżę na ziemi w kałuży krwi po spotkaniu trzeciego stopnia z kaloryferem.
Whatever.
Już nawet nie wiedziałem, co powiedzieć. Po prostu wziąłem się w garść i podszedłem do komody, aby zasięgnąć nową odzież. Tym razem trafiłem na przydużą bluzę z białą czaszką oraz jakimś angielskim napisem.
Powiedziałem tylko "czekaj" i zniknąłem za drzwiami łazienki, aby doprowadzić się do pełnego ładu i składu. Zmieniłem bluzkę i przystąpiłem do makijażu! Nie było opcji, żebym ruszył się z domu bez chociażby pudru, który zakrywa drobne niedoskonałości. To właśnie jedno z moich cholernie głupich i bezsensownych uzależnień, jednakże też nie śmie mi ono zbytnio przeszkadzać, więc nie zamierzam iść na "odwyk". Zrobiłem delikatne kreski kredką do oczu, aby je trochę podkreślić i przejechałem pozbawioną koloru szminką po wargach. Postanowiłem odpuścić sobie układanie tego tornada (czyt. włosów) i wyjść do Channiego, który na pewno już się niecierpliwił.
— Luhan, długo jeszcze? Nie zamierzam czekać na ciebie kilka lat, w których mógłbym wyznać miłość i oświadczyć się Byunowi! — Czułem to. Po prostu czułem, że właśnie teraz szczerzy się sam do siebie, udając rozmarzonego przygłupa. Czy to właśnie jest miłość? Zauroczenie? Jeśli tak, to właśnie postanowiłem, że nie zamierzam się zakochiwać.
Nigdy tego nie zrobię.
Zgasiłem światło w pomieszczeniu i wyszedłem z niego, lecz to co zobaczyłem, przerosło moje najśmielsze oczekiwania. Miałem ochotę wyrwać sobie włosy z głowy, kiedy zauważyłem jak Chan ślini się do ekranu swojego najnowszego IPhona. Czy on nie może tego robić gdzieś indziej? Nie zamierzam znowu sprzątać! Mimo że to tylko głupia ślina! Znając moje szczęście, jeszcze się o nią poślizgnę.
Spokojnie Luhan, jeszcze poznasz normalnych ludzi. Baekhyun coś wspominał o takim na przykład Jonginie, albo o tym chłopaku, co jest zagorzałym katolikiem. Będą spoko prawda? Chociaż co do tego pierwszego mam dziwne przeczucia.
— Lu, idziesz? — No dzięki. Obudziłeś się w końcu, Park? Twoje reakcje są naprawdę zwolnione, jeszcze mi się tu zawiesisz jak Windows, kiedy gram w Simsy.
— Mhm — mruknąłem. — Chodźmy na Bubble Tea, a potem skopię Byunowi tyłek.
♥_♥_♥
Siedzieliśmy z Chanyeolem na ławce w pobliskim parku, rozmawiając tak jak za starych, dobrych czasów. Okres czasu, w czasie którego byłem w Busan, przypomniał mi jak bardzo mi tego brakowało. Z Chanyeolem znałem się od małego dzieciaka, z Byunem zaś dopiero od podstawówki. W sumie, to tworzyliśmy całkiem zgraną paczkę, dopóki wiadomo co się stało. Mimo kilometrów, które nas dzieliły, razem z Bekonem spotykaliśmy się raz na miesiąc, czasem dwa. Z Chanem nie było tak łatwo, jego rodzice byli strasznie zaborczy, kiedy ten tylko wspominał o wyjeździe. Zawsze się dziwiłem, ponieważ nasze matki były wręcz jak siostry syjamskie, a nie mogliśmy się nawet spotkać i pogadać w cztery oczy. Dlatego największym prezentem był laptop, który chłopak otrzymał, bowiem wtedy mogliśmy rozmawiać cały dzień, aż do późnego wieczora. Z czasem jednak zamiast normalnych pogawędek, udzielałem mu rad sercowych odnośnie Baekhyuna, chociaż psycholog dla par ze mnie żaden.
— Powinienem najpierw zrobić z niego szaszłyk, a potem zakopać na Hawajach, czy zakopać, odkopać i usmażyć? — spytałem, tuż po chwili zamyślenia.
Ja naprawdę bywam dobrym, posłusznym i kochanym przyjacielem, który potrafi zrobić wszystko, aby pomóc, ale i bywam też złym jeleniem, który czasem musi pokazać rogi. Zwłaszcza, jeśli chodzi o ChanBaeki.
— O czym ty mó- Luhan, przestań! Nie chcę być ujebany Bubble Tea! — pisnął Chanyeol, a ja uśmiechnąłem się do niego przepraszająco. Po chwili jednak usłyszałem słodki głos Pikachu, toteż szybko się rozejrzałem. Zerknąłem nawet pod ławkę! Skąd dochodził ten dźwięk?
— To tylko sms, Lu, zachowujesz się jak idiota. — zaśmiał się Yeol.
Zasztyletowałem go spojrzeniem chętnym mordu i kazałem w końcu odblokować ekran.
To całe "Pika! Pika!" bywa strasznie wkurwiające. Nie rozumiem tej fascynacji Pokemon Go i zapewne nigdy jej nie ogarnę. To dla ludzi z mniejszym IQ niż 10.
— Ile mam cię wołać? Luhan! — otrząsnąłem się, na wydźwięk tego zdania. Chan czekał na mnie kawałek dalej, a dokładniej koło budki z lodami, na które właśnie miałem ochotę.
— Gdzie i po co. Chanyeol, do imprezy jeszcze dobre dwie godziny!
— Baekkie kazał nam ruszyć tyłki...
— Ohh, kochana księżniczka woła swojego księcia i macha chusteczką na lewo, i prawo! Książę zawsze na jej zawołanie! — powiedziałem, siląc się na jadowicie uroczy ton. — To głupie. Zastanawiam się dlaczego żyjesz jak pod pantoflem — parsknąłem, wstając z ławki.
— Nie żyję pod pantoflem! — tupnął nogą o chodnik, a ja pierwszy raz w życiu miałem ochotę uderzyć głową o słup.
— Już się lepiej nie kompromituj. Powiedz lepiej, gdzie mnie ciągniesz. — wyrzuciłem pusty kubek do kosza i kolejno podreptałem prędko za Parkiem.
♥_♥_♥
Staliśmy właśnie przed wejściem do klubu "Maximus", kiedy nagle poczułem, iż powinienem spierdzielać do domu, schować się pod łóżkiem i już nigdy spod niego nie wychodzić. Był to budynek ogromnych rozmiarów, mieszczący się na jednej z tłoczniejszych, seulowskich ulic.
— Zabrałeś mnie do klubu dla gejów?! Wiesz, że oni robią tam striptiz i inne takie herezje?! — krzyknąłem na tyle głośno, że pewnie każdy na ulicy był w stanie mnie usłyszeć.
Mimo wszystko wiedziałem, gdzie miałem iść. W końcu heloł, Baekkie coś o tym wspominał, ale nie sądziłem, że tam będą sami, samiusieńcy faceci. Już po chwili zostałem wciągnięty do środka, mimo iż łapałem się każdej możliwej deski ratunku. Ciągnąłem jakiegoś faceta za ramięm krzycząc, że mnie uprowadzono, albo siadałem na chodniku i zaprzeczałem się nogami. Nic nie pomogło. Chanyeol to silna, umięśniona tyczka do fasoli. Zacisnąłem powieki i dałem się prowadzić, nie mając już ochoty na dalszą walkę.
— Luhan, otwórz oczy! — To był ten głos. Ten cholerny, delikatny głos, Byun Trupa Baekhyuna!
Podniosłem zmęczone powieki i co ujrzałem? Szczerzącego się w prostokąt Bekona, w fioletowo-niebieskich, neonowych światłach. Rozejrzałem się i stwierdziłem, że to miejsce wyglądało całkiem przyjemnie, mimo kilku rur przymocowanych do ziemi, i sufitu oraz mężczyzn paradujących bez koszulki, na których widok miałem natychmiastowy krwotok z nosa.
Zacisnąłem zęby, przetarłem twarz dłońmi i pokazałem swoją pokerową jelenią twarz. Żaden facet nie będzie moim idealnym Soong Jong Ki! Nikt mu nie dorównuje, ot co!
— Baekhyunnie! — Oho, czas start. Channie, błagam ogarnij się. Ślina ścieka ci po ramieniu!
— Cześć, Yeoile! Hejka Lulu! — rzucił się na nas i zamknął w niedźwiedzim uścisku.
Nie to, że mi to nie pasowało, bo Byunnie był jedną z tych osób, w których towarzystwie naprawdę czułem się bezpiecznie, ale teraz bałem się o swoje biedne, niczemu winne dziewictwo. Śmierdział gorzałą na kilometr, nie no przepraszam bardzo, on po prostu nią walił. Z tego, co się orientowałem, była osiemnasta, a moja kluska nawaliła się w trzy dupy. Gdybym tylko mógł, strzeliłbym mocnego facepalma, wyprowadził go stąd i zaciągnął do domu, ale nie. Ścisnął nas jeszcze mocniej.
OD KIEDY KLUSKI MAJĄ TYLE SIŁY?! TO PRZEZ MĄKĘ?! TUCZĄ SIĘ NIĄ, CZY JAK?!
— Dobra, puść mnie. Baek, sieroto! — Ale ten pieprzony makaron nie puszczał.
Postanowiłem użyć swojej gimnastycznej mocy i wyślizgnąć się z jego objęć. Wciągnąłem powietrze, wystawiłem ręce w górę i zsunąłem się na sam dół, by po chwili odsunąć się, i kolejno wstać. Misja zakończona sukcesem, fuck yeah!
Postanowiłem zostawić "gołąbeczki" w samotności i szybko się ulotnić, ale na moje nieszczęście uderzyłem w czyiś nadzwyczajnie mocno wyrzeźbiony tors.
Przełknąłem głośno ślinę i odwróciłem się w stronę osobnika. Był wysoki, a przynajmniej wyższy ode mnie. Miał ostro zarysowaną szczękę, delikatne dołeczki, a jego usta były pełne, i no po prostu wyglądały niesamowicie.
— Mam coś na twarzy? — zapytał, uśmiechając się perliście. Okej, muszę przyznać, że jest nieziemsko seksowny.
— E-em nie. P-przepraszam, ja po prostu... — zacząłem się jąkać. Cholera! Luhan, zepnij poślady i ogarnij się w końcu!
— Hah, jesteś uroczy. — przejechał zewnętrzna częścią dłoni po moim policzku, na co się wzdrygnąłem.
— Oo! Widzę, że już się poznaliście! — Nagle wtrącił się Baekkie, wieszając swoje kluskowate cielsko na moim ramieniu.
Złapałem go lekko, i to tylko po to, żeby się nie przewrócić. Trzeba skończyć jego głupią manię wpierdalania tony słodyczy przed snem! Byun Baekhyun, przechodzisz na dietę!
— A tak właściwie, to jestem Kim Jongin, ale możesz mówić mi Kai. Lepiej dobrze zapamiętaj, bo niedługo będziesz krzyczeć pode mną moje imię, błagając o więcej. — Chyba jeszcze nigdy w życiu nie miałem tak wielkich oczu. Rozdziawiłem usta i patrzyłem na niego jak na kretyna, którym zapewne był.
— Skarbie, zamknij buzię. Będziesz jej używać później. Chociaż, jeśli już tego pragniesz, to możemy się przejść do łazienki — szepnął mi do ucha, po raz już kolejny tego wieczora.
Zamarłem.
— Ej, Jongin, weź go zostaw. Nie wystarcza ci Kyungsoo? Ah, no tak, zapomniałem! Prze-
— Pieprz się, Park!
— Aktualnie nie mam ochoty.
— Baekkie nie chce ci dać, co? — prychnął Kai, na co Chanyeol się zamknął i mogę się założyć, że właśnie płonął ze wstydu.
— Może tak, może nie. Kai, on przynajmniej ma z kim. Nie żyje na wiecznym celibacie. — powiedział uśmiechnięty Baekhyun.
Gdybym był w stanie, to rozszerzyłbym usta jeszcze bardziej. Zdziwiło mnie to, nie powiem. Postanowiłem odciąć się od tej bandy debili i udałem się w stronę baru. Stało przy nim kilku napitych chłopaków w moim wieku, ale nie zwracałem na to aż takiej uwagi. Zamówiłem pierwszego lepszego drinka i rozsiadłem się wygodnie na siedzeniu.
Ten dzień należał do najdziwniejszych w moim życiu. Najpierw Byunnie zaprasza mnie na jakąś imprezę, potem spotykam się z buldogiem Yeolem, napalonym Kaiem, a gdyby tego było mało, upijam się przy jakimś barku z nieznanymi mi facetami.
Tak minęła mi część wieczoru. Punktualnie o 22 pojawił się Do Kyungsoo, z którym od razu złapałem wspólny język. Nie zachowywał się jak Baekhyun, pieprzona diva.
— Nie mogę żyć z tymi ludźmi. To bydło i idioci — palnąłem bez zastanowienia, upijając łyk coca coli, którą postanowiłem zamówić, aby całkowicie nie zalać się w trupa i następnego dnia nie musieć leczyć kaca.
Kyungsoo zaśmiał się perliście, lecz po chwili jego uśmiech zniknął i pojawił się grymas. Nie wiedziałem o co chodzi, dopóki Jongin nie pojawił się w zasięgu mojego wzroku. Kai zabawiał się z jakąś dziewczyną przy barze, strzelając jej komplementy niczym z karabinu maszynowego, a biedny brunet z całej siły zaciskał dłoń na szklance. Naprawdę się bałem, że ta pęknie i uszkodzi mu rękę, ale na całe szczęście tak się nie stało.
Może nie była to impreza moich marzeń, ale też nie była taka zła, by nazywać ja nudną. Baekkie serio się postarał. Wybrał świetnego DJ'a, a ludzi, których kojarzyłem było też całkiem sporo.
Około pierwszej postanowiłem wrócić do domu. Moi rodzice nic nie wiedzieli, a ja nie chciałem ich martwić, więc podczas rozmowy z Kyungsoo wysłałem im sms'a, że siedziałem u Channiego i miałem zamiar wrócić do domu dosyć późno. Wyszedłem tylnym wyjściem, nie chciałem przepychać się przez ten tłum. Odblokowałem ekran telefonu i zerknąłem na wyświetlacz.
20 nieodebranych połączeń od MAMA
Chyba się zabiję.
Zacisnąłem palce na włosach, ponownie lustrując ilość nieodebranych połączeń, i ponownie miałem ochotę wpakować sobie kulkę w łeb.
Wypuściłem powietrze z ust i zacząłem wybierać numer do rodzicielki. Chyba najbardziej się obawiałem, iż rozmawiała z mamą Chanyeola. Po powrocie do domu będę miał istny armagedon.
Już miałem dzwonić, kiedy do moich uszu dobiegł odgłos tłuczonego szkła. Przeszły mnie ciarki, ale po chwili pomyślałem, że to na pewno jakiś kot buszujący w koszu na śmieci. Miejsca pomiędzy klubem, a drugim budynkiem nie było wiele. Na przeciwko mnie stał ogromny kontener, a po lewej stronie nie widziałem nic poza wysokim, metalowym płotem i ciemnością. Po prawej zaś miałem wylot na ruchliwą ulicę.
Nie minęła chwila, a usłyszałem strzał. Kolejny, kolejny i jeszcze jeden. Do moich uszu dobiegł tylko czyiś śmiech, a raczej psychiczny rechot. Byłem przerażony. Moje nogi nie chciały drgnąć, a płuca zaciskały się kurczowo. Zasłoniłem usta dłonią i oparłem się plecami o ceglaną ścianę za sobą. Spojrzałem w lewo, prosto w mrok. Zniszczona lampa rozbłysła, a ja ujrzałem czyjeś ciało i wysokiego faceta z bronią w dłoni.
To nie był sen, to był koszmar.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro