Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Elska Ruth

UWAGA: Tłumaczenie należy do _Beznickova_

Ja jedyne co zrobiłam to wprowadziłam drobne zmiany/poprawiłam błędy.

--------------------------------------------------------

To był piękny wieczór, w sam raz na spędzenie go we dwoje, nie sądzisz? Tylko ty i ja, w moim domu. Razem w swych objęciach. O tak, wciąż pamiętam twoje palce, gładzące moje loki. Twoje delikatne ciepło, którego rdzeniem było jakby uczucie ukojenia... a może nawet trochę oparcia. I pomyśleć, że coś tak małego i tak delikatnego leży teraz w moich ramionach. Niczym mały anioł w mym uścisku, zgodzisz się?

Na zewnątrz natomiast leje deszcz. A razem z nim rutynowo powtarzający się dźwięk cichych uderzeń w okno i dach, tworzący niezwykłą melodię w naszych uszach, melodię tylko dla nas. Gdy wróciliśmy, sypialnia była pogrążoną w ciemności, spokojnie witając nas w ten sposób z powrotem w domu. My, jak to my, położyliśmy się po prostu na łóżku, wsłuchując się w akompaniament deszczu zza okna. Czułem jednak, że twój wzrok jest wpatrzony w coś dalekiego... i wędruje gdzieś jeszcze dalej. Chociaż mógł błyskawicznie wrócić, gdybym tylko wydał z siebie cichy dźwięk protestu, kiedy przestałaś pieścić palcami moje włosy. Moje ramię uwięzione było pod twoją talią, do dziś pamiętam, jak małą ją miałaś.

Nie przestawałem się na ciebie wpatrywać, ale ty najwyraźniej nie miałaś łaskawie czelności spojrzeć na mnie na chwilę choć jeden raz.

- Elska - odezwał się twój cichy głos, a jego delikatne brzmienie musnęło mój policzek.

Uśmiechnąłem się w twoją stronę. Zawsze mówiłaś, że kochasz mój uśmiech. Ta iskierka w twych oczach. Wiedziałem, że poczujesz się lepiej gdy to zrobię.

- Tak? - zapytałem cicho, poprawiając przy tym delikatnie twoje włosy, zaczepiając je o twoje ucho.

Spojrzałaś na mnie. Twoje oczy przymknęły się na moment.

- ...kocham cię - uśmiechnęłaś się.

- Ja ciebie... też.

Ale nie chciałaś zabawić długo, pamiętasz? Powiedziałaś, że musisz mnie niedługo zostawić, wrócić do domu, do tych swoich malutkich, smutnych czterech ścian, innych niż te tutaj... zupełnie innych. Mój uśmiech powoli przygasał, gdy powoli zacząłem zdawać sobie z tego sprawę, a wzrok skupił się na czymś innym. Wyglądało jednak na to, że tego też nie raczyłaś zauważyć, nawet gdy tak leżałaś wtulona w moją pierś.

- Jest późno. Powinniśmy się trochę przespać - zasugerowałaś, kiedy twoja ręka tworzyła szlak na moim ramieniu. Wybudziłem się ze swojego transu na tyle, aby spojrzeć na ciebie i twoje palce, wyciągnięte w stronę mojego czerwonego krawatu, aby mogły z nim trochę poigrać, pobawić się... dla rozrywki.

- Ach, co masz na myśli mówiąc "przespać"?

Sugerowałaś coś innego tej nocy, a odpowiedź nie dość, że cisnęła mi się na usta, to jeszcze wwiercała się całą swoją mocą w me ciało. Nie sprzeciwiając się już więc tej sile, wymruczałem ciche "tak", nie ukrywając przy tym swej radości. Znowu na mnie zerkasz, czasami twoje oczy mrugają tak słodko. Widziałem, że choćbym chciał, to nigdy nie zapomnę tych dużych błękitnych oczu.

- Najdroższa... - szarpnąłem cię delikatnie za ramię. - Odwróć się - posłałem ci delikatny uśmiech. Nie uważałaś tego za nic... groźnego... no może trochę.

Ale zrobiłaś to, teraz napprzeciw mnie były twoje plecy i... ach. I twoje długie włosy. Mówiłem ci już, jak ja kocham twoje włosy, prawda? To pewnie dlatego zareagowałaś z tak dużą niechęcią na to, że powinnaś je obciąć, praktycznie tuż po tej pamiętnej chwili, jak cię poznałem miesiąc temu. Wtopiłem palce w twoje włosy, czesząc je, by sprawić ci przyjemność. Moje ciało było już tak blisko twojego, jednak nie na tyle, aby moja pierś zetknęła się z twoimi plecami. Upewniłem się, czy aby napewno jest między nami przestrzeń. Ty oczywiście tego nie zauważyłaś... z resztą jak wszystkiego innego!

- Najdroższa... - uśmiechnąłem się sam do siebie, wtapiając swój wzrok w twój kark. Moja druga ręka była zajęta teraz przez krawat owinięty wokół mojej szyi, a ty mogłaś usłyszeć tylko cichy szelest ocierającego się, śliskiego materiału. Przywarłem do twojego ciała, szepcząc do twojego ucha:

- ...zamknij oczy.

- Och? - wydałaś z siebie w końcu dźwięk zainteresowania. Zerknęłaś na mnie przez ramię, a mój uśmiech spotkał się z twoimi błękitnymi źrenicami.

Jednak mogłem wręcz przysiądz, że widziałem w nich coś, co mnie dręczyło. Coś było nie tak.

Spojrzałaś w dół, na krawat w mojej dłoni, ale tylko na sekundę, ponieważ twój wzrok z powrotem spotkał się z moim. Dalej siedziałaś w milczeniu. To sprawiało, że robiłem się coraz bardziej... niecierpliwy.

Otworzyłaś usta, jakbyś chciała coś powiedzieć. Och, ale czy teraz w sumie jest potrzeba, abyś coś mówiła?

- Kocham cię - powiedziałem, co brzmiało o wiele bardziej szczerze, niż poprzednim razem. Mój ton się nie zmieniał - pozostając tak cichym i leniwym jak wcześniej. Pochyliłem się, aby pocałować cię w czoło. Uśmiechnęłaś się. Ja uczyniłem to samo.

- Też cię kocham - nachyliłaś się, aby ucałować mnie w czoło. Pamiętam moje odwzajemnienie tego pocałunku, z krawatem w ręku. Z oddali odezwał się delikatny dźwięk... brzmiało to niezwykle podobnie jak urwanie chmury, nie byłem jednak tym tak podekscytowany, jak zazwyczaj. Doskonale wiesz, że kocham deszcz, czyż nie?

- Madeleine - wypowiedziałem twoje imię, które zsynchronizowało się z twoim odwróceniem w moją stronę. Oplotłem ramionami twe ciało, przyciągając do siebie, aby móc cię mocno przytulić. W moich ramionach było ciepło, jak wychodzące, gorące słońce w środku zimy.

Zachichotałaś cichutko w moją stronę.

Uśmiechnąłem się, gdy moje ręce były coraz bliżej twojej szyi. Nie wydałem z siebie nawet cichego szelestu, tylko patrzyłem, jak jedwabisty materiał zbliża się do twojego gardła, owinięty wokół twojej szyi... i w moich dłoniach.

Wciąż bez słów. Tylko naciągnięty materiał.

Twoje oczy otworzyły się, kiedy tkanina owinęła się wokół twej szyi, mocno zaciskając się tuż pod twoją szczęką. Pociągnąłem mocno za krawat jednocześnie zeskakując szybko z łóżka i pociągnąłem za sobą. Wywlokłem cię z łóżka, słysząc twój urwany wrzask. Miałaś ręce na krawacie i próbowałaś go z siebie zdjąć. Niewiele mnie to teraz jednak obchodziło, ponieważ podniosłem cię i uderzyłem stopą w tył twoich kolan, ponownie cię dość szybko wywracając.

Pieprzona kurwo, nie mogłaś choć na chwilę usiedzieć w miejscu. Cały czas tylko wyrywanie się, szamotanina... i robiłaś zamieszanie. Ach, przynajmniej to był dom na wsi. Szczęśliwy wydałem z siebie krótki śmiech, widząc twoje kolejne daremne próby zerwania z siebie krawatu i krzyki. A ja w upojnym milczeniu. W przeciwieństwie do ciebie, ja puściłem krawat i złapałem z twoją głowę od tyłu, uderzając z całej siły twoją piękną twarzą o podłogę. Zerwałem się znów na równe nogi, naciskając coraz mocniej stopą na twoją głowę. Może chociaż to cię trochę zatrzyma...

Kiedy podniosłem twoją głowę do góry, z twojego nosa płynęły już strugi krwi, która zalewała już twoje usta i policzki.

- Ojej - zareagowałem zobojętniałym tonem, zanim zaciągnąłem cię do innego pokoju. Ty byłaś jednak zbyt otumaniona, aby teraz jakkolwiek zareagować. Twoje szczęście, w końcu zachowujesz się tak jak należy.

- Nie wrócisz już z powrotem do miasta - odezwałem się wreszcie. Westchnęłaś krótko, tak krótko i gwałtownie, jakby ten oddech palił twe gardło czystymi płomieniami.

- Tak jak ona, prawda? Skończę tak jak ona? - zapytałaś. Odetchnąłem raptownie i zmrużyłem oczy, kiedy byliśmy coraz bliżej piwnicy.

- Czy zostawiłybyście mnie dla lepszych? Nawet gdybym to ja stał się lepszym? Nawet po tym, jak powiedziałem wam, jak ja was bardzo kocham? - chwyciłem za klamkę. Kręciłaś przecząco głową, a twoje ciało drżało jak opętane, aby opanować choć trochę strach, aż serce się kraje. Otworzyłem drzwi szeroko na oścież i szarpnąłem twoim ciałem w moją stronę.

Kiedy właśnie miałem cię popychać w dół schodów, coś mnie zatrzymało. Twoje oczy... znów spojrzały prosto na moje. Twoje oczy... przepełnione gorącymi łzami, i mimo iż te łzy były ciężkie, to ze strachu nie ważyłaś się nawet mrugnąć, aby te mogły spokojnie spłynąć... zmieszać się z krwią... Dławiłaś się własnym oddechem, a ten blady wyraz twarzy coś mi przypominał, coś... znajomego.

Te oczy... Te urocze piękne oczy...

Spojrzałem znów na ciebie, w moich oczach również stanęły łzy, kiedy to się do ciebie lekko uśmiechnąłem.

- Czy my się nie spotkaliśmy wcześniej? - oddychałem jak szalony. A moje ręce znowu znalazły się po obu stronach twej głowy. Och, ale nie chciałaś jednak tutaj ze mną zostać? Tak? Nie... odepchnęłaś moje ręce jak najdalej od swojej twarzy i uciekłaś, byle tylko być jak najdalej od tego wszystkiego.

Uderzyłaś mnie. Uciekłaś przede mną.

- Zupełnie jak ona! - wydarłem się, zaciskając mocno dłonie w pięści, gotując się od środka. Spojrzałem przygladajac się obranemu przez ciebie kierunkowi, akurat okazyjnie wyciągając coś z szafki w korytarzu. Wiedziałem, dokąd pójdziesz. Jebana idiotko...

Drzwi frontowe! Usłyszałem dźwięk, dźwięk rozbijającego się o podłogę wazonu z kwiatami. Przeszedłem się korytarzem do salonu, gdzie znalazłem cię wspinającą się do okna. Drzwi były zamknięte na dwa spusty - i tylko ja miałem do nich klucz... ale oczywiście musiałem go gdzieś posiać. Pomyślałem, że nie mam czasu na małą gierkę z kluczami. A więc w ten sposób zapraszałaś mnie z otwartymi ramionami, abym za tobą szedł!

Szybko przecisnąłem się za tobą przez okno, widząc jak biegniesz w stronę drogi. Uciekasz przede mną, słysząc mój drwiący, głośny śmiech.

- Jesteś tysiące kilometrów od domu! - wziąłem głęboki oddech, zanim tylko moje kroki poniosły mnie w twoim kierunku.

- A wiesz co?! Mogę cię nawet tutaj zapierdolić! Tu i teraz! Nawet na zewnątrz nikt cię nie usłyszy! - złapałem cię od tyłu za koszulkę i cisnąłem ponownie o grunt. - Ale najpierw... ale najpierw... - zachichotałem, tracąc oddech.

Złapałem za moją broń - młotek z czerwoną rękojeścią, wsadzony wcześniej w szlufki w spodniach. Tak... moja mała, malutka broń... nigdy mnie nie zawiodła.

Zaczęłaś się rozpaczliwie czołgać, gdy tylko pociągnąłem cię do siebie, a moja ręka coraz bardziej zaciskała się na rękojeści, jak imadło zaciskające się na surowym bloku drewna.

- Proszę! Elska! Przestań! - płakałaś, twoja twarz była skąpana w słonym strumieniu łez. - Chcę do domu! Moja rodzina... tylko ten jeden raz! ...chcę ich zobaczyć ostatni raz...! - powtarzałaś swe błagania... w kółko... i w kółko...

Och, jak ja bardzo kocham tą monotonną gadaninę.

- Ja... jestem twoją rodziną - skomentowałem tylko. Zanim złapałem za twoją kruchą szyję i uniosłem broń. Ani słowa. Tylko nasz stykający się ze sobą wzrok, nie chcący ustąpić drugiemu. Aż nastał w końcu ten czas. I z twojego kochanka... stałem się twym egzekutorem...

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro