ROZDZIAŁ 8
KIEROWCA JACKSON, SZTUCZKI REII, MINOTAUR
Obudziło mnie głośne titanie z podwórza. Zerwałam się momentalnie z łóżka i bez żadnych ceregieli szarpnęłam Lucy za ramię.
- Co jest? - Spytała nie zadowolona pobudką.
- To jest, że chyba przyjechał nasz transport - Powiedziałam w niezbyt dobrym humorze.
- No nie... Która godzina?
Spojrzałam na zegarek i jęknęłam z niesmakiem.
- Szósta trzydzieści Lu - Powiedziałam idąc do torby i wyjęłam komplety ubrań dla Lucy i siebie.
- Oni nie mają wstydu - Jęknęła ubierając się.
- Cóż... Hera dała chyba niezły sygnał w obozie, że tak wcześnie po nas przyjechalli.
- Ta... Czuję, że nam się jeszcze dostanie za ucieczkę.- Mruknęła nie zadowolona - a jak usłyszą kim jest Rea będzie ciekawie.
- Nawet mi nie mów - Prychnęłam gdy złapałam torbę i zeszłyśmy na dół, gdzie pan Rafał wraz z Reą stali na dole w salonie.
- Zgaduję, że raczej nie zjemy śniadania co?- Spytał pan Rafał trzymając dwie walizki za pewne z rzeczami dla siebie i córki.
- Raczej nie - Stwierdziłam słuchając ciągłego titania klaksonu rzed domem.
- Czy moja mama nie wie, że o takiej godzinie to się do jasnej ciasnej nikogo nie sprowadza? - Spytała Rea.
- Cóż twoja mama lubi być stanowcza i od razu załatwiać wszystkie sprawy - Mruknęłam otwierając drzwi wejściowe - Radzę wam się dokładnie pożegnać z tym miejscem bo raczej już tu nie wrócicie.
Podeszłam do auta i zdębiałam patrząc kto siedział za kierownicą. Bowiem za kółkiem siedział uwaga, uwaga : Lucian Jackson.
- Nie no błagam - Jęknęłam i w tym momencie Lucian opuścił szybę.
- O co błagasz ?- Spytał ze swoim drwiącym uśmieszkiem.
- Byś był koszmarem - Prychnęłam. W tym czasie gdy przekomarzałam się z Jacksonem Rea, pan Rafał i Lucy zajeli miejsca z tyłu - Ej, a ja gdzie mam usiąść?! - Spytałam oburzona.
- Cóż zostało tylko jedno miejsce Cam - Powiedziała Lucy puszczając mi oczko. No chyba ich wszystkich pogięło. Mam siedzieć koło tego durnia? Czy im wszystkim życie miłe?
- Wsiadaj Cami nie mamy zbyt wiele czasu - Odezwał się Jackson a ja miałam wielką ochotę walnąć go przez opuszczoną szybę. Jednak rad nie rad otwarłam drzwi obok kierowcy i wsiadłam zamaszystym ruchem trzaskając drzwiczkami od samochodu, a torbę rzucając w stronę Lucy, która prychnęła na mnie złowierzczo. Sama jednak się o to skubana prosiła.
Nagle ruszyliśmy bez ostrzeżenia i jak na szalonym torze wyścigowym.
- Lucian pojebało cię!? - Wydarłam się wściekle gdy zaczęliśmy mijać samochody z szybkością stu pięćdziesięciu na godzinę. Powariował chyba.
- Uspokój się Cami złość piękności szkodzi - Powiedział czym sobie zasłużył na solidny atak pieści w jego ramię.
- Cam ogarnij się ja tu prowadzę - Zaprotestował jęknięciem.
- Możesz mi powiedzieć dlaczego ty? - Spytałam wkurzona całą tą sytuacją.
- Cóż Hera wyciągnęła mnie z łóżka o drugiej w nocy wrzeszcząc mi we śnie, że mam natychmiast jechać po ciebie, Lucy, nową heroskę i jej ojca i że jak tego nie zrobię to przez tydzień na moim podwórku będę miał krowie placki. Ja wolę nie sprzątać codziennie podwórka bo krowa zesłana przez tą wariatkę mi narobiła na drogę.
- Hej, więcej szacunku - Odezwała się Rea, której nie spodobał się z pewnością epitet wariatka przy swojej mamie.
Super czyli to Herze będę musiała przy najbliższej okazji podziękować za moje niestabilne zdrowie psychiczne. Och już ja jej za to podziękuję. Żeby akurat jego przysyłać. Prychnęłam zniesmaczona. Godzinę później zatrzymaliśmy się na małej stacji benzynowej.
- Zarządzam postój - Powiedział Jackson. - Kto chce coś zjeść, skorzystać z toalety czy zrobić inne badziewie niech zrobi to teraz bo następny postój będzie za pięć godzin w hotelu a jutro mam nadzieję, że dojedziemy. - Zakumunikował.
Wysiadłam niemal od razu z auta i ruszyłam z Lucy i Reą do toalety. Potem poszłyśmy po hot dogi a Rea poszła do taty.
- Nie wiem jak ty uważasz , ale wędrówka z Jacksonem w roli kierowcy nie była zbyt dobrym posunięciem Hery. Przecież on jedzie jak wariat - Stwierdziłam.
- uważam, że jedzie jak wariat, ale myślę też, że tobie nie tylko o to chodzi - Stwierdziła Lucy.
- Lu dobrze wiesz jaki mam do stosunek to tego idioty - Powiedziałam - Raczej go szybko nie zmienię po za tym ty też uważasz go za dupka.
- Owszem uważam go za dupka, typowego chwalipiętę, ale jednak wolę jego niż na przykład Dionizosa, którego mogłaby też równie dobrze poprosić Pani Niebios. Będę szczera nie lubię Hery bo robiła nie jedne kłopoty Annabeth.
Nic już na to nie powiedziałam a jak zjdłyśmy hot dogi ruszyłyśmy w stronę wyjścia. Pan Rafał stał nie daleko i patrzył w górę. Nigdzie nie było Rei co byo dziwne.
- Panie Rafale gdzie jest Rea?- Spytałam trochę zaniepokojona bo wiedziałam, że jesli mała się zgubi Hera nam nie daruje.
- W górze - Odparł krótko patrząc dalej w niebo.
Okej pan Rafał chyba zwariował - pomyślałam ale spojrzałam w stronę w którą się patrzył i zdębiałam. Mała skakała po chmurkach radośnie nie zdając sobie kompletnie sprawy, że w ten sposób może przyciągnąć uwagę.
- Rea! - Krzyknęłam spanikowana i obejrzałam się czy nikogo w pobliżu nie było. Na szczęście nie było i odetchnęłam z ulgą. Rea zaprzestała skoków po chmurkach i stała na jednej zdziwiona moim krzykiem.
- Złaź na dół! - Krzyknęłam nie zadowolona takim numerem. Z drugiej jednak strony pomyślałam, że to musi być jej dar odziedziczony po matce. Sama widziałam jak kiedyś Hera też chodziła po chmurach jednak widząc małą dziewczynkę robiącą to samo czułam lęk, że zrobi sobie krzywdę. Rea posłusznie jednak w końcu wylądowała bezpiecznie na ziemi.
- Możesz mi wyjaśnić co ci strzeliło do głowy ? - Spytałam.
- Mama mnie tego nauczyła. Nazwała tą sztuczkę nefolokinezą czyli zdolnością poruszania się przy pomocy chmur - Powiedziała jakby to była najnormalniejsza rzecz pod słońcem.
Jęknęłam. Super Hera uczyła ją sztuczek, a teraz mała robi to samo. No po prostu bajka. Czasem naprawdę mam dosyć tego wszystkiego.
- Właściwie uczyła ją wielu rzeczy. Rea dzięki Herze umie się teleportować, kontrolować wiatry, teleportować się a nawet rozmawiać z pawiami i krowami oraz zmieniać się w różne zwierzęta. Na wsi robiła to często - Powiedział pan Rafał ze spokojem.
No myślałam, że szlak mnie trafi. Skoro Hera uczyła jej tego wszystkiego powinna ją też nauczyć, że w miejscu publicznym nie powinna tego do cholery robić! Uspokoiłam się jednak biorąc dwa głębokie w dechy i powiedziałam z uśmiechem siląc się na największy spokój jaki potrafiłam:
- Mam prośbę Reo. Nie używaj swoich mocy w miejscach publicznych bo ludziom może się nie spodobać latanie na chmurach czy innne sztuczki, które potrafisz. Te zdolności powinnaś szkolić podczas treningów a kiedy przyjdzie czas w walce z potworami. Ja wiem pokusa i takie sprawy to silna rzecz, ale postaraj się powstrzymać malutka. Ludzie nie lubią czegoś czego nie mogą racjonalnie wytłumaczyć - Zakończyłam przytulając ją lekko.
- Przepraszam Cami już nie będę - Powiedziała skruszona dziewczynka.
Odetchnęłam głęboko i odwróciłam się do Lucy, która co chwilę patrzyła to na niebo, to znów na Reę z otwartą buzią.
- Te bo coś ci w końcu wleci do gęby - Powiedziałam ze śmiechem i klepnęłam ją w ramię na co w końcu się otrząsnęła.
- Wiecie... Ja chyba już nie wiem co jest najdziwniejsze. To, że prowadzimy do obozu córkę Hery czy to, że mała ma te super moce - Powiedziała jeszcze w szoku.
- Wszystko razem jest w cholerę dziwne - Odparłam.
Jackson podjechał do nas w końcu autem, który zatankował i kazał nam wsiadać. Rad nie rad musiałam usiaść znów przy nim. Denerwował mnie i irytował przez większą część drogi. Myślałam, że za chwilę wykopię go na pobocze i sama zasiądę za kierownicą i odjadę mając w głębokim poważaniu to, że nie miałam prawa jazdy.
- Mogłabyś się w końcu uśmiechnąć Cam? Trochę mnie dekocentruje to, że przez cały czas jesteś taka naburmuszona - Powiedział w końcu Lucian na chwilę zerkając na mnie.
- Coś ci wyjaśnię Jackson. Ostatnio jedyne co robisz to mnie irytujesz, rzucasz kiepskimi żartami i uważasz się za najmądrzejszego pod słońcem oraz jesteś dupkiem. Weźmy sytuację na ten przykład gdy bez żadnego mojego przyzwolenia mnie pocałowałeś - Powiedziałam przez zaciśnięte zęby.
- Słuchaj ja...- Zawachał się na moment.
- Ty co? - Spytałam.
- Nie ważne - Westchnął - Przepraszam. Masz rację. Jestem dupkiem.
Popatrzyłam na niego jakby był kosmitą. Czy on naprawdę przeprosił i potwierdził, że jest dupkiem? Zauważyłam na jego policzkach jakieś czerwone plamy jakby się rumienił. Był zawstydzony czy co?
- Słuchaj, Cami czy możemy zacząć od początku naszą znajomość ?- Spytał drżącym głosem i zauważyłam jak przygryza wargę ze zdenerwowania - Wiem, że zachowuję się jak idiota. Chciałbym byś dała mi jeszcze jedną szansę. Proszę cię, daj mi szansę. Obiecuję, że kiedyś wszystko ci wytłumaczę - Powiedział.
Okej... Robi się coraz to dziwniej. Jackson naprawdę przeprasza i błaga o szansę przyjaźni. Do tego mam wrażenie, że był na granicy płaczu co jeszcze bardziej mnie zszokowało.
- W porządku - Powiedziałam w końcu - Jedna szansa Lucian. Jedna.
- Dobrze - powiedział lekko się uśmiechając.
- Te papużki może zajęlibyście się pilnowaniem drogi a nie ćwierkaniem - Spytała Lucy z kpiącym głosem.
- Cicho być. - Burknęłam złowrogo, na co się roześmiała.
Resztę drogi przejechaliśmy w milczeniu. Zaczynało się robić coraz ciemniej. Lucian nagle ostro skręcił przez co wszystkich nas rzuciło na prawo. Jednak się nie odezwaliśmy. Po prostu zaczynałam być zmęczona tą podróżą i miałam już gdzieś mówienia by nasz kierowca przestał jechać jak wariat. Nagle zauwarzyłam, że w jechaliśmy w jakąś leśną ścieżkę po dookoła była drzewa. Ni z tąd z ni zowąd nagle na drodze stanął jakiś czarny cień przez co Lucian ostro zahamował.
- Au! - Zaprotestowała Lucy za mną.
- Bądźcie cicho - Powiedział stanowczym tonem Jacson.
Cień przybliżał się coraz bliżej i co raz lepiej można było dostrzec w jakie kłopoty się tym razem wpakowaliśmy. Przed nami parę dosłwnie metrów stał bykoczłekny stwór. Mimo wszystko jęknęłam. Minotaur.
- Cami, przejmij kierownicę - Powiedział szybko Lucian odpinając pasy.
- Oszalałeś ?- Spytałam - Chcesz sam walczyć z tym monsterem?! Po za tym nie mam prawo jazdy - Zaprzeczyłam sądząc, że upadł chyba na głowę.
- Cami, posłuchaj. Prawo jazdy w tej chwili to najmniejszy problem. Za chwile zostaniemy zmiażdżeni. - Powiedział spanikowany patrząc jak stwór coraz bardziej się przybliżał.
- Mam lepszy pomysł. - Powiedziałam szybko. - Panie Rafale przejmie pan kierownicę. - Zarządziłam odpinając pas - Lu pilnuj Rei - Powiedziałam wychodząc z samochodu tak jak i Jackson, który chyba zrozumiał że nie ma co protestować i ruszyliśmy na byka z mieczami podczas gdy pan Rafał przy pomocy wskazówek Luciana odpalił auto i zaczął odjeżdżać w odpowiedni kierunek. Bykołak rzuciła się nas biegiem chcąc nas najpewniej pozabijać. Słyszałam jak głośno oddycha i ryje ziemię racicami. Rzucił się na mnie chcąc mnie staranować, ale ja grzmotnęłam go błyskawicą a następnie wbiłam mu w bok miecz co uczynił również Jakcson z drugiej strony. Byk się rozproszył a my oddychaliśmy ciężko.
- Mieliśmy szczęście - Mruknął Lucian - Wiesz co by było gdyby jednak nie poddał się tak szybko?
- Wiem. - Mruknęłam wycierając miecz o trawę i pstryknęłam w niego przez co zmienił się w najzwyklejszy łańcuszek. To samo zrobił Lucjan zmieniając broń w długopis, który dostał od ojca.
Poszliśmy piechotą po śladach auta aż do jakiegoś małego hoteliku.
- Musiałeś wybrać hotel w lesie?- Spytałam.
- Sory, ale wszyscy jesteśmy już zmęczeni a następny hotel w mieście byłby za jakieś dwie godziny - Burknął gdy zauważyliśmy wysiadających z pojazdu Lucy, pana Rafała oraz Reę. Gdy nas zauwarzyli odetchnęli z wyraźną ulgą. Nic już nie mówiąc weszliśmy do hoteliku i się zakwaterowaliśmy i poszliśmy niemal od razu spać.
-
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro