two christmas ghosts
20 grudnia 1979r.
Ostatni moment na robienie prezentów przyszedł stosunkowo niespodziewanie dla Syriusza. Młody mężczyzna zakołysał się na piętach i oblizał usta, nie zwracając uwagi na zimno. Ulica Pokątna była dość zaludniona wbrew zaleceniom Zakonu i coraz częstszym atakom na czarodziejów mugolskiego pochodzenia. W końcu były święta.
Black spojrzał na torby które trzymał w dłoniach. Książka z przepisami na najlepsze słodycze była dla Petera, który odkąd zamieszkali poza Hogwartem odkrywał w sobie nowy talent. Dla Jamesa miał kompas miotlarski, ponieważ Potter podczas ostatniej misji dla Zakonu w dziwny sposób swój stracił, a dla Remusa - przenośny czujnik tajności. Do obdarowania zostały mu Evans, Marlena i Dorcas oraz Frank i Alice.
Oparł się o kamienną ścianę tak, by nie zwracać zbyt dużej uwagi i wyciągnął z kieszeni lusterko dwukierunkowe.
- Rogacz! - powiedział teatralnym, głośnym szeptem, jakby miał na niego nakrzyczeć.
W lusterku niemal natychmiast pojawiła się twarz przyjaciela z roztrzepanymi włosami i ubrudzonymi mąką.
- Łapa! - odkrzyknął tym samym dziwnym tonem.
- Czy wybranka twojego serca jest w pobliżu? - spytał konspiracyjnie.
- Nie... wyszedłem do łazienki, żeby zapewnić ci prywatność konwersacji - uśmiechnął się.
- Super, bo mam pytanie. Co ja mogę dać Evans na święta?
- Przestań mówić do niej per Evans. Nie wiem czy zapomniałeś, ale byłeś drużbą na naszym ślubie, gdzie przyjęła moje nazwisko...
- Nie o to chodzi! Chodzi o ŚWIĘTA. Prezent konkretnie. Chce coś konkretnego?
- Nigdy nie przejmowałeś się czy ktoś czegoś chce... - w głosie Jamesa zabrzmiała ciekawość - czyżby w końcu zależało ci na trafionym prezencie?
- Nie chcę żeby potem opowiadała gromadce waszych bachorów, że wujek Syriusz robi słabe prezenty.
James zaśmiał się, po czym zamyślił na chwilę.
- Możesz jej kupić jakiegoś kwiata w doniczce. Ostatnio strasznie podekscytowały są sukulenty.
- Co? Do cholery, co to są sukalenty?
- SukUlenty. Wszystko co ma kolce się nada, chociaż ja osobiście preferowałbym coś mniej inwazyjnego, bo nadziałem się na to cholerstwo już z dziesięć razy.
- Okej, a dla reszty dziewczyn już coś masz?
- Oh, kupowaliśmy razem z Lily i ona wybrała jakąś biżuterię dla Dorcas i Marleny. A dla Franka i Alice mamy magiczną zastawę stołową.
- Dorośle - wywrócił oczami - typowe małżeńskie prezenty, no nie wytrzymam. Dziwne, że nie dostali tego na ślub.
Rozmawiali jeszcze chwilę, ale w końcu Syriusz stwierdził, że nie może dłużej odkładać zakupów, kiedy już jest na Pokątnej. Niebo zaczęło się ściemniać, a ludzi było coraz mniej. Wyszedł z zaułka szybkim krokiem i w momencie kiedy postawił nogę na głównym deptaku magicznej ulicy, w jego ramię wpadła blondwłosa dziewczyna. Spojrzał na nią przestraszony swoją nieuwagą i wtedy do niego dotarło.
Te same czerwone usta.
Te, które całował podczas ostatnich świąt w Hogwarcie.
Te same niebieskie oczy.
Te, które śmiały się do niego podczas nocnych wędrówek po zamku.
Crescent Twigs stała przed nim taka sama jak dwa lata wcześniej, a jednocześnie zupełnie inna.
- Oh, przepraszam, nie chciałam - powiedziała, po czym odwróciła się na pięcie idąc w zupełnie inną stronę.
- Czekaj! Cress! - zawołał, po czym złapał ją za ramię - Hej! Gdzie tak pędzisz?
- Do... nie ważne - zawahała się, a jej spojrzenie zamigotało.
- W takim razie, może jakieś piwo kremowe?
Popatrzyła na niego z niepewnością, jednak pokiwała głową na tak.
***
Patrzył na dziewczynę, której nie widział od zakończenia Hogwartu. Crescent nigdy nie była jedną z popularnych uczennic, a raczej skupioną na nauce krukonką, która tylko jemu pokazała swoje prawdziwe szaleństwo. Teraz, kiedy siedziała na przeciwko niego, z ustami pomalowanymi na czerwono, tak jak to robiła w każde święta, miał wrażenie, że czas się cofnął. Została... Ta sama biała koszula, tylko o kilka tatuaży więcej. Wtedy miała jeden, na żebrach. Małą cyferkę 6 z pustym trójkątem pod nią, którego nigdy mu nie wytłumaczyła. Teraz, kiedy ściągnęła kremowy płaszcz, widział jej przedramiona.
- To konstelacje? - spytał wskazując na ręce dziewczyny, na co ta z zakłopotaniem rozwinęła podciągnięte rękawy dużej, lekkiej jak na zimę koszuli.
- Tak.
- Nie masz się czego wstydzić.
- Nie wstydzę się.
- Też mam kilka - odsłonił ramię pokazując kilka wystających run.
- A ten trójkąt? To nie runa.
Syriusz spojrzał na wskazany przez dziewczynę czarny trójkącik, bardzo mały i ledwo widoczny. Większość osób nawet nie zdawała sobie sprawy z jego istnienia.
- Sama wiesz.
Dziewczyna wyglądała na zdezorientowaną przez kilka sekund, a potem nagle zagryzła wargę i spuściła wzrok na blat. Dokładnie w tym momencie Madame Rosmerta podała im dwa piwa kremowe, mrugając zalotnie do Blacka.
- To gdzie się podziewałaś przez ten cały czas? Byliśmy przekonani, że wstąpisz do Zakonu. Z nami.
- Moi rodzice stali się zbyt ważnym celem dla Sam Wiesz Kogo. Pod koniec roku szkolnego Dumbledore zalecił mi zabrać ich za granicę i ukryć. I nikomu nic nie mówić.
- To co tu teraz robisz?
- Tata zmarł jakiś czas temu. Zdecydowałyśmy się pochować go w Anglii. Wpadłam tylko na parę dni, odwiedzić grób - mruknęła.
- Przykro mi - szepnął Black, wyciągając dłoń w jej kierunku.
***
- Gdzie cię odprowadzić? - spytał wychodząc z karczmy.
- Idę do Sieci Fiuu. Nie musisz iść ze mną, pewnie ci nie po drodze.
Syriusz jednak poszedł za nią, wśród wirującego w powietrzu śniegu. Dopiero po tym czasie spędzonym z nią, zauważał różnice jej zachowania, które zaszły przez te lata.
- Zmieniłaś się Twigs - westchnął, kiedy byli już przy kominkach - a jednak wyglądasz tak samo dobrze.
-Ty też się zmieniłeś Black. Wbrew pozorom.
Ale to nie ty, i to nie ja - chciałby powiedzieć.
- Czyli znowu się już nie zobaczymy?
- Wracam przed Wigilią do domu, więc...
- Mogłabyś wpaść do nas zanim wyjedziesz. Lily by się ucieszyła.
- Lily? Evans? - oczy dziewczyny błysnęły na wspomnienie miłej koleżanki z Gryffindoru.
- Już Potter - wywrócił oczami - strasznie się przejęła twoim zniknięciem.
- Czyli jednak James dopiął swego - zaśmiała się.
Syriusz także się uśmiechnął po czym przyciągnął dziewczynę do mocnego uścisku.
- Słuchaj... Cress, czy to co było między nami... - zaczął szeptać w jej włosy, jakby wstydząc się powiedzieć jej to w twarz - Czy to już... minęło?
- Dawno cię nie widziałam Black - odsunęła się delikatnie by spojrzeć w jego szare oczy swoimi niebieskimi, po czym złożyła na jego ustach delikatny pocałunek, który wydał mu się bardziej intymny niż wszystkie które do tej pory przeżył. Smakowała tak słodko. Wyglądała tak prawdziwie... Jednak odsunęła się równie szybko.
- Do zobaczenia - wyszeptała takim samym tonem, którym rozmawiali w święta 1977 i odeszła w kierunku kominka, sięgając do garnuszka z Proszkiem Fiuu.
Ten ton... Brzmiał jak coś, co kiedyś czuł. Ale nie mógł dotknąć tego, co widział.
Kiedy patrzył na jej sylwetkę uśmiechającą się smutno w jego kierunku, usłyszał jak mówi do niego.
- Nie jesteśmy tacy jak kiedyś. Jesteśmy dwoma duchami stojącymi na miejscu mnie i ciebie.
- Próbując przypomnieć sobie, jak to jest czuć bicie serca.
I faktycznie poczuł jak serce zabiło mocniej, a dziewczyna rozpłynęła się w zielonych językach ognia, jakby była jedynie jego przywidzeniem.
***
21 grudnia 1977r.
- Black, w Wielkiej Sali też serwują budyń z malinami, wiesz o tym prawda? - spytała blondynka zamykając za sobą przejście do kuchni.
- Ale nie w takiej ilości - mruknął polewając waniliowy przysmak syropem - poza tym sama po coś tu przyszłaś.
- Wiedziałam, że cię tu znajdę - zachichotała.
Syriusz rozparł się na krześle, które nie wiadomo skąd się wzięło i odchylił na tylnych nogach, spoglądając na dziewczynę zadziornie.
- Szukałaś mnie, półksiężycu? - powiedział sugestywnym tonem, na co wywróciła oczami.
Dziewczyna udała się do jednej z magicznych lodówek i chwyciła dłonią chłodne drzwiczki, otwierając skarbiec. Światło lodówki skąpało ten pokój w bieli. Wyciągnęła pojemnik z serbetem malinowym i usiadła na blacie jednego ze stołów.
- Zawsze zastanawiałam się, czy gdybym się na nim położyła, to skrzaty mogłyby mnie przeteleportować na te stoły w Wielkiej Sali...
- Można to sprawdzić - powiedział Black z błyskiem w oku.
Wstał i postawił swój budyń na stole, sam siadając na ławce, przy nogach dziewczyny. Przyciągnął ją bliżej, przez co spadła ze stołu na jego kolana. Zaśmiała się, a on pocałował ją tak jak zawsze, tym razem czując smak sorbetu. Zimny pojemnik wciąż znajdował się pomiędzy ich ciałami, więc Syriusz zabrał go z rąk dziewczyny i odłożył po omacku na stół, po czym mógł przyciągnąć blondynkę jeszcze bliżej. Wstał, trzymając ją by nie spadła i z powrotem posadził na stole, a ona pociągnęła go nad siebie kładąc się na drewnianym blacie. Po chwili jednak przekręciła ich tak, że sama znalazła się nad chłopakiem, opuszczając długie włosy na jego przystojną twarz.
- Lubisz być na górze, Twigs? - spytał zadziornie, kiedy patrzyli w swoje oczy.
- Księżyc tańczy nad twoim dobrym obliczem, Black.
To było wszystko czego potrzebowali.
***
22 grudnia 1979r.
- Syriusz, z łaski swojej, czy możesz otworzyć drzwi!? - spytała Lily ironicznie uprzejmym tonem, kiedy sama zagniatała kruche ciasto na ciasteczka.
- Oczywiście, szefowo - zaśmiał się, zmierzając w kierunku drzwi. Lupin siedział w salonie z Peterem, ozdabiając kominek łańcuchami, a James rozwieszał lampki na choince, tak więc otwieranie drzwi przypadło jemu, w czasie gdy Dorcas z Marleną ozdabiały pierniczki kolorowym lukrem.
Westchnął stając przed drzwiami i przeciągnął się strzelając kośćmi, po czym uśmiechnął się szeroko i energicznie otworzył drzwi. Jakoś miał przekonanie, że śmierciożercy by nie pukali. Jednak jego uśmiech zamarł na widok niebieskookiej dziewczyny. Blond włosy były obsypane śniegiem, policzki zarumienione od mrozu, a usta jak zwykle czerwone.
- Dumbledore powiedział, że tu was dzisiaj wszystkich zastanę - wyjaśniła, a Syriusz uśmiechnął się wdzięcznie.
- Świetnie, że jednak się zdecydowałaś.
- Jesteś spięty - zauważyła - jakbyśmy się nigdy nie znali.
- BLACK DO CHOLERY! Ile można wpuszczać gości do domu!
- Nie gorączkuj się tak, Ruda. Będziesz zadowolona - powiedział wchodząc do kuchni.
Blondynka weszła za nim, ściągając z głowy wełnianą czapkę i płaszcz. Na jej widok dziewczyny znieruchomiały, po czym rozległy się okrzyki radości, które wywabiły nawet resztę huncwotów z salonu.
***
Całą grupą siedzieli przy stole "przedwigilijnym". Postanowili urządzić takie spotkanie, zanim każde pojedzie świętować ze swoją rodziną, jednak nie spodziewali się dostać niespodziewanego gościa. Nie przeszkadzało to jednak nikomu. Crescent została zasypana pytaniami o to, gdzie była i co robiła, a Lily aż popłakała się ze szczęścia. Syriusz też miał taką ochotę, kiedy po kolacji siedzieli przed kominkiem i mógł spokojnie obejmować dziewczynę ramieniem, śmiejąc się z żartów swoich przyjaciół.
- A pamiętacie, jak skrzaty przeteleportowały nas nas do Wielkiej Sali przez stoły? - zaśmiał się James, a Syriusz przypomniał sobie ten moment, gdy ślizgoni zobaczyli ich wśród swoich ziemniaczanych zapiekanek.
- Totalnie - zaśmiał się Peter - dobrze, że wylądowałem w sałatce, a nie w zupie.
Wszyscy znowu się roześmiali, a Syriusz objął mocniej dziewczynę i skrzyżował z nią spojrzenia, jakby nie był pewien czy pamięta. Opowiadamy już opowiedziane historie - pomyślał - pora stworzyć nowe.
- Idę na papierosa - rzucił w przestrzeń, po czym wstał z kanapy i mrugnął do Cress.
- Tak, ja też wyjdę - powiedziała.
- Palisz, Twigs? - rzucił zdezorientowany Remus - myślałem, że jesteś tą porządną.
- Zdziwiłbyś się, Luniaczku - mrugnęła, po czym zniknęła w korytarzu.
Wsunęła ręce w płaszcz i zarzuciła szalik na ramiona, po czym zamknęła za nimi drzwi do domu. Syriusz wyjął paczkę papierosów i odpalił jednego różdżką, podając jej drugiego. Przez chwilę stali w ciszy, aż w końcu Syriusz się odezwał.
- To teraz możemy porozmawiać sami.
- Myślałam, że już mieliśmy okazję.
- Niewykorzystaną - wzruszył ramionami.
- Czemu?
- Bo nie mówimy tego, co naprawdę mamy na myśli.
- Nie jesteśmy tacy jak kiedyś, Łapo - powiedziała dłubiąc butem w warstwie śniegu.
- Jesteśmy tylko dwoma duchami, półksiężycu- uśmiechnął się, przypominając sobie jej wcześniejsze słowa.
- Tak, pływającymi w szklance do połowy pustej.
- Próbując przypomnieć sobie, jak to jest czuć bicie serca. Ale ja dzięki tobie pamiętam - westchnął gasząc papierosa w śniegu i wrzucając do popielniczki, którą Lily specjalnie dla niego postawiła na parapecie.
***
24 grudnia 1995r.
Po ataku na Artura Weasleya, cała rudowłosa rodzina zgromadziła się na Grimmauld Place, co Syriuszowi było wyjątkowo na rękę. Od początku grudnia myślał o samotnych świętach, w domu wypełnionym kurzem i pamiątkami po jego tragicznej rodzinie. W wakacje starał się wyrzucić wszystkie rzeczy przypominające mu krewnych, jednak Stworek wciąż zbierał je z najróżniejszych miejsc i układał w swojej norze. Mimo tego humor Blacka był całkiem znośny, a nawet optymistyczny. Harry, jego chrześniak, był w jego domu i mieli spędzić święta jak prawdziwa rodzina, jedyna, która im pozostała. Westchnął, po czym podniósł wielkiego indyka, słysząc głosy przyjaciół Harry'ego.
- Chyba po prostu zostawię mu prezent tutaj. Znajdzie go sobie później, tak będzie dobrze - powiedziała Hermiona o, jak się domyślał, Stworku. Ta dziewczyna miała prawdziwego świra na punkcie skrzatów.
- Tak sobie pomyślałem - powiedział zamykając za sobą drzwi nogą - czy ktoś właściwie widział ostatnio Stworka?
- Nie widziałem go od tej nocy, kiedy tu wróciliśmy. Wyrzuciłeś go wtedy z kuchni - powiedział Harry.
- Tak... - westchnął bardziej zdziwiony niż zmartwiony - Wiecie co, ja chyba też widziałem go wtedy po raz ostatni... Musiał się schować gdzieś na górze.
Przeprowadził jeszcze średnio interesującą rozmowę z piętnastolatkami, którą zakończył stwierdzeniem, że potem go poszuka.
- Na pewno znajdę go gdzieś na górze, wypłakującego sobie oczy nad starymi pantalonami mojej matki albo nad czymś podobnym... Oczywiście mógł się też wczołgać do szybu wentylacyjnego i zdechnąć, ale to chyba złudna nadzieja.
Hermiona rzuciła mu rozczarowane spojrzenie, na co wywrócił oczami.
***
Po świątecznym obiedzie Syriusz został sam w domu, kiedy wszyscy pojechali do szpitala odwiedzić Artura. Sam też by chętnie wyszedł, chociażby pod postacią psa, jednak Molly surowo zabroniła mu nawet myśleć o takim narażaniu się. Tak więc cisza zagościła w jego uszach pierwszy raz odkąd Weasleyowie pojawili się w posiadłości. Udał się do swojej sypialni, gdzie nawet nie było już jego rzeczy. Podręczniki szkolne zostawił w domu rodzinnym Jamesa zanim... no właśnie. Z jego rzeczy w tym budynku zostało niewiele, zwłaszcza po trzynastu latach w Azkabanie. Spojrzał w wiszące lustro oprawione w ozdobną, srebrną ramę. To nie był już ten silny młody człowiek o błyszczących, czarnych włosach i uśmiechu casanovy. Azkaban go zniszczył fizycznie i psychicznie. Przez chwilę miał ochotę się rozpłakać. Patrzył pustym wzrokiem w matową twarz, pełniejszą niż kiedy się tu znalazł, jednak wciąż wychudzoną i o średnio zdrowym kolorze. Włosy były przycięte do ramion, tak jak nosił je za czasów Hogwartu, jednak wyglądały na bardziej zniszczone. Jego sylwetka była szczuplejsza, jednak nadal wyprostowana. Miał przecież trzydzieści sześć lat. Nie był staruszkiem, który rozsypałby się pod pierwszym dotykiem, a jednak tak się czuł.
Niespodziewanie usłyszał kroki na parterze. Ocknął się ze swojego zamyślenia i wyszedł na schody, z przyzwyczajenia trzymając dłoń na różdżce w kieszeni marynarki. Na korytarzu stał Dumbledore.
- Jesteś, Syriuszu!
- Oczywiście, że jestem. Gdzie miałbym się ruszyć?
- Widocznie twoje zapędy do łamania przepisów nie do końca się ostały.
- O co chodzi? - rzucił zimniej niż zamierzał, jednak uwaga odnośnie jego charakteru, była dla niego jak mała szpilka prosto w brzuch.
- Masz gościa. Chciała dołączyć do Zakonu i pomyślałem, że najlepiej ją wprowadzisz.
Nie zdążył o nic więcej spytać, bo starszy czarodziej ulotnił się tak szybko jak się pojawił, stukając obcasami swoich butów.
Syriusz zszedł z ostatnich stopni i rozejrzał się po korytarzu. Usłyszał szelest z salonu, więc poszedł w jego kierunku. Stanął w drzwiach i zaniemówił. Kobieta, która przed nim stała, miała gładką, ale bladą skórę, jej niebieskie oczy były nieco przestraszone, jakby zbłądziła we własnych myślach, a zazwyczaj ułożone ładnie blond loki były teraz w nieładzie, jakby nie miała czasu się uczesać.
- Syriusz? - spytała cichym głosem.
- Crescent - powiedział a nogi mu zmiękły, kiedy odetchnął głęboko i poczuł jej zapach unoszący się w pomieszczeniu.
Kobieta miała na sobie czarne proste spodnie w kant i szary golf, a na jej ustach były zaledwie resztki czerwonej szminki, jednak taka wydała mu się jeszcze piękniejsza niż kiedy pojawiła się w domu Potterów osiemnaście lat temu.
- Ja... Myślałam, że... - zaczęła drżącym głosem - Ja na prawdę... załamałam się, kiedy dowiedziałam się, że jesteś w Azkabanie, a teraz... Dumbledore powiedział mi prawdę kiedy uciekłeś. Pisałam do niego... ja musiałam wiedzieć. Peter... nie mogę w to uwierzyć, że zrobił to wszystko. Tyle się zmieniło...
- Nie jesteśmy tacy jak kiedyś, Cress - podszedł do niej odgarniając jej włosy z twarzy - Oboje się zmieniliśmy.
Przełknęła ślinę i patrząc w jego szare oczy poczuła, że to wszystko prawda. Był niewinny i odsiedział trzynaście lat za coś czego nie zrobił. Ten sam Syriusz, który posyłał uśmiechy oczarowanym uczennicom, pewny siebie huncwot, teraz... A teraz stali przed sobą, bardziej prawdziwi niż w ostatnie wspólne święta, tak samo jak w Hogwarcie. Trwali w uścisku kilka długich chwil, przepełnionych bólem i niemocą minionych lat, a pomiędzy nimi została opowiedziana cała historia, bez pomocy zbędnych słów.
- Czemu życie nam to robi, Syriuszu? - spytała ze łzami w oczach - Czemu akurat nam?
- Na kogoś musiało paść - szepnął - Nie widzieliśmy tego, co widzimy. Teraz musi być lepiej.
- Jesteśmy tylko dwoma duchami? - spytała, jakby nie pewna czy pamięta.
- Pływającymi w szklance do połowy pustej - odpowiedział przyciągając ją mocniej do siebie.
- Próbując przypomnieć sobie, jak to jest czuć bicie serca - dokończyła, kiedy rozległ się huk zamykanych drzwi i roześmiane głosy Weasleyów.
- Wrócili moi chwilowi lokatorzy - powiedział - pora cię przedstawić Harry'emu.
Kiedy już cała gromada rudowłosych przetoczyła się przez salon, wszyscy odeszli do swoich zajęć. Harry, nieco zdezorientowany przybyciem blondynki, przywitał się w miarę uprzejmie i odszedł na górę, tłumacząc się słabym samopoczuciem.
- Wygląda zupełnie jak Rogacz - szepnęła Cress patrząc za chłopcem po schodach - tylko oczy ma...
- Po Lily. Tak, ciągle to słyszy.
- Biedne dziecko. Ma tylko ciebie i Remusa...
- Oh, uwierz mi, Molly bardzo stara się zapewnić mu rodzinną atmosferę. Swoją drogą... Na jak długo zostajesz? I gdzie się zatrzymasz?
- Dumbledore powiedział, że nie będziesz mieć nic przeciwko jeśli tu chwilę pomieszkam... Potem oczywiście mogę znaleźć jakieś lokum...
- Nie ma opcji, jak dla mnie możesz tu zostać nawet na zawsze. Mam dość siedzenia w tym okropnym domu samemu.
- Co to właściwie za miejsce? - spytała rozglądając się po pomieszczeniu, aż jej wzrok zatrzymał się na gobelinie z wyszytymi twarzami - Bellatrix Black... Narcyza... Regulus... I ty? To twój rodzinny dom? - spytała obracając się w jego stronę gwałtownie.
- Można tak powiedzieć - wzruszył ramionami.
***
Był ostatni dzień ferii zimowych. Crescent rozmawiała z Molly w kuchni, kiedy do pomieszczenia zszedł Syriusz, na którego widok się uśmiechnęła promiennie, jednak za jego plecami zobaczyła znajomą postać, na której widok zamarła.
- Snape? - spytała zdezorientowana, a mężczyzna zmierzył ją równie zdziwionym wzrokiem.
- Twigs? - spytał zimnym głosem, na który Cress przypomniały się SUMy i związany z nimi incydent.
- Snape jest w Zakonie? - to pytanie skierowała do Syriusza, który tylko wzruszył ramionami, jakby chciał powiedzieć, coś w stylu "widocznie".
- Pani Weasley, czy mogłaby pani przyprowadzić Pottera? Nie mam za wiele czasu, a muszę z nim porozmawiać na osobności.
Pani Weasley uśmiechnęła się dobrodusznie i faktycznie poszła w kierunku schodów. Syriusz zajął miejsce przy stole i spojrzał na Crescent, która stała oparta o blat. Snape zajął miejsce naprzeciwko Blacka i popatrzył na niego zimnym wzrokiem.
- Na osobności, Black. To znaczy sam na sam - powiedział, na co Cress prychnęła i pokręciła głową.
- Nic się nie zmieniłeś Snape. Nie jesteś już śmierciożercą? - powiedziała podchodząc do Syriusza i kładąc mu uspokajająco ręce na ramionach.
- Nie twoja sprawa Twigs - warknął, po czym zmierzył ich dwójkę wzrokiem - Miłość odnaleziona po latach, Black? Kto by pomyślał.
- Jeszcze jedno słowo, Wycierusie, jedno słowo.
Cress westchnęła opierając się z powrotem o blat. Snape skierował wzrok na drzwi, a Syriusz swoim zwyczajem odchylił się do tyłu na nogach krzesła, na co mimowolnie się uśmiechnęła. Mężczyzna wpatrywał się przy tym niemal teatralnie w każdy inny fragment kuchni, niż ten, w którym był Snape. Po chwili drzwi się otworzyły i Harry wszedł do środka.
***
Następnego dnia Syriusz pożegnał Harry'ego i jego szkolnych znajomych. Reszta Weasleyów także postanowiła już go opuścić, zwłaszcza, że jak zauważyła Molly, miał już towarzystwo. Remus i Tonks mieli odprowadzić dzieciaki na Błędnego Rycerza, a potem wpaść do nich na wieczór, dopóki mieli trochę wolnego czasu. Kiedy Remus zobaczył Crescent po tylu latach, sam niemal się rozpłakał. Może też czuł, jakby odzyskał część rodziny? Syriusz nie do końca był przyzwyczajony do widoku jego spokojnego przyjaciela u boku sporo młodszej, roztrzepanej Nimfadory w swoich punkowych ciuchach, która bardziej przypominała mu jego samego z czasów szkoły, niż potencjalną dziewczynę Lunatyka. Ale podobno miłości się nie wybiera.
Był już późny wieczór, kiedy po zjedzonej kolacji Syriusz wyciągnął odrobinę Ognistej Whiskey. Nimfadora akurat stała razem z Cress przy zlewie rozmawiając, kiedy naczynia magicznie się zmywały.
- Więc... Skoro Cress wróciła, jesteście jakby, razem? - spytał Lupin zerkając na dziewczynę.
Syriusz zastanowił się przez chwilę patrząc na jej długą granatową spódnicę do kolan, której skrawkiem bawiła się przy rozmowie. Odkąd pojawiła się w jego salonie, nie zmieniła się za wiele. Jedynie włosy nabrały trochę więcej blasku, a twarz ozdabiał szczery uśmiech.
- Nie wiem Luniek, nie wiem.
- Ale wyglądacie... No jakby coś się miał zadziać. Wiesz, wycierpieliśmy już sporo, oboje. Ja znalazłem swoją miłość i wiem, że ty swoją też, już dawno. Może pora byłaby to przyznać i nie zachowywać się jakbyś miał ciągle siedemnaście lat, Łapo?
- Ja... po prosu staram się sobie przypomnieć, jak to jest czuć bicie serca... - wyszeptał.
- To się nazywa "kochanie".
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro