Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 25

~Your P.O.V~

Szłam korytarzami posiadłości Phantomhive wesołym krokiem. Dziś był tak wspaniały dzień. Dość ciepło i zdecydowanie spokojnie. W końcu miałam trochę czasu dla siebie, bez ustawicznego bólu mięśni. Tata naprawdę mnie nie oszczędzał jeśli mówić o lekcjach, zwłaszcza walki. To już pani Ririchi była łagodniejsza i bardziej wyrozumiała. Chociaż nie, ona nadal potrafiła mi się śnić, głównie w koszmarach.

Przycisnęłam do siebie książkę, którą wzięłam z biblioteki. Dziś wybrałam „Przygody Oliviera Twista". Zaciekawiła mnie i wydaje się trzymać w napięciu do końca. Idealnie.

Weszłam do gabinetu hrabiego, gdzie obecnie spędzałam swój czas. Zatrzymałam się zaskoczona, gdy zobaczyłam tatę, stojącego przed biurkiem.

- Coś się stało? - spytałam, wchodząc do środka. Zamknęłam za sobą drzwi i podeszłam do fotela, na którym zazwyczaj siedziałam. Położyłam książkę na stoliczku obok i odwróciłam się do nich.

- Rozmawiamy o tych morderstwach. - Skrzywiłam się trochę na słowa Ciela. - O tych, co piszą w gazecie. Doprawdy, Scotland Yard jest naprawdę bezużyteczny. - Spojrzał na mnie. - Czemu masz koronę na głowie?

- ______? - Tata także na mnie spojrzał. Uniosłam dłoń, by opuszkami palców dotknąć srebrnego diademu, spoczywającego na moich włosach.

- Chodzi ci o mój diadem? Dostałam go od mamy i dziś jest okazja, by go w końcu nosić – odpowiedziałam spokojnie, siadając. Skrzyżowałam nogi w kostkach i przekrzywiłam głowę. Tata się lekko uśmiechał, chociaż wiedziałam, że pewnie znowu czeka mnie bura. Za to Phantomhive chyba zupełnie nie miał pojęcia co się dzieje. Znowu. - No co? Dziś są moje urodziny. - Uśmiechnęłam się.

- Urodziny? Które to już? Dwusetne? - spytał z przekąsem. Wywróciłam na niego oczami.

- Skądże. Pięćdziesiąte siódme. - Odwróciłam od niego wzrok, nadymając policzki. Powiedziałam ile, bo i tak znał już mój wiek.

- Wracając do naszego poprzedniego tematu. - Odwrócił się do taty. - Trzeba znaleźć jakieś tropy. Ten list, który wysłał do prasy, powinien coś znaczyć.

- Jak mówiłem, paniczu... Rozpoznaję niektóre słowa, ale nie mogę sobie przypomnieć, gdzie je widziałem wcześniej. - To mnie zainteresowało.

- Jaki list? - spytałam, wstając. Stanęłam obok taty, który na mnie spojrzał.

- Przed pierwszym morderstwem, sprawca wysłał do gazet i policji niezrozumiały list. Zignorowali go, ale dwa dni później znaleziono ciało dorosłej kobiety. Początkowo tego nie powiązano, ale teraz, trzy tygodnie później, jest druga ofiara – wyjaśnił mi Ciel. Zamyśliłam się trochę. - Jedyną rzeczą wspólną są namalowane na lewych dłoniach ofiar kolory kart do gry.

- Mogę zobaczyć ten list? To, że tata nie wie, nie znaczy, że ja nie mogę jakoś pomóc – zaoferowałam. Wzruszył ramionami i podał mi wycinek z gazety. Przeleciałam go wzrokiem. - Chwila... - mruknęłam, wczytując się uważniej w każde słowo.

"Dawno, dawno temu, był sobie mały sen.

Nie wiadomo, kto go wyśnił, a był on bardzo maleńki.

Mały sen pomyślał: Nie chcę tak po prostu zniknąć! Co mogę zrobić, by ludzie mnie zauważali?

Mały sen myślał i myślał, i w końcu wpadł mu do głowy pomysł:

Zwabię ludzi do swego wnętrza... i to oni stworzą dla mnie świat....!"

- Ale przecież... - zaczęłam. - To dziecięca wyliczanka. - Spojrzałam na hrabiego, a potem na tatę. - Że hrabia nie wie, to się domyślam, ale ty tato?

- Wyliczanka? - spytał powoli, jakby szukając czegoś w pamięci.

- Jak to wyliczanka? Gdzie ty tu masz wyliczankę? - Odwróciłam się do niego.

- W dalszej części. To tylko wstęp – powiedziałam spokojnym głosem. - Potem jest pięć postaci, które spotyka coś złego. Dwie pierwsze giną, trzecia zostaje przegniła, a dwie ostatnie są skazane na wieczną tułaczkę w szaleństwie. - Wzruszyłam ramionami.

- Kto o zdrowych zmysłach używa tego jako wyliczanki? Jeszcze jako dziecko.

- Biorąc pod uwagę, że jest ona z Piekła, to praktycznie każdy – odpowiedziałam, wywracając oczami.

- Alicje... - tata wymamrotał. Spojrzeliśmy na siebie i pokiwałam głową. - Skąd je znasz? Od dobrych czterystu lat są pod cenzurą.

- Cóż... Marie, Dea, Floreo i Ignis mnie nauczyły. Stwierdziły, że to jest coś, co powinnam znać – przyznałam nieśmiało.

- Oczywiście, że ta czwórka. Raz mnie nie ma dłużej i już kombinują – wymamrotał.

- No dobrze – Ciel przerwał wszelkie możliwe dyskusje. - Skoro mamy już ustalone, co to jest, dobrze byłoby ustalić winnego. - Ponownie zaczęłam się zastanawiać.

- Biorąc pod uwagę, że pochodzi to z Piekła i nikt spoza niego nie zna tej wyliczanki oraz to, że, jak wspomniałem, jest ocenzurowana, przypuszczałbym, że to jakiś demon lub jedna z mniejszości. Wampir, wilkołak lub czarnoksiężnik – wyjaśnił tata. Pokiwałam powoli głową. To miało sens.

- Chociaż równie dobrze mógłby to być człowiek, który ma kontrakt z demonem i ten mu powiedział o wyliczance – stwierdziłam.

- Widzę, że nie mamy wyjścia – hrabia westchnął ciężko. Spojrzałam na niego zaskoczona. - Sebastian. Przygotuj powóz. Jedziemy do Londynu, a ty – Nasze spojrzenia się spotkały. - jedziesz z nami.

~Time skip!~

Obserwowałam mijany przez nas krajobraz przez okno powozu. Byliśmy już w mieście i zmierzaliśmy w stronę zakładu Undertakera, przynajmniej tyle mi powiedział Ciel. Ciekawe, jak będę miała im pomóc? Będę musiała się postarać, nie chcę ich zawieść. Nie teraz.

Po paru minutach się zatrzymaliśmy. Wysiedliśmy z powozu i tata oraz hrabia zaczęli wchodzić do budynku. Stałam jeszcze przez chwilę, patrząc na fasadę, po czym sama weszłam do środka.

Akurat w momencie, gdy wybuchnął głośny śmiech, który aż zatrząsł ścianami. Co się na Szatana wydarzyło? Zamrugałam zaskoczona i stanęłam przy tacie. Tym razem nie dam się przestraszyć, nie ma mowy. Chyba... Raczej...

- Wyśmienity żart, hrabio – stwierdził szarowłosy mężczyzna, leżący na kontuarze. - Nie spodziewałem się czegoś takiego.

- Skoro otrzymałeś swoją zapłatę, może teraz nam powiesz co wiesz o ostatnich morderstwach. - Mężczyzna wstał i obszedł trumnę, która najwidoczniej robiła za ladę.

- Poza malunkiem koloru z kart oraz kartką wciśniętą w dłonie zmarłych, nic ich nie łączy. - Podał nam dwa skrawki papieru. Na obu były zapisane po jednej zwrotce z wyliczanki. - Pierwszą ofiarą była kobieta, zadźgana. Drugą był mężczyzna, postrzelony w głowę.

- Czy to dalej jest to, co mówiłaś? - Pokiwałam głową.

- Zdecydowanie – powiedziałam pewnym głosem.

- Dobrze. Więcej się już nie dowiemy. Sebastian, ______. Wychodzimy. - Nastolatek się odwrócił na pięcie i zaczął wychodzić. Podbiegłam do Grabarza i podałam mu kartki. Dygnęłam i ruszyłam za hrabią.

- Panie lokaju – rozległ się jeszcze raz głos mężczyzny. Spojrzeliśmy na niego. - To chyba najwyższy czas odwiedzić to miejsce. - O co mu chodzi? Przeniosłam wzrok na tatę, który tylko skinął głową i się ukłonił.

Wyszliśmy na zewnątrz budynku i odetchnęłam. Jest dobrze, tym razem nie spędziłam całej wizyty przytulona do płaszcza taty. Teraz tylko, co dalej? Dokąd powinniśmy się udać? Jaki jest następny krok?

- Wracamy do posiadłości miejskiej – oznajmił Ciel, gdy wsiadał do powozu. - Potem zobaczymy co dalej. - Wsiadłam po nim i usiadłam naprzeciw. Tata zajął swoje miejsce na koźle.

- I co planujesz? Pójdziemy na miejsce zbrodni? Czy masz inne pomysły? - spytałam, gdy ruszyliśmy.

- Możliwe – odpowiedział po chwili. - Równie dobrze, wyślę Sebastiana, by sprawdził parę rzeczy, w tym przepytał świadków. - Milczałam przez moment.

- Jestem ciekawa, o czym mówił Undertaker – mruknęłam. - On coś wie – szepnęłam, wyglądając przez okno.

- Czyli nie tylko ja to zauważyłem? - Spojrzeliśmy na siebie. - Wypytamy o to.

- Dobrze – westchnęłam, opierając się wygodniej o siedzenie. Przymknęłam oczy, by trochę odpocząć. Coś czułam, że będę tego bardzo potrzebowała.

~Time skip!~

Dotarliśmy do posiadłości miejskiej Phantomhive'a z pewnymi problemami. Głównie z opóźnieniem, bo po drodze był jakiś wypadek i musieliśmy swoje odstać nim udało nam się przejechać. A potem musieliśmy jeszcze odpędzić się od Somy i Agni'ego, którzy obecnie tu urzędowali. O ile korek na drodze głównej dało się przetrwać, to przejście pod gradem pytań... Było już wymagające. Praktycznie ukryliśmy się w gabinecie Ciela, gdzie zaczęliśmy omawiać sprawę.

Pod naciskiem, i możliwym rozkazem, tata koniec końców wyjawił, gdzie powinniśmy iść. Do Jadeitowego Smoka. Dziwna nazwa, nigdy jej wcześniej nie słyszałam. Hrabia zresztą też, co mnie pocieszało. Chociaż był człowiekiem i w sumie nie miał prawa wiedzieć o takich miejscach.

Dlatego ponownie założyliśmy płaszcze i, tym razem na piechotę, wyszliśmy do miasta. Tak aktywnych urodzin to ja nie miałam od dekady. Jeśli nie lepiej. Jednak nie mogłam narzekać. Przyjemnie było trochę pozwiedzać i poznać Londyn.

Zapuściliśmy się z dala od głównej drogi i szliśmy po mniej uczęszczanych uliczkach, co było widać po ich stanie. I wtedy przeszliśmy przed opuszczonym budynkiem. Tata się zatrzymał i trochę rozejrzał. Otworzył drzwi, wpuścił nas przed sobą i sam wszedł, zamykając za nami drzwi. Nie wiem czego się spodziewałam, ale na pewno nie tego.

- Jak nikt tego nie znalazł? - spytał Ciel, patrząc na tatę. Pokiwałam powoli głową, patrząc na przestrzeń.

- Mamy swoje sposoby – to była nasza jedyna odpowiedź. - Ten bar działa w tym miejscu od dobrze ponad tysiąca lat. Trzeba było go jakoś ukryć.

Rozglądałam się z ciekawością po pomieszczeniu. Czerwone ściany, świece w kinkietach na ścianach, obecnie nie zapalone. W powietrzu unosił się zapach kadzideł i cygar. Przy niskiej scenie, na której stał fortepian były rozstawione okrągłe stoły, pluszowe kanapy i szezlongi. Zgadywałam, że za aksamitnymi zasłonami były prywatne sale. Przy jednej ścianie, najbardziej oddalonej od wejścia, stał duży, drewniany kontuar, a za nim były powieszone półki, na których stały butelki z różnobarwnymi płynami.

Nie było tu tak dużo osób. Może z cztery, chyba, że ktoś był w innym pokoju. Dwie siedziały przy jednym stoliku i cicho ze sobą rozmawiały. Jedna, kobieta, jeśli dobrze widziałam po stroju, siedziała przy barze, popijając coś ze szklanki. Czwartą był wysoki mężczyzna, który stał za barem i wycierał szklanki białą szmatką. Po chwili na nas spojrzał, odstawił szkło, odrzucił ścierkę i podszedł do nas.

- No proszę, Corvus. Myślałem, że już nigdy się nie zobaczymy – powiedział z sarkastycznym uśmiechem, który musiał mu przyjść z trudem. Cała jego twarz była poznaczona bliznami, z czego najdłuższa się ciągnęła od lewej skroni do żuchwy. Był ubrany w białą koszulę, rozpiętą na dwa pierwsze guziki i czarne spodnie. - Co cię pogoniło, że tu przyszedłeś?

- Na moje nieszczęście to nie są sprawy prywatne, Vinariam. - Uścisnęli sobie dłonie.

- Domyślam się. - Spojrzał na mnie i Ciela. - Znasz zasady. Nieletni i śmiertelnicy nie mają tu wstępu.

- Wyjątkowa sytuacja. Potrzebujemy paru informacji, a ty jak nikt w tym mieście, wiesz co się dzieje. - Pokiwał powoli głową i spojrzał na bar.

- Zajmijcie jeden ze stolików, a ja nam coś przyniosę do picia. Lepiej się myśli przy jednym głębszym.

- Jestem w pracy...

- Och na litość Szatana, Cor. Nie przynudzaj. Czy wy z tej waszej warstwy społecznej zawsze tacy jesteście? Po szklance Jadeitu dla nas. Na alkoholu śmiertelników, przecież i tak na nas nie zadziała.

- Nienawidzę cię. Szczerze i z zapałem.

- Wiem to. - Zaśmiał się głośno i odszedł do kontuaru. Tata tylko pokręcił głową i nas popędził, byśmy zajęli jedno z miejsc.

- Sebastian, co to wszystko...

- Później wyjaśnię, paniczu – westchnął ciężko, także zajmując miejsce. - To nie jest prosta sytuacja i gdyby w pełni ode mnie zależało, na pewno byśmy tu nie przyszli.

Milczeliśmy przez parę minut. Było tu naprawdę przyjemnie, w sumie, gdybym była starsza możliwe, że częściej bym tu przychodziła. Oczywiście tak, by nikt z pałacu nie wiedział, a to już mogłoby być trudniejsze.

Spojrzałam na kobietę siedzącą przy kontuarze. Była w sukni i płaszczu z kapturem, który miała na głowie. Z tego co czułam, także była demonem. Dość potężnym. I na pewno zwierzęcym, czułam zapach piór. Ale mogłam się mylić tutaj.

Po chwili wrócił do nas ten mężczyzna. Niósł tacę, a na niej cztery szklanki. W dwóch był zielony napój z paroma kostkami lodu, w dwóch kolejnych napój był pomarańczowy. Postawił przed każdym tą odpowiednią szklankę i sam usiadł.

~Sebastian P.O.V~

- Dla nas Jadeit, dla waszej dwójki sok pomarańczowy – Vinariam wyjaśnił szybko i uniósł swoją szklanicę. - A teraz, Corvusie, co cię sprowadza do Smoka? - Upiłem łyk Jadeitu nim odpowiedziałem. Oj tak, dawno go nie piłem.

- Pewnie słyszałeś o tych morderstwach, które tu się dzieją.

- Powiedz mi kiedy ktoś kogoś nie morduje w Londynie – stwierdził. Też prawda. - Te z tymi kolorami na dłoniach? Trudno nie usłyszeć, skoro, jeśli się nie mylę, użyli starej wyliczanki z naszego kraju. Kto to w ogóle widział, tak podkradać dziedzictwo kulturowe.

- Wiesz coś na ten temat? A może coś mówią w Piekle?

- Nie wiem i nie wiem. - Wzruszył ramionami. - Cor, spędzam całe dnie tutaj i wiem tyle, ile usłyszę od klientów. A tutaj raczej się nie mówi o takich rzeczach otwarcie. - Oparł ramię o zagłówek sofy. - Macie pecha. Gdybyście przyszli bliżej północy, byłoby więcej gości, a przede wszystkim, byłyby dziewczęta. One prawdopodobnie coś wiedzą. - Prawie się zakrztusiłem.

- Sukkuby? I niby jak ty sobie wyobrażasz? Że zapłacę?

- A to mnie już nie obchodzi. Pytasz, odpowiadam. - Milczał przez moment. - Uważajcie z tą sprawą i każdą kolejną. Londyn robi się nieprzyjemnym miejscem dla nadnaturalnych. Zwłaszcza tych z systemu monoteistycznego. - Wychylił szklankę i wstał. - Ja uciekam do pracy. Muszę przygotować bar do otwarcia. Przy okazji, Cor. Radzę uważać, kto tu zaraz przejdzie obok waszego stolika. Powodzenia – powiedział tylko.

Zmarszczyłem brwi i się skupiłem. Przez moment ignorowałem wszystko dookoła, by wyczuć w pełni pozostałe demony na sali. W tym ją. Czułem, jak powieka mi niebezpiecznie drga. Zamorduję ją któregoś dnia. I wszyscy mi nawet za to podziękują.

Gdy przechodziła obok, złapałem za rękaw jej sukni i zacisnąłem mocno dłoń, by na pewno się nie ruszyła nawet o krok.

- Nie wiem, czy powinienem cię teraz zamordować, czy tylko zamordować. - Spojrzałem na nią w tym samym momencie co ona na mnie.

- Nie dajesz sobie dużego pola do popisu – stwierdziła. Pociągnąłem ją, by usiadła obok. Ściągnęła kaptur i potrząsnęła głową. - Jesteś okropny, braciszku. - Spojrzała na ______. - Witaj, malutka. Wesołych urodzin.

- Dzięki, ciociu. - Zaśmiała się cicho. - Dobrze cię widzieć.

- Powiedz to swojemu ojcu... - mruknęła, patrząc teraz na mnie.

- Co tu robisz? To chyba jest ważniejsze, nieprawdaż? Powinnaś być w domu.

- Przyszłam się napić. Tak jakby mama i ja się pokłóciłyśmy... Znowu – wyznała. Odetchnąłem głęboko, by się uspokoić. - I obecnie jest bezpieczniej bym się nie pojawiała w dworku, bo mogę zostać zamordowana przez naszą szlachetną rodzicielkę.

- Ibis... - mruknąłem. - O co tym razem poszło?

- No wiesz... Normalne rzeczy. - Wzruszyła ramionami. - Poza tym, wyczułam go, znowu się odrodził.

- I co zamierzasz z tym fantem zrobić?

- Jak to co? Znajdę skurwiela i go zabiję, jak trzysta lat temu. I poważnie się zastanawiam, czy tym razem go nie zjeść. Chociaż będzie spokój.

- Język... - westchnąłem. Wywróciła oczami i milczała przez jakiś czas, jakby chciała coś powiedzieć. - Ib? Coś się dzieje?

- Piekło nie było ostatnio bardzo bezpiecznym miejscem – szepnęła i spojrzała na wszystkich. - Spokojnie, bracie, wszystko dobrze z twoją żoną i synem, z rodzicami i siostrami. Nic nam się nie stało. Jednak było parę zaginięć i znaleziono parę ciał.

- Ktoś, kogo znaliśmy?

- Nie. - Pokręciła głową, zrezygnowana. - Na szczęście nie. Był oficjalny zakaz z pałacu, nikt nie mógł opuszczać domów po zmroku, wielka akcja. Zamieszania było paskudnie dużo. Ale sprawcy nie złapali. Rada sądzi, że przeniósł się tutaj.

- Rada? - Przeniosłem wzrok na panicza. A no tak. On nie wie.

- Niczego nie uczyłeś tego młodzika, co? - Tym razem ja pokręciłem głową.

- Nie widziałem potrzeby. - Zaśmiała się urywanie.

- W każdym razie, przypuszczenie ma solidną podstawę. Jakiś czas temu trafiły do nas dwie dusze, które miały nam coś ciekawego do przekazania. Według zebranych informacji, sposób działania jest identyczny.

- Niech zgadnę. Kolory karciane na dłoniach i zwrotki Alicji?

- Bingo. Nie mamy szczegółów, wiesz jak trudno się przesłuchuje dusze, które co chwila próbują uciec, bo, cytując „Nie zrobiły nigdy w życiu niż złego"?

- Wiem, bo też mieliśmy to w Akademii. - Chciałem jeszcze coś powiedzieć, ale wtedy poczułem znaną aurę. Niezbyt przyjazną demonom. Podniosłem się gwałtownie, zresztą, to samo zrobili pozostali, poza moją córką i paniczem, którzy teraz na nas patrzyli rozkojarzeni.

- Co do cholery?!

- Anioły?

- Co oni robią na dachu?

- Znowu ich tu przygnało!

- Często się tu pojawiają? - spytałem siostrę.

- Nie. Raczej nie. Z resztą, co anioły miałyby robić w świecie śmiertelników? Jest dla nich zbyt nieczysty i splamiony grzechem.

- Ibis. Chodź z nami. Masz informacje, których potrzebujemy. Do tego będziesz miała wymówkę, czemu nie wracasz do domu.

- Przekonałeś mnie. - Wyrzuciła na blat parę złotych monet. - Za moje i ten stolik – powiedziała do Vinariama. - Sprawdzimy te anioły i co kombinują. Bo coś na pewno.

~Your P.O.V~

Wyszliśmy razem z tatą i ciocią na zewnątrz. Odchyliłam głowę, by spojrzeć na niebo i dachy, ale nic nie widziałam. Ciekawe, co anioły tu chciały. I jeszcze to, co mówiła ciocia...

- Cor, weź swojego panicza. Ja wezmę ______. - Tata skinął głową i wziął Ciela na ręce. - Malutka, nie jesteś już taka lekka jak w dzieciństwie. Pomogę ci wejść na dach, ale cię nie podniosę.

- Dobrze, ciociu. Dam sobie radę – powiedziałam z pewnością.

- No. To jest prawdziwa panna z naszego rodu. - Zmierzwiła mi włosy. - W takim razie, chodźmy.

Z pomocą cioci udało mi się wskoczyć na dach. Na szczęście był płaski, więc nie było problemu. Tata wskoczył z hrabią i postawił go. Rozejrzałam się, ale nigdzie nie widziałam innych nadnaturalnych postaci. Za to je wyczuwałam. Były gdzieś blisko, tego byłam pewna. Jednak nie byłam w stanie określić ich dokładnej pozycji, co mnie martwiło. Naprawdę chciałabym być trochę bardziej przydatna.

- Gdzie oni są? - Usłyszałam rozjuszony głos cioci.

- Blisko – odpowiedział jej tata. - Nie opuszczaj gardy, nie wiemy dokładnie kto to oraz jaki jest ich cel.

- Jak sobie życzysz. - Skinęła głową i zaczęła się rozglądać. - Wasza dwójka niech lepiej nie podchodzi za blisko – stwierdziła. - Może nie być tu zbyt bezpiecznie za chwilę.

- Ma pani o nas aż tak złe zdanie? - odezwał się nowy głos. Odwróciliśmy się w stronę, z której nadchodził. Na drugim końcu dachu stała trójka mężczyzn, wszyscy w białych garniturach. Dwójkę rozpoznałam prawie od razu. - Nie zamierzamy skrzywdzić dwójki niewinnych dzieci. - To był pan Michał, jak zawsze z ciepłym uśmiechem, oczami w kolorze miodu i jasno brązowymi włosami.

- Możliwe. Z zasady nie ufam aniołom – odpowiedziała ciocia. - Zwłaszcza wam, Panie Zastępów.

- I dobrze, piekielne nasienie. - Jeśli jest tu pan Michał oraz wujek Gabriel, to to był pan Rafael. Nie wyglądał strasznie z jasno szarymi włosami, ale miecz przy jego biodrze już niczego dobrego nie zapowiadał.

- Odezwał się ten, który powinien... - wymamrotała.

- Ibis – tata powiedział ostrzej, patrząc przez ramię na ciocię. - Nie potrzebujemy dodatkowych kłótni. Nie z archaniołami. - W odpowiedzi tylko prychnęła.

- Radzę uważać, nie jesteście w końcu w swoim naturalnym środowisku.

- Błagam bracie, daj mi ich nabić na kominy.

- Nie pozwalam. Sojusz z Niebem i tak jest kruchy bez twojej pomocy. - Ponownie spojrzał na anioły. - Co was tu sprowadza? Nieczęsto odwiedzacie świat śmiertelników.

- Nie powinno to was dotyczyć i interesować – wciął się pan Rafael nim inni odpowiedzieli. - Upadliście na własne życzenie, więc nie ma potrzeby, byście interesowali się sprawami dotyczącymi wysłanników Pana. Poza tym, musicie płacić za wasze błędy. - Przesunął wzrokiem po sylwetce cioci. Widziałam jak ona zaciska szczękę i próbuje się rzucić na niego.

- Ibis! - Tata złapał ciocię za ramię, by się nie ruszyła.

- Jak śmiesz?! Przynajmniej mój ojciec nie musiał się płaszczyć przed nikim, jak co niektórzy.

- Nie wszczynaj kłótni, Rafaelu – po raz pierwszy odezwał się wujek. Podszedł do drugiego archanioła i położył dłoń na jego ramieniu. - Jak powiedział Corvus, nie potrzebujemy kłótni między sobą. Poza tym, moja bratanica nie byłaby najszczęśliwsza, gdyby się o tym dowiedziała.

- Udajmy, że tego nie powiedziałeś, Gabrielu.

- Możemy. - Wzruszył ramionami. - W każdym razie. Nawet demony mogą nam pomóc.

- Nawet? - wymamrotałam. Dziękujemy, wuju.

- Jeśli pozwolicie, ja przejmę rozmowę. A ty, Gabrielu, pilnuj by Rafael nie wywołał kolejnej wojny. Bardzo cię proszę – zarządził pan Michał. Po tym odwrócił się do nas. - Możliwe, że i wy coś słyszeliście. Z Nieba uciekł renegat, upadły. Miał zostać wysłany do Piekła, jak każdy z tych, którzy się sprzeciwili Panu, jednak w dzień przeniesienia ogłuszył strażników i uciekł. Jeśli spotkacie tutaj jakiegokolwiek anioła, który jest szalony i chce powrócić do Raju, uważajcie.

- A czy każdy anioł nie jest szalony? - spytała ciocia szeptem i wywróciła oczami. - Zapamiętamy, Panie Zastępów.

- No dobrze. My musimy ruszać i wracać do poszukiwań. Rafaelu, Gabrielu, na nas czas. - Rozłożył duże, białe skrzydła. To samo zrobiła pozostała dwójka i po chwili wbili się w powietrze.

Szkoda, że nie udało mi się porozmawiać z wujem. Kiedy byłam młodsza i odwiedzał Piekło ze sprawami politycznymi, czasami zostawał trochę dłużej, sadzał mnie na kolanach i opowiadał o wspólnej historii Nieba i Piekła. Wbrew pozorom zawsze lubiłam te opowieści, zwłaszcza z komentarzami dziadka Lucyfera.

~Time skip!~

~Ibis P.O.V~

Jak ja nienawidzę aniołów. Chyba nawet bardziej od śmiertelników, z tymi to się da chociaż zabawić, a z tymi pierzastymi sztywniakami?

- Kiedyś osobiście ich oskubię, powyrywam skrzydła i wsadzę im w tyłki – szepnęłam do brata, gdy szliśmy do posiadłości tego jego panicza.

- Nie wiem, czy powinienem na to czekać, czy jednak cię nie powstrzymać – odszepnął. Jednak nie byliśmy tak różni, jak byśmy chcieli.

Resztę drogi pokonaliśmy w milczeniu. Nie miałam najmniejszej ochoty się odzywać, zwłaszcza z obecną sytuacją, po tym, co się działo w domu. Zawsze się kłóciłam z mamą, odkąd z Corvusem staraliśmy się od siebie odsunąć. Z latami się to tylko nasilało i nie było nic dziwnego, że w posiadłości rodziców od czasu do czasu słychać było krzyki. Ale ta dzisiejsza... To było paskudne, zwłaszcza, że znowu było na temat mojego przeznaczonego i tego, jak nie chcę go poznać i dać nam szansę.

Nie chcę, nie pozwolę sobie się zakochać i pozwolić mężczyźnie rządzić moim życiem. Jak każdy demon, mogę zakochać się tylko raz w całej swojej egzystencji i nie miałam najmniejszego zamiaru wykorzystywać swoją szansę. A tym bardziej na śmiertelnika.

Weszliśmy do środka posiadłości. Zdjęłam kaptur oraz płaszcz. Podałam go bratu, który mój oraz pozostałych zaraz odwiesił.

- W nocy pójdziemy się zająć... - zaczął, ale wcięły mu się dwie osoby.

- Ciel! ______! - Odwróciłam się w stronę młodego chłopaka, który przybiegł do nas. Przytulił panicza brata, a potem moją bratanicę. - Długo wam to zajęło.

- Namaste – odezwał się drugi głos. Poczułam znajomą aurę i lekkie ukłucie. O nie, nie, nie, nie. - Przygotowałem herbatę, czeka w salonie.

- Dziękujemy, panie Agni – odpowiedziała mu moja malutka. Agni... Patrzyłam na niego przez parę minut, dopiero wtedy poczułam jak dziewczynka ciągnie mnie za rękaw. - Wszystko dobrze, ciociu? Hrabia, Soma i tata już przeszli do salonu.

- Panienko, może panienka już pójdzie do reszty, a ja--

- Nie ma potrzeby – przerwałam mu. - Chodźmy, malutka. Opowiesz mi trochę o swoim czasie tutaj – powiedziałam wesoło, mijając go. Spojrzałam na mężczyznę przez ramię. O mój Szatanie...

~Time skip!~

- Dobranoc, ciociu.

- Dobranoc, kochanie. - Zamknęłam za sobą drzwi do pokoju ______. Moja mała dziewczynka...

Jednak teraz ponownie miałam większy problem. Mój partner, mój przeznaczony od dnia narodzin partner. Nie miałam okazji, by złapać go, gdy nie było innych i częściowo to była wina mojego jakże kochanego brata, który prawie cały czas mu towarzyszył i nie pozwalał mi na wykonanie akcji. Bo czemu by nie utrudnić życia siostrze.

Będzie dobrze. Nie dam się sobą i swoimi uczuciami bawić. Rozegram to na moich, i tylko moich, zasadach.

- Panna Ibis? - Odwróciłam się szybko. O wilku mowa...

- Daruj sobie tą pannę. Wystarczy, że matka mi wypomina stan cywilny – mruknęłam. Chwila, jesteśmy sami. Mogłabym... Chociaż nie. Zabawię się trochę nim go zabiję. A mama mówiła, że nie mam się bawić jedzeniem. - Ale w sumie dobrze, że jesteś. Będę potrzebować twojej pomocy.

Uśmiechnęłam się podstępnie i ruszyłam do swojego pokoju. Tak, nawet dali mi tu pokój, to się nazywa gościnność. Wyczuwałam, że idzie posłusznie za mną, to tylko co raz bardziej mi się podobało. Weszłam do środka i zagryzłam dolną wargę w oczekiwaniu. Rozpięłam swoją suknię na plecach i pozwoliłam jej opaść na ziemię.

- Możesz mi pomóc? - spytałam swobodnie, opierając dłonie na biodrach. Byłam jedynie w krótkim gorsecie, bieliźnie, pończochach i butach. Zabawę czas zacząć.

- Panienko Ibis?

- Pomożesz mi? - Spojrzałam na niego, odwracając się bokiem. Uniosłam trochę ręce, by zakryć swoje piersi. - Samej ciężko jest się wyswobodzić z gorsetu. - Jednak zamiast spodziewanej reakcji, czyli jego dłoni na moim ciele, jedyna, jaką zostałam obdarzona to cichy śmiech.

- Panienko Ibis. - Podszedł do mnie, wziął z łóżka podomkę i okrył nią moje ramiona. - Niech sobie panienka tego nie robi. To nie jest warte.

Ukłonił się i wyszedł. Stałam przez moment zaskoczona, po czym ciężko usiadłam na materacu. Pierwszy raz... Pierwszy raz w moim ponad trzy tysiącletnim życiu jakiś śmiertelnik tak mnie upokorzył. A najgorsze jest to, że to mnie było wstyd. Nie mogę... Muszę być silna i nie mogę się poddać tak głupim uczuciom.

- Ibis? - Do środka wszedł Corvus. Spojrzał na mnie, przez co szybko się zakryłam podomką. - Na Szatana, Ibis, ubrałabyś się.

- Przepraszam... - wymamrotałam i wstałam. Podeszłam do szafy i zaczęłam przeglądać suknie. - O co chodzi?

- Wracamy do Jadeitowego Smoka. Musimy porozmawiać z klientami i, jeśli się uda, Sukkubami i Inkubami. - Milczałam przez moment, odrzucając materiał z ramion i zakładając najprostszą sukienkę, jaką mogłam znaleźć.

- Bracie, ja zapłacę – powiedziałam, odwracając się do niego. - Ty masz przeznaczoną partnerkę, dodatkowo masz jej pieczęć na ciele.

- Dziękuję, siostro. - Skinął głową. - Chodźmy, mamy trochę pracy przed sobą.

~Your P.O.V~

Siedziałam w milczeniu na swoim łóżku, czekając aż przyjdzie.

- Trochę ci to zajęło – stwierdziłam, gdy otworzył drzwi. Uśmiechnęłam się i oparłam o poduszki.

- Sama spróbuj się odpędzić od Somy – odpowiedział, siadając obok. - Wyszli już?

- Parę minut temu, jeśli dobrze słyszałam. - Pokiwałam głową powoli. Co raz mniej się stresowałam przy Cielu, zwłaszcza, że obecnie oboje byliśmy w piżamach. - O czym chcesz dziś porozmawiać?

- Może o tym, jak to dziś oboje nie mieliśmy pojęcia co się dzieje.

- A jest tu o czym mówić? Oboje nie wiedzieliśmy co się dzieje. I tyle.

- Aż jestem zaskoczony, że powiedzieli o tobie niepełnoletnia. Jesteś w wieku starszych babć. - Wywróciłam oczami.

- Według śmiertelników tak, ale według demonów jestem jeszcze dzieckiem, które nawet nie chodzi do szkoły, bo Akademia przyjmuje uczniów od setnego roku życia. A w pełni pełnoletnia będę, jak skończę tysiąc lat.

- Naczekasz się.

- Wasze życie jest tak krótkie... Te tysiąc lat to dla demona nie jest długo. Zwłaszcza, że te lata będę miała wypełnione nauką, więc dość szybko miną... - szepnęłam. Przede mną była cała wieczność, przed Cielem... Może dwa, trzy lata, zależy jak szybko spełni warunki kontraktu. - Kolejny temat.

- Pamiętasz, jak byliśmy w tamtym zamku? To, co mówiliście z Sebastianem po odprawieniu duchów...

- Lingua daemoniorum? - spytałam, na co pokiwał głową. - Pewnie tata ci mówił, jest to prawdziwy i pierwotny język demonów. Teraz praktycznie wyszedł z użycia, ale musiałam się go nauczyć.

- Był zupełnie inny niż jakikolwiek jaki słyszałem. Taki śpiewny i melodyjny. Jeśli go sobie jakoś wyobrażałem, to nie tak. - zaśmiałam się i pokiwałam głową.

- Zabawne, prawda? Raczej można by się spodziewać języka ostrego i szorstkiego. A, właśnie. - Podniosłam z komódki nocnej swój naszyjnik. - W końcu wiem jak go otworzyć i co skrywa. - Osunęłam trochę na łańcuszku kluczyk, po czym go włożyłam w dziurkę przy pokrywce i go przekręciłam trzy razy. Z cichym kliknięciem naszyjnik się otworzył, a pokój wypełniła spokojna melodia pozytywki. Odstawiłam biżuterię na swoje miejsce i ponownie spojrzałam na Ciela.

- Pozytywka?

- Moja mama go używała po narodzinach mojego brata. Poznaję tą kołysankę, - Przymknęłam oczy, a po chwili zaczęłam ziewać. Zakryłam usta. - Przepraszam...

- Powinienem już iść. Jest już późno, a jutro czeka nas ciężki dzień...

- Poczekaj... Nie idź jeszcze.

- Naprawdę, nie wypada, by--

- To rozkaz – powiedziałam pewnym głosem. Opadłam na poduszki, odwracając się częściowo na brzuch. - W dniu urodzin mam prawo do jednego rozkazu. Chcę byś ze mną został na noc. Oboje jesteśmy tak naprawdę tylko dwójką dzieci, które potrzebują trochę uwagi – stwierdziłam.

- Dobrze – powiedział po chwili milczenia. Położył się na przeciw mnie i zdjął opaskę z oka. Było fioletowe z pieczęcią taty. - Dobranoc.

- Dobranoc, Ciel – szepnęłam z uśmiechem, zamykając oczy.

Dlaczego ja to zrobiłam? Prawie na pewno będę tego żałować rano. W sumie już teraz zaczynam, ale... Przyjemnie się było poczuć w pełni jako księżniczka, którą jestem. Tylko odrobina władzy.

Ciszę w pokoju wypełniała kołysanka lecąca z pozytywki oraz, co mnie zaskoczyło, spokojny i głęboki oddech Ciela. Już zasnął, tak łatwo i szybko. Zaufał demonowi, choć dobrze wie, że byłabym w stanie go zabić w jednej chwili. Nie... Nie mogłabym tego zrobić. Tata nie byłby z tego najszczęśliwszy.

I tak nie będzie, jakby to zobaczył. Pozwolę sobie na jeszcze chwilę ignorancji. Tylko odrobinę, by... Przez chwilę się po prostu cieszyć z obecność obok siebie. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro