Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 26

~Your P.O.V~

Nie było dobrze.

Znaczy się, było dobrze, ale nie było. Kiedy tata i ciocia wrócili po nocnym poszukiwaniu śladów, okazało się, że coś mają. Gorsza wiadomość jest taka, że oznaczało to bal, za dwa dni, w jakiejś nieznanej mi posiadłości. Nie że narzekam, ale ostatnie doświadczenia z balem u kogokolwiek nie są najlepsze. Chyba nie muszę przypominać sprawy Kuby Rozpruwacza i balu u Wicehrabiego, do tego etapu w moim życiu naprawdę nie chcę wracać.

Z innych, ciekawszych wiadomości - tata nie zabił ani mnie, ani Ciela. Po prostu nas nie zauważył śpiących razem. Gdy się obudziłam, hrabiego już nie było, więc byliśmy bezpieczni. Dobrze, że jednak przeżyjemy. Co w ogóle we mnie wtedy wstąpiło? Na Szatana, jakie to było głupie i nieodpowiedzialne z mojej strony, przecież on ma narzeczoną. A moi rodzice mogą jeszcze coś wymyślić z moim stanem cywilnym, chociaż mam szczerą nadzieję, że jednak tego nie zrobią.

- Teraz twoja kolej. - Podniosłam głowę i spojrzałam na Somę, który wyczekiwał na mój ruch. Przejrzałam szybko swoje karty i jedną wyrzuciłam na stół.

- Już – mruknęłam, odchylając się na fotelu. Graliśmy w Pikietę, bo w sumie książę tylko w to potrafił grać. Z tymi wszystkimi wydarzeniami nie mogłam się teraz jeszcze skupiać na grze, która wymagała mojej uwagi. - Czy coś wiadomo? - spytałam Ciela, który siedział na drugim fotelu i popijał herbatę.

- Na razie nie. Pewnie wrócą w ciągu godziny – odpowiedział. Wysłał tatę i ciocię, by zdobyli zaproszenia na ten cały bal. Po prostu świetnie.

- Mam dość. - Odrzuciłam swoje karty. - Poddaję się. Nie jestem w stanie się skupić.

- No weź – jęknął starszy nastolatek. - Jeszcze jedna runda.

- Jestem zmęczona, Soma. Może jutro. - Wstałam ze swojego miejsca. - Idę się przejść, wrócę za... Jakiś czas.

Wyszłam z salonu, gdzie dotychczas spędzaliśmy dzień, i przeszłam do małego ogródka, który był za posiadłością. Usiadłam na ławce i odchyliłam głowę. Cisza, spokój, nawał myśli w głowie. A miałam nadzieję na chociaż chwilę wytchnienia. Książę pewnie będzie teraz męczyć hrabię, który potem mnie zwyzywa, bo mu nie pomogłam. Bywa. Życie czasami jest okrutne.

Zamknęłam oczy i odetchnęłam głęboko, by się trochę uspokoić. Nie jest tak źle, jak może być. Przynajmniej tak zawsze mówił dziadek Sirius.

Tak miło... Czułam zapach świeżych kwiatów, jak w ogrodzie, w domu...

***

- Mamo, mamo! Zobacz! - mały czarnowłosy chłopiec wykrzyknął, wyciągając zaciśnięte dłonie w stronę różowowłosej kobiety, która klęczała na trawie niedaleko niego. Trzymał wianek zapleciony z białych i niebieskich kwiatków, które rosły dookoła nich. - Siostrzyczka mi pomogła! - Mówił trochę niewyraźnie i gubił parę głosek, ale co się dziwić, miał dopiero trzy lata.

- Naprawdę? - zaśmiała się, biorąc od niego wianek. Położyła go na jego włosach i zgarnęła kosmyk za jego ucho. - Proszę bardzo, mój mały książę.

- To dla ciebie, mamo. - Przybiegła do nich (h/c) włosa dziewczynka już przyozdobiona wiankiem. Królowa pochyliła głowę, na której już spoczywał diadem, i pozwoliła, by jej córka założyła jej wianek.

- Dziękuję, kochanie. - Uśmiechnęła się do swoich dzieci. - Zrobiliście także dla taty?

- Jeszcze nie. - Pokręciła główką. Chłopiec przytulił się do kobiety i przymknął sennie oczy. - Kiedy wróci?

- Jeśli się nie mylę, za parę minut kończy spotkanie z Lordami. Wtedy do nas dołączy – zapewniła ją. - Pomogę ci z wiankiem dla taty. A ty, (b/n)? - spytała syna, który ewidentnie zasypiał. Tylko wymamrotał jakąś niezrozumiałą odpowiedź.

- Dam sobie radę sama! - stwierdziła entuzjastycznie i odbiegła pozbierać odpowiednie kwiaty. Obecna Lilith tylko pokręciła trochę głową z cichym śmiechem. Po chwili (e/c) oka powróciła do matki i brata, i zaczęła pleść wianek. Po paru minutach walki z kwiatami i ich łodyżkami, krzyknęła z tryumfem i uniosła dłonie.

- Co tu robią moje skarby? - Dołączył do nich obecny król Piekła.

- Tata! - ______ podbiegła do niego, przez co zaraz została podniesiona.

- Moja mała. - Ucałował jej policzek. - Jak spędziliście czas? - spytał, siadając na trawie obok swojej żony.

- Nauczyłam dzieci pleść wianki z kwiatów – odpowiedziała mu, lekko kołysząc chłopca, który już spał w jej ramionach. - Jak spotkanie Rady?

- Nic mi nie mów. Czasami mam dość każdego z Lordów. Razem i osobno.

- Tato... To dla ciebie. - Młoda księżniczka położyła swojemu ojcu wianek z kwiatów na włosy.

- Dziękuję, Minou. Teraz chociaż pasuję do waszej trójki. - Zaśmiał się trochę. Jednak nie skomentował, gdy usłyszał śmiech swojej żony.

- Proszę, tato.

- Wracajmy powoli do pałacu. Czas powoli na obiad i kogoś wypadałoby obudzić – stwierdziła królowa, wstając z ziemi. Otrzepała trochę suknię. Zmieniła chwyt na (b/n), by trzymać go trochę pewniej.

- Dobrze, mi amore. - Król także wstał, podnosząc córkę i łapiąc jej dłoń. - Już dziś spędzę czas tylko z wami.

- Trzymam cię za słowo – odpowiedziała z uśmiechem.

Z uśmiechami i cichą rozmową cała rodzina wróciła do swojego domu, by spędzić resztę dnia razem.

***

- Panienko? - Z rozmyślań wyrwał mnie spokojny głos Agni'ego. Otworzyłam oczy, by na niego spojrzeć.

- Tak? O co chodzi?

- Pan Sebastian i panna Ibis wrócili. Czekają na panienkę w salonie. - Już? Zerwałam się z ławki i wygładziłam suknię.

- Dziękuję za informację, Agni. - Uśmiechnęłam się do niego i weszłam z powrotem do posiadłości.

Praktycznie przebiegłam korytarze, by jak najszybciej wrócić do salonu. Ciekawe, czy udało się zdobyć te zaproszenia. Mam nadzieję, że tak. Naprawdę wolałabym, byśmy skończyli tę sprawę szybko. Chociaż dla dobra cioci lepiej, by trwała jak najdłużej.

Weszłam do pokoju, gdzie wszyscy na mnie czekali. Wszyscy, znaczy tata, ciocia i hrabia. Dygnęłam i usiadłam w fotelu. Spojrzałam na ciocię. Siedziała na sofie, miała odchyloną głowę i zamknięte oczy.

- Z ciocią wszystko dobrze? - spytałam.

- Tak, malutka – odpowiedziała mi sennie. - Sukkuby mnie wymęczyły. Oddałam im sporo energii w zamian za informacje. - Przeciągnęła się. - O czym my to? A tak. Zaproszenia.

- Mamy je. - Tata wyciągnął złożony kartonik z wewnętrznej kieszeni fraka. - Były małe problemy, ale sobie poradziliśmy.

- Jak w Moskwie. Ach, piękne czasy.

- Co się działo w Moskwie? - spytaliśmy jednocześnie z Cielem.

- Nie chcecie wiedzieć. Dla własnego dobra. - Uśmiechnęła się trochę. - Jeśli chodzi o ten bal, to raczej nie będziesz zachwycony, hrabio. Czy jak ja tam mam cię nazywać.

- Hrabia... Mówiłem już – fuknął.

- W każdym razie. Jest to bal organizowany przez jakiegoś lorda, barona, czy kto tu jest u was ważny.

- Przez barona – poprawił ją tata. - To nie jest trudne.

- Skończycie mi łaskawie przerywać? Dziękuję. - Wywróciła oczami. - Zaproszono dość specyficzną grupę osób, mianowicie tylko założycieli i prowadzących pensje dla dziewcząt. Młodych mężczyzn raczej tam nie uświadczymy.

- Czyli wchodzicie w trójkę i sprawdzacie co się dzieje.

- To... Nie jest tak proste. Z jedną podopieczną nie opłacałoby się prowadzić pensji – wyjaśniła ciocia. - Nasza matka prowadzi taką szkołę, to jeden z jej obowiązków. Potrzebujemy co najmniej dwóch dziewcząt. - Spojrzeliśmy w trójkę na Ciela.

- Co? Na co tak patrzycie? - spytał zaskoczony. Spojrzeliśmy po sobie.

- Wrócę do domu i przyniosę suknie. Te Dalii i Gratii powinny być w odpowiednim rozmiarze – stwierdziła ciocia, wstając.

- Pomogę z manierami i dykcją – zaproponowałam.

- Przygotuję wszystkie informacje – tata westchnął cicho. Czeka nas wyjątkowo pracowite parę dni.

- Wybacz, hrabio. Ale potrzebujemy twojej pełnej współpracy. - Uśmiechnęłam się do niego. - I nie przyjmujemy odmowy jako odpowiedzi.

- W co wasza piekielna trójka próbuje mnie wpakować?! - Zerwał się z fotela.

- Hrabia umie chodzić w obcasach? Jeśli nie, czeka ciebie przyspieszona lekcja. - Zaśmiała się ciocia.

- Chwila! Nie zgadzam się!

- Tak jak mówiła moja bratanica, raczej nie ma hrabia nic do gadania. - Ciocia podeszła do taty i oparła się o jego ramię. To będzie dopiero zabawa...

~Time skip!~

~Sebastian P.O.V~

Zamknąłem za sobą drzwi do sypialni panicza. Jakimś cudem udało mi się go położyć spać, zwłaszcza że ciągle narzekał na plan. Może nie był idealny, ale to nie tak, że wcześniej nie korzystaliśmy z innego. Jakoś będzie musiał z tym przeżyć.

Zgasiłem świecę, odłożyłem świecznik na komodę i wyszedłem do ogrodu. Po wrażeniach poprzedniej nocy, zdecydowanie potrzebowaliśmy z siostrą odpoczynku i spokoju. Zwłaszcza ona.

W sumie, ciekawe jak jej idzie „mordowanie" jej partnera. Nawet nie wie w co się wpakował.

- Nie korzystasz z ciszy i wolności nocy? - Odwróciłem się do Ibis, która leniwym krokiem schodziła po kamiennych schodkach na skwer. - Z tą ilością pracy nałożonej na ciebie przez tego bachora, bym się nie zdziwiła gdybyś szedł do miasta. - Stanęła obok mnie.

- Wytrzymuję, da się to zrobić. - Wzruszyłem ramionami, patrząc na nią. - A ty nie powinnaś odpoczywać? Sukkuby zabrały ci jednak sporo energii.

- Pewnie będę zmuszona zasnąć. - Machnęła lekceważąco ręką. - Jak sam powiedziałeś, wytrzymuję. W końcu, nie jesteśmy tacy bardzo różni, braciszku.

- Niestety. Na nasze nieszczęście. - Zaśmialiśmy się razem. - W każdym razie, zwykle mnie nie zaczepiałaś w środku nocy w posiadłości.

- Bo nie widziałam powodu. - Oparła dłonie na biodrach. - Teraz widzę.

- Co się dzieje, Ib? - spytałem, unosząc pytająco brwi. - Coś złego?

- Można... Można tak powiedzieć. - Zakręciła kosmyk brązowych włosów na palcu. - Znaczy. Czy jest to złe, zależy jak na to spojrzymy. Dla ciebie to pewnie nic, dla mnie koniec świata.

- Partner?

- Partner. - Pokiwała głową. - Nie chcę. Nie zgadzam się. Ale jednocześnie teraz, gdy z nim trochę rozmawiałam i tyle razy patrzyłam mu w oczy, co raz trudniej i ciężej mi się skupić na tym, że chcę go zabić, a najlepiej zjeść jego duszę – wydusiła na jednym oddechu. - Czemu zostałam przeznaczona śmiertelnikowi? Ja, pierworodna córka Siriusa, Najwyższego z Lordów Piekielnych i doradcy króla. Już prędzej zniosłabym, gdyby to był anioł lub shinigami. - Pochyliła nisko głowę. Włosy zasłoniły jej twarz i dopiero po chwili zauważyłem jak jej ramiona się trzęsą.

- Ib... - mruknąłem. - Nie ma potrzeby płakać za tym. Nie mamy wpływu na to z kim będziemy. To się po prostu dzieje.

- To jest niesprawiedliwe! - krzyknęła w naszym języku. Przytuliłem ją powoli do siebie i pogładziłem po plecach.

- Spokojnie... Wszystko się wyjaśni, siostro – szeptałem, by uspokoić jej szlochanie. - Nie płacz, Ibis. Będzie dobrze. Zobaczysz.

Zamknąłem oczy, cały czas zostając przy starszej siostrze. Nigdy nie lubiłem patrzeć jak żadna z moich sióstr płakała lub była w gorszym humorze. Jako ich jedynego brata, to była moja powinność, by być przy nich.

***

- To niesprawiedliwe – stwierdziła młoda czarnowłosa dziewczyna. Skrzyżowała ramiona na piersiach i odwróciła głowę od rodziców. Siedzieli całą czwórką w powozie i zmierzali do pałacu na przyjecie urodzinowe księżniczki. - Czemu Corvus będzie mógł robić co chce na tym przyjęciu, a ja mam was nie opuszczać? - spytała.

- Już o tym rozmawialiśmy, Ibis – odpowiedziała jej matka. Założyła kosmyk jasnofioletowych włosów za ucho, odsłaniając kryształowy kolczyk.

- To nie zmienia faktów, matko. - Odwróciła się do niej. - Zawsze się upieracie, że z Corvusem jesteśmy identyczni, bo jesteśmy bliźniętami.

- Spokojnie, sówko. - Czarnowłosy mężczyzna pokręcił głową, patrząc na córkę. - Wiemy co mówimy. Jednak chciałem przypomnieć, że ostatnim razem byłaś uczestniczką sporej kłótni. Jako--

- Jako jedna z dwóch możliwych następców Najwyższego Lorda, powinnaś bardziej uważać na to co robisz – wcięła się szybko. - Przepraszam, ojcze, ale cały czas to mówisz.

- Wiem, sówko. - Zaśmiał się. Po chwili powóz zatrzymał się przed pałacem. - No dobrze. Skoro tak bardzo uważasz, że traktujemy was niesprawiedliwie, najlepiej będzie, jeśli wasza dwójka po prostu nie będzie się rozdzielać. Trzymajcie się razem i na pewno wszystko będzie dobrze. - Wysiadł z karocy i pomógł wyjść żonie. - Możecie to zrobić, bez prób zabójstw?

- Postaramy się – odpowiedzieli jednocześnie, wysiadając.

- Wiesz, że to się źle skończy, prawda? - Młodszy z bliźniaków spojrzał na swoją siostrę, gdy ich rodzice odeszli trochę.

- Wiem. Z naszą dwójką nigdy nie kończy się dobrze – odpowiedziała mu, przyjmując ramię brata. Wymienili szybkie spojrzenia. - Skończmy to szybko. Chcę już do domu...

Weszli razem do pałacu, po czym złożyli pokłony przed władcami. Jednak spokój i normalny wieczór nie był im pisany. Nie minęło dużo czasu, a się rozdzielili, mimo wszystko. Corvus był zobowiązany, by chociaż raz zatańczyć z Prima Luce, co niezbyt było im oboje w smak. Skończyli z nowymi siniakami wokół kostek i na łydkach oraz podeptanymi stopami.

Oczywiście, zostawienie starszej z nich samej sobie, skończyło się bardzo źle. Kolejna kłótnia, kolejne nieprzyjemne słowa, kolejny policzek wymierzony komuś. Brunet dość szybko znalazł swoją siostrę. Jak zawsze, gdy się złościła, była w ogrodzie i się wyżywała na źdźbłach trawy. Usiadł obok niej na ławce i w milczeniu czekał, aż go zauważy.

- Naprawdę nie znoszę innych – mruknęła po chwili, schylając się po kolejną garść trawy, którą położyła na podołku, nie przejmując się, że pobrudzi suknie ziemią. - Czemu zawsze mnie się czepiają?

- Przez twój charakter i ciągłą chęć mordu? - spytał, starając się ją jakoś rozbawić, co nie na wiele się zdało. - Pomyśl o tym tak... Za cztery miesiące będziemy mieli młodsze rodzeństwo, rodzice się nim zajmą, a my będziemy mieli spokój.

- Chciałbyś... - Rozerwała źdźbło szybkim szarpnięciem. - Jesteśmy ich następcami, co nam ciągle wypominają. Tak łatwo nie zapomną.

- Wiem – westchnął ciężko. Po chwili Ibis położyła głowę na jego ramieniu, choć dłonie ciągle miała zajęte.

- To jest niesprawiedliwe... - szepnęła, gdy ją objął ramieniem. Oparł brodę na jej głowie.

- Nigdy nie było sprawiedliwe – przyznał cichym głosem.

***

Westchnąłem ciężko, głaszcząc plecy siostry.

- Spokojnie, Ib. Wiem, że będzie ciężko, ale damy sobie radę. Nawet z nim – powiedziałem pewnie i spojrzałem na nią. Podniosła głowę i powoli nią skinęła.

- Dobrze... Wierzę, bracie – szepnęła. - Tobie wierzę.

~Time skip!~

~Your P.O.V~

Naprawdę nie wierzę, że to się udaje. Chociaż nie wiem jak to zakwalifikować. Jako koszmar, czy marzenie senne.

- Jak ja się w to dałem wpakować? Lepsze pytanie. Czemu ja się dałem w to wpakować? - Westchnęłam, wywracając oczami. Znowu zaczyna... Czyli jednak koszmar.

- Z całym szacunkiem, hrabio. Stul dziób – warknęła ciocia. - Chce hrabia mojej pomocy, muszę mieć odrobinę satysfakcji w zamian. Jestem już wybitnie zmęczona ciągłym narzekaniem, a myślałam, że moje młodsze siostry są upierdliwe.

Nastolatek wymamrotał coś niezrozumiale w odpowiedzi. A popołudnie, chociaż pełne przygotowań, zaczęło się tak niewinnie...

***

- S-Sebastian... - Trzynastoletni hrabia praktycznie krzyknął, czując jak lokaj ścieśnia sznurki gorsetu.

- Doprawdy, ile można narzekać na jeden gorset? - spytała go szatynka, zakręcając kosmyk włosów na palcu. - Nosimy z moją malutką je na co dzień i jakoś nie narzekamy.

- Cisza! - Zabrzmiała odpowiedź.

- Ibis, jak jesteś taka mądra, to chodź tu i ty się tym zajmij. - Czarnowłosy demon odsunął się od swojego panicza. - Tobie pójdzie lepiej.

- Oczywiście, że pójdzie. Ty się specjalizujesz w rozwiązywaniu gorsetów. Zwłaszcza jednej konkretnej kobiety. - Puściła mu oczko, podchodząc do chłopaka.

- Tato... Naprawdę myślisz, że to dobry pomysł, by ciocia to robiła? - spytała ______.

- Oczywiście, malutka – odpowiedziała kobieta. - Skoro radzę sobie z tym sama od wieków, to teraz też dam radę. - Spojrzała na pochylonego chłopaka. - Na Szatana... Najpierw proszę się wyprostować, nogi w lekkim rozkroku i dłonie na biodrach – poinstruowała go, klękając za nim. Powoli wykonał jej polecenie, patrząc na nią przez ramię. - Doprawdy, to naprawdę nie jest trudne. - Zaczęła ścieśniać sznurki, uważając, by nie ciągnąć za mocno. - Nie za ciasno? Nigdzie się nie wbija?

- N-nie... - odpowiedział powoli.

- Nie wstrzymuj oddechu. Będzie wtedy za luźny i źle wyglądał pod ubraniem. - Spojrzała na młodszą demonicę. - Teraz malutka, posłuchaj uważnie. Jeśli gorset jest niewygodny, znaczy że jest źle dopasowany. Wiążemy zawsze by panele na plecach były równoległe, wtedy nie będzie uciskał kręgosłupa i nerwów.

- Zapamiętam, ciociu. - Pokiwała głową.

- No, gotowe. - Zawiązała sznurki na kokardę. - Jest dobrze?

- Może być... - wymamrotał. - Skąd pani...

- Umie wiązać gorsety? Sama je sobie wiążę. Plus robię to dla moich sióstr. W dzieciństwie były wielkimi wulkanami energii i służki nie nadążały za nimi. Mnie się udawało je okiełznać. Oraz Corvusowi, adorują go. - Zaśmiała się.

- Bardzo śmieszne – odpowiedział jej. - Czy teraz mogę się zająć do końca paniczem?

- Dobrze, dobrze. - Podeszła do swojej bratanicy i ją pospieszyła, by wstała. - Ja zajmę się moją dziewczynką. W końcu musimy się pokazać z najlepszej strony.

***

Westchnęłam cicho i spojrzałam na Ciela, który siedział naprzeciw mnie. To zadanie naprawdę nie należało do najłatwiejszych i tych, które skończymy bardzo szybko.

- No dobrze. Powtórzmy wszystko – odezwała się ciocia po chwili ciszy. - My z Corvusem jesteśmy Lordem i Lady Bronton, pochodzimy z Castle Combe z hrabstwa Wiltshire i prowadzimy pensję. Obecnie mamy dwie wychowanice, Franziska – Wskazała na mnie. - oraz Adelaide. - Przeniosła wzrok na hrabiego, który niechętnie skinął głową.

- Chociaż naprawdę się zastanawiam, jak ktoś się na to da złapać – stwierdził, odrzucając jeden z kręconych loków peruki z ramienia. Przesunęłam powoli wzrokiem po jego sylwetce okrytej turkusową suknią z czarną szarfą zawiązaną dookoła pasa. Moja była jasnofioletowa, też z czarną szarfą. Łatwo było zauważyć, że sukienki były od kompletu

- Jeśli się złapali na balu u Wicehrabiego, to teraz też się uda – odpowiedziałam mu. Spojrzał na mnie nieprzekonany.

- Nie pomagasz.

- Nie mam zamiaru.

- Jesteśmy na miejscu – przerwał nam tata.

Powóz się zatrzymał przed jaśniejącą w nocy posiadłością. Stangret otworzył drzwi. Najpierw wysiadł tata i pomógł wysiąść pozostałym. Okryłam się szczelniej płaszczem i poprawiłam rękawiczki z czarnej koronki. Weszliśmy do środka, gdzie dwójka służących zabrała od nas płaszcze. Tata podał lokajowi nasze zaproszenia.

Uśmiechnęłam się do Ciela, czy może raczej Adelaide obecnie, by dodać mu, jej, otuchy. Nie będzie bardzo źle, prawda?

- Ach, kolejni goście! - Podszedł do nas nowy mężczyzna. Miał ciemnobrązowe włosy, zaczesane do tyłu i szare oczy ukryte za okularami o cienkich oprawkach. Był ubrany w ciemnozielony garnitur z białą koszulą pod spodem i żabotem przy szyi. Odebrał od sługi kartonik. - Lord i Lady Bronton? Słyszałem o państwie wiele rzeczy. Oczywiście tych najlepszych. - Zaśmiał się serdecznie. - Baron von Karma – przedstawił się.

- Miło poznać. - Wymienili z tatą uściski dłoni. - Moja żona – Ciocia dygnęła z delikatnym uśmiechem. - oraz nasze wychowanice. - Ukłoniłam się razem z hrabią.

- Wspaniale. Im więcej pensji dzisiaj, tym lepiej. Wspaniała okazja, by zawrzeć nowe znajomości. Oraz by dziewczęta miały spokojny debiut na salonach. - Tu spojrzał na nas. Uśmiechnęłam się i wzięłam dłoń chłopaka obok w swoją. Spojrzał na mnie i oboje opuściliśmy wzrok. - Dopiero zaczynają?

- Tak. Nie spędzają dużo czasu z innymi ludźmi, więc są dość nieśmiałe – wyjaśniła ciocia, kręcąc głową. - Ale jestem pewna, że jak tylko poznają inne dziewczęta w ich wieku zaraz się otworzą.

- Jestem tego pewien. - Podszedł do niego inny mężczyzna i coś mu wyszeptał. Skinął głową. - Bardzo państwa przepraszam. Obowiązki gospodarza wzywają. - Odszedł od nas. Za to my, ruszyliśmy w stronę sali, gdzie odbywał się bal.

- Czułeś to? - nagle odezwała się ciocia. Spojrzałam na nią przez ramię.

- Czułem – odpowiedział jej tata.

- Kły czy pazury?

- Kły. Zdecydowanie. - Spojrzeli na siebie. - Musimy uważać.

- Tylko tego nam tu brakowało... - westchnęła ciężko i weszliśmy do środka. Sala była jasno oświetlona mnóstwem świec. Co mniej najbardziej zaskoczyło, to ilość młodych dziewczyn, które tu były. Zdecydowanie stanowiły większość osób. - No dobrze. Rozdzielamy się. Wasza dwójka niech trzyma się razem i postara się trzymać z dala od kłopotów i walki.

- Powodzenia – mruknęłam. Wzięłam nastolatka pod ramię i odeszliśmy trochę. Zaczęłam się rozglądać.

- O czym oni mówili? - zaraz mnie spytał. Wzruszyłam ramionami.

- A kto ich tam wie – odparłam. - Nie jestem dobra w wyczuwaniu innych ras, które nie należą do tych czterech głównych.

- Ale to nie zmienia faktu, że mogliby być mniej tajemniczy. Nic by to nie kosztowało – fuknął. - W każdym razie.

- Musimy coś zrobić. Niezbyt mi się uśmiecha rozmawianie z innymi.

- Mnie też nie. - Oparł jedną dłoń na biodrze. Zaczął się męczyć z suknią. - Jak ty wytrzymujesz w tej halce i krynolinie?

- Normalnie. Kwestia przyzwyczajenia. - Rozejrzałam się po sali.

- Jak ja się na to zgodziłem? - spytał szeptem, gdy podeszliśmy do ściany.

- Znowu zaczynasz – zauważyłam.

- Mniejsza. Skoro już jestem w takim stanie, trzeba to wykorzystać.

- Naprawdę myślisz, że to dobry pomysł? - Oparłam dłonie na biodrach. - To się nie skończy dobrze. I oboje o tym wiemy.

- A mamy inne wyjście? - Przybrał tą samą pozę. - Tak, ta dwójka coś zrobi, ale my...

- Ale my wpadniemy w kłopoty. - Muszę robić za jego zdrowy rozsądek.

- Przepraszam – przerwał nam młodziutki głos. Oboje się odwróciliśmy w stronę niziutkiej dziewczynki. Miała złote włosy i niebieskie oczy wpatrzone w nas. - Możecie mi pomóc?

- A... Co się stało? - spytałam niepewnie. Szybko wymieniliśmy spojrzenia. Tego nie przewidzieliśmy.

- Zgubiłam się. - Pociągnęła nosem i przetarła oczy. - Nie widzę w tym tłumie mojej opiekunki i przyjaciółek z pensji – wyjaśniła.

- Nie mamy na to czasu – szepnął do mnie Ciel.

- Jesteś wychowanicą, którego Lorda? - dopytałam, uśmiechając się do niej.

- Lorda de Villier. - Spojrzałam na nastolatka, który westchnął głośno.

- Wiem, który to – mruknął, nadając swojemu głosowi jak najbardziej dziewczęcego brzmienia. - Potem mi to odpłacisz – wyszeptał mi do ucha.

- Zobaczymy – odszepnęłam i podałam dziewczynce dłoń. - Chodź. Adelaide zna twojego wychowawcę – zapewniłam ją.

- Naprawdę? Dziękuję wam.

- W takim razie. Prowadź – zwróciłam się do nastolatka, który wywrócił oczami. W sumie to okiem, bo drugie było zakryte grzywką i tiulową falbanką od stroika.

Chodziliśmy przez jakiś czas między ludźmi. Naprawdę, w tym tłumie młodych dziewczyn trudno się było zorientować. A niby powinno być łatwo znaleźć dorosłych, bo się wyróżniają. A tu taka niespodzianka. Jednak w końcu po paru minutach udało nam się znaleźć tego konkretnego mężczyznę. Nareszcie.

- Dziękuję wam. Strasznie mi pomogłyście. - Dziewczynka odwróciła się do nas z dużym uśmiechem.

- Naprawdę, nie ma za co – odpowiedziałam, puszczając jej dłoń. - Tylko tym razem nie oddalaj się bardzo od swojej pensji. Bo znowu się zgubisz.

- Dobrze, tak zrobię. - Pomachała nam i odbiegła.

- Ale urocza. - Zaśmiałam się. A jej dusza jak pięknie pachniała. Robię się głodna...

- Tak. - Moją jedyną odpowiedzią było mruknięcie. - Hej, ___-- Znaczy Franziska... - Odwróciłam się do niego, by wiedział, że słucham. - Czy to nie jest ten nasz podejrzany gospodarz?

Podążyłam wzrokiem, gdzie wskazywał. Przekrzywiłam zaskoczona głowę. Co on robi tak wymykając się z sali balowej? Oparłam dłoń na biodrze, zastanawiając się nad możliwym powodem.

- Powiem szczerze, że nie wiem – odpowiedziałam szczerze. - Jakoś nie widzę powodu, czemu miałby wychodzić chyłkiem z przyjęcia.

- Chodź za nim. - Chwycił mnie za dłoń i pociągnął za sobą.

Chciałam zaprotestować, ale się ugryzłam na czas w język. Pamiętałam, co się ostatnio stało, gdy protestowałam, a niezbyt mam ochotę ponownie zostać spoliczkowana.

Dlatego właśnie wyszliśmy z sali wprost do ciemnego korytarza. Różnica w oświetleniu spowodowała, że trudno było cokolwiek zobaczyć przez moment. Nie przejmując się Cielem, pozwoliłam sobie na zmianę oczu w te demoniczne. Teraz nie dość, że widziałam lepiej, to jeszcze mogłam go lepiej wyczuć.

Teraz to ja przejęłam prowadzenie i ciągnęłam nastolatka za sobą. Co jakiś czas narzekał, że przez długość sukni, halki, krynolinę i buty trudno mu było chodzić, ale zaraz go uciszałam, by nas nie było słychać. Zmarszczyłam brwi, gdy wyczułam kolejne osoby.

Zatrzymaliśmy się przed lekko uchylonymi drzwiami, przez które wpadało trochę światła do holu. Przyłożyłam palec do ust i kucnęłam przy drzwiach, Ciel pochylił się nade mną.

- --da się ich odkupić? - spytał jakiś głos. Chyba mężczyzna. - Ta dwójka jest cholernie głupia, dałeś im dobrą cenę.

- Uparli się – odpowiedział mu inny. I jeśli się nie myliłam, był to kolejny mężczyzna. - Nie to nie. Trzeba się ich pozbyć, a dziewczynki porwać.

- Tylko jedna jest nam potrzebna do tego głupiego wiersza – stwierdził trzeci głos. - Kto to w ogóle widział?!

- Nie gadaj. Jak szef cię usłyszy, skończysz martwy szybciej niż myślisz – warknął pierwszy.

- Cisza obaj! - rozległo się warknięcie drugiego i trzask, po tym dwa jęknięcia. - Lepiej milczcie, jeśli chcecie żyć. Obie zabijemy. Tylko jedną wykorzystamy teraz, a druga będzie w zapasie. Możecie się nawet nimi zabawić. - Zaśmiali się chrapliwie.

- No i to mnie się podoba. - Szybko się odsunęłam od drzwi. Zaraz mogą wychodzić i lepiej, by nasza dwójka nie została zauważona. Powoli, by nic nie było słychać, zaczęliśmy się wycofywać, ale daleko nie zaszliśmy, gdy cały korytarz zalało światło. - A was co tu przygnało, malutkie? - Zmieniłam oczy na (e/c) i się powoli odwróciłam. Przez moment nic nie widziałam, więc zasłoniłam oczy dłonią.

- Patrzcie, patrzcie. Kogo my tu mamy.

- Nasze małe dziewczynki same przyszły do nas. - Inny mężczyzna wyszedł z pokoju, uśmiechając się paskudnie. Zaczęłam się cofać, aż poczułam dłoń Ciela zaciśniętą na moim ramieniu. Spojrzałam szybko na niego i także nie wyglądał za pewnie. - No, no, no. Teraz zacznie się prawdziwa zabawa.

To był sygnał dla nas, by uciekać. Odwróciliśmy się szybko, ale nawet nie udało nam się zabiec daleko, bo jeden z napastników zagrodził nam drogę. Powoli zaczęli się zbliżać z okropnymi uśmiechami i cichym śmiechem.

Rzucili się na nas i nie minęło długo, a byliśmy przyciśnięci do ziemi. Zaczęłam się szarpać, by spróbować się wyrwać, ale żelazny uścisk na moich ramionach i plecach nie pozwalał mi na ruszanie się. Jednak nie minęła sekunda i płaski obiekt uderzył mnie w głowę. Pociemniało mi przed oczami i czułam jak świadomość mi się wymyka...

~Time skip!~

~Ciel P.O.V~

Świetnie. Po prostu świetnie.

Nie dość, że utknąłem w kobiecej sukni, jakiejś demonicy do tego, to jeszcze zostaliśmy porwani. Mam serdecznie dosyć tego dnia. Jedno wielkie pasmo porażek i upokorzeń.

W końcu ściągnięto mi z głowy worek, które nam najwidoczniej założono po tym, jak nas ogłuszono. Zamrugałem, by przyzwyczaić oczy do światła świec. To... Chyba była jakaś piwnica, biorąc pod uwagę wilgoć i kamienne ściany. ______ siedziała obok mnie. Milczała i jedyny ruch jaki u niej zauważyłem, to ruch jej oczu, gdy się rozglądała po pomieszczeniu.

Rozejrzałem się trochę, poza nami był jeszcze jeden mężczyzna, który rozłożył się na krześle, położył nogi na stole przed nim i się odchylił. Założył ramiona za głową, a po chwili rozległo się głośne chrapanie.

- ______ - szepnąłem do niej. Wyrwała się ze stuporu i spojrzała na mnie.

- Tak? - spytała, także szeptem. - Gdzie jesteśmy?

- Nie mam pojęcia. - Ponownie się rozejrzałem. - Sebastian. Chodź do nas – mruknąłem, czując jak energia przechodzi przez symbol kontraktu.

Nie minęło parę sekund, a świeca zgasła i rozległ się jęk oraz odgłos upadania ciała na ziemię. Po chwili światło znowu rozbłysło, a przed nami stały oba demony.

- ______! - krzyknęła szatynka, klękając przed nią. Szybkim ruchem rozerwała liny, które ją trzymały. - Na Pana Niebios – jęknęła cicho, pomagając jej wstać. To pierwszy raz jak słyszałem, by demon wzywał Boga. - Znowu?

- To nie jest tak, jak wtedy – stwierdził Sebastian, pomagając mi wstać. Rozerwał sznur, który opadł na ziemię.

- O co wam chodzi? - spytałem.

~Ibis P.O.V~

Zmierzyłam brata groźnym spojrzeniem. Nie wierzę, że to powiedział. Ledwo co udało nam się znaleźć moją kochaną bratanicę i jego panicza, a on jeszcze śmie twierdzić, że nie jest tak, jak wtedy?!

- Ta cała sytuacja, jest jak Madryt od początku! - krzyknęłam, opierając dłonie na biodrach.

- Nie wiem jak ty, ale ja pamiętam Madryt w inny sposób – odpowiedział na pozór spokojnie. Na pozór, bo wiedziałam lepiej. Widziałam jak zaczyna mu drgać powieka, jak zawsze, gdy się denerwował.

- No oczywiście, że w inny, bo byłam zmuszona ratować twój tyłek! - prychnęłam. - Zresztą. Już mieliśmy o tym rozmowę. Nie raz i nie dwa.

- Chwila – wcięła się moja malutka. Spojrzeliśmy wszyscy na nią.

- Tak, kochanie? - spytałam.

- Jak długo nas szukaliście? Co się wydarzyło od czasu, gdy wyszliśmy z sali balowej? - Patrzyła między mną i Corvusem.

- Nie wiele... - mruknęłam. - Minęło parę godzin, na tę piwnicę zostały założone silne pieczęcie, przez co nie mogliśmy was wyczuć. Dopiero jak wezwałeś mojego brata, wtedy było nam znacznie łatwiej. Nie mogłeś w ogóle wcześniej?

- Dopiero parę minut temu się obudziliśmy i byliśmy w stanie cokolwiek zrobić – wytłumaczył. Powoli pokiwałam głową. - Co było dalej?

- Jeśli się nie mylimy, przyjęcie się skończyło – wyjaśnił mój brat.

- Naprawdę chcieli nas kupić?

- Mhm, wtedy wiedzieliśmy, że mamy dobry trop – mruknęłam.

- Jednak nie udało nam się wiele zdziałać, bo zniknęliście i musieliśmy najpierw się tym zająć – dopowiedział obecny Szatan. Skinęłam, potwierdzając jego zdanie.

- A gdzie jesteśmy? Daleko nas zabrali?

- Nie. Nadal jesteśmy w posiadłości, a raczej pod nią.

- No dobrze. Musimy się stąd wydostać i to jak najszybciej.

~Your P.O.V~

Aż tyle czasu minęło?

Wyszliśmy z tego pomieszczenia, jeszcze rzuciłam okiem na mężczyznę na podłodze. Nie wygląda, że szybko się obudzi. Jeśli w ogóle. Gdy weszliśmy na wyższe kondygnacje, zauważyłam, że jest już kompletnie ciemno na zewnątrz i księżyc wisiał wysoko na niebie. Rzeczywiście musiało być późno.

Rozejrzałam się uważnie po holu, ale nikogo nie było oraz panowała wokół nieprzenikniona cisza, przerywana teraz jedynie naszymi oddechami i krokami. Jednak gorzej, nikogo nie wyczuwałam. Jakby cała posiadłość była opuszczona. Spojrzałam szybko na tatę oraz ciocię. Oboje byli w stanie gotowości, wyprostowani jak struny z poważnymi minami.

- Coraz mniej mi się to podoba, Cor – stwierdziła ciocia cichym głosem.

- Nie tylko tobie, Ib – odpowiedział równie cicho. - Jest blisko.

- Wiem, czuję go. Ugh, odrażające... - Skrzywiła nos.

Powolnym krokiem podeszliśmy do uchylonych drzwi sali balowej. Cisze przerywało tykanie zegara oraz czyjeś szybkie kroki. Rozglądaliśmy się z Cielem szybko, ale nikogo nie było widać.

Aż nagle z antresoli ktoś zeskoczył. Wylądował przed nami z cichym, mrożącym krew w żyłach śmiechem.

- Ach... Wiedziałem, że nie powinienem zostawiać dwóch owieczek tym imbecylom – powiedział, patrząc na mnie i nastolatka wygłodniałym wzrokiem. - Demon i śmiertelnik, to dopiero kombinacja. Nie. - Przeniósł wzrok na tatę i ciocię. - Trzy demony i śmiertelnik.

- Baron von Karma – mruknęła ciocia. - Nie. Prawdziwy baron już pewnie nie żyje od paru dni, osuszony, rzucony gdzieś psom na pożarcie. Jesteś tylko cholernym krwiopijcom.

- Mmm? - mruknął, uśmiechając się szeroko. Jego wargi odsłoniły długie, ostro zakończone kły. Tak podobne do tych, gdy my używamy swoich prawdziwych zdolności. - Bingo, drogi demonku. Nie spodziewałem się zastać takiej mieszanki, prawdę mówiąc. Sowa, kruk i kot. Oraz oczywiście smakowity śmiertelnik. Chociaż bym nie pogardził szansą zatopienia kłów w szyi kotka. - Przeszedł mnie potężny dreszcz.

- Jaki masz cel w tym wszystkim? Alicje, morderstwa, podszywanie się pod śmiertelnika, by uciec karze w Piekle.

- Jak to jaki? Wasza dwójka może go zrozumieć lepiej niż ktokolwiek. - Wzruszył ramionami. - Po ponad tysiącu lat powolnej egzystencji, znudziło mi się to wszystko. Potrzebowałem adrenaliny, odrobiny wrażeń. A jak lepiej to uzyskać niż przez odrobinę zamętu i zamieszania? W końcu, jako jedna z mniejszości, my, wampiry mamy naprawdę ograniczone pole do popisu tam na dole. A tutaj jest od razu lepiej. Tylko wy się niepotrzebnie przyszwędaliście. Chociaż jeśli skończy się to dla mnie kolacją, jestem jak najbardziej za. - Ponownie się zaśmiał. Tak, temu panu już podziękujemy. - Ale koniec tego monologu. Jeśli czegoś mnie nauczyły książki śmiertelników to to, by się w nim nie zapędzać.

~3rd Person P.O.V~

Jak tylko mężczyzna skończył mówić, rzucił się do ataku. Grupka rozpierzchła się na wszystkie strony, by uniknąć ciosu sztyletu, który wampir wyciągnął z wewnętrznej kieszeni marynarki. Jednak nie wymachiwał nim bez składu i ładu. Poruszając się nadnaturalnie szybko, mierzył w młodszą dwójkę, która miała gorszą szansę na obronienie się.

Dlatego też dwa starsze demony nie miały wyjścia i musieli włożyć w walkę dwa razy więcej sił, by także ich obronić.

W końcu hrabia i księżniczka skryli się za filarami, podtrzymującymi antresolę. Za to walka przybierała na intensywności. Każdy walczył by zabić. Widać było, że bliźnięta spędzili godziny na polu treningowym, gdzie szkolili się przez wieki. Jednak i udawany baron nie odstępował ich w kunszcie. Był diabelnie szybki i wykorzystywał to, próbując zdobyć przewagę.

Szybko się zorientował, że słabym punktem są dzieci. Dlatego też, po kolejnym uniku, zabiegł za nich za kolumny, by tylko ich wypłoszyć. Zaśmiał się paskudnie, przymierzając się do uderzenia dziewczyny.

Jednak nim cokolwiek zrobił, zasłoniła ją Ibis. Całą siłą woli rozłożyła brązowe skrzydła z czarnymi końcami. Okryła nimi siebie i swoją bratanicę, po czym odskoczyła z nią kawałek, w bezpieczne miejsce.

- Nie mamy dużo czasu – powiedziała do niej. - Weź hrabiego i razem wybiegnijcie do ogrodu.

- Dobrze, ciociu. - Pokiwała szybko głową i zrobiła jak jej kazano.

Gdy młodzi byli z dala od niebezpieczeństwa, córka Najwyższego Lorda wróciła do walki. Schowała skrzydła, by ich nie zranić. Uderzając w bok wampira, odrzuciła go od swojego brata. Ten skinął jej głową i oboje ruszyli do ataku.

~Your P.O.V~

Zatrzymałam się jakiś kawał od posiadłości. Oddychałam ciężko, opierając dłonie na kolanach. Spojrzałam na Ciela, który za to opierał się o drzewo, także próbując złapać oddech.

- Udało się? - spytał po chwili.

- Nie mam pojęcia – wydyszałam.

Byliśmy na tyle daleko, że nie wiadomo było, co się działo w środku. Dopiero teraz miałam okazję się w pełni rozejrzeć. Wyglądało na to, że baron miał sad, w którym się teraz ukrywaliśmy.

- Chyba jesteśmy bezpieczni. - Wyprostowałam się. Znowu dałam oczom przybrać barwę purpury. - Nie wygląda na to, że poszedł za nami.

- Wampir... - wymamrotał. Spojrzałam na niego zaskoczona. - W ciągu paru ostatnich dni spotkałem archaniołów i wampira.

- Przyzwyczaisz się. - Machnęłam dłonią. - Bywają dziwniejsze rzeczy, uwierz mi.

- Wolę nie myśleć jakie – odparł, odpychając się od drzewa. Wywróciłam oczami i się odwróciłam co skończyło się moim krzykiem.

Nad nami stał jeden z tych mężczyzn, którzy nas złapali, z wyciągniętym nożem wymierzonym w nas. Zamachnął się.

Kolejne parę rzeczy wydarzyło się jednocześnie. Mój krzyk. Ramiona Ciela dookoła mnie, gdy mnie osłonił. Mocny podmuch wiatru. Zduszony jęk mężczyzny. Odgłos upadku na ziemie czegoś ciężkiego.

Oddychałam szybko, zaciskając dłonie na przodzie sukni, w której był hrabia. Cicho mamrotał przy moim uchu, starając się mnie uspokoić. Pokręciłam szybko głową, zamykając oczy. Wtuliłam twarz w klatkę piersiową nastolatka, powoli wyciszając się.

- Już dobrze? - spytał szeptem.

- Tak... - odszepnęłam. Odsunęłam się trochę i uśmiechnęłam się lekko. - Dziękuję. - Odwróciłam się, by zobaczyć kto pomógł. Zarumieniłam się trochę i w pełni puściłam go. - Hej, ciociu. Tato... - wymamrotałam.

- No hej, malutka – odpowiedziała mi ciocia, zasłaniając usta dłonią. Wyrwał się z nich cichy śmiech. - Pomóc ci wstać?

- Podziękuję... - Podniosłam się z ziemi. Musieliśmy upaść, gdy... Zakryłam szybko policzki dłońmi, by jakoś je ostudzić. Mnie tak nie wypada.

- Udało wam się? - Ciel także wstał. Spojrzałam na tatę, który stał wyjątkowo sztywno z zaciśniętymi dłońmi. O nie...

- Tak. Wszystko załatwione, chociaż nie było łatwo. Prawda, Cor? - Odwróciła się do taty. - Wszystko dobrze, Corvusie?

- Oczywiście – odpowiedział. - Wszystko jest w jak najlepszym porządku. - To mi nie wygląda na „Wszystko w porządku"...

Ale skoro wszystko skończone, czas wracać do posiadłości miejskiej, a potem wprost do tej właściwej. Patrząc na obecną minę taty, nie mogę się spodziewać miłego czasu. Naprawdę nie wyglądał na zadowolonego i szczęśliwego z powodu naszego z hrabią zachowania. O mój Szatanie... Mamo... Ratuj mnie...

~Time skip!~

Wróciliśmy do posiadłości. Nareszcie. Spokój, cisza, ojciec, który mi zagwarantował długą rozmowę o moim statusie i czemu mam nie zbliżać się za bardzo do płci przeciwnej. To nie tak, że większość czasu tutaj i tak mam spędzać w towarzystwie Ciela lub Finny'ego, bo z nikim innym nie mam możliwości.

Tylko od czasu do czasu pojawi się Lizzy, z którą naprawdę przez ten czas się zaprzyjaźniłam. Była jedyną dziewczyną w moim wieku, przynajmniej w moim fizycznym wieku. Z nią mi było znacznie łatwiej znaleźć wspólne tematy, nawet omijając duży fragment pod tytułem „Czy wspomniałam, że jestem tak naprawdę demonem, co lepiej, jestem księżniczką, pierworodną córką Szatana i Lilith".

To nie był dobry temat do rozmów.

Ech... Po tym wszystkim potrzebuję dłuższego odpoczynku. Zdecydowanie.

~Ibis P.O.V~

Westchnęłam ciężko, stojąc przed potężną posiadłością. Była zbudowana z białego kamienia. Po froncie i kolumnach, podtrzymujących tympanon, piął się bluszcz o intensywnie zielonej barwie. Zdecydowanie potrzebny jest ten remont, chociażby by odświeżyć fasadę.

Nabrałam gwałtownie powietrze, by się uspokoić, co tylko spowodowało, że ponownie przed oczami pojawiła mi się jego uśmiechnięta twarz. Przez moment czułam jak trzymał moją dłoń w swojej. Pokręciłam szybko głową, by się tego pozbyć.

No dobra. Nie mogę tak dłużej stać bez ruchu. Przeczesałam włosy dłonią, weszłam po stopniach i otworzyłam podwójne drzwi. Zamknęłam je za sobą i odetchnęłam z ulgą. Tak daleko, tak dobrze.

- Panienko. - Odwróciłam się do starego lokaja. Siwizna mocno już przyprószyła mu czarne włosy na skroniach. Zdjęłam płaszcz i mu go podałam. Przyjął go ze skinięciem głowy i poprawił monokl. Przez parę sekund obserwował mnie oczami w kolorze miodu. - Dobrze panienkę ponownie widzieć. Pani była wyjątkowo niespokojna.

- Hans... - mruknęłam. - Już wszystko jest dobrze – zapewniłam, odwracając wzrok od starego lokaja. Czułam jak mnie niemo ocenia. A niby powinien się przyzwyczaić do moich wybryków.

- IBIS! - Szybko się odwróciłam w stronę schodów, po których zbiegała kobieta o jasnofioletowych włosach, związanych w kok, i czerwonych oczach w czarnej sukni do ziemi. Za to obok niej był mężczyzna z czarnymi włosami i intensywnie niebieskimi oczami, ubrany w garnitur. Mama... Tata...

- Matko. Ojcze. - Dygnęłam głęboko. Jednak zaraz zostałam zamknięta w uścisku mamy. Poklepałam ją po plecach. - Mamo... Jestem już dorosła.

- Nie rób tak więcej – szepnęła. - Proszę cię.

- Przeraziłaś nas nie na żarty, sówko. - Tata przeczesał moje włosy palcami. - Żebyś widziała jak twoje siostry się martwiły. Wszędzie cię szukały.

- Będę musiała je przeprosić. - Wywróciłam oczami. - Możesz mnie już puścić, mamo. Nie wyjdę już z posiadłości. Przynajmniej teraz. - Odsunęła się na odległość ramion.

- Kiedyś przez ciebie skończę z zawałem serca – stwierdziła. Patrzyłyśmy na siebie, po czym cicho się zaśmiałyśmy. - Nie żartuję, Ibis. Nawet z Corvusem w jednym domu nie sprawialiście tyle kłopotów.

- Wiem, wiem. - Machnęłam ręką. - Ale od tego jestem. Gratia i Dalia są wulkanami energii, a ja rozrabiam. I od razu w posiadłości jest weselej.

- Przyjmijmy tę wersję wydarzeń – stwierdził tata. - Chodźmy do salonu. Musisz nam wszystko opowiedzieć. - Pokiwałam głową, wchodząc za nim po schodach.

- A, mamo? - zatrzymałam ją.

- Tak, Ibis? - spytała, patrząc ponownie na mnie.

- Wiesz co? Chyba jednak dam nam szansę. Mam dobre przeczucie.

- To twoja pierwsza dobra decyzja w tej sprawie, Ibis. - Uśmiechnęła się ciepło i tylko jak ona potrafiła. - Zobaczysz, że się to opłaci.

Także się uśmiechnęłam i pokiwałam głową. Muszę się do tego przyzwyczaić. Nie będzie łatwo. Wiem o tym, ale chyba czas wydorośleć. Oraz pokazać, że nie jestem gorsza od brata. Ja? Ibis? W jego snach. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro